Czy jeśli umrzesz dziś umrzesz szczęśliwy?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przed wami najdłuższy one shot jaki kiedykolwiek napisałam. Nastukałam aż 4054 słów, wyobrażacie sobie? Mam nadzieję, że ktokolwiek dotrwa do końca i potem nie będzie żałował straconego czasu.

I Rosie jest, chociaż miało jej nie być. Mam nadzieję, że spodoba wam się w takim, nowym, przynajmniej jak na moje standardy wydaniu. 

Sprawdzała i pomagała dobrą radą Veutma ponownie dziękuję. 



Mycroft po raz kolejny uratował wolną Europę, ale nie potrafił się nawet zmusić do uśmiechu. To nie tak, że nie rozumiał powagi sytuacji, po prostu był boleśnie świadomy, że nikt się tego nie dowie i to wcale nie dlatego, że to tajne informacje; po prostu nikt nie jest tym zainteresowany. Nie ma nikogo, kto interesowałby się jego życiem.
Już dawno niechętnie przyznał przed samym sobą, że jest samotny. Zdążył się nawet nauczyć z tym żyć, jednak teraz, gdy był zmęczony, a jego brat właśnie znalazł sobie partnera zrozumiał, że to dla niego zbyt wiele.
Oparł czoło o chłodną szybę samochodu i zamknął oczy. Po raz kolejny zastanowił się nad końcem jego relacji z Richardem. W tamtym czasie uważał związki za niepotrzebne i całkowicie skupił się na budowie swojego stanowiska.
Jaki on był wtedy głupi. Teraz był szanowany, miał władzę, pieniądze i wszystko co było potrzebne, by chociażby dziś przejść na emeryturę i cieszyć się resztą życia. Jednak brakowało mu najważniejszego. Brakowało mu miłości.
Wrócił do swojego pustego domu i usiadł w salonie. Zastanawiał się czy naprawdę chciałby to zmienić, a raczej czy może to zrobić. Zdążył zjeść odpowiedni posiłek, a jego herbata stała się zimna nim zdecydował, że jest gotów podjąć ryzyko, szczególnie, że jest pewien mężczyzna, którym już od dawna jest zainteresowany.


***


John siedział w barze bez większego zaangażowania wpatrując się w ekran. To był ważny mecz i co chwilę jedna z drużyn miała okazję zdobyć bramkę, więc wydawać by się mogło, że powinien być nim zainteresowany, jednak wcale tak nie było. Był on pogrążony w swoich myślach, cały czas zastanawiał się nad tym co usłyszał od świadka w ostatniej sprawie, którą zajmowali się wraz z Sherlockiem.
Sprawa, wbrew pozorom, nie była prosta. Panna młoda zniknęła na dzień przed ślubem po tym jak wyznała matce, że nie jest pewna tego kroku.
Wszyscy byli przekonani, że po prostu uciekła wstydząc się odwołać wszystko tak krótko przed uroczystością. Jednak Sherlock był innego zdania, uważał że została porwana i oczywiście miał rację. Wyszła na spacer, aby zastanowić się nad rychłymi zmianami w życiu i znalazła się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Była świadkiem morderstwa i aby nie poszła na policję została porwana. Ten nieprzemyślany ruch okazał się oczywiście błędem zabójców, który uratował jej życie. Jednak nie to, a rada jaką udzieliła jej matka przed tym całym nieszczęściem jakie ją spotkało zajmowało myśli Watsona.
"Czy jeśli umrzesz jutro umrzesz szczęśliwy"
Początkowo naprawdę wierzył, że tak, jednak gdy zobaczył wtuloną w siebie niedoszłą młodą parę uświadomił sobie, że tak naprawdę nigdy nie spotkał miłości swojego życia. Nie miał wątpliwości, że jego najlepsze lata już dawno minęły, a fakt, że ma dziecko, a jego najlepszym przyjacielem był samozwańczy socjopata nie pomagał, ale pragnął ją znaleźć. Nie mógł o sobie powiedzieć, że jest samotny, jednak osoba, z którą mógłby przytulać się na kanapie i odpoczywać po ciężkim dniu, która będzie czekać z pysznym domowym obiadem czy w której ramionach będzie zasypiać to cudowna perspektywa.
Niestety jedyna osoba, o której mógł myśleć w ten sposób jest poza jego zasięgiem. Nawet jeśli ich stosunki są coraz lepsze.


***


Dni mijały, a żaden z mężczyzn nie był bliżej sukcesu, wciąż byli sami i bez nadziei, za to obaj coraz częściej omijali Baker Street. Nie dlatego, że nie życzyli im szczęścia, ale Sherlock i Greg zachowujący się jak nastolatkowie obmacujący się na każdym kroku był po prostu odrażający. W pracy Lestrade jeszcze jakoś potrafił się sprzeciwić zalotom partnera, ale w domu opadały im wszelkie bariery dobrego smaku i to bez względu na obecność innych. John upierał się, że jego córka będzie zgorszona takim widokiem, a Mycroft, że jest zbyt zajęty.

Niestety, nie każdą rozmowę z bratem starszy Holmes mógł przełożyć na czas, gdy ten był poza domem i to najlepiej sam. Dziś była jedna z nich, więc dobrze się do tego przygotował planując ją jako ostatnie zadanie na dziś i resztę dnia miał wolną. Właśnie stał przed drzwiami wejściowymi i sięgał by poprawić kołatkę, gdy te nagle się otworzyły. Zanim mężczyzna zdążył zareagować i chociażby się odsunąć ktoś na niego wpadł. Mycroft od razu wiedział kto to więc nie spieszył się ze wstawaniem. Nie żeby był w stanie to zrobić, bliskość Johna była wręcz obezwładniająca.
– Nic ci nie jest szefie? – zapytała Anthea, pomagając mu się podnieść. Przeklęta kobieta, oczywiście musiała od razu przybiec mu z pomocą.
– Wszystko w jak najlepszym porządku – odpowiedział już wstając i odtrącił rękę kobiety. – Co tym razem zrobił mój brat? – zapytał Johna oferując mu pomoc. Mężczyzna jedynie się skrzywił i pokręcił głową, wciąż nie podnosząc się z chodnika.
– Prawdopodobne skręciłem kostkę.
Po tych słowach Mycroft uklęknął przed nim badając ją.
– Powinien zobaczyć to lekarz – orzekł po chwili.

John nie wydawał się z tego zbytnio zadowolony, jednak się nie spierał, gdy Mycroft pomagał mu wejść do swojego auta. Jęknął, gdy próbując wygodniej ułożyć stopę uderzył nią w fotel.

– Cholerny Sherlock – wymamrotał wściekle – zresztą Greg wcale nie jest lepszy.

Mycroft, który starał się usiąść tak delikatnie, by przypadkiem nie spowodować większego bólu odparł.
– Oczywiście, mój brat musiał w tym maczać palce.

– Prawdę mówiąc to nie do końca – zaczął John wzdychając. – Znów zaczął się obściskiwać z Gregiem w środku rozmowy. Nie wyszedłem od razu, bo pracujemy nad sprawą, ale gdy zaczął go rozbierać nie wytrzymałem. Są pewne rzeczy, których nie zrobię, nawet dla sprawy. Jestem całkowicie winny tego, jak szybko chciałem stamtąd uciec.

– Czyli nie planowałeś na mnie wpadać – odparł Mycroft zamyślonym tonem. Sprawił, że było to tak przerysowane, że John nie mógł powstrzymać śmiechu.

– Nie, ale nie mogę narzekać, w końcu udało mi się całkiem dobrze wylądować – powiedział wciąż z szerokim uśmiechem.

Gdy Mycroft zastanawiał się, czy to flirt czy jego spragnione miłości serce zdążyli dojechać do prywatnej kliniki, w której zazwyczaj się leczył.

– Nie stać mnie na leczenie tutaj – zaczął John jednak został uciszony jednym spojrzeniem

– Nonsens, to mój brat wraz z moim niemałym udziałem jesteśmy winni twoich obrażeń więc będę się czuł lepiej, gdy tą część zostawisz mi.

Mycroft wyszedł nie pozostawiając wątpliwości co do wpływu słów Johna na jego decyzje, a właściwie jego braku. Pomógł mu dotrzeć do środka i usiąść na jednym z niezwykle wygodnych krzeseł.

Sam otworzył drzwi do jakiejś sali i zniknął na chwilę, po której pojawił się z przyjaźnie wyglądającą starszą kobietą.

– To Lisa Brown, to ona zajmie się twoją kostką – przedstawił ją Holmes.

– Witam, z tego co już wiem podejrzewa pan skręcenie kostki?

Po tym jak przytaknął zaprosiła go na badania.

Wychodząc z gabinetu Johna zaskoczył fakt, że Mycroft wciąż na niego czeka. Minęło prawdopodobnie kilka godzin i spodziewał się, że ktoś tak zajęty jak Holmes będzie miał ważniejsze zajęcia. Jednak, gdy tylko drzwi się otworzył mężczyzna wstał chowając telefon do kieszeni.

– To coś poważnego? – zapytał z czymś na kształt troski.

Po krótkim spojrzeniu w stronę Johna i uzyskaniu jego pozwolenia lekarka zwróciła się w jego stronę i zaczęła tłumaczyć.

– Niestety okazało się to poważniejsze niż podejrzewaliśmy, kostka jest zwichnięta. Konieczne było jej nastawienie. Teraz jest już unieruchomiona i pozostanie w takim stanie nawet przez kilka tygodni. W tym czasie pana partner będzie potrzebował opieki, ponieważ zaleca się jak najmniej chodzić. Pan Watson otrzymał już ode mnie zalecenia i leki więc pewnie rozwieje resztę wątpliwości, zwłaszcza że, jak zdążyłam się dowiedzieć, sam jest lekarzem. A teraz panowie wybaczą, ale umówiony pacjent już na mnie czeka – powiedziała wskazując na mężczyznę siedzącego w głębi korytarza.

– Oczywiście, dziękujemy Lisa – odpowiedział Mycroft żegnając się uściskiem dłoni. Gdy kobieta odeszła całą swoja uwagę poświęcił Johnowi.

– Dobrze się czujesz? – zapytał prowadząc go do wyjścia. – Mogę w czymś pomóc?

– Naprawdę doceniam twoją pomoc i wiem, że i tak nadużywam już twojej uprzejmości, jednak muszę jak najszybciej skontaktować się z przedszkolem Rosie.

– Nie ma takiej potrzeby, wysyłałem jedną z zaufanych podwładnych by się nią zajęła – powiedział spoglądając na zegarek. – Wierzę, że właśnie kończą zakupy. Nim dotrzemy na miejsce one również powinny tam być.

John wydawał się przytłoczony pomocą polityka, jednak ten zdołał go przekonać, że nie ma takiej potrzeby. W związku z tą sytuacją jak i będącymi w jego organizmie lekami już w połowie drogi Watson był tak rozluźniony, że znów narzekał na Sherlocka, Grega i schody.

Mycroft pomyślał nawet, że być może znalazł sojusznika w związku z nadmiernym afiszowaniem się jego brata z miłością do inspektora Lestrade. Przez całą jazdę ich rozmowa była tak wygodna, że polityk żałował, iż tak szybko się skończyła. Chociaż krótkie spojrzenie na zmęczonego mężczyznę obok sprawiło, że zaczął widzieć zalety obecnej sytuacji.

John, mimo ciągłego bólu czuł się naprawde wygodnie i nie miał najmniejszych wątpliwości, że to za sprawą posiadanego towarzystwa. Mycroft był tak blisko, że mógł nawet poczuć jego wyjątkowy zapach,a do tego przyjemna rozmowa sprawiła, że musiał się powstrzymać by nie zasnąć. Gdy samochód w końcu się zatrzymał odetchnął z ulgą. Jego i tak już osłabiona samokontrola lada chwila mogła sprawić mu wiele wstydu. Jeszcze więcej niż obecna sytuacja. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że była ona dość dobrym punktem wyjścia. Mycroft Holmes w jego domu prowadzący go do sypialni to niczym spełnienie snów.

Jak się później okazało, to wcale nie było tak przyjemne, a ich wędrówka musiała skończyć się w salonie.

– Tata! – zawołała Rosie, gdy tylko przeszli przez drzwi. Zatrzymała się jednak w pół kroku, gdy zauważyła drugiego mężczyznę. Po krótkim wahaniu pomachała, nieśmiało powiedziała cześć i uciekła do pokoju.

– Nie jest zbyt gościnna – wyjaśnił John ciężko opadając na kanapę.

Wtedy pojawiła się jedna z pracownic Mycrofta. Po krótkim wyjaśnieniu co działo się, podczas gdy zajmowała się dziewczynką i wielu podziękowaniach Johna wyszła.

Rosie co jakiś czas zaglądała do salonu z coraz bardziej markotną miną. John podejrzewał, że dzieje się tak przez widoczny na jego twarzy ból, nawet pomimo tego, że Mycroft co chwilę zmieniał okłady na jego stopie. Gdy poszedł do kuchni po kolejną porcję lodu dziewczynka podbiegła do ojca.

– Czy on może już sobie iść? – zapytała nie zadając sobie trudu, by być dyskretną.

– On mi pomaga, widzisz że nie mogę chodzić. – John starał się jej wyjaśnić, że nie może go wyrzucić i nie chce tego robić, ale to powodowało, że jego córka zaczęła jeszcze głośniej narzekać.

– Lepiej już pójdę, nie chcę sprawiać kłopotów – powiedział Mycroft stając w drzwiach. To nie była wymarzona sytuacja, jednak fakt, że John nie zgodził się od razu z córką spowodował nagły przypływ nadziei.

Watson natomiast nie wiedział jak powinien zareagować w tej sytuacji, nie chciał by Rosie czuła się źle we własnym domu, ale z drugiej strony obecność Mycrofta była bardzo uspokajająca.

– Dziękuję za pomoc – powiedział w końcu próbując wstać. Chciał wszystko wyjaśnić na osobności, jednak rosnący przy każdym ruchu ból uniemożliwił mu to. Holmes niemal natychmiast był przy nim, pomagając mu się wygodnie ułożyć,a później pożegnał się i już go nie było.

– Nie wolno tak robić, Rosie.

Oczywiście rozumiał, że dla jego córki ta sytuacja również była stresująca. Ktoś obcy odebrał ją bez uprzedzenia z przedszkola, jej tata zrobił sobie coś z nogą i jeszcze zaprosił kolejną obcą osobę do domu, jednak to nie usprawiedliwiało jej zachowania i zamierzał jej to dokładnie wyjaśnić. Później zadzwonił do Mycrofta, by wyjaśnić mu sytuacja i zaprosić go do siebie, gdyż Rosie powinna go osobiście przeprosić.

Po tej sytuacji Mycroft starał się codziennie odwiedzać Johna chociaż na chwile, jednak zazwyczaj dziewczynka uciekała na jego widok. To było dość dołujące, szczególnie, że relacja z Johnem rozwijała się w zadowalającym tempie. Na dziś zaplanowali nawet wspólną kolację. Watson upierał się, że musi mu podziękować za pomoc, chociaż Mycroft odważył się podejrzewać, że to nie jest jedyny powód. Zachowanie Johna, a także jego słowa wyraźnie sugerują, że może być zainteresowany bliższymi stosunkami. Chociażby to jak stara się zachować dystans czy staje się po prostu spięty, gdy w pobliżu jest Rosamunda daje do myślenia, zwłaszcza komuś takiemu jak Mycroft. Polityk jest pewien, że myśli o Johnie stanowczo zbyt wiele. I oczywiście o jego córce, jednak ona nie jest nim w najmniejszym stopniu oczarowana. Dziś musi przekonać ją do siebie, bo kolejnej szansy może nie dostać, a utrata bliskości Johna nie wchodzi w grę. Zakładając specjalnie przygotowany na dzisiejszą kolację strój Mycroft zastanawiał się, jak łatwo po latach samotności zdążył się przyzwyczaić do uroczego blondyna.

Będąc już ubrany jedynie w dżinsy i koszulę, na którą założył sportową marynarkę zdecydował, że sama zmiana stylu może nie przekonać małej panny Watson do niego. Na szczęście, a raczej dzięki własnej przezorności miał jeszcze wystarczająco dużo czasu na odwiedzenie kilku sklepów.

W tym samym czasie John zdecydował, że to najwyższy czas porozmawiać z Rosie.

– Dzisiaj na kolacji będziemy mieli gościa – powiedział, gdy razem z córką grał w jedną z jej ulubionych gier.

– Kto przyjedzie? – zapytała zaciekawiona. Nudziła się, ponieważ od czasu wypadku taty niemal cały czas spędzają w domu.

– Mycroft.

Dziewczynka natychmiast zmarkotniała. Nie chciała, by to akurat on odwiedzał ich dom.

– Nie lubię go – powiedziała splatając ramiona.

– Praktycznie go nie znasz – zauważył mężczyzna – Może jak się poznacie to okaże się fajny? Na początku też za nim nie przepadałem, jednak później dużo zyskał w moich oczach.

– Ale on jest dziwny i ubiera się tylko w garnitury. Nawet wujek Sherlock mówił...

– Nie ważne co on mówił, skarbie – przerwał jej delikatnie, ale stanowczo. – Sherlock to jego brat, a rodzeństwo często bywa na siebie zdenerwowane i to wcale nie dlatego, że ktoś z nich jest złym człowiekiem – tłumaczył cierpliwie. – Poza tym ludzie są różni, dlatego nie powinno się ślepo podążać za opiniami innych, zwłaszcza gdy można samemu się upewnić jaka jest prawda. Ostatnio oglądaliśmy dzwonnika z Notre-Dame. Pamiętasz jak tam ludzie traktowali Quasimodo tylko dlatego, że był inny?

Dziewczynka przytaknęła, teraz już nie tylko była zawiedziona, ale i trochę

zawstydzona.

– Nie zmuszę cię, żebyś go polubiła, ale nie bądź taka jak Frollo. Chociaż dziś daj mu szansę.

– Dobrze tato – powiedziała, jednak John wciąż widział niechęć do mężczyzny, który niedługo miał przyjść. Jednak sam fakt, że zgodziła się spróbować napawał go dumą.

– A więc musimy się przygotować. W swoim pokoju na szafce po lewej stronie przygotowałem dla ciebie ubranie, przebierz się w nie, a gdy tylko ja będę gotowy pójdę tam sprawdzić jak ci idzie i ewentualnie pomóc, ok?

Dziewczynka znów jedynie kiwnęła głową i wybiegła z pokoju. On sam nie miał zbyt wiele do zrobienia, jedzenie zamówił już wcześniej, więc zostało tylko rozłożyć talerze, co właśnie zrobił. Później poszedł do pokoju Rosie, gdzie okazało się, że dziewczynka znów była zła, tym razem przez wybrany dla niej strój. Ostatecznie wynegocjowała niewielkie zmiany, jednak nawet siedząc już przy stole wciąż była zła. John jednak postanowił to zignorować, zwłaszcza, że akurat zadzwonił dzwonek do drzwi.

– Pójdę otworzyć. A ty zachowuj się grzecznie, gdy już tu będzie i pamiętaj o naszej rozmowie,i bądź miła dla Mycrofta – mówił już idąc w stronę drzwi. Nie mógł przecież pozwolić, by Mycroft zbyt długo na niego czekał.

Wybór odpowiedniego przedmiotu okazał się trudniejszy niż polityk przewidywał, jednak dzięki pomocy ekspedientek, dokładnie o umówionej porze dzwonił do drzwi Johna. Holmes słyszał jak ten upomina córkę by się zachowywała i była dla niego miła, a jego głos stawał się coraz głośniejszy z każdym krokiem w stronę drzwi.

Po dłuższej chwili mężczyzna wpuścił go do środka.

– Świetnie wyglądasz – powiedział gdy szli do stołu, Holmes z radością zauważył, że kazał mu iść przodem tylko po to, by mógł spojrzeć na jego tyłek. Cieszył się, że zadbał o to, aby w tym spodniach wyglądał idealnie.

Już miał odpowiedzieć, gdy zobaczył Rosie. Naburmuszona siedziała na jednym ze zbyt wysokich dla niej krzeseł. Po wymownym spojrzeniu od ojca wstała i podeszła, by się przywitać, chociaż wyraźnie widać było z jaką niechęcią to zrobiła.

– Dobry wieczór– powiedziała.

– Witaj, Rosie. Mam dla ciebie prezent – odpowiedział Mycroft podając jej zabawkę. Z tego co zdążył zaobserwować uwielbiała tę bajkę i prawdopodobnie nie miała jeszcze tej zabawki.

Dziewczynka przyglądała się temu z rezerwą, a Holmes zaczął już podejrzewać, że był to bardzo zły pomysł.

– Rosie – syknął John po chwili niezręcznej ciszy.

Dopiero wtedy podziękowała i wzięła pudełko.

– Na jedzenie musimy jeszcze chwilę poczekać, więc może rozpakujesz prezent? – zaproponował.

Prawdopodobnie właśnie podczas tej czynności Rosie po raz pierwszy wyjawiła chociaż minimalny entuzjazmem w obecności polityka. Lalka wraz z zestawem dodatków spodobała jej się tak bardzo, że nie chciała od niej odejść, nawet gdy już dostarczono im jedzenie.

Gdy w końcu udało się ją przekonać, by usiadła przy stole sama kolacja przebiegała bardzo przyjemnie. John starał się angażować pozostałą dwójkę w rozmowę między sobą licząc, że to wraz z zabawką jaką jego córka dostała może pomóc w budowaniu relacji między nimi.

Kochał swoją córkę całym sercem i dlatego chciał, aby dziewczynka polubiła Mycrofta. Wiedział, że w przeciwnym razie jego coraz bliższa znajomość z nim będzie niemożliwa.

W związku z tym John pozwolił sobie na chwile nadziei i gdy już się żegnali, a Rosie znów zniknęła w swoim pokoju pocałował go. Był to szybki, nieśmiały całus jednak żaden z nich nie wyobrażał sobie lepszego zakończenia wieczoru, gdyż niosło to ze sobą nadzieję.


***


Z każdym mijającym dniem stopa Johna bolała coraz mniej, a obrzęk praktycznie zniknął. Wszystko goiło się w jak najlepszym porządku.

Mycroft okazał się świetnym wsparciem, a John zdążył się już przyzwyczaić do jego niemal codziennych odwiedzin. Ich wspólnie spędzone wieczory podczas, których oglądali telewizje wcale nie przejmując się co dzieje się na ekranie były jednym z najprzyjemniejszych elementów jego ostatnich tygodni.

Dziś jednak Mycroft przyjechał trochę wcześniej niż zwykle. Zazwyczaj o tej porze to Rosie zażądała telewizorem. Była już w połowie oglądania Piotrusia Pana, gdy się pojawił. Ich stosunki, zgodnie z prognozami Johna znacznie się poprawiły, a dziewczynka nie uciekała już do swojego pokoju, gdy tylko zobaczyła polityka jednak wciąż niechętnie z nim rozmawiała. Mycroft jednak z całych sił starał się to zmienić.

– W dzieciństwie była to jedna z ulubionych bajek Sherlocka – powiedział siadając na kanapie. – Pewnie dlatego sam też postanowił nigdy naprawde nie dorastać – wyszeptał bezpośrednio do ucha Johna, który siedział między nim a Rosie. Mężczyzna musiał stłumić drżenie, zwłaszcza, że Rosie od razu spojrzała na nich.

–To jest aż tak stare? – zapytała przeciągając głoski w dwóch ostatnich słowach, by to podkreślić.

Obaj mężczyźni się z tego zaśmiali, co widocznie uraziło dziewczynkę, ponieważ obrażona nie mówiąc już ani słowa więcej wróciła do oglądania.

– To raczej nie sprawi, że mnie polubi – zauważył Mycroft nagle tracąc dobry nastrój.

Watson przysunął się bliżej niego i objął go starając się pocieszyć.

– Już cię lubi. Po prostu długo przyzwyczaja się do nowych ludzi.

Gdy bajka się już skończyła Rosie nalegała na to, aby i jej powiedział jedną z historii, które kiedyś opowiadał małemu Sherlockowi. Już w połowie usadowiła się wygodnie na kolanach ojca, a niedługo później zaczęła walczyć z opadającymi powiekami, gdyż bardzo chciała się dowiedzieć co stało się z kapitanem Jasnobrodym, by tak po prostu zasnąć.

– Czas do łóżka – powiedział John, gdy opowieść się skończyła.

– Na mnie też już czas – powiedział polityk przerywając na chwilę protesty zaspanej dziewczynki. Chyba robiła to tylko z przyzwyczajenia.

– Rosie zmykaj przebrać się w piżamę, a ja dołączę do ciebie, gdy pożegnam się z Mycroftem, ok?

Dziewczynka zgodziła się bez dalszych protestów, jednak po wstaniu zamiast w stronę drzwi podeszła do Mycrofta.

– Do widzenia.

Polityk odpowiedział jej z uśmiechem jednak wciąż nie odeszła. Po chwili wahania szybko przytuliła zdezorientowanego mężczyznę.

– Dziękuje za bajkę – powiedziała po czym szybko pobiegła do siebie.

Idąc do drzwi wyjściowych Mycroft nie odezwał się ani słowem. Jednak kiedy już założył buty i nie pozostało nic więcej niż się pożegnać John nie wytrzymał.

– Mówiłem, że cię lubi.

– Czasem dobrze się mylić – odparł z uśmiechem Holmes. – Zobaczymy się jutro.

– Do jutra – odpowiedział John i pocałował go. Przerwało im dopiero wołanie Rosie.

– Lepiej już pójdę, bo jeszcze mnie znienawidzi za tak długie zajmowanie jej ojca – powiedział Mycroft z uśmiechem.

Kilka dni później John miał wizytę kontrolną. Szczerze wierzył, że okaże się, iż wszystko zagoiło się na tyle dobrze, by mógł w pełni skupić się na ćwiczeniach pomagających wrócić do pełnej sprawności.

Mycroft oczywiście przyjechał po niego. Jednak nie towarzyszył mu zbyt długo, ponieważ dostał pilny telefon i musiał pilnie wrócić do pracy.

– Przepraszam – powiedział po raz kolejny, gdy pomógł mu wysiąść z auta. – Gdybym tylko mógł poczekałbym tu z tobą.

– Wiem. Rozumiem, że masz odpowiedzialne stanowisko, więc lepiej już jedź.

Nie tracąc więcej czasu Mycroft kazał swojemu kierowcy odjechać, a Watson wszedł do przychodni. Lisa uśmiechnęła się, gdy tylko go zobaczyła. Była zaskoczona, że przyszedł sam, jednak po krótkiej rozmowie zaprosiła go do gabinetu na konieczne badania.

"Tak jak mówiłem, wszystko goi się w idealnym tempie."

Napisał do Mycrofta, gdy tylko wyszedł z gabinetu. Nie spodziewał się zbyt szybko odpowiedzi, więc wezwał taksówkę i schował telefon do kieszeni. Odpowiedź nadeszła niemal pół godziny później, gdy stał pod przedszkolem Rosie.

"Cudownie, nie mam jeszcze planów na sobotę, może kolacja by to uczuć? MH"

John uśmiechnął się czytając to. Wspólny posiłek zawsze był pomysłem godnym uwagi, jednak on miał lepszy plan.

Rosie była zaskoczona, gdy to jej tata odebrał ją z przedszkola. Od czasu, gdy zwichnął kostkę niemal nie wychodził z domu, a po nią przyjeżdżała Molly albo pani Hudson. Raz nawet zrobił to Sherlock.

– Czy to znaczy, że możesz już chodzić? – zapytała.

– Nie do końca, ale mogę już praktycznie wszystko zrobić, niedługo nawet wrócę do pracy.

– A czy – zaczęła z nieśmiałe – Czy Mycroft będzie jeszcze do nas przychodził?

– A chciałabyś żeby tak było?

– Tak.

– A co jeśli zostanie na dłużej? Może zaprosimy go w piątek na kolację, a w sobotę w trójkę pójdziemy na plac zabaw?

Dziewczynka myślała nad tym przez chwilę dość zabawnie próbując naśladować Sherlocka. John po raz kolejny zastanowił się, czy nie spędza z nim zbyt wiele czasu.

– Ok, ale do tego dużego w parku, a nie tego obok – zażądała.

– Zgoda – powiedział szczęśliwy lekarz.

– I opowie mi bajkę – dodała.

– A o to będziesz musiała go już sama zapytać, jednak nie wydaje mi się żeby miał coś przeciwko.

Mycroft był zachwycony propozycją Johna i zgodził się bez wahania, pomimo warunków postawionych przez Rosie. Jednak cała pewność opuściła go, gdy następnego dnia stał pod drzwiami Watsonów z małą torbą w ręce. Oczywiście chciał spędzić jak najwięcej czasu z Johnem i Rosie, ale co jeśli to skończy się wielką, spektakularna porażką? Nie chcąc myśleć o niczym gorszym zapukał. John poruszał się już o wiele szybciej, więc drzwi otworzyły się niemal natychmiast. Nie była to jedyna różnica w porównaniu z jego pierwszymi wizytami. Rosie przywitała się z nim w końcu z uśmiechem na ustach.

Po krótkiej rozmowie John wrócił do przygotowywania kolacji, a pozostała dwójka mu w tym pomagała. A przynajmniej taki był plan, jednak skończyło się tym, że za niezbyt obeznanego w kuchni Mycrofta i tak wszystko musiał robić John, a w tym czasie on wraz z Rosie schrupali całą marchewkę.

– Czy opowiesz mi coś? – zapytała Rosie, gdy po kolacji grali w jedną z jej planszówek.

John już od dłuższego czasu widział jak jej zainteresowanie grą spada oraz jak zbiera swoją odwagę by to zrobić. Jego mała odważna dziewczynka.

– Oczywiście, kiedy tylko będziesz chciała.

– Uważaj Holmes, bo możesz tego szybko pożałować – mruknął John. – W takim razie przebierz się w pidżamę i Mycroft przyjdzie jak już będziesz w łóżku.

Pierwszy raz od dawna dziewczynka bez żadnego marudzenia poszła przygotowywać się do snu.

Jak się okazało Mycroft musiał opowiedzieć niemal dwie historyjki zanim Rosie zasnęła.

– Walczyła dzielnie, ale przegrała walkę z własnym organizmem – powiedział, kiedy już wyszedł.

John krzątał się po kuchni i nagle sytuacja stała się tak cudownie domowa, że po prostu musiał go pocałować.

Niedługo później poszli do sypialni, by w łóżku kontynuować pieszczotę. Leżeli całując się, rękami powoli badając swoje ciała. Nie chodziło o seks, a o bliskość drugiego mężczyzny. To właśnie o tym marzyli przez te wszystkie samotne lata.

Po jakimś czasie, żadnego z nich nie obchodziło jak długim zasnęli w swoich ramionach przepełnieni radością. Ostatnią myślą Mycrofta nim oddał się w ramiona Morfeusza było, że jeśli to byłby jego ostatni dzień życia umarłby szczęśliwy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro