Zemsta pana Doyle'a #2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dojechał na miejsce. Zaraz po tym przekręcił nieśpiesznym ruchem kluczyk w stacyjce samochodu i przed wyjściem z auta zerknął jeszcze na swoje odbicie w lusterku wewnętrznym. Zabawne, wyglądał na bardziej zdenerwowanego niż sądził, że jest.

Kto by pomyślał, że zostanie wyciągnięty niemal siłą z łóżka o niewybaczalnie wczesnej godzinie i to podczas swojego trzydniowego urlopu, gdzie w pośpiechu będzie musiał zapewnić Sophie, iż spotkanie nie potrwa zbyt długo. Na domiar złego mogło się to potraktować jako kłamstwo, bo w rzeczywistości nie miał pojęcia ile ono zajmie czasu, ale chciał ją jedynie ułagodzić, aby omyłkowo nie uważała, że coś jest ważniejsze od niej. Przecież obiecywał jej od miesięcy, że spędzi z nią parę dni sam na sam, z dala od wywiadów, sesji zdjęciowych, czy zjazdów promujących filmy. Jego ostatni harmonogram nie pozwalał mu na przebywanie z rodziną, co wiązało się z ograniczeniem do wieczornych rozmów na Skypie, gdy przebywał poza granicami Anglii. Pragnął nadrobić stracone chwile z Sophie, aby wraz z nią snuć rozmowy na temat ich jeszcze nienarodzonego dziecka, a w międzyczasie bawić się z ich pierworodnym synkiem, z którego jest niesamowicie dumny.

W momencie, gdy zamknął samochód pilotem, jego wzrok spoczął na czarnym napisie ''Pinewood Studio Wales''. Znajdowało się ono na srebrnym tle, utrzymywanym przez dwie solidne kolumny. Wyżej na kremowej ścianie budynku przymocowane było kwadratowe ciemnozielone logo Pinewood z białym kształtem przypominającym trójkąt. To właśnie tutaj nagrywali podczas sezonów wakacyjnych jedne z ulubionych scen widzów, jakie toczyły się na zbudowanym w studiu Baker Street.

Udzieliła mu się częściowo melancholia, która obudziła w nim uczucie tęsknoty wraz z przywołanymi wspomnieniami. Kto by wobec tego przypuszczał, że dwa miesiące po premierze najnowszego sezonu dane mu będzie ponownie tu stać i to dzięki znojnym błaganiom Moffata zza słuchawki? Bo na pewno nie jemu.

Chwilę potem zorientował się, że nie powinien tak długo tkwić przed studiem, bo nie daj Boże dostrzeże go czyhający się fan czy jeden z paparazzi, który z uciechą rozesłałby zdjęcia prosto do redakcji. Już widział te nagłówki i wymyślne w artykule teorie, że ekipa ''Sherlocka'' zamierza w tajemnicy nagrać kolejny odcinek kultowego serialu. Moffat by go udusił, a Gatiss prawdopodobnie zorganizowałby mu bez niczyjej wiedzy pogrzeb, aby zatuszować całe zajście. To w istocie nie była zbyt przyjemna wizja. Z tego powodu ruszył pośpiesznym krokiem przed siebie, aby zniknąć za szklanymi drzwiami budynku, z dala od potencjalnego zagrożenia.

Nieświadomie cofnął się pamięcią do przesyłanych mu regularnie na pocztę przez Martina - który posiada konto na tumblrze, wbrew temu jak bardzo się przed pozostałymi wypiera - domysłów fanów, mające związek z Markiem oraz Stevenem. Nie były one bowiem tak dalekie od prawdy - pomijając istnienie legendarnej piwnicy, w jakiej zostawała zamykana przez Sue obsada, jeśli strzeliła jakąś gafę. Rzeczywiście, zakazywali oni piśnięcia choć jednego słowa o nowym sezonie na rzecz kłamstw lub umiejętnego unikania odpowiedzi na zadane przez dziennikarzy pytania. To było trudne zadanie. Nie był wskutek tego zdumiony, kiedy jego koledzy czy koleżanki z planu nie potrafili zachować zimnej krwi w trakcie osaczenia przez reporterów, z powodu czego ich próba odezwania się i mimika twarzy robiły za istną parodię. Oglądający wywiadów ludzie zaraz doszukiwali się drugiego dna w nerwowym uśmieszku, błądzącym wkoło spojrzeniu, czy w dotykaniu palcami twarzy, niejako chcąc ukryć się przed utkwioną w ich stronę kamerą. Steven i Mark zdołali się z tym oswoić i o dziwo na swój sposób tolerowali wpadki aktorów, tyle że zaraz po fakcie musiało się spotkać z ich świdrującym wzrokiem oraz pozornie łagodnym uśmiechem, jaki dawał do zrozumienia, że to kwestia czasu nim skończy się marnie. To nie było niespodzianką, że ich najczęstszą ofiarą padał on sam. Amanda zdołała zwykle mężczyzn udobruchać, twierdząc że jej najlepiej wychodzi niewygadanie się. Luu, Una czy też Rupert mieli komfortową sytuację, bo dziennikarze nie zasypywali ich męczącymi pytaniami z haczykiem. Andrew też wychodził z tego obronną ręką, bo jego jedyne najstraszniejsze pytanie dotyczyło ewentualnego zmartwychwstania Moriarty'ego, a Martin, cóż, miał najprościej rzecz ujmując, wyrąbane na zachowanie twórców. W wywiadach mówił co mu ślina na język przyniosła, naturalnie jak na prawdziwego Brytyjczyka przystało, w należytych proporcjach.

Idąc wąskim korytarzem stanął wreszcie przed drzwiami prowadzącymi do sali, gdzie zazwyczaj obsada czytała wspólnie kwestie ze scenariusza. Zdawało mu się, że usłyszał dochodzące stamtąd znajome głosy, lecz żaden z nich nie należał do Stevena. Z częściowym wahaniem zapukał dwukrotnie w drzwi dla pewności, czy dobrze trafił i słysząc, że może wejść do środka, ostrożnie złapał za klamkę. Spojrzenia osób siedzących przy stoliku skierowały się na niego, gdy przekroczył próg pokoju. Był zakłopotany, bo nie przewidywał, że oprócz niego i Stevena znajdzie się tu ktoś jeszcze, mianowicie: Mark, Sue, Sian, Andrew oraz Martin, bębniący równomiernie palcami o stolik w geście rozdrażnienia.

- Usiądź, Ben. Tylko szybko, bo mamy bardzo ograniczoną ilość czasu - odezwał się Steven, wskazując mu ruchem głowy miejsce obok Martina. W jego tonie wychwycił nieokreślone zdenerwowanie, jakie emanowało podobnie, jak i od Marka, mimo swej nieruchomej postawy, który czekał na dalszy rozwój wydarzeń.

Spełnił prośbę mężczyzny, sadowiąc się sztywno na krześle. Nie rozumiał tej drętwej atmosfery panującej w sali. Czuł się nieswojo, jakby uczestniczył na spotkaniu z zupełnie obcymi ludźmi. Rzucił wzrokiem na Martina. Wyglądał na jeża przygotowanego do ataku, zupełnie, jak go przedstawiali na rysunkach fani. Miał impuls, aby konspiracyjnie dopytać przyjaciela o co tu w zasadzie chodzi, bo nie mógł dostrzec sensu zebrania garstki obsady, lecz przypuszczał, że Martin wie niewiele więcej od niego, więc odpuścił.

- Skoro dotarli tu wszyscy, co mogli, przejdźmy lepiej do sedna spotkania - zabrał głos Mark, przelatując spojrzeniem bacznie po wszystkich. - Sprawa, której nie chcieliśmy wam przekazać przez komórkę posiada bardzo delikatny charakter, więc zacznę od tego, że muszę was poprosić o dyskrecję. Postaram się nią objaśnić w sposób taktowny oraz zrozumiały...

- Ja mogę to zrobić - wtrącił się mu w słowo Moffat - bo to u mnie najpierw się wydarzyło - napomknął, na co po twarzy Sue pojawił się przelotny grymas.

- W porządku - zgodził się szczuplejszy mężczyzna, posyłając mu nikły uśmiech, jakby chciał mu dodać odwagi. - Rozpocznij.

Steven wyprostował się na krześle. Bez pośpiechu położył dłonie na blacie stołu i splótł ze sobą mechanicznie palce. Aktorzy natomiast z wyczekiwaniem wpatrzyli się w scenarzystę, odruchowo pochylając się bliżej w jego stronę. Byli na swój sposób zaintrygowani tą całą zagadkową otoczką, jaką zdołało stworzyć to słynne duo, niezależnie od tego, że oderwało ich to od należytego im odpoczynku w weekend. Próbowali domyślić się o co mogłoby chodzić, lecz żaden z ich pomysłów nie był nawet minimalnie blisko prawdy.

- Dwa dni temu dostałem namalowaną sprejem groźbę od Arthura Doyle'a - oznajmił poważnym tonem.

Ben poczuł jakby go ktoś raptownie spoliczkował, a następnie z ręki tego kogoś, doznał nagłego prania mózgu. Nie było konieczności, by popatrzył się na pozostałych aktorów, bo, wnioskując z panującej w sali ciszy, oni musieli doświadczyć czegoś porównywalnego. Przeszło mu przez myśl, że może się przesłyszał, ale prędko tę opcje odrzucił. W końcu nie tylko on przebywał w pomieszczeniu, także niemożliwym byłoby, aby każdy niedokładnie zrozumiał słowa Moffata. 

Czy to więc jakiś głupi żart? Prima Aprilis jest jeszcze przed nimi, chyba że Steven wraz z Markiem zdecydowali się zrobić im przedwczesny dowcip - marny dowcip. Wprawdzie ich miny nie wskazywały na taką sposobność, jednakże, jakie mogło istnieć inne wytłumaczenie tejże sytuacji?

- Faktycznie przedstawiłeś im to w sposób taktowny i zrozumiały - odparł wreszcie z udawanym uznaniem Mark, na co mężczyzna posłał mu takie spojrzenie, jakie obdarza się psa, gdy ten załatwi się beztrosko na dywan.

- Ale, że... ten Doyle? - zaczął z wahaniem Andrew, kładąc nacisk na dwa ostatnie słowa.

- Tak ten - powiedział z dozą irytacji Gatiss, zanim Steven powziął głos. 

- Przecież to...

- Niemożliwe? - dokończył za niego. Na krótki moment wybuchł przeraźliwym śmiechem, który nie posiadał ani krzty wesołości. Był to raczej śmiech przez łzy, który wywołał u słuchających gęsiej skórki. - Powiedz to Ianowi*, który widział go wczoraj wraz ze mną. Za jego namową musiałem zadzwonić po księdza, aby pokropił wodą święconą nasze mieszkanie.

Duch? Naprawdę? Albo ktoś z rozgoryczonych fanów zrobił im taki idiotyczny żart, albo będzie wreszcie na sto procent pewne, że ten duet diabłów utracił w trakcie pisania scenariusza do czwartego sezonu resztki mózgownicy, rozważył w głębi duszy Ben.

  - Musiało wam się przewidzieć - zaczęła łagodnym tonem Sian. Widać było, że starała się wyjaśnić w prosty sposób zaistniałą sytuację, idąc po najłatwiejszej linii oporu. Posiadała szacunek do Stevena oraz Marka, w związku z tym, że obdarzyli ją wielką szansą na zabłyśnięcie w tak popularnym serialu. W dodatku była nową twarzą ''Sherlocka'', dlatego nie była jego zatwardziałym sympatykiem. Nie miała bowiem tej przyjemności obcowania poprzez linijki tekstu w scenariuszu z postaciami od pierwszego sezonu, aż do momentu nagrywania scen. Wobec tego w pośpiechu zapoznała się z materiałem źródłowym, by pobieżnie naświetlić sobie otoczkę serialu, ale poza tym nie była świadoma niczego. Nie miała o niczym pojęcia. Jej światopogląd wobec ''Sherlocka'' był ograniczony, niczym światopogląd dziecka, którego wetknęło się do pralki i włączyło się urządzenie na maksymalne obroty.

Steven pomasował okrężnymi ruchami skronie w akcie znużenia.

- Nic nam się nie przewidziało... - oznajmił markotnym tonem, wbijając zmizerniałe spojrzenie na stół. - To był on... A w nocy - tu zniżył głos, jakby się obawiał, że Doyle zdoła go dosłyszeć - słyszałem go... Jego pomrukiwanie, głośnie charczenie i co jakiś czas parskanie... - wzdłuż kręgosłupa przeszedł mu nieprzyjemny dreszcz, gdy powracał do tego pamięcią.

- To nasz syn z przeciwległego pokoju chrapał... - skomentowała powściągliwie Sue, na co jej mąż machnął na odczepne ręką, jakby tym samym mówił ''już o tym rozmawialiśmy, kobieto''.

- Tak czy inaczej - zabrał głos Mark, nie mając ochoty wysłuchiwać sprzeczki, na którą się zbierało pomiędzy małżonkami - to z całą pewnością był Doyle. Jesteśmy bezapelacyjnie przekonani, że powrócił, aby nam coś przypuszczalnie przekazać... 

- Może, aby pochwalić i pogratulować wam kunsztu nad czwartym sezon? - zagadnął żartobliwie Andrew, poklepując w rozbawionym geście plecy Gatissa. Lecz gdy tylko mężczyzna z haczykowatym nosem rzucił na niego wrogie spojrzenie, ten prędko spoważniał i wziął płochliwie rękę.

- Już o tym dyskutowaliśmy - burknął mu w odzewie. Ze wszelkich sił trzymał się, aby nie wyprawić Scotta na tamten świat, bo, kto wie, może jeszcze będą potrzebować go jako Moriarty'ego, aby przyciągnąć więcej fanów przed telewizorami. - Czwarty sezon jest mistrzowskim i najbardziej wybitnym dziełem z całej naszej kariery - pochylił się dla efektu w jego kierunku. - Też uważasz to za fenomenalny oraz kapitalny twór, Andrew? - spytał przez zaciśnięte zęby, impulsywnie zaciskając knykcie na blacie stołu.

- T-tak... - wyjąkał, na ile tylko mogąc odginając się, aby zwiększyć odległość od tej tyczkowatej maszyny mordu serc tysiąca fanów.

Ta odpowiedź najwyraźniej go usatysfakcjonowała, gdyż spuścił z toru i nawet się lekko uśmiechnął, kiedy powrócił na miejsce. 

Ach, nie ma to jak agresja względem aktorów. Następnym razem, gdy stworzę adekwatną rolę dla Andrewa, to pod koniec będzie umierać w męczarniach za dzisiejszy wybryk, pomyślał sobie  uradowany w duszy. Niech żyje zawód scenarzysty.

- Więc, jak mówiłem wcześniej, najwyraźniej Doyle chciałby nam coś powiedzieć, pytanie tylko co, i dlaczego właśnie teraz postanowił to uczynić. Jesteśmy tu wszyscy po to, aby to odgadnąć i zastosować odpowiednie środki zaradcze, aby powrócił tak szybko, jak to możliwe do zaświatów. Przecież nikt zdrowy na umyśle nie pragnąłby dostawać regularnych gróźb, porozrzucanych po mieszkaniu. Już mamy ich zanadto w skrzynce pocztowej od fanatyków serialu...

- Nie - zaoponował bezwzględnie Moffat - powinniśmy na samym początku spróbować nawiązać z nim kontakt, a później zastanowić się nad sposobem odesłania go na tamtą stronę.

Mark wybałuszył szeroko oczy, słysząc ten szalony pomysł.

- Ty chyba jesteś niepoważny - rzekł bez zbędnych ogródek.

- Po prostu chciałbym go zapytać, co myśli o ''The Final Problem'', naszym najlepszym odcinku, w jaki włożyliśmy najwięcej pracy. Pragnę wiedzieć, czy jest dumny z naszego wyczynu i plot twistu z zaginioną siostrą Sherlocka, który jest wprost genialny. Nie powstrzymasz mnie od tego - powiedział mu tonem sześciolatka, któremu rodzic nie pozwala na skaryfikację, by upodobnić się do swojego idola, lecz ten i tak zrobi swoje.

Po monologu Stevena nagle doszło wśród nich do głośnej oraz ostrej wymiany zdań. Próbowali się przekrzykiwać, chcąc przedstawić zebranym ich punkt widzenia nad rozwiązaniem sprawy z Doyle'm. Doprowadziło to jednak do istnego chaosu, ponieważ w czasie ich żarliwej dyskusji, dołączył także Andrew, Sian oraz sam Ben, by zrelacjonować osobiste podejście nad  faktycznym pojawieniem się Arthura, jakby co najmniej byli ministrami, którzy wzajemnie obrzucają się błotem, i najchętniej wbiliby nóż w serce swoim potencjalnym rywalom. Obyło się jednak bez szarpanin, lecz jeszcze trochę, a mogłoby się liczyć na wzajemne mordobicie, gdyby nie wrzask samego Martina, który ustawił ich do pionu.

- Zamknijcie japy! - jego głos rozbrzmiał po całym pokoju, aż przerzedzone włosy Marka stanęły dęba, a raczej to, co z nich jeszcze zostało na głowie. - Ja wiem, jak należy postąpić, by pozbyć się Doyle'a - odpowiedział już spokojniej i z tajemniczą domieszką zabarwienia, która zabrzmiała na tę chwilę diabolicznie.

~~~

* dla niewiedzących, Ian to mąż Marka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro