#21 [Starzy znajomi]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Raahi Maharaj*

W spelunie tak jak ostatnio, śmierdziało przetrawionym piwskiem. To taki ostro-kwaśny zapach, który drażni nozdrza, że prawie ma się ochotę zwrócić wszystko, cokolwiek się wcześniej jadło. Dłuższą chwilę zajmuje przyzwyczajenie się do tego zapachu.
Westchnąłem, wchodząc do środka i skrzywiłem się. Ohyda. Szkoda, że nie znam żadnego zaklęcia, które albo mogłoby oczyścić tutejszą atmosferę, albo które zablokowałoby dopływ tego smrodu do moich receptorów węchowych. Gdzieś za mną szedł Shiro, ale nie musiałem się raczej o niego martwić. W mojej obecności raczej nikt nie powinien go ruszyć, bo tym razem wszedłem do pomieszczenia nie ukrywając ani swojej magii, ani twarzy, przed innymi.
Szybko dostrzegłem starego wilkołaka i podniosłem dłoń w górę, witając się z nim w ten sposób. Skinął mi głową i wrócił do wykonywanej wcześniej czynności, jaka było wycieranie kufla. To chyba jakieś natręctwo, bo co go widzę, to wyciera jakieś szkło. Ruszyłem w jego stronę, a gdy byłem dostatecznie blisko, mężczyzna się odezwał.
- Co cię tu sprowadza tak szybko? Bo raczej nie wypełnione zadanie. - Powiedział kpiąco, nie odrywając wzroku od naczynia.
- Nie, nie zadanie. - Warknąłem niezadowolony z jego lekceważącej mnie postawy. Co chciał udowodnić? Że się mnie nie boi, czy o co chodziło? Irytujący stary pierdziel. - Szukam Kuro, tego wilkołaka z którym ostatnio rozmawiałem. Mam do niego interes. - Dłoń w której trzymał ścierkę, zatrzymała się, przerywając czyszczenie niedostrzegalnych smug. Jack się spiął i było to doskonale widać.
- Bądź dyskretniejszy pechowy dzieciaku, bo ściągniesz na siebie nieszczęście. Nie kręć się koło tego gościa, bo przyjdą i po ciebie. - Zmrużył oczy i westchnął jakby w powątpiewaniu w to co planował powiedzieć dalej. - Nie ma go tu już. Opuścił lokal i nie wróci tu już raczej, bo niektórzy nie chcą go tu widzieć. Nie wiem gdzie poszedł. - Powiedział, a ja mu wierzyłem. Nie sądziłem, że tak łatwo uzyskam informacje, w dodatku za darmo, bo właściciel nie zażądał niczego przed tym jak się wyspowiadał.
- Wiesz dobrze, że mało mnie obchodzi czy ściągnę na siebie kolejne problemy, czy nie. One są ze mną zawsze i kilką w tą lub w tamtą, nie zrobią mi różnicy. - Teraz co prawda sytuacja się zmieniła, bo obok był Shiro, którym obiecałem sobie, że się zajmę, otoczę względną ochroną, więc dodatkowe kłopoty to raczej zbędny na tą chwilę gratis życiowy.
- Przyjdzie i ta godzina, że nie poradzisz sobie, kiedy ktoś stwierdzi, że mu szkodzisz. Są osoby potężniejsze od ciebie gówniarzu. A teraz zjeżdżaj mi z oczu i zajmij się swoimi zleceniami. I obyś nie umarł, bo mi również procent z tej kasy jest potrzebny. - Spojrzał na mnie w końcu, a w jego oczach dostrzegłem zaprzeczenie jego bojowniczej postawy. Mimo wszystko się mnie bał, ale nie chciał tego po sobie pokazać, więc zaatakował mnie, nie okazując ni grama szacunku.
- Grabisz sobie Jack. - Ściszyłem głos i nasączyłem go magią, na co mężczyzna aż się wzdrygną i odskoczył lekko w tył. - Nie mów mi co mam robić, bo nie ręczę za siebie. - Zagroziłem mu, mrużąc oczy. Wyczułem obecność zmiennokształtnego obok, ale nie zmieniłem postawy. Nie miałem przed nim nic do ukrycia. Przecież powiedziałem mu już, że wcale nie jestem grzecznym czarodziejem.
- Ja... - Zająknął się i umilkł z wzrokiem wbitym gdzieś obok mnie. Zacisnął zęby, a przerażenie i zaskoczenie w jego oczach spotęgowało się. - Ty... - Wyszeptał pod nosem i prawie upuścił kufel. Przezabawne widzieć go takim, ale kto wywarł na nim takie wrażenie? Spojrzałem obok i rozwiązanie przyszło samo.  

*Shiro Yuki*

Znaleźliśmy się w znanej mi spelunie. Raahi ruszył przodem, ale ja stanąłem zaraz po wejściu i rozejrzałem się. Wszystkie twarze znałem. Najwyraźniej nikt nowy nie doszedł podczas mojej i Kuro nieobecności. Wszystkich oczy były zwrócone na Raahiego, jedne przerażone inne pogardliwe, ale kiedy zauważyli mnie, odwracali wzrok, jak tylko na nich spojrzałem. Gdzieś w głębi sali słyszałem szepty, które wymawiały moje stare przezwisko, kiedy jeszcze można powiedzieć, robiłem za pomocnika Kuro... Biała śmierć, nie wiedziałem skąd wzięło się to przezwisko, bo nigdy nikogo jeszcze nie zabiłem, co najwyżej PRAWIE zabiłem. Co prawda, każdy kto atakował brata uciekał przede mną z podkulonym ogonem, bo to mi zawsze przyszło z nimi walczyć, ale nie zabijałem, chyba, że były to demony. Przysłuchałem się się rozmowie Raahiego z odległości, nie chciałem aby Jack mnie zauważył puki co. W odróżnieniu od brata i większości osób, miał do mnie przynajmniej minimalny szacunek i bał się mnie, choć tylko kiedy moją postawą dałem mu jasno do zrozumienia, że ma ku temu powód. Widząc reakcję Jack'a na wspomnienie o Kuro zaniepokoiłem się. Coś było nie tak i czułem to, ale nie wiedziałem jeszcze co. Jack skłamał, połowicznie, ale skłamał. Rzeczywiście nie czułem już tutaj brata, więc stąd wybył, ale wiedziałem też, że idiota nie zrobiłby nic takiego przez co stary wilkołak miałby go wyrzucić, jeśli to byłyby tylko zwykłe osoby, które go sobie tutaj nie życzą, bo takich była tu masa, to musiał być ktoś kto sporo za to zapłacił, skoro Jack pozbawił Kuro pracy i ty samym jego jedynego środka zarobku. Kiedy Raahi zaczął grozić Jack'owi podszedłem, wiedząc, że już nic z niego nie wyciągnie, w odróżnieniu ode mnie. Nie przejmowałem się postawą i zachowaniem maga, wiedziałem, że to nie jest przyjemne miejsce i sam nie zachowywałem się tutaj nigdy jak w domu. W końcu wilkołak zwrócił na mnie uwagę, a ja patrzyłem mu prosto w oczy udając obojętnego. On doskonale wiedział, że jeśli nie zachowuje się jak dziecko, to znaczy, że coś jest nie tak, lub mi nie pasuje, więc ma powód się bać. Nie odpowiedziałem na spojrzenie Raahiego i przestałem być obojętny. Uśmiechnąłem się uroczo, choć kryło się za tym czyste wkurwienie, o którym staruch dobrze wiedział.

- Witaj Jack. Dawno się nie widzieliśmy prawda? - zapytałem uroczym głosem, opierając się o blat po chwili przestając udawać i patrząc na niego gniewnie. - Kto? - warknąłem, nie spuszczając z niego wzroku.

- B-biała śmierć... K-kto? - wydusił z swojego zaciśniętego gardła.

Warknąłem, słysząc tą nazwę. Wiedział, że jej nienawidzę, a sam jej użył, ale miał co ryzykuje, więc ten ktoś kto zapłacił za wyrzucenie Kuro nie polował na niego, tylko na mnie i dlatego nie używał mojego imienia, aby mnie nie zdradzić.

- Jack, cholera jasna! Nie wkurwiaj mnie! Doskonale wiesz, że mówię o tym kto chciał się pozbyć Kuro! - warknąłem jak wilk i wbiłem pazury w blat. - Nie igraj ze mną... - warknąłem już ludzkim głosem, ciszej.

- Bia... - zaczął, ale wyłapując moje spojrzenie natychmiast się poprawił. - Shiro, nie mogę ci powiedzieć. Wynoś się stąd! - warknął odzyskując chyba swój język.

- Nie. - warknąłem stanowczo.

To było trochę jak słowna walka o dominację. Wiedziałem, że przez samo bycie wilkołakiem, Jack musiał mi ulec, bo mój wilk był z natury omegą, która omijała całą hierarchie i była równie ważna co Alfa, lecz mniej agresywna i bardziej pokojowa. To zmuszało go do uległości, a do strachu tygrys, który w odróżnieniu do mojego wilka był agresywny.

- Mówiłem, że Kuro nie ma prawa cię tutaj przyprowadzać. - powiedział nerwowo, ale zrozumiał, że nie prawa na mnie warczeć.

- Nie przyszedłem z Kuro. - odpowiedziałem. - Gadaj!

Wzrok Jacka powędrował w bok na jakiegoś przybysza w płaszczu i kapturze. Nie rozpoznawałem jego zapachu, kojarzyłem skądś, ale nie byłem w stanie przypomnieć sobie skąd go znam. Wróciłem wzrokiem do Jack'a, a jego wzrok do mnie.

- Shiro, dla twojego dobra, wynoś się stąd puki możesz. - ostrzegł mnie szeptem, ale zignorowałem go.

Nieznajomy wstał i powoli podszedł do blatu obok mnie. Spojrzałem na niego z przerażeniem wymieszanym z najczystszą nienawiścią, bo rozpoznałem kto to.

- Dawno się nie widzieliśmy Shiro. - warknął, wyciągając rękę, aby złapać moją.

- Dotknij mnie, a ją stracisz. - warknąłem groźnie, a ten ją cofną.

- Oh, malutki Shiruś już się nie boi, bez swojego braciszka? - zapytał ze złośliwym uśmiechem i zrzucił kaptur.

- Wal się. - warknąłem. - Czego ode mnie chcesz skurwielu? - zapytałem.

- Zemsty Shiro. - warknął. - Zemsty za to co mi zrobiłeś.

- Co ja tobie zrobiłem? Coś mi się wydaje, że na to zasłużyłeś. - powiedziałem z wrednym uśmiechem.

- Milusio... - prychnął. - Dałeś już się przelecieć, czy nadal taka z ciebie cnotka, szczeniaczku. - zapytał uśmiechając się.

- Mówiłem, wal się. - warknąłem.

- Oh, czyżbym nadal był twoim pierwszym? - zaśmiał się.

Wbiłem pazury mocniej, a drzewo pod moją dłonią pękło, poważnie uszkadzając blat.

- No tak, PRAWIE byłem twoim pierwszym, bo mnie PRAWIE zabiłeś mieszańcu. Najchętniej bym cię teraz pobił i zerżnął, ale twój ojciec kazał mi ci nie robić krzywdy publicznie. - warknął.

- Spróbuj, a tym razem to nie będzie prawie, tylko skończysz martwy. - warknąłem gniewnie, patrząc na niego z wyższością.

Może i był starszy o te cztery lata, ale był głupszy skoro myślał, że uda mu się mnie skrzywdzić.

*Raahi Maharaj*

Okej, to że byłem zaskoczony, to mało powiedziane. Byłem w szoku widząc tą agresywną i dominującą stronę chłopaka. Wcale się nie bał, nie drżał, ani nie jąkał, kompletnie nic. Czyżby wyzwoliły się w nim nowe siły, czy przy mnie grał takiego uroczego? Uśmiechnąłem się krzywo, ale z pewną dozą dumy i dokładnie przysłuchiwałem się konwersacji Shiro z Jack'iem. Co prawda nie pomyślałem nawet o tym, że Kuro mógł zostać stąd wypędzony, bo ktoś sobie tego życzył, nie wyglądał na aż takiego słabeusza, ale jak widać stary wilkołak był przekupny tak teraz, jak i kiedyś. Parsknąłem śmiechem na jego przerażoną wręcz postawę, ale zaraz się uspokoiłem, widząc, jak bardzo zmieniła się sytuacja.
Mężczyzna w ciemnym, długim płaszczu zaczął obrażać mojego skrzata, ba nawet mu grozić. Co to do cholery miało być? Czym zmiennokształtny mu zawinił? Zemsta?
- Dałeś już się przelecieć, czy nadal taka z ciebie cnotka, szczeniaczku. - Zacisnąłem mocno szczękę, żeby nie wybuchnąć, słysząc te słowa i już wiedziałem wszystko. To ten pojebany gnojek od próby gwałtu. Zmrużyłem oczy, a ziemia delikatnie zadrgała mi pod stopami.
- Jeszcze raz mu zagrozisz szmato, a będziesz miał problem. Radzę ci stąd spierdalać i to w podskokach.- Wywarczałem w jego stronę, momentalnie pojawiając się przed Shiro i zasłaniając go sobą. To chyba przesada, żeby na mojej dzielnicy panoszył się jakiś paniczyk, który myśli że kasa wszystko załatwi. Wolne żarty. Ugiąłem delikatnie nogi rozstawione w rozkroku, jakbym szykował się do ataku. Lewą rękę wyciągnąłem w tył i odnalazłem dłoń chłopaka. Splotłem nasze palce i przyciągnąłem go trochę bliżej moich pleców. - Zresztą... Pobił? Zerżnął? Pieprzony arystokrata chyba nie powinien rzucać takimi plugastwami. - Zaśmiałem się, ale nie był to na pewno śmiech przepełniony radością. Nie, nie było w tym śmiechu oznak zabawy, czaiło się tam szaleństwo i niebezpieczeństwo.
- Kim jesteś, żeby mi mówić co mam robić, plebsie? - Zapytał, całkowicie bez strachu w oczach, w odróżnieniu od Jack'a, który w pośpiechu zbierał manatki i wycofywał się w głąb lokalu, byle najdalej od zagrożenia. Tchórz. Czy właściciel nie powinien bronić dobytku? Żałosne.
- Oj, chyba się nie zrozumieliśmy. Moje słowa na tym terenie to tak jakby świętość, wiesz? - Przechyliłem głowę w bok i uśmiechnąłem szyderczo. - No... tak jakby... chyba że coś się zmieniło przez ostatnie lata. - Oj, oj, chyba jednak za dużo ogólnie gadam, bo po cholerę mam się tłumaczyć jakiemuś typkowi spod lewej gwiazdy, który czuje się jak pan i władca świata? - Więc tak jakby powinno cię tu już nie być. Czego nie zrozumiałeś?
- Zabieram Shiro. Należy do mnie! Jest tylko i wyłącznie mój! - Wykrzyczał prawie zaczynając wręcz sapać ze złości.
- Oj nie paniczyku. Shiro należy tylko i wyłącznie do mnie. - Powiedziałem, zdając sobie sprawę z konsekwencji tych słów i nie mam na myśli chęci zabicia mnie przez tego gościa. Zacisnąłem jednocześnie mocniej palce na jego dłoni. Arystokratyczne gówno zrobiło krok w naszą stronę i wyciągnęło rękę w stronę chłopaka, z szaleństwem czającym się w oczach. Nie kontrolowałem tego, nie potrafiłem się powstrzymać, moja dłoń, zaciśnięta w pięść, poszybowała wprost w stronę jego twarzy. Trafienie zwaliło go z nóg, nie mogąc złapać równowagi uderzył o najbliższy stolik, który rozpadł się pod nim. Z nosa polała się krew... Chyba był złamany... Tak sadzę. - Czyżbym trochę przesadził? - Zapytałem sam siebie pod nosem. Jakąś tam siłę fizyczną miałem, ale przecież zazwyczaj walczyłem magią, więc sam byłem zdziwiony ile szkód mógł wywołać mój prawy sierpowy.
- Ty! Ty!... Coś ty narobił!? - Zaczął się wydzierać piskliwym głosem, wycierając krew spod nosa i starając się wstać.
- Sądzę, że nie ma tu miejsca dla psychopatów, więc tylko uprzejmie chciałem ci pomóc się zdecydować na zrezygnowanie ze swoich chorych planów. - Powiedziałem poważnie. - A teraz może w końcu grzecznie opuścisz ten lokal?  

*Shiro Yuki*

Przyglądałem się całemu zajściu zza pleców Raahiego z kamienną twarzą, mimo że chciałem przypierdolić im obu. Byłem jakimś przedmiotem na licytacji, czy co?! Nie należę do nikogo, a nawet jeśli to tylko ja mam prawo o tym decydować, a nie oni! Poza tym nie potrzebowałem pomocy, poradziłbym sobie sam z tym zarozumiałym bogaczem, ale politycznie, bo wiem jak go przechytrzyć zamiast robić sobie jeszcze więcej kłopotów z nim.

- Nigdy w życiu! Shiro prawnie jest moją własnością! - wydarł się, a ja nie wytrzymałem i po prostu wyrwałem moją rękę z uścisku Raahiego i podszedłem do sprawcy mojego byłego koszmaru.

Ten od razu wykorzystał sytuację i już chciał złapać moją nogę i wbić w nią zwierzęce pazury, ale byłem szybszy i nadepnąłem jego rękę, zanim wstał. Po pomieszczeniu rozniósł się dźwięk łamanych kości i krzyk bólu. Miałem gdzieś, że właśnie złamałem mu rękę, ani mnie to nie cieszyło, ani tym bardziej nie smuciło.

- Powiedziałem dotknij mnie, a ją stracisz. Puki co jest tylko złamana, ale to może się szybko zmienić. - powiedziałem lodowato. - Pokaż to.

Wyjątkowo użyłem znieczulenia za pomocą magii. Zrobiłem to tylko po to, aby odpowiedział mi na pytania, nie z litości, czy czegoś podobnego.

- A co chcesz się przekonać na własne oczy, że twój ojciec cię sprzedał? - zapytał z kpiną.

Nie zareagowałem patrzyłem na niego zupełnie obojętnie. Tylko wyciągnąłem dłoń ponaglając go. Ze swojego płaszcza wyciągnął kopertę, którą wziąłem i odszedłem od niego parę kroków, nasłuchując gdyby się podniósł i jak idiota próbował zaatakować. Otworzyłem kopertę i wyciągnąłem w środku spisaną umowę.

- Bla, bla, bla umowa o własność bla bla, Shiro Yuki jako własność niżej popisanego bla bla do czasu aż nie ukończy osiemnastu lat jest zmuszony do bycia własnością bla bla bla Shiro Yuki, nie może zginąć, lecz okaleczanie, gwałt i tym podobne są dozwolone bla bla bla... - streściłem pod nosem treść tej głupiej umowy.

Idealnie kiedy przestałem czytać usłyszałem świst ostrza lecącego w moją stronę. Obróciłem twarz w stronę mojego ,,właściciela" i złapałem nóż tuż przed moją skronią.

- Teraz rozumiesz mieszańcu? Należysz tylko i wyłącznie do mnie! Mam prawo z tobą zrobić co mi się żywnie podoba! - zaśmiał się jak na szaleńca, którym był, przystało.

- Nie. Nie należę do ciebie. - odpowiedziałem obojętnie, wsadzając umowę do koperty.

- Nie czytałeś uważnie?! Oficjalnie według prawa jesteś moją własnością! - krzyknął.

- Nie prawda. Oficjalnie wedle prawa dziś skończyłem trzydzieści lat, umowa mnie nie obowiązuje, bo jest na niej jasno zapisane ,,Do czasu, aż nie ukończy osiemnastu lat." . - odpowiedziałem, odwracając się w jego stronę.

- Nie pierz mi tu! Masz szesnaście lat! - warknął.

- Wedle prawa zmiennych mam trzydzieści, szesnaście oficjalnie jest tylko liczbą lat od kiedy się urodziłem, psychicznie i teoretycznie fizycznie mam trzydzieści, więc umowa mnie nie obowiązuje, nie masz prawa mnie nawet tknąć palcem. Skoro mam trzydzieści lat, to nie Kuro, a ja jestem starszy, więc to ja dziedziczę majątek ojca, więc jestem bogatszy od ciebie i mam wyższą pozycje, jestem synem Alfy i omegą, jestem wyżej postawiony w świetle prawa zmiennych, mam większe umiejętności, jestem starszy i mam możliwość korzystania z magii, a ty nie. Nawet tutaj w tej mrocznej części społeczeństwa jestem wyżej w hierarchii od ciebie. - wytłumaczyłem obojętnie choć z wyczuwalną wyższością. - Na dodatek to ja mam prawo z tobą zrobić co zechce, bo oficjalnie mnie zaatakowałeś, a podpisując tą umowę stałeś się częścią stada mojego ojca. Nikt ze stada nie ma prawa tknąć omegi, którą jestem, a ty to zrobiłeś już kiedyś i teraz, więc mogę cię nawet zabić bez żadnych konsekwencji. - powiedziałem z uśmiechem, w którym czaiła się dawna żądza krwi tygrysa.

- K-kłamiesz! To niemożliwe! - krzyknął trzęsąc się ze strachu.

A jednak czerpałem cholerną przyjemność z jego strachu, czułem go całym sobą i przynosił mi dużo zabawy, chorej zabawy, której nie powinienem odczuwać. Mój uśmiech się poszerzył.

- Doprawdy? Może się przekonamy co? - zapytałem z kpiną i podrzuciłem w dłoni sztylet którym we mnie rzucił. - Nie przemienisz się, bo zmiażdżyłem ci kość w lewej ręce. Nie masz jak uciec, a nawet jeśli jak myślisz, kto jest szybszy? Ty kiedy przestanę cię znieczulać i kiedy będzie cię paraliżował strach, czy ja pod postacią tygrysa, bądź wilka? - zapytałem rzucając i trafiając w jego udo przez co upadł.

Podszedłem i siłą wydarłem z jego uda sztylet, a krew trysnęła w tym brudząc nie tylko mnie i jego, ale także rzeczy w okół.

- Wiesz, czemu mnie nazywają tutaj Białą Śmiercią? Uprzedzam nikogo nie zabiłem. Ja tylko uszkodziłem ich na tyle, że nie byli w stanie się już uratować. Starczy im złamać nogi na jakimś odludziu, a już skończą martwi i to nie ja ich zabije, przecież ktoś mógł ich uratować, albo mogli się doczołgać do jakiejś wioski, wystarczyła wola walki i wytrwałość. Sami się skazali na śmierć zakładając, że są martwi na samym początku walki. Nikt kto zaatakował Kuro, kiedy z nim byłem nie wrócił żywy, ciekawe co? - zapytałem. - Nie zabije cię, ale nie złamię słowa. Tym razem nie będzie prawie. Wykrwawisz się i to przez swoją głupotę, przez ból nie zatamujesz krwawienia. Ręka była jako ostrzeżenie, noga za Kuro, a to za mnie. - warknąłem wbijając sztylet pomiędzy jego nagami, nie drasnął go, ale ja przestałem go znieczulać.

Krzyk zapełnił cały lokal, a ja wstałem i zignorowałem go podchodząc do lady.

- Jack, choć tutaj skurwielu, bo mam z tobą do pogadania w sprawie czegoś, co cię pogrąży! - wydarłem się na niego, tym razem nie musiałem ukrywać wkurwienia, aby nie dać przeciwnikowi satysfakcji, bądź przewagi. - Teraz!

Przerażony wykonał polecenie, wiedząc, że w tej sekundzie będę mieć gdzieś kłopoty związane z zabiciem go i zginie jeśli jeszcze bardziej się zdenerwuje.

- Pamiętasz może naszą umowę? Przypominam, że jest aktualna, a no tak nie jest, bo ją złamałeś! Wiesz, co w tym wypadku prawda Jack? - warknąłem. - Wydałeś mnie i Kuro! Do tego gdybym się nie ogarnął z moim strachem do tego skurwysyna, to byłbym skończony i dobrze o tym wiesz! Płacisz tak jak było w umowie!

- S-Shiro, ale... - zaczął, ale przerwało mu moje warczenie, na co się spiął.

- Mogłem zginąć. Gdyby Kuro się stawiał również mógłby zginąć i dobrze o tym wiesz. - odpowiedziałem lodowato.

- Kuro nie dałby się tak łatwo zabić i najlepiej o tym wiesz. - wtrącił ledwo panując nad drżeniem głosu.

- Naprawdę chcesz negocjować kwotę Jack? Wiesz dobrze, że wygram i zapłacisz jeszcze więcej, więc płać puki jeszcze ciebie nie uszkodziłem, a wiesz, że tak jak Kuro nie dałby się zabić, więc jak zaraz nie przestaniesz pieprzyć, to ci wpierdole! - wypomniałem, o dziwo nie niszcząc mu tym razem lokalu.

Z wielkim bólem oddał mi naprawdę ogromną sumkę, za którą miałbym wyżywienie na chyba rok.

- No. Widzisz Jack, jak chcesz to potrafisz się dogadać. Pamiętaj aby pozdrowić ode mnie Kuro jak wróci i oddać mu jego część kasy. - odpowiedziałem wesoło z niewinnym uśmiechem. - To my chyba nie mamy już nie tutaj do roboty, a w każdym razie ja, to ja zaczekam przy wyjściu i poczekam na ciebie jeśli chcesz coś jeszcze załatwić Raahi. - powiedziałem spokojnie i odszedłem do drzwi ignorując, szepty i co po niektóre gwizdy w moją stronę.

No tak niestety byłem tutaj popularny i to przez większość nienawidzony, ale znaleźli się też tacy, co mieli świetną zabawę widząc jak Jack trzęsie portkami, plus byłem żywą legendą dla niektórych, bo oprócz tamtej trójki i tego zapewne już martwego, nikt nie przeżył widząc mnie w akcji, więc jak już mieli tutaj taki pokaz, to wręcz mi kibicowali.

*Raahi Maharaj*

   Kurwa... - Sapnąłem opadając na barowy stołek. Zamrugałem szybko i roześmiałem się głośno, jak szaleniec, doprowadzając się do takiego stanu, że aż pociekły mi łzy z oczu. Czyżbym przygarnął pod swój dach kogoś porównywalnie niebezpiecznego, jak moja postać? Popatrzyłem rozbawiony na Jack'a, który patrzył na mnie z nietęgą miną, pewnie rozpaczał po utracie kasy. Nie odezwał się jednak słowem.
Cała sytuacja wydawała mi się komiczna, a jednak nie była przecież taka zabawna. Przecież ten pieprzony skurwysyn chciał zabrać Shiro, jego popierdolony ojciec go sprzedał, a na moich barkach teraz spoczywała odpowiedzialność uspokojenia rozwścieczonej bestii, czekającej na mnie na dworze.
- Coś czuję, że mam przesrane. - Rzuciłem w przestrzeń.
Przez całą akcję sparaliżowało mnie jak głupiego. W sumie może to i lepiej, bo gdybym się wtrącił, tak jak wcześniej, to Shiro prawdopodobnie porachowałby najpierw moje kości, a potem dopiero zająłby się tym psychopatą, który swoją drogą, nadal zwijał się na ziemi, stękając, jakby miał zaraz zejść na tamten świat, a w sumie jego rany nie były tak poważne i był przecież wilkołakiem, albo zmiennym, mniejsza o to, miał zwiększoną regenerację. Powinien szybko się wylizać.
- Daj mi whisky Jack, bo zapowiada się ciężka noc. - Parsknąłem pod nosem i pokręciłem głową. Rozpiernicz w barze, ludzie kłębią się brzegami, jak najdalej, albo śmieją się pod nosami w grupach z arystokraty, jednak nikt nie opuścił speluny. Zdumiewające. Nie bał się nikt o swoje życie? Czyżby ich wartość była taka niska? Właśnie, muszę zabrać się za zlecenia. Nawet Jack o tym wspominał, chociaż jego pieprzenia słuchać się nie muszę, ale sytuacje tam zobrazowane nie były zbyt ciekawe. Będę musiał podjąć decyzję o wyjeździe, jak wrócimy z Shiro do domu. Właśnie, nie powinienem mu kazać tam czekać.
Przede mną wylądował zamówiony chwilę temu trunek, a ja sięgnąłem po niego i wypiłem zawartość duszkiem, czując spływające gardłem, rażące gorąco. Kaszlnąłem i odstawiłem szklankę na blat, uważając żeby nie przesadzić z siłą.
- Na koszt firmy Maharaj, tylko zabierz swoją dupę i spadaj stąd. - Był chyba lekko załamany dzisiejszym dniem, ale kto by mu się dziwił. Pokiwałem głową z uznaniem, będąc pod wrażeniem, że zna moje nazwisko, że je pamięta, kiedy niewielu ludzi w ogóle kiedykolwiek je poznało.
- No już, już staruszku. - Podniosłem się i otrzepałem kurz z ubrań, którego tam nie było, ale teatralnie przedłużałem moment opuszczenia pomieszczenia. Jack tylko zacisnął zęby. - Zajrzę tu po skończeniu zleceń. - Machnąłem ręką na pożegnanie, jakby od niechcenia i odwróciłem się od niego, ostatni raz omiatając bar wzrokiem i namierzając mój cel. Uśmiechnąłem się szyderczo i ruszyłem w stronę niedoszłej ofiary morderstwa. Stanąłem nad nim, lekko pochylając się w przód, gdyż nadal siedział na ziemi pogrążony w jakiejś chorej rozpaczy, mamroczący pod nosem.
- Ej, palancie. - Splunąłem obok niego, wyrażając swoją niechęć do jego osoby. - Nie próbuj już więcej szukać Shiro, bo możesz marnie skończyć i to nie z rąk tego dzieciaka. - Powiedziałem przekrzywiając głowę i patrząc mu przez chwilę prosto w oczy, w milczeniu. - Nie zapomnij zapłacić Jack'owi za zniszczenia. - Odsunąłem się dwa kroki w tył i tym razem skierowałem swoje słowa do całej społeczności tu zgromadzonej. - Panowie, przypilnujcie, żeby ten skurwiel co do grosza zapłacił naszemu drogiemu właścicielowi za szkody, jakie przez niego powstały. - I po tym ogłoszeniu poszedłem w końcu w stronę drzwi, pogwizdując cicho.
Shiro czekał na zewnątrz, więc bez zbędnego skradania się, czy innych sztuczek, bo wszystko to i tak pewnie by wyczuł, podszedłem do niego i objąłem go ramieniem za szyję, przyciskając jego bok do mojego. Zaśmiałem się cicho.
- Wracajmy do domu skrzacie. - Pociągnąłem go za sobą i spokojnym krokiem opuściliśmy teren speluny.

[z/t] z Shiro

Ohayo =^-^=

Tym razem prawie 4000 słów! Wynagrodzenie, za poprzednią, krótszą część.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro