Praca

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ech... Po wczorajszym balu w ogóle nie chciało mi się wstać... ale cóż... robota czeka na mnie. Jak to powiedział Ikkaku: "Im wcześniej skończysz, tym szybciej będziesz mieć wolne". Więc zabrałam się do wypisywania dokumentów, bo później będę walczyć z Zarakim. Tak to dobry powód, by po walce móc się polenić... Najpierw wypisywałam dokumenty, a potem walczyłam z Zarakim i żądam spokoju. Po walce udam się na umówione spotkanie z Renjim. Łał tak się cieszę na to spotkanie, że zapomniałam o dokumentach. Spisywałam je przez cały ranek, a teraz idę walczyć z Kenpachim. Trochę się cykam, ale co tam.

Weszłam na plac główny i zauważyłam Kenapchiego stojącego ze swoim mieczem na ramieniu. Jęknęłam w duchu... wygląda tak strasznie z tymi szpiczastymi włosami oraz przepaską. Pomyślałam chwilę. Z rozpuszczonymi włosami wygląda lepiej.

- To jak Kaguya, walczymy? - spytał z uśmiechem.

- Tak.

Klingi naszych mieczy uderzyły o siebie.

Szczerze to nie byłam na to zbyt przygotowana. Uderzyłam moim zanpaktou w jego ramię, ale nie zraniłam go. Cholera.

To była długa i nierówna walka. Przegrałam. No oczywiście...a jakżeby inaczej. Po przegranej byłam tak ciężko ranna, że Zaraki musiał mnie zanieść do 4 dywizji Unohany - taichou. Obudziłam się, wstałam podziękowałam za opiekę i pomimo oporów składu medycznego pobiegłam na spotkanie z Ananaskiem... Byłam spóźniona, ale mam nadzieję, że on tam na mnie czeka.

Nie zawiodłam się. Mój Ananasek czekał na mnie.

- Yo, Ananasku! - krzyknęłam.

- Kaguya! Tylko nie Ananas. - poprosił.

- Och, dobrze skarbie. - powiedziałam.

Renji zrobił się równie czerwony, jak jego włosy.

- Skarbie? - spytał Renji.

- A co? - spytałam.

Usłyszeliśmy szelest w krzakach. Wyszła z nich Yachiru.

- Yachiru - chan? Co ty tu robisz? - spytałam.

- Lubisz Ananasa, czy Ken - chana? - spytała smutna.

- O co Ci chodzi Yachiru? - spytałam.

- Chciałabym, żebyś ty i Ken - chan... no wiesz...

Yachiru, chyba nie myśli o tym, że ja i Zaraki no wiecie...

- Och... Yachiru, ja i Ken - san nie pasujemy do siebie.

- Pasujecie!!! - wykrzyknęła ze łzami.

Mnie też się zaczęły sączyć łzy z oczu. Objęłam ją i Renjiemu powiedziałam, że muszę wrócić... Wzięłam na ręce moją córkę i poszłam do baraku 11 dywizji. W drodze zaczął padać deszcz. Szybko więc pobiegłyśmy z Yachiru do siedziby. W środku siedział tylko Kenpachi. Podniósł wzrok na mnie.

- Zmokłyście, znając życie Yachiru się przeziębi. - stwierdził.

Siedział na podłodze przy kominku owinięty kocem. Podeszłyśmy do niego, a on owinął nas kocem i porzucając dumę oraz wstyd... przytuliłam się do niego. Było tak... przyjemnie. Wtuliłam się w niego. Chwilę później Yachiru zasnęła. Kenpachi zaniósł ją do pokoju a koc nieśliśmy razem. Wtem gdzieś w tle strzelił piorun. O shit! Boję się burzy.

- Ken - san? - spytałam.

- Yhmm... - zamruczał.

- Mogę spać u Yachiru?

- Burzy się boisz? - spytał z drwiną.

- T - Tak. - jęknęłam.

Popatrzył z niedowierzaniem i powiedział:

- Yachiru, ma za mało miejsca, ale możesz spać u mnie.

Pomyślałam chwilę... to dziwne, że kapitan pozwala mi spać u siebie. Nigdy nie spałam z nikim.

- Naprawdę...? - odparłam.

- Tak.

Weszłam koło niego do łóżka i przykryłam się kocem. Zasnęliśmy.

Rano obudziłam się koło Zarakiego. Moja głowa spoczywała na jego torsie, nogę miałam przerzuconą przez jego biodra. Chciałam wstać i się ruszyć. Ale Zaraki się odezwał:

- Nie ruszaj się... i śpij...

Zamknęłam oczy i znowu zasnęłam...Poczułam piekący ból....


Sorki, że tak długo, ale wiecie...koniec roku szkolnego się zbliża...nadrabianie ocen...więc nie miałam czasu żeby coś pisać...ale po szaleństwie szkolnym biorę się ostro do pisania między innymi God of Mischief... Komentarze i Voty jak najbardziej mile widziane, ponieważ one mnie motywują do dalszego pisania:) Pozdrowienia dla wszystkich, którzy czytają moje bazgrołki:)

PS. Przepraszam za literówki i inne błędy.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro