Deszcz

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

To miało być jedynie ćwiczenie, by pobudzić mnie do działania. Poprosiłam więc bleha24 by wymyśliła jakieś zdanie, do którego ja dopiszę resztę. Jednak jej zdanie powędrowało na koniec, słów wyszło niemal 300 a efekt całkiem przyzwoity.
Po przeczytaniu bleha24 to sprawdziła a więc szkoda nie dodać, dać znak że wciąż żyję.

Przy okazji chciałabym pokazać wam co robiłam gdy mnie nie było (pochwalić się was swoją własnoręcznie zbudowaną TARDIS.)
Wybaczcie jakość zdjęć, jednak jakoś nie było czasu zrobić lepsze.

Tak wygląda z przodu.

Ma otwierane drzwi (zamykać też je można)

I świeci.

Dorzucam jeszcze zdjęcie Sherlocka by nie było, że nie ma związku z tematem.

A teraz wróćmy do ff.

John w swoich wełnianych swetrach starał się unikać deszczu, gdy tylko miał taką możliwość. To, jak często pada w Londynie, uważał za największy minus tego miasta. Jednak podczas bezsennych nocy, to właśnie on był jego wybawieniem. Jego ciche i monotonne odgłosy uspokajały go i pozwalały mu zasnąć.

Mycroft natomiast, nigdy nie rozstawał się ze swoją parasolką. Zawsze, gdy padało, chciał mieć możliwość zatrzymać się na moment i obserwować deszcz. Był dla niego niezwykle uspokajający. Oczyszczał nie tylko powietrze, ale i jego umysł. Pozwalał na chociaż chwilę odpoczynku podczas ciężkiego dnia pracy.

A teraz byli tu razem, nad grobem Sherlocka Holmesa, najlepszego przyjaciela i ukochanego brata.

Byli całkiem inni, a jednocześnie podobni. Obaj zagubieni w nowej sytuacji. Celem ich życia była pomoc Sherlockowi. Dbali o niego, nawet bardziej niż o siebie. Lecz tak naprawdę to było dla nich lekiem. Ucieczką od własnych demonów.

A teraz go nie było. Sherlock przedawkował, i tym razem umarł naprawdę.

Ceremonia jego pogrzebu już dawno się skończyła, jednak oni nadal stali w miejscu, przeżywając śmierć najważniejszej osoby w życiu.

Wtedy zaczął padać deszcz, a Mycroft rozłożył swój parasol. John odwrócił się w jego stronę. I właśnie w tej chwili, ich zamglone od łez spojrzenia, się spotkały. I już wiedzieli. Doskonale zdawali sobie sprawę z tego, komu powinni pomóc. Kto będzie ich lekiem na cały ból i żal.

Wpadli sobie w ramiona i zaczęli płakać. Po tym, gdy już się uspokoili, dalej wpatrywali się w ciemne litery na marmurowej płycie, aż w końcu odeszli do czekającego na polityka samochodu.

Jechali razem do domu Mycrofta, trzymając się za ręce, jakby to było jedynym co trzyma ich na ziem. I być może tak właśnie było.

A krople deszczu spływające po szybie, tworzyły małe strumyki łez.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro