Rozdział 17 - Buszujący w zbożu (o przyjaźni, serwetkach i przeziębieniu)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Ty - mój ojciec wskazał na blondynkę, po drugiej stronie sali. - Jesteś uzależniona od kofeiny. Ty - jego palec powędrował w stronę rudego chłopaka. - Zdradzasz swoją dziewczynę, z tamtą brunetką. Wy - wskazał na dwie szatynki. - Chodzicie ze sobą, ale wstydzicie się o tym komukolwiek powiedzieć. Ona - wskazuje na Vivian - wydałaś kasę ojca na nową torebkę i modlisz się o to, by się nie zorientował. Patrząc na cenę - to raczej wątpliwe.

Mój tata po kolei rzuca faktami z dupy odnośnie każdej osoby w sali. Mnie i Richie'go zostawia na sam koniec.

- Ty - wskazuje na mojego chłopaka. - Nie znosisz swojego ojca chrzestnego i odliczasz dni do ukończenia szkoły, by się wyprowadzić.

Nie wiedziałam tego o Richie'm. Będę musiała z nim pogadać.

- A ty - szykuję się na cios. - Cierpisz na nerwicę natręctw. Boisz się, że zawiedziesz wszystkich dookoła, więc, żeby się uspokoić wykonujesz obsesyjnie takie czynności jak mycie rąk.

Kurwa.

- Tak nisko upadłeś? - mruczę pod nosem.

- Co powiedziałaś? - pyta.

- Nic. Kontynuuj - mówię z zaciśniętymi zębami. 

- Dobrze. Skoro tu jesteście to zapewne chcielibyście się nauczyć czegoś o dedukcji. Pytacie jak czytam z was tak prosto. Obserwuję. Podejdź tu do mnie.

Wskazuje na Vivian. Ta niepewnie staje obok niego, a on pokazuje po kolei. 

- Spójrzcie na jej włosy. Ułożyła jej tak, żeby zasłaniały kawałek twarzy, co jest wyraźną oznaką wyrzutów sumienia. Co jakiś czas patrzy na torebkę, przyciąga ją do siebie i liczy coś w pamięci. Odejmuje. Potem niczym oparzona odsuwa torebkę od siebie, jakby ze wstrętem, przygryzając dolną wargę.

Słucham całego wykładu w ciszy, przeklinając w myślach chęć przyjścia na nie. Mój ojciec chyba dochodzi do wniosku,  że poznęcał się nade mną wystarczająco. Nie wybiera nie do odpowiedzi, nie jestem przykładem niczego. Dobrze. 

Czuję jak Richie bierze mnie za rękę i swoim kciukiem głaszcze moją dłoń. Patrzę na niego. Jest skupiony na moim ojcu, śledzi wzrokiem każdy jego ruch. Chyba również stara się nie zwracać na siebie uwagi. 

Milczymy do końca zajęć. Mój ojciec żegnany jest brawami. Uśmiecha się i mówi:

- Do zobaczenia za tydzień.

Ja i Richie wychodzimy z sali nie odzywając się do nikogo, ani do siebie nawzajem. Ciągnę Richie'go do wolnej sali.

- Mój tata wie - oznajmiam cicho.

- Co? - Richie blednie. 

- Że jesteś synem Moriarty'ego - szepczę.

- Powiedział ci? - wzdycha chłopak.

- Sama się domyśliłam. Nazywasz się Richard Brook, masz takie same piwne oczy, jesteś geniuszem dedukcji, wiedziałam w chwili gdy mi się przedstawiłeś. Miałam podejrzenia gdy pierwszy raz cię zobaczyłam - tłumaczę zadowolona. Czuję się taka inteligentna.

- Czyli nie pozwoliłaś mi zagrać w moją grę - podchodzi bliżej z filuternym uśmiechem. 

- Choć wierzę, że byłaby to Wielka Gra - mówię.

Chłopak łapie moje nadgarstki i całuje mnie. Odwzajemniam i powoli wsuwam swój język pod jego. Po chwili odrywam się od niego i patrzę mu w oczy ze śmiechem.

- Boże.

- Co?

- Zaraz spóźnię się na zajęcia z pisania. 

Całuje mnie szybko jeszcze raz i rozchodzimy się w swoje strony.




Na pierwszych zajęciach z kreatywnego pisania, mamy napisać krótką historyjkę utrzymaną w smutnym, nostalgicznym nastroju, z depresyjnym zakończeniem. 

Piszę  o chłopaku pracującym w kawiarni, który zakochał się w dziewczynie, która codziennie przychodzi do lokalu. Obserwuje ją, jej znajomych, ale odzywa się do niej tylko raz, gdy podaje swoje imię na kubek - on mówi, że już je zna. Przez swoją nieśmiałość, musi cierpieć widząc ją z innym chłopakiem. A potem, któregoś dnia, dziewczyna nie przychodzi. Kiedy nie ma jej przez kilka dni, on podchodzi do jej chłopaka. Ten tłumaczy bariście, że dziewczyna chorowała na raka i umarła. Od tego czasu ten już nigdy nie ma problemu z podejściem do dziewczyny. Wie, że ludzi łatwo stracić. Żeby utrzymać nastrój samotności, żaden z bohaterów nie ma imienia. 

Przyznam szczerze, że mam problem z przeczytaniem tego na głos. 

- Straszne - mówi prowadząca. Czuję się rozczarowana. - Takie tragicznie dobre.

Teraz jestem usatysfakcjonowana.

- Bardzo podoba mi się to, że używasz tylko określenia "on" i "ona".  Masz wrodzony talent - chwali mnie instruktorka.



Tego dnia nie ma zajęć teatralnych ze względu na nieobecność naszej nauczycielki. Wolną godzinę postanawiamy spędzić w pobliskiej kawiarni. Siedzimy sobie ja, Richie, Julie, Noah, Irene i Peter. 

- Prawie jak w Przyjaciołach - żartuję. 

- Poprośmy innych klientów by co jakiś czas wybuchali śmiechem, jeśli chcesz, żeby to przypominało sitcom - proponuje Peter. 

Chłopak rozmawia o czymś z Noah. Irene i Julie przeglądają jakieś czasopismo. A ja opieram swoją głowę o ramię Richie'go. Oddycham głęboko i zastanawiam się dlaczego mój ojciec mi to zrobił. Okej, każdy musiał być skompromitowany, ale ja? Walnął mną o podłogę, podrzucił, a gdy w końcu opadłam, jeszcze przydeptał. Robi mi się słabo.

- Nie smuć się - mówi mój chłopak. Łapie palcami mój nos i delikatnie porusza wydając z siebie "Tu, tu". Uśmiecham się smutno, bo to słodkie, ale nie działa. Richie powoli gładzi kciukiem moje usta, a ja czuję pojedynczą łzę płynącą po mojej twarzy. Ociera ją i całuje mnie. 

Delikatnie przyciska swoje usta do moich, a potem robi to mocniej. Cały czas nie mogę uwierzyć, że to tak przyjemne. Uśmiecham się i odwzajemniam.

- Fuj - nie w miejscu publicznym - śmieje się Peter. 

Odrywamy się od siebie. 

- Idiota - mruczy Richie i rzuca w blondyna kulką z serwetki. 

- Ja ci pokażę - Peter, którego kulka trafiła w czoło, chce rzucić inną w Richie'go. Zamiast tego trafia w Noah. Jest o krok od wielkiej bitwy z serwetkową amunicją. Ale jako, że nie chcę by wyprosili nas z kawiarni, mówię: 

- Przestańcie, bo nas wywalą.

- Ło, Richie twoja dziewczyna zepsuła nam zabawę - woła Noah. - Chodźcie.

Serio? Czy oni się właśnie na mnie obrazili? Co jeszcze? Jak bardzo ten dzień da się jeszcze spieprzyć? 

Wszyscy nakładają kurtki i prowadzą mnie gdzieś. Idę za nimi i już wiem, że zmierzamy do parku. 

- A teraz drodzy państwo - zaczyna Irene. Cała grupka tworzy okrąg wokół mnie. Zaczynam się bać. - Za zniszczenie zabawy, pannie Sherlock Holmes Junior należy się wyrok. Śmierci.

Nie mam czasu na zaskoczenie, bo natychmiast wszyscy zaczynają obrzucać mnie śnieżkami. 

- Co tak wszyscy na jednego? - pytam. Po chwili Richie staje po mojej stronie i obrzucamy całą resztę. Wyglądamy jak śnieżna podróbka Tris i Tobiasa. Od razu poprawia mi się humor. Zaczynam cicho nucić, a potem reszta się dołącza.

- So wake me up in the spring, while I'm high of my American dream - jest minus trzy, ale my krzyczymy na całe gardła, hit Khalida. - We don't always say what we mean, It's the lie of the American Teen. 

Około siedemnastej Richie odwozi mnie do domu. Stoi przy moich drzwiach, patrząc mi głęboko w oczy. 

- Już lepiej? - pyta.

- Tak - mówię cicho. - Już lepiej.

Z nieba zaczyna prószyć śnieg. Richie ma na sobie czapkę beanie i wygląda tak uroczo. Dzieli nas jeden stopień. Schodzę niżej, a w tym samym momencie Richie postanawia wejść i wpadamy na siebie. Chłopak szybko mnie łapie i całuje w usta.

- Wiesz, że jutro oboje będziemy chorzy? - pyta.

- Domyślam się - mówię i wchodzę do kamienicy. 

Nie idę do siebie, ale skręcam do mieszkania Johna. Pukam i nie czekając na odpowiedź wchodzę. John może być nagi. Wisi mi to.

- Cześć - nie jest nagi. Oddycham z ulgą. - Rosie nie ma.

- Przyszłam do ciebie - mówię i robię sobie herbatę. Przez chwilę jedyne dźwięki w mieszkaniu to czajnik z gotującą się wodą i stacja radiowa z piosenkami z lat dziewięćdziesiątych grająca "Come As You Are".

Po chwili ciszę przerywa John.

- Sprzedajesz się - mówi, a jego słowa są jak pocisk.

- Co masz na myśli? - pytam choć jestem przekonana, że wiem.

- Wyglądasz jak jedna z tych dziewczyn, które muszą oznajmić światu, że mają chłopaka, bo czują się wtedy lepsze - tłumaczy. To boli.

- Sugerujesz, że moje szczęście jest... obsceniczne? - pytam.

- Nie... Jeśli to naprawdę twoje szczęście - odpowiada. - A nie chęć posiadania chłopaka, bo wszyscy są w związkach.

- Co? - dziwię się. - Nie wyszłoby nam gdybym robiła to z tego powodu.

- No to może on to robi? - szepcze enigmatycznie John.

- Mógłbyś przestać? - pytam. - Czemu zawsze gdy jestem szczęśliwa, któreś z was musi mi to psuć?

John się nie odzywa. Wraca wzrokiem do ekranu laptopa i pisze coś. Ja wyjmuję swojego i zaczynam odrabiać lekcje. Piosenki w radiu się zmieniają, a my milczymy. Mam wrażenie, że trwa to wieczność, ale gdy patrzę na zegarek widzę, że minęło siedem minut.

- Przepraszam - zaczyna mój ojciec chrzestny, zamykając MacBooka. - Po prostu nie chciałbym, żeby ktoś cię zranił. 

- Okej - mówię cicho, ale myślami jestem już gdzieś indziej.




Następnego dnia nie idę do szkoły z powodu przeziębienia. To było do przewidzenia. Spędzam ten dzień na nauce do sprawdzianu, ćwiczeniu roli i czytaniu naszej lektury - "Buszującego w zbożu". 

Główny bohater jest tak beznadziejnie irytujący. Nic go nie cieszy, ciągle narzeka. Po dwudziestu minutach nie jestem w stanie tego czytać i piszę do Richie'go.

Ja: 

W szkole?


Richie:

W domu. Oglądam Szybkich i Wściekłych 8.


Ja:

Fuj. Dobijasz mnie. Ale ja nie o tym. Musimy pogadać.


Richie:

O czym?


Ja:

O nas.


To zabrzmiało strasznie melodramatycznie. Więc nie dziwię się, kiedy po chwili Richie do mnie dzwoni. 

- O co chodzi? - pyta. - To nie brzmi najlepiej. 

- Możesz się spotkać? - odpowiadam pytaniem. - Nie będę rozmawiać o tym przez telefon.

- Powiedz tylko gdzie, a zaraz tam będę - mówi.

- U mnie - nie widzę jego twarzy, ale wiem jaką ma minę. - Nie martw się, jestem sama.




Chłopak jest na miejscu w ciągu imponujących piętnastu minut. 

- Co się stało? - pyta. Siada na krześle w kuchni, a ja podaję mu ciepłą herbatę.

- Czy według ciebie robimy zbyt dużo rzeczy na pokaz? - pytam.

- Nie - odpowiada, ale widzę cień wahania w jego oczach. - Czemu?

Milczę. Nie chcę wywołać kłótni, ale rozmowa z Johnem sprawiła, że muszę coś wiedzieć.

- Jeżeli mam się sobą z kimś dzielić, chcę wiedzieć w imię czego - tłumaczę pewnym siebie tonem.

Richie patrzy na mnie zdziwiony. Widzę jak próbuje zrozumieć o co mi chodzi.

- Chcę wiedzieć czy twoje uczucia są prawdziwe - mówię, stojąc po drugiej stronie stołu.

Słowa, które wypowiedziałam wiszą w powietrzu niczym trujący gaz. Patrzę na twarz Richie'go i na emocje, które po kolei przez nią przechodzą.

Zastanawia się.

Na początku chcę go o to ochrzanić, ale zdaję sobie sprawę z tego, że to dobrze. Nie chcę, by podczas tej rozmowy padły słowa, których będzie potem żałować. 

Widzę jak jego rysy powoli łagodnieją, a jego oczy zaczynają błyszczeć. Wstaje z krzesła.

Powoli podchodzi do mnie. Jest ubrany w czarną bluzę z kapturem, spodnie w tym samym kolorze i kurtkę Levi's. Najchętniej bym mu ją zdjęła, założyła i siedziała w niej przez resztę dnia. 

Ale się powstrzymuję. Bo muszę wiedzieć czy mogę to zrobić. Czy nie skończy się to potokiem łez i wielką paczką lodów Ben&Jerry's i płakaniem przy Przyjaciołach. Bo to ostatnie o czym marzę. 

Stoi wpatrzony we mnie. Powoli kładzie mi dłoń na policzku.

- Jasne, że są prawdziwe. Są tak silne, że wywołałyby trzęsienie ziemi - szepcze.

- A co będzie jak osłabną? - pytam cicho.

- To się nie stanie - odpowiada pewnie.

- Przecież nie będziesz kochał mnie do końca życia.

- Ale do końca życia będę o tobie pamiętał. Nigdy nie czułem do nikogo czegoś takiego jak do ciebie. Przy tobie... mam wrażenie, że nic innego mogłoby nie istnieć. Mam wrażenie, że jesteś zagadką, której nigdy do końca nie rozwiążę. Gdy cię widzę, myślę sobie "Jakie mam szczęście, że to moja dziewczyna". Kiedy słyszę twój głos, mam wrażenie jakby ktoś śpiewał mi najpiękniejszą piosenkę na świecie. Kiedy dotykam twoich włosów, czuję jakbym głaskał jedwab. Wiem, brzmię jak kretyna, ale mam fioła na twoim punkcie. Przyprawiasz mnie o zawroty głowy, zawał i szaleństwo jednocześnie. A potem mówisz coś uroczego albo lepiej - uśmiechasz się i czuję się jak najszczęśliwszy facet na Ziemi.  Może nie będziemy razem do końca życia, ale jesteś moją pierwszą miłością, Sherlock Holmes. W tej chwili tylko to się liczy.

Chłopak powoli i delikatnie mnie całuje co utwierdza mnie w przekonaniu, że ma rację.







Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro