Rozdział 24 - Matrix (chyba połknęłam pigułkę prawdy)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czego nigdy nie lubił Richie?

Nie lubił sztruksowych spódnic na szelkach.

Nie lubił Conversów za kostkę.

Nie lubił mocnych brwi u dziewczyn. 

Kradnę pomadę od Ire i bez wahania robię takie u siebie.

Mam takie Conversy, ale dawno ich nie nosiłam (bo było zimno, a w dodatku on ich nie lubił). 

Specjalnie nakładam te buty i spódnicę, a pod nią czarną bluzę. 

Prostuję włosy, bo pamiętam, że kiedyś powiedział, że ładniej mi z naturalnie kręconymi. 

Czuję się podle i wcale nie chcę iść do szkoły, by patrzeć na jego twarz.

- Będzie dobrze - mówi Rosie, jakby czytając mi w myślach. Siedzimy w mojej kuchni i jemy wafle ryżowe z masłem orzechowym i bananem. Blondynka ma podwieźć mnie do szkoły, żebym nie musiała jechać autobusem (bo przecież nie pojadę z Richie'm - raczej mnie już nie podwiezie). 

W drodze do szkoły zastanawiam się czy powinnam chodzić z głową pochyloną czy lepiej będzie iść z miną wyrażającą pewność siebie. Wybieram to drugie choć jest trudniejsze.

Uśmiecham się do wszystkich dookoła, choć tak naprawdę mam ochotę pobiec do łazienki i zacząć płakać. Cudem dochodzę na zajęcia teatralne.

- Hej - to on. Czuję jak moje ciało sztywnieje na dźwięk jego głosu. - Wiem, że jestem dupkiem, ale proszę, daj mi dokończyć.

- Nie - odpowiadam. - Dlaczego bym miała?

- Proszę, posłuchaj mnie - słyszę desperację w jego głosie.

- Posłuchałam cię, Richie - stwierdzam smutno. - Posłuchałam cię. Pierwszego dnia szkoły, kiedy opowiadałeś o wierszu Whitmana. Posłuchałam cię, kiedy powiedziałeś mi, żebym się zbuntowała. Kiedy mnie przeprosiłeś za bycie kiepskim podrywaczem. Posłuchałam cię kiedy dedykowałeś mi piosenkę. Posłuchałam cię gdy zaprosiłeś mnie na randkę. Posłuchałam cię... kiedy powiedziałeś, że mnie kochasz. I co z tego wynikło? Teraz stoję tu i czuję się największą idiotką na świecie, bo dałam się nabrać na kłamstwa ubrane w piękne słówka. Ale wiesz co, Richie? Nie jestem zła na ciebie, bo mnie oszukałeś. Jestem zła na siebie, bo dałam się oszukać - kończę i odchodzę. 

Siadam na drugim końcu sali, posyłając mu takie spojrzenie, po którym nikt kto posiada resztki instynktu samozachowawczego by nie podszedł. 

Pani omawia przedstawienie, co mogliśmy zrobić lepiej, a co było wykonane dobrze. Słucham tylko jednym uchem, bo tak naprawdę jedynie staram się przetrwać. 

Na lunchu siadam oddzielnie od reszty, ale dosiada się do mnie Julie, a ja tłumacze jej po cichu co wydarzyło się w weekend (o dziwo, pocałunek z Rosie, w ogóle nie wywołuje w niej emocji).

- Na twoim miejscu bym go spoliczkowała - komentuje blondynka. Uśmiecham się smutno, a ona bierze mnie za rękę.

- Teraz będziemy Girls Supporting Girls - ściska moją dłoń.

- Naoglądałaś się Adelain Morin na YouTubie? - pytam.

- Nie, ale idea mi się podoba. Robisz coś w sobotę? Bo możemy pójść razem na siłownię, wyżyjesz się na czymś. W dodatku to ma dwa plusy - wyładujesz zebraną w tobie agresję i... wrócisz z ładniejszym tyłkiem.

- Co masz do mojego tyłka? - żartuję.

- Nic, ale ćwiczeń nigdy za wiele.

- Właściwie to od nadmiaru ćwiczeń...

- Wiesz co mam na myśli - śmieje się, a jej uśmiech pozwala mi na chwilę zapomnieć o smutku.





Przez pierwsze dwa tygodnie, moje życie przypomina piekło. W szkole cały czas czuję na sobie spojrzenie Richie'go, ale nigdy nie podchodzi, żeby coś powiedzieć. I dobrze. Irene prawie ze mną nie rozmawia. Tata patrzy na mnie próbując wydedukować co siedzi w mojej głowie. Nie wiem czy mu się udaje. Nic nie mówi. Elliot jest u nas często, ale gdy do pokoju wchodzi Rosie, on prawie zawsze z niego wychodzi. Ona z kolei zawsze smutnieje na jego widok i traci swoją "iskierkę". Jedynymi osobami, na które mogę liczyć w stu procentach są Julie i moja mama. 

Julie chodzi ze mną na siłownię, a potem robimy razem jakieś przekąski. Czuję się coraz lepiej. Zaczynam przywiązywać większą wagę do rzeczy, które zignorowałam gdy na horyzoncie pojawia się Richie. Wracam do formy w dedukowaniu i zagadkach logicznych. Zaczynam się lepiej odżywać i poświęcam dużo czasu na rzeczy takie jak czytanie, pisanie i dbanie o swoje zdrowie psychiczne. Mam wrażenie, że wydobrzałam po chorobie.

Przychodzi pierwszy dzień wiosny. Mamy z tej okazji coś na kształt pokazu talentów. Irene śpiewa piosenkę Panic! At The Disco, Julie gra na ukulele, a Richie... Richie wchodzi na scenę z gitarą.

- Zaśpiewam piosenkę mojego autorstwa pod tytułem... - zaczyna chłopak.

Mam złe przeczucia.

- "Game Of Thrones" - uśmiecha się i zaczyna śpiewać.

Siedzę na widowni i przygryzam wargę ze zdenerwowania. Już mi pokazał, że nic dla niego nie znaczę. Nie musi jeszcze niszczyć mi tego.

Znam tekst tej piosenki. Wyrył mi się w pamięci, jest jak tatuaż wśród moich wspomnień. 

Pamiętam jak śpiewał mi to w październiku, nie do końca trzeźwy. A potem jak prawie mnie pocałował za sceną. A potem byliśmy w kinie, a potem się ze mną umówił, a potem...

Stop. Już po wszystkim.

Patrzę jak z uśmiechem na twarzy kończy śpiewać i schodzi ze sceny, żegnany oklaskami. Nie idę za kulisy, żeby mu nagadać, zostaję na siedzeniu i oglądam występ dziewczyny z drugiego roku poświęcony samoakceptacji. 

Gdy show dobiega końca, Julie patrzy mi w oczy:

- Jest dupkiem.

- I to jakim - wybucham śmiechem. 


Wracam do domu sama. Kiedy wchodzę do mieszkania słyszę pełen zdenerwowania głos mojego ojca. Odruchowo staram się jak najciszej podejść bliżej, jednocześnie tak, żeby mnie nie zobaczył.

- Przecież nie jest idiotą! - krzyczy tata.

- Wiem - to Mycroft. 

- A z nią w parze... to mogło im się udać. Przecież... wiadomo było, że on żyje. Richie urodził się dwa lata po tej sytuacji. 

- Tylko dlaczego czekał tak długo, żeby się ujawnić? - zastanawia się Myc. 

Chodzi o Moriarty'ego. Czyżby grasował w okolicy? Bo jeśli...Już ja mu pokażę.

- Nie wiem. Czekaj... cholera.

Słyszę odgłosy po kolei otwieranych szafek i papierów, które mój tata wyrzuca na podłogę.

- Mam to - mniemam, że pokazuje Mycroftowi jakąś kartkę.

- "Będziesz mnie błagał" - czyta wujek. - Czy w ten subtelny sposób Moriarty próbuje zaprosić cię do łóżka?

- Zabawne - ironizuje mój tata, ale ja rzeczywiście uśmiecham się na ten żart. - ...o życie - dodaje.

- Swoje?

- Tego nie wiem. Może... może chodzi o... - słyszę jak głośno przełyka ślinę.

- O Sherlock - kończy za niego Mycroft. Na dźwięk mojego imienia, serca zaczyna bić mi szybciej. 

- Eurus powiedziała, że jedno z moich dzieci będzie mądrzejsze od niej. I chodzi o Sher.

Nagle wszystko staje się jasne. Dlatego mój tata zawsze mnie zlewał. Dlatego moje osiągnięcia były pomijane, ja byłam pomijana. Tata nie chciał, żebym ogarnęła jakim geniuszem jestem, żebym była bezpieczna. Tylko w czy w ten sposób nie sprowadzał zagrożenia na Irene?

Nie. Bo w pewien bardzo pochrzaniony sposób nasz geniusz się w tej sytuacji wyrównywał.

Ale... skoro niby jestem taka bystra, dlaczego przez ostatnie miesiące zachowywałam się jak idiotka.?

Richie.

- Moriarty chce mnie zabić? - wchodzę do pokoju.

- Jak dużo słyszałaś? - odpowiada pytaniem Myc.

- Wystarczająco - stwierdzam wściekła. - Od kiedy wiecie, że jest w Londynie?

- Od lipca - mówi mój ojciec. 

- Sebastian działa z wami? - dopytuję.

- Jest naszym szpiegiem u Jima - tłumaczy.

- Od kiedy wróciło ci logiczne myślenie? - rzuca Myc. 

- Od kiedy mój ukartowany przez was związek z Richiem dobiegł końca - mówię przez zęby.

- Nie było...

- Nie oszukasz mnie tato. Znaleźliście Richie'go i powiedzieliście mu co i jak, bo wiedzieliście, że uganianie się za chłopcem uśpi moją czujność. W ten sposób chcieliście, żebym się nie mieszała w wasze sprawy, aż znajdziecie Moriarty'ego i z nim skończycie.

- Zrobiłem to po to, żeby cię chronić - stwierdza tata.

- Ale jakim kosztem? - pytam. - Zniszczyłeś mnie i moje poczucie własnej wartości po to, żeby mnie chronić? Wielkie dzięki. Nie potrzebuję twojej o c h r o n y - akcentuję ostatnie słowo i idę na górę. 

Biorę swoją torbę treningową i pakuję do niej ulubione ubrania i pięć zestawów bielizny. Czytnik ebooków, laptop i ładowarka, kosmetyczka i jej zawartość, szczoteczka do zębów. Ładowarka do telefonu. Do szkolnego plecaka pakuję mapę, dziennik i zapas batoników proteinowych. Portfel i dowód. Nakładam ulubione buty, zabieram butelkę wody i schodzę na dół.

- A ty dokąd? - pyta mój ojciec.

- Byle dalej od ciebie - mówię niby nonszalancko, ale tak naprawdę mam już w głowie plan działania.

- Nie uciekniesz - stwierdza cicho. 

- Nie wiesz do czego jestem zdolna - mówię.

Nakładam płaszcz i wychodzę. Słyszę szybko otwierane drzwi i wiem, że mój ojciec mnie goni. Ciężko jest biec z torbą i plecakiem, ale daję radę. Skręcam w dobrze znaną mi ulicę, ale zaraz zdaję sobie sprawę, że mój tata też ją zna. Biegnę przez Regent's Park i chowam się za krzakiem.

Mój ojciec przebiega przez parkową alejkę nie zauważając mnie, a kiedy upewniam się, że jest wystarczająco daleko wychodzę zza krzaka i idę do Whole Foods po drugiej stronie ulicy. Kupuję kilka swoich ulubionych przekąsek i dzwonię do Elliota.

- Hej - wita mnie jego dobrze znany, ciepły głos. - Co tam?

- Uciekłam z domu - walę prosto z mostu, próbując wyobrazić sobie jego zaskoczoną minę. - Mogę przyjechać do ciebie?

- Jasne, gdzie jesteś? - pyta.

- W Whole Foods koło Regent's Parku - mówię.

- Jestem całkiem niedaleko. Poczekaj na mnie, a potem pojedziemy do mnie metrem - stwierdza. - NIE wychodź z supermarketu. Możesz stanąć przy lodówce z sokami?

- Tak - stwierdzam i już mam zapytać po co takie procedury, ale Ellie się rozłącza.

Czekając na niego zabijam nudę czytając właściwości shotów imbirowych, z jednej strony trochę pokpiwając, a z drugiej bardzo pragnąć spróbować. Już prawie idę z nimi do kasy, ale przypomina mi się stanowczość głosu Elliota. Stoję więc i na niego czekam.

- Jesteś - przytula mnie na powitanie. - Był tu ktoś podejrzany?

- Nie - zaprzeczam. - Możemy to kupić? - wskazuję na małe stumililitrowe opakowania.

- Jasne - mówi. - To jest mega ostre, ale skoro chcesz.

Elliot bierze jeszcze kilka rzeczy i płaci za wszystko łącznie z moimi shotami. Kiedy wyjmuję swoje pieniądze, stanowczo kręci głową. Jedziemy do jego mieszkania autobusem. Przez całą drogę, żadne z nas się nie odzywa.

W mieszkaniu Elliota jak zawsze jest czysto i schludnie. Chłopak pakuje zakupy spożywcze do szafek i lodówki. Potem idzie do swojej sypialni, żeby zmienić pościel.

- Mogę spać na kanapie - mówię. - To i tak tylko jedna noc.

- Nie ma takiej opcji - oznajmia. 

- Mogę spać z tobą - stwierdzam. - W dzieciństwie tak robiliśmy. Żadnemu z nas to nie przeszkadzało. Zresztą byłbyś zboczeńcem jeśli patrzyłbyś na swoją siostrę w t e n sposób.

- Wiesz, że nie jesteśmy połączeni więzami krwi - przypomina chłopak.

- Ale udowodniono naukowo, że ludzie, którzy nie mają zaburzeń w t e j dziedzinie nie patrzą na osoby, z którymi się wychowywali jak na potencjalny obiekt seksualny - kontynuuję.

- Poza tym jestem gejem - dodaje blondyn.

- Nie jesteś. Jesteś bi. Rosie mi mówiła. Gdybyś był gejem nie mógłby ci... 

- Dobra, dosyć! - przerywa mi Elliot. - Możemy spać razem. Zgodziłbym się bez twojego wykładu. Chciałem się z tobą poprzekomarzać, ale ta rozmowa zrobiła się dziwna.

Nie kontynuuję tematu Rosie, bo widzę, że tego nie chce. Zamiast tego idę do kuchni. Biorę shota imbirowego. Pali w gardło, ale mi smakuje. Jest jak prawda. Pali, ale wiesz, że dzięki niej będzie ci lepiej. Nawet jeśli jeszcze o tym nie wiesz.

- Opowiesz mi co się wydarzyło? - pyta Elliot, obejmując mnie ramieniem. Z jakiegoś powodu przypomina Richie'go.

Opowiadam. Podsłuchaną rozmowę, moje teorie i mój plan.

- Dlatego jutro wyjeżdżam. Powinnam wrócić w niedzielę - oznajmiam.

Elliot otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale na jego telefon leżący na blacie, zaczyna wydawać z siebie dźwięk przychodzącego połączenia na FaceTime. 

- Schowaj się - syczy Ellie, a ja uciekam do sypialni.

- Cześć, tato! - wita się entuzjastycznie chłopak.

- Nie widziałeś może Sherlock? - pyta Mycroft.

- Nie, a co?

- Uciekła. Mógłbyś przyjechać na Baker Street pomóc nam w poszukiwaniach? - prosi.

- Szczerze mówiąc... jestem... eee... trochę mi przeszkadzasz, tato. - ten chłopak jest genialnym aktorem.

- To kulturalnie powiedz swojemu chłopakowi, co się stało, i że musisz przyjechać. 

- Może być za pół godziny? Bo wiesz... umm - wyobrażam sobie minę, którą Elliot musi właśnie robić, żeby jego tata zrozumiał z jakim "problemem" musi się uporać.

- Okej. Rozumiem. Przyjedź jak już...no wiesz - Mycroft musi być zakłopotany.

- Jasne tato! Cześć - rozłącza się, a ja wracam do pokoju.

- Jesteś genialny! - wołam.

- Najechałem na twarz, żeby nie widział, że jestem ubrany - chwali się chłopak.

Uśmiecham się, ale myślami jestem już gdzie indziej.

 a/n hej, kochani! nie było mnie tu od tak dawna, że już nie pamiętam kiedy ostatnio coś pisałam. skupiłam się bardziej na youngbloodzie i na kanale na youtubie (jeśli go jeszcze nie widzieliście, link w bio :) tak czy siak moja wena przedłużyła sobie urlop, potem doleciała szkoła, ale wróciłam z nowymi pomysłami. a propos pomysłów - jak myślicie jaki jest plan sherlock? myślicie, że to właśnie o nią chodzi moriarty'emu? czy sądzicie, że sher i richie do siebie wrócą? i najważniejsze pytanie - kto z was shipuje roliot (rosie x elliot)? 

kocham was i dziękuję, że wciąż to czytacie. do zobaczenia w następnym rozdziale!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro