Rozdział 21 - Rozważna i romantyczna (czyli dlaczego należy być tą pierwszą)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Richie stoi w drzwiach. Jego uśmiech odbija się w lustrze, przy którym się maluję. 

- Pięknie wyglądasz - mówi opierając się o framugę.

Mam na sobie czarną, dopasowaną, koronkową sukienkę do połowy uda. Ma wcięcie na plecach i muszę przyznać, że wyglądam naprawdę dobrze. Do tego założyłam duże, złote kolczyki koła, wisiorek z księżycem i bransoletkę do kompletu. 

- Dziękuję - odpowiadam. - Ty też.

Wstaję od biurka, które jednocześnie robi mi za toaletkę i podchodzę do Richie'go. Kładzie dłoni na mojej talii, po czym przyciąga mnie do siebie i całuje. Odwzajemniam i pozwalam znajomemu ciepłu rozlać się po moim ciele.

- Fuj - słyszę śmiech Rosie, która przygląda nam się z boku.

- Oj tam - macha dłonią mój chłopaki szybko całuje mnie w czoło. - A z jakiej okazji ten bankiet, tak w ogóle?

- Mycroft zaprasza całą naszą rodzinę na wielki bankiet, na którym gromadzą się wszystkie ważne rządowe szychy. Przeważnie tata wypija wtedy tyle szampana, że zgadza się przyjąć każdą robotę jaką mu dadzą. Bo widzisz - mój ojciec bierze sprawę jeśli jest c i e k a w a, nawet jeśli mało za nią dostaje. A na bankietach wszystkie sprawy są dobrze płatne, więc jeśli tata bierze każdą sprawę...

- Rozumiem - mówi Richie. - Wejdziemy?

Zamykam za nim drzwi do mojej sypialni, a on szepcze:

- Może chciałabyś... to zrobić?

- Teraz? - pytam. - Kiedy już się pomalowałam? No way. 

Wychodzę z pokoju, zostawiając go samego.




Limuzyna od Mycrofta stoi na ulicy. Richie otwiera mi drzwi, a potem wsiada za mną. 

- A ja to co? - stuka w szybę Irene z poirytowaną miną.

Oboje z Richie'm wybuchamy śmichem (co zdecydowanie nie jest zbyt eleganckie). Moja mama posyła mi Spojrzenie, a ja otwieram siostrze drzwi od wewnątrz.

- Dziękuję - cedzi ta przez zęby.

- Ładnie wyglądasz - uśmiecham się do niej.

- Ty też - odwzajemnia uśmiech.

Oto sposób na Irene. Skomplementujcie jej wygląd. 

Jedziemy w milczeniu, jedyny dźwięk w aucie to piosenka When I Kissed The Teacher z soundtracka Mamma Mia. Zastanawia mnie kto wybierał playlistę.

Dojeżdżamy pod National Gallery, gdzie odbywa się bankiet.

Bywałam tutaj wielokrotnie, w ramach wycieczek szkolnych, ale tym razem to miejsce wygląda inaczej. Podłogi lśnią czystością, a sala, która stanowi centrum imprezy została udekorowana lampionami, które niemal lewitują wysoko nad nami.

Stoły pokryte są czerwonymi obrusami ze śliskiego materiału. Pomiędzy gośćmi chodzi mnóstwo kelnerów, którzy proponują szampana albo jakieś przekąski z małży. Sięgam po jedną i o dziwo, to całkiem smaczne.

- Zatańczysz? - pyta niby wesoło Richie. Jednak widzę niepokój w jego oczach. 

- Jasne - odpowiadam. Może po prostu nie przepada za eleganckimi przyjęciami. 

Tańczymy na parkiecie do nowej piosenki The 1975. 

- Może będziesz chciał zrobić to... potem? - szepczę.

Chłopak wybałusza oczy i odpowiada zdziwiony:

- Tak, może być.

-W ogóle wszystko w porządku? Jesteś jakiś niespokojny.

- Co? - odpowiada, jakby wyrwany z transu. - Mhm. Wszystko świetnie. Ale musimy stąd wyjść przed dwudziestą trzecią.

- Czemu? - teraz to ja jestem zaskoczona. 

- Bo... - zacina się. - ...Obiecałem ta... Sebastianowi, że będę do północy, a chciałaś jeszcze...

- JA chciałam? - oburzam się. - To ty  b ł a g a ł e ś - akcentuję ostatnie słowo.

- Chyba nie - przekomarza się. - Ja nie błagam. Nigdy.

- To dzisiaj zaczniesz - mówię cicho, zaskoczona tym jaka sprośna się zrobiłam. A uprawiałam seks tylko raz. 

Chłopak całuje mnie delikatnie.

- Szampana? - pyta. Na widok mojej miny odpowiada. - Myślisz, że ktoś zauważy? Albo spyta o dowód? Nigdy nie pytają na takich imprezach. To jak?

Zgadzam się, ale ograniczam się do jednego kieliszka. Nie lubię tracić kontroli nad sobą. Utrata kontroli nad sobą to słabość.

Dlatego wytrzeszczam oczy gdy widzę, że Richie wypija dwa od razu. Jak shoty. 

- Coś jest nie tak - mówię patrząc mu w oczy. Ale nie w romantyczny sposób. W sposób prowokujący do powiedzenia: - Co ty odpierdalasz? 

- Nie powiem tego dwa razy, więc znajdźmy kogoś z dorosłych - Richie wzdycha zrezygnowany. 

W moim zasięgu wzroku jest tylko John, więc ciągnę mojego chłopaka za rękę idziemy w jego stronę.

- Panie Watson - zaczyna Richie.

- Możesz mi mówić John - uśmiecha się. 

Richie przygryza wargę zdenerwowany.

- Wiem o czymś - kontynuuje. - Tutaj na tej sali znajduje się Sędzia Sądu Najwyższego. 

- Taaak - przytakuje John, nie do końca świadomy do czego zmierza brunet.

Ale ja jestem świadoma.

- Czy w tym budynku ukryta jest bomba? - pytam wprost.

Richie kiwa głową. 

- We wnęce za "Porannym Spacerem" Gainsborougha - chłopak wskazuje na jedno z niewielu dzieł, których nazwy pamiętam. - Na godzinę 23. 

- Kto jest organizatorem imprezy? - pytam Johna.

- Nie wiem. Ale Mycroft na pewno zna go osobiście - wskazuje na mojego wuja.

Biegnę do niego bez zastanowienia. Mężczyzna już prawie zaczyna rozmawiać z jakimś starszym panem, ale go odciągam. 

- Nie widzisz, że jestem zajęty? - Mycroft rzuca mi pogardliwe spojrzenie.

- To sprawa wagi państwowej - mówię, bo wiem, że tylko takie go obchodzą.

- Tak, bo na pewno wiesz co to znaczy - kpi. Zaczynam się czerwienić ze złości.

- Za obrazem Gainsborougha ukryta jest bomba, która ma wybuchnąć o jedenastej. Musimy powoli wyprowadzać gości, żeby zamachowcy nie domyślili się, że o tym wiemy. A jednocześnie nikt nie może ucierpieć - zaskakuje mnie spontaniczność z jaką wymyślam ten plan.

- Zwłaszcza członkowie rządu - mówi Mycroft.

- Nie Mycroft. NIKT nie może ucierpieć. To nie jest cholerne Coventry - mówię.

- Ale trzeba rozbroić bombę, żeby nie zniszczyć budynku.

- Ale trzeba to zrobić dyskretnie i zadbać o to by media rozpowszechniły informacje o tym, że wybuchła - mówię, a brat mojego ojca po raz pierwszy w życiu bierze mnie na poważnie. - Najlepiej niech kilku anonimowych gości "trafi do szpitala", ale na szczęście nikt nie umarł.

- Nie wiem czy to konieczne - stwierdza.

- Od tego zależy życie kilku osób, które już tu są. Więc TAK. To konieczne. A teraz idź i wypraszaj ludzi co... - zatrzymuję się, żeby policzyć, ilu ludzi trzeba wyprowadzić, żeby wszyscy wyszli do jedenastej

- ...dwanaście minut. Po cztery, pięć osób. W ten sposób zdążymy do jedenastej. I wezwij sapera. Teraz - kończy mój ojciec, a kiedy Mycroft odchodzi, szepcze mi do ucha: - Naprawdę chcesz ratować dupy, tym wszystkim snobom?

- Nie żeby mi na nich zależało, ale nie chcę być odpowiedzialna za śmierć tylu osób - uśmiecham się.

- Dlatego jesteś moją ulubioną córką - mówi cicho, ściskając mnie za ramię. 

Kolejną godzinę spędzam na tłumaczeniu wszystkim gościom, na których wpadnę dlaczego powinni w spokoju opuścić budynek bez panikowania. Często powtarzam, że jestem córką Sherlocka Holmesa, a ludzie reagują albo pogardliwymi spojrzeniami, albo stwierdzeniem w stylu: Widać po kim jesteś taka bystra.

Staram się uśmiechać, ale w rzeczywistości jestem tak przerażona, że nie ma słów, które by to opisały. Nie ma nawet przekleństw.

O godzinie dziesiątej trzydzieści, mój strach jest zmieszany ze zmęczeniem. Na miejscu jest już tylko dwadzieścia pięć osób.

- Molly, Irene, Sherlock, Richie, Rose, teraz wasz kolej - mówi mój ojciec, a ja pierwszy raz w życiu widzę strach w jego oczach. Ale ten specyficzny rodzaj strachu, tego, który wstępuje ci na twarz tylko gdy boisz się śmierci.

- Nie chcę cię tu zostawiać - mama całuje mojego ojca w usta. Z języczkiem. Ona też musi się bać.

- Kocham was - mówi mój tata, tak, że słyszę tylko ja, Ire i moja mama.

- Ja ciebie też, tato - szepczę, gdy pozostali już odchodzą. Odwracam się i dobiegam do Richie'go biorąc go za rękę.

- Uważaj, wyrwiesz mi ramię - śmieje się.

Głośno przełykam ślinę, ale nic nie odpowiadam. 




- Mogę zostać u was na noc? - pyta Richie, gdy całą piątką siedzimy w naszym salonie, pijąc herbatę przygotowaną przez pani Hudson. 

- Jasne - odpowiada moja mama. - Ty oczywiście też, Rosie.

Żeby upozorować to, że ktoś został ranny, dwadzieścia osób (w tym sędzia, na którego był to zamach) zgłosiło się do zostania i przeczekania procesu rozbrajania w bezpiecznym miejscu. W dodatku mieli zostać tam, aż do rana, żeby nikt ich nie widział (i nie było wątpliwości, że są w szpitalu).

Oczywistym jest, że na liście ochotników znaleźli się Sherlock i John. 

Rosie ma u nas swoją piżamę i szczoteczkę, na wypadek gdyby John musiał zostać w pracy przez noc, a ona nie chciała spędzać nocy sama w swoim mieszkaniu. 

Dziewczyny idą do Irene, a ja zabieram Richie'go do siebie.

- Masz Listerine? - pyta. - Bo chciałbym jakoś odświeżyć oddech.

- Kupiłam ostatnio bambusową szczoteczkę do zębów, na wycieczki, żeby nie brać elektrycznej - tłumaczę. - Ale jeszcze jej nie używałam, więc proszę. Częstuj się.

- Kocham cię - mówi. - Ale nie tylko dlatego, że oddajesz mi swoje przybory do higieny jamy ustnej.

- Ja ciebie też - uśmiecham się, a on znika za drzwiami łazienki.

A potem wychodzi w niej w bokserkach i rozpiętej koszuli.

- Ej, ja chciałam to zrobić - udaję, że strzelam focha.

- Co? - pyta.

- To ja chciałam wyjść z łazienki w samej bieliźnie - skarżę się. 

- Dajesz - śmieje się chłopak.

Znikam w łazience i z prędkością światła zmywam makijaż i myję zęby. Wrzucam rajstopy do kosza na pranie, a sukienkę wieszam obok, żeby umyć ją ręcznie. Potem. Związuję włosy w kok i wychodzę. 

- Jesteś piękna - Richie'mu świecą się oczy. - Boże, jesteś tak piękna, że to słowo wydaje mi się niedopowiedzeniem. I nie mówię tego tylko dlatego, że masz na sobie tylko bieliznę. Po prostu...

- Czekałeś na okazję, żeby mi to powiedzieć - śmieję się. 

Chłopak przyciąga mnie do siebie i całuje. Po chwili podnosi mnie i w ślubnym stylu niesie na łóżko. Chcąc zapomnieć o koszmarnym wieczorze przesuwam dłońmi po jego mięśniach brzucha. Zsuwam z niego koszulę i całuję go w obojczyk. Na krótką chwilę wszystko przestaje się liczyć. Jesteśmy tylko my dwoje.




Kiedy kończymy (tu wstawcie wybrany eufemizm) chłopak nakłada bokserki i bluzę z kapturem, która jest na mnie za duża, ale na nim leży jak ulał. Ja wkładam moją piżamę, a potem idziemy do dziewczyn, które urządziły sobie całonocny maraton komedii romantycznych dostępnych na Netfliksie. Razem z nimi wybieramy Always Be My Maybe. Zajadamy się czipsami (ciekawe skąd je wzięły, skoro sklepy są zamknięte od kilku godzin). W trakcie oglądania, Rosie pochyla się w moją stronę i szepcze:

- Było was słychać.

- To chyba znaczy, że dobrze nam idzie - żartuję. 

Przez cały maraton, Richie prawie nie puszcza mojej dłoni, ale około czwartej nad ranem mówię, mu, że to słodkie, ale trochę obleśne, bo ręce się spociły nam obojgu. Około godzinę później słyszymy odgłos przekręcania klucza w zamku.

- Wróciłeś - mówi moja mama. Zatrzymuję film, żeby ich podsłuchać. Odgłosy wydawane przez nich później są dosyć jednoznaczne. 

Całą czwórką wybuchamy śmiechem i wracamy do komedii, która przy tym wydaje się nie aż tak zabawna. 

Rano schodzimy na śniadanie, a ja czuję znajomy zapach - pankejki. W rodzice zachowują się wyjątkowo dziecinnie, podrzucając naleśniki i śpiewając Why Don't You Get A Job co i rusz wybuchając przy tym śmiechem.

Wymieniamy z resztą spojrzenia. 

Tu pachnie seksem jeszcze bardziej niż mąką.

Siadam przy stole między Richie'm a Rose, a gdy rodzice kładą przed nami talerz naleśników, wybuchamy śmiechem.

- No co? - pyta ojciec odsuwając mamie krzesło. - Każdy potrzebuje trochę miłości.


Hej, kochani! Jak Wam mijają wakacje? Moja wena właśnie wróciła z urlopu i przychodzę do was z tym nieco dziwnym rozdziałem. Mam nadzieję, że wam się podoba. Zostawcie komentarze pod tymi fragmentami, które powinnam poprawić. Chciałabym też zrobić małe q&a z bohaterami, więc zostawcie mi pytania. 

Sherlock Jr

Irene

Richie

Rose

Elliot 

Jeśli macie jakieś pytania do mnie, napiszcie tutaj, odpowiem w następnym rozdziale. Jestem bardzo ciekawa waszej opinii o tej książce. Miłego wieczoru/dnia/popołudnia i do zobaczenia w następnym rozdziale.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro