#15 [Skończony idioto, zginiesz beze mnie!]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  *Raahi Maharaj*

Nie podobała mi się ta historia. Miało się wrażenie, jakby słuchało się opowieści o przerażającym koszmarze. Jasne, moje życie też nie było kolorowe, ale to nie w porządku, że tyle stworzeń oprócz mnie może przeżywać coś podobnego, coś przerażającego, krzywdzącego.
Bliskość Shiro, który swoją drogą siedział mi na kolanach, kurczowo się mnie trzymając, powstrzymywała mnie od wstania i nerwowego spacerowania po pomieszczeniu, co zapewne bym zrobił w normalnych okolicznościach, jednak udało mi się podnieść rękę i wpleść palce w swoje włosy, mocno się na nich zaciskając. Zagryzłem wargę, starając się przyswoić na spokojnie odebrane informacje. Przymknąłem oczy. Niby słyszałem już po części tę historię z ust brata zmiennokształtnego, ale kiedy chłopak sam mi to opowiedział, taki zrezygnowany, ciężko było mi się pogodzić z tą niesprawiedliwością, jaka go spotkała.
- To chore... - Z moich ust wydobył się syczący szept, z powodu zaciśniętych zębów. Nie wiedziałem jak skomentować to wszystko ani jak wesprzeć Shiro. Nie, w sumie to wiedziałem, ale nie byłem pewny, czy to dobry pomysł, żeby zbliżać się do niego i dawać mu nadzieję, kiedy nie wiedziałem, czy będę w stanie dać mu to, czego potrzebuje. Przełamałem się jednak i drugą, wolną ręką objąłem go w pasie, przyciskając jego kruche ciało do siebie jeszcze bardziej. Odchyliłem głowę w tył i odetchnąłem.
- Nie Shiro, wystarczy. Nie musisz mówić już nic więcej. - Nie tyle, że nie chciałem słuchać, chciałem, żeby nie musiał już wracać do wspomnień. Nie na ten moment. Odpuściłem sobie nawet kwestię zapytania go, czemu mi się oberwało przez zapach jego brata, bo rozumiem, że często się wygłupiali, jeśli można to tak nazwać, w ten lub inny sposób, wyrzucając z łóżka, lub będąc wyrzucanym i nie wiedziałem, czym ja na to z rana zasłużyłem, ale postanowiłem nie wnikać.
Dłoń, którą ściskałem zmiennokształtnego, zapiekła mnie nagle, a ja w zaskoczeniu puściłem go i uniosłem ją do poziomu moich oczu i roześmiałem się. To był raczej zły moment, ale nie mogłem pozostać bierny na własną głupotę. Moją rękę zdobiły piękne szramy, z których gdzieniegdzie zaczęła się właśnie sączyć krew. Pozostałość po nocnej wściekłości i rozbitej szklance.
- Chyba muszę to zabandażować. Niech zostanie, na pamiątkę mojego idiotyzmu. - Powiedziałem, gdy udało mi się uspokoić śmiech. Zastępując zranioną rękę, drugą objąłem zmiennokształtnego. - Teraz jedynie została nam kwestia przedyskutowania twojego pomysłu powrotu do domu, bo chyba musisz porzucić ten niedorzeczny pomysł, nie sądzisz? - Uśmiechnąłem się delikatnie, wracając do rzeczy ważnych. Musieliśmy ustalić jak będzie teraz wyglądać sytuacja. Na pewno nie puszczę nigdzie chłopaka, ale jednocześnie musiał wiedzieć, że nic nie mogę mu obiecać. - Zostajesz tu, jak rozumiem? Wiesz, że nie mogę ci zagwarantować miłości, na pewno nie na ten moment, jednak chcę, żebyś tu został. Jaka jest twoja decyzja? Bo nie mogę cię do niczego zmusić. - Rzuciłem ze spokojnym uśmiechem, patrząc na Shiro i wyczekując, jaka jest jego decyzja.

*Shiro Yuki*

Popatrzyłem z niedowierzaniem na dłoń Raahiego, później na tego łagodnie uśmiechniętą twarz i znów na dłoń.

- Ty... TY IDIOTO! - Wydarłem się na cały dom. - JAK MOGĘ WYJECHAĆ!? PRZECIEŻ TY SKOŃCZONY IDIOTO ZGINIESZ BEZE MNIE! NIE WIESZ, ŻE MOGŁA CI SIĘ WDAĆ INFEKCJA! NIE MASZ TAKIEJ REGENERACJI JAK JA!

W trybie natychmiastowym wyrwałem się z jego uścisku i poleciałem na piętro do łazienki po apteczkę. Kiedy tylko ją dostrzegłem, zabrałem całą w pośpiechu i zbiegłem na dół po schodach, omal z nich nie spadając, ale oczywiście musiałem się poślizgnąć w wejściu do kuchni. Upadłem na tyłek i syknąłem z bólu, który nie był jakoś szczególnie duży. Szybko wstałem i już spokojnie podszedłem do Raahiego.

- Dawaj tę rękę, bo osobiście ci ją amputuje. - warknąłem, co było dość komiczne, bo słysząc, że mój partner zabijał dla pieniędzy, nie poczułem nic, ale jak się pokaleczył, to się bardzo zdenerwowałem.

Nie dając mu czasu na reakcję, chwyciłem jego nadgarstek, przyciągając jego dłoń do siebie i polałem dłoń wcześniej przygotowaną wodą utlenioną, spodziewałem się, że może szczypać, ale miałem to gdzieś, niech cierpi za swoją głupotę. Oczywiście musiałem jeszcze raz dokładniej przemyć dłoń, bo gdzieniegdzie wbite były jeszcze maleńkie drobinki szkła. Kiedy byłem pewny, że rany na dłoni są odkażone i nie ma w nich ani odrobinki szkła, wziąłem bandaż i zabandażowałem dłoń.

- Ja nawet nie pytam, kiedy to sobie zrobiłeś, bo jeśli odpowiesz, że wczoraj, to cię osobiście uduszę! Eh... Po prostu szkoda gadać, traktujesz mnie jak bachora, a sam się zachowujesz, jak dziecko. Na pewno nie masz, żadnych więcej pytań? Wolę mieć to za jednym razem z głowy, a nie rozdrapywać stare rany na raty... - mówiłem już spokojniej. - I nie szlajaj się w nocy po barach, bo skończysz, przez głupią zazdrość, gorzej niż dziś rano. - mruknąłem cicho, niby sam do siebie.

Miałem ogromną ochotę dać mu nauczkę, za zamartwianie mnie, ale nie miałem, żadnego dobrego pomysłu, więc po prostu na powrót usiadłem na jego kolanach tylko po to, aby zrobić mu to, czego ja nienawidzę. Zacząłem powolutku przybliżać moją twarz do jego, z lekko przymrużonymi oczami, a kiedy nasze usta dzieliły milimetry, a ja czułem jego oddech na moich ustach, dmuchnąłem mu w nos i zeskoczyłem z jego kolan, zabierając apteczkę i naczynia ze stołu. Naczynia zostawiłem w zlewie, a apteczkę zaniosłem do łazienki, chcąc dać czas Raahiemu, na przemyślenie mojej propozycji o zadawaniu dalszych pytań. Przy okazji nareszcie mniej więcej się ogarnąłem i załatwiłem poranną toaletę. Zszedłem na dół, siadając na kanapie, czekając, aż Raahi się dosiądzie.

*Raahi Maharaj*

Z rozbawieniem przyglądałem się, jak panikujący zmiennokształtny opatruje moją rękę, będąc na mnie widocznie wściekłym za moją głupotę. Miałem ochotę śmiać się na głos, ale gryząc wnętrze policzków, starałem się powstrzymać, bo mógłbym przez to ucierpieć, bo na pewno rozwścieczyłoby to Shiro niemiłosiernie.
- Spokojnie, to tylko małe skalecze... - Nie dokończyłem, bo zasyczałem od nieprzyjemnego uczucia, jakie wywołała woda utleniona w spotkaniu z raną. Skrzywiłem się nieznacznie i zmarszczyłem nos w niezadowoleniu, ale pozwoliłem chłopakowi skończyć to, co zaczął, bez robienia jakichkolwiek problemów. Popatrzyłem z pewną dozą dumy na ładnie zabandażowaną dłoń, dobrze wiedząc, że mogłem to sobie po prostu uleczyć, ale z drugiej strony powiedziałem sobie przecież, że to kara, żeby zapamiętać — szklanek w barze się nie niszczy.
Czy miałem jeszcze jakieś pytania? Sam nie wiedziałem. Nie chciałem dociekać bardziej, a gdybym chciał, to sądzę, że i tak odpuściłbym sobie przepytywanie Shiro i przerzucił się na stare metody zdobywania informacji, poprzez siatki informatorów, jednak na ten moment to już mi wystarczyło całkowicie.
Zamarłem, gdy znów otoczyło mnie ciepło ciała, będącego tak blisko. Poczułem delikatny oddech na twarzy i ze zdziwieniem, a jednocześnie zainteresowaniem przyglądałem się poczynaniom zmiennokształtnego. Zamrugałem zdezorientowany, gdy jednak, zamiast pocałować mnie, jak sądziłem, to odsunął się i uciekł. Parsknąłem cicho na tę zmyłkę, która miała być pewnego rodzaju karą? Nauczką? Nie wiedziałem. Odprowadziłem wzrokiem sylwetkę chłopaka, który odstawił naczynia na miejsce i wyszedł z kuchni. Pokręciłem głową z dezaprobatą, wiedząc, że mieszkanie z nim pod jednym dachem, może się wiązać z szeregiem konsekwencji, mniejszych lub większych, zabawniejszych i smutniejszych, jednak byłem zadowolony, że moje życie trochę się zabarwi i nie będzie wiało całkowitą, czarną pustką, jak do tej pory.
Co ta więź ze mną do cholery robiła?
Dopiłem kawę i wstałem. Kubek odstawiłem tam, gdzie wcześniej wylądowały talerze i powoli skierowałem się do salonu, gdzie jak słyszałem, rozsiadł się już Shiro. Przeczesałem palcami włosy i walnąłem się na kanapę, po chwili myślenia, jak by się tu najwygodniej ułożyć. Skończyło się na tym, że półsiedziałem, półleżałem, oparty o ramie siedzącego tam chłopaka. Westchnąłem i powierciłem się lekko, starając się znaleźć jak najwygodniejszą pozycję.
- Tak, teraz dobrze. - Wymruczałem, znajdując w końcu tą idealną. Przymknąłem oczy i rozkoszowałem się odpoczynkiem, kiedy przypomniałem sobie, że na szafce w pokoju leżą i czekają dwie teczki z pilną pracą. Westchnąłem z rozżaleniem.
- Będę musiał wyjechać na kilka dni niedługo. - Postanowiłem uświadomić zmiennokształtnego, że opuszczę na trochę mieszkanie i zostanie tu sam, kiedy ja będę pracował. - Dostałem dwa pilne zlecenia, których się podjąłem. Niby niedaleko, ale nie będzie mnie trochę w domu. - Podniosłem lekko wzrok, żeby widzieć, chociaż skrawek jego twarzy i czekałem na jego komentarz dotyczący mojej decyzji, której z nim wcześniej nie skonsultowałem, chociaż nawet nie widziałem powodu, by to robić. To moje życie i praca, więc nadal będę podejmował samodzielne decyzje, jednak tym razem czułem się po części w obowiązku wtajemniczyć w swoje plany białowłosego. Nie myśląc o tym, co robię, podniosłem rękę w górę i przeczesałem jego włosy, na tyle na ile pozwalała mi moja obecna pozycja. Moja dłoń została na jego potylicy, zaplątana w jasne kosmyki.

*Shiro Yuki*

W ciszy przetworzyłem słowa Raahiego i przybierając obojętny wyraz twarzy, zamaskowałem burze emocji i myśli panujących w mojej głowie. Wiedziałem mniej więcej czym zajmuje się Raahi, więc to logiczne, że się o niego martwiłem, nieważne jak bardzo silny był. Byłem też zły, że ot, tak sobie załatwił robotę, bez konsultowania tego ze mną, ale z drugiej strony, co mi do tego, przecież to jego życie, a ja nie mam prawa za nim o niczym decydować. Przypomniały mi się czasy jak jeszcze z Kuro chodziłem regularnie na polowania na demony i aż smutno mi się zrobiło, czego nie dałem po sobie poznać.

- Czemu mi to mówisz... - zacząłem chłodno, odwracając twarz w bok, na wszelki wypadek, aby na pewno nie mógł z niej wyczytać moich emocji. - Przecież, to nie moja sprawa, nie mam prawa ingerować w twoje życie... Ale jestem wdzięczny, że mi o tym mówisz... Mam prośbę, a właściwie trzy... Po pierwsze zrób mi listę rzeczy co mam ogarnąć, bo będzie mi się potwornie nudzić pod twoją nieobecność, po drugie zaprowadź mnie do Jack'a, bo muszę pomówić z Kuro, jestem pewny, że też wziął jakąś robotę, więc mnie weźmie ze sobą i się przynajmniej rozerwę i przypomnę sobie co nieco... I ostatnia sprawa, masz mi wrócić cały i zdrowy do domu!...

Prawda była taka, że najchętniej, albo bym go nie puścił, albo pojechał z nim, ale wiedziałem, że na pewno mnie nie zabierze, a co dopiero zostanie ze względu na mnie w domu. Potrzebowałem iść z Kuro, aby się najnormalniej na świecie wyżyć, co jak co, na co dzień mogłem być milusi i strachliwy, ale nawet ja potrzebowałem raz na jakiś czas sprać komuś dupsko i się uspokoić, a Kuro dawał mi do tego idealną okazję, mogłem zabić demona, nie martwiąc się, że ktoś będzie mi się plątał pod nogami, a jeśli zrobiłoby się gorąco i sprawa wymknęła spod kontroli, zawsze w pogotowiu był brat, który wkroczy do akcji, będąc bardziej doświadczony, choć jeszcze nigdy mu się nie zdarzyło, aby musiał mi pomagać, a wręcz na odwrót, bo to ja nie raz ratowałem mu tyłek, kiedy był w opałach.

- To kiedy wyjeżdżasz? Pytam, bo muszę się psychicznie przygotować na spotkanie z bratem, aby go nie zabić, jak go spotkam. - zapytałem po chwili — Tak w ogóle, to nie za wygodnie ci? Rano, żeś sobie ze mnie materac zrobił, a teraz poduszkę, a ja nadal nie dostałem nagrody za naleśniki, ani posprzątanie i przygotowanie pokoi na górze, ani za posprzątanie całego domu! - nadąłem policzki jak dziecko, wracając do mojego codziennego zachowania. - No słucham! Gdzie moja nagroda panie ,,dorosły", który jest młodszy ode mnie, a traktuje mnie jak dziecko. - powiedziałem, sam będąc lekko rozbawiony i odwracając twarz z powrotem w stronę Raahiego.

Tak, posiadanie trzydziestki, będąc niepełnoletnim, było bardzo ciekawe. Niby miałem szesnaście lat, ale według prawa miałem 30 i już od dawna byłem pełnoletni, co wiąże się z możliwością picia alkoholu i takich tam, choć nigdy nie piłem i nie zamierzałem próbować żadnych trunków, oprócz ewentualnej odrobinki szampana, na naprawdę ważnych uroczystościach.

*Raahi Maharaj*

Trochę zaskoczył mnie ton jego wypowiedzi, który całkowicie nie pasował do jej treści. Był zły, czułem to. Jego mięśnie były spięte, chociaż nie wiem, czy sam zdawał sobie z tego sprawę. Westchnąłem, ale postanowiłem nie przejmować się aż tak, tym, że przeszkadza mu to, co robię. Od dawna pracowałem w ten sposób i nie znałem innego życia, więc nie zamierzałem tego zmieniać.
- Nie podoba mi się ten pomysł z wyjściem z Kuro. - Nie mogłem mu tego zabronić, jednak mogłem się wypowiedzieć w tej sprawie. - Ale niech będzie. Jednak sam po niego pójdę i najwyżej go tu przyprowadzę. Nie sądzę, żeby wypad do Jack'a był dobrą opcją. - Powiedziałem, zwiewając.
Kiedy zapytał o, to kiedy wyjeżdżam, w zamyśleniu podrapałem się po policzku. Nie planowałem jeszcze niczego. Czasu na wykonanie zadań miałem sporo, jednak dobrze by było się streścić, gdyż mogli cierpieć niewinni, kiedy ja się tu wylegiwałem. Nie jestem zbyt empatyczną, czy współczującą osobą, ale mam serce i żal mi było śmierci stworzeń, które wplątywały się w ścieżki demonów.
- Chyba jak najszybciej, jednak poczekam jeszcze ze dwa, trzy dni. - Zaśmiałem się z jego irytacji tym, że zrobiłem sobie z niego maskotkę, na której leżę i tej udawanej złości, z powodu braku nagrody. Nie chciałem jednak podejmować żadnych działań, prowadzących do zbliżenia, bo wtedy mógłbym się nie powstrzymać. Za długo nie rozładowywałem mojego napięcia dobrym seksem albo chociażby jakimkolwiek seksem, bo rzadko zdarzał się ten „dobry".
- Jesteś cholernie pamiętliwy skrzacie. To niedobrze. - Zaśmiałem się. Głośno i perliście. Obecność chłopaka sprawiała, że mój humor się spiętrzał. Moja radość była powielona kilkukrotnie i nie podobało mi się to, że moje emocje były tak widoczne w jego obecności, kiedy zazwyczaj starałem się je chować i zastępować innymi. - Dobra... Mam pomysł. - Uśmiechnąłem się szatańsko, kiedy do mojej głowy wpadł wprost niesamowity plan. Postanowiłem pokazać coś Shiro, więc w tym celu zerwałem się gwałtownie z kanapy i w zawrotnym tempie podniosłem chłopaka w górę i przerzuciłem sobie przez ramię. Jedną ręką podtrzymywałem go w zgięciu kolan, a druga, specjalnie, wylądowała na jego pośladku. Ze śmiechem ruszyłem w stronę zamkniętego gabinetu, który otworzyłem magią i wkroczyłem w jego przestrzeń, nie zatrzymując się jednak. Wyciągnąłem dłoń przed siebie i wyszeptałem ciche słowa szyfru, który chronił przejście do pewnego magicznego miejsca. Zawahałem się, kiedy w ścianie powoli utworzyła się wyrwa, za którą ukazał się kolorowy ogród. Zaciągnąłem się słodkim zapachem kwiatów i odważyłem się przekroczyć przez bolesne wspomnienia. Przeszłość musiała zostać za mną. Po kilku krokach wylądowaliśmy oboje na małym placyku nieporośniętym żadną roślinnością, gdzie stał stół piknikowy z ławami oraz wielka huśtawka drewniana.. Postawiłem Shiro przed sobą, zatrzymując swoje dłonie na jego biodrach.
- No i co powiesz? Niesamowite prawda? W sumie nie planowałem ci tego pokazywać, bo to ostatnia pamiątka po mojej świętej pamięci matce, ale chyba w końcu czas zmienić swoje nawyki. To zaczarowany ogród za kamienicą. Ona go stworzyła. Jest wiecznie kwitnący i niezmienny. Można do niego wejść tylko przez ten gabinet. Z zewnątrz również go nie widać. - Powiedziałem szybko, dumny z tego, że moja mama była tak utalentowana, żeby go stworzyć. Spędzała wśród tej kolorowej roślinności czas, kiedy tata siedział w gabinecie i pracował.
Tak naprawdę to nie było prawdą, że nie chciałem przyprowadzać tu zmiennokształtnego, ja sam nie chciałem tu przychodzić, bo to otoczenie boleśnie przypominało mi o mojej rodzinie, o mojej wspaniałej matce. Zamknąłem oczy i uśmiechnąłem się trochę kwaśno, jednak po chwili to minęło. Muszę się cieszyć tym, co mi pozostało po nich. Wspomnieniami i tym mieszkaniem.
I muszę w końcu zacząć się przyzwyczajać do kwestii radości z więzi, a nie samej złości i zdegustowania.

*Shiro Yuki*

Stałem ja zaczarowany, oglądając ogród, od zawsze miałem zamiłowanie, do wszelkich roślin, dlatego zainteresowałem się zielarstwem, ale szybko z tego zrezygnowałem, bo wolałem normalne kwiaty, które oprócz swoich właściwości, jakoś wyglądały i pachniały, a nie służyły tylko jako trucizna. To miejsce było dla mnie rajem i to nie tylko dla mnie, czułem jak mój wilk, szaleje z radości, nawet tygrys mruknął z zadowolenia, a to rzadkość, aby obie natury były aktywne jednocześnie. Wiedziałem, że Raahi kłamał, że sam nie chciał tutaj przyjść, bo to przywoływało wspomnienia, o jego rodzinie, znałem to aż za dobrze, sam od śmierci MałejFali, nie zbliżyłem się do polanki, na której zawsze się bawiliśmy, bo sama myśl o niej mnie bolała.

- Dziękuje... Tutaj jest naprawdę cudnie... Podziwiam, że miałeś w sobie siłę, ja nie dałbym rady przyjść tutaj na twoim miejscu. Nie miałem siły... - uśmiechnąłem się smutno pod nosem, ale zaraz oprzytomniałem i uśmiechnąłem się promiennie. - Poza tym doskonale wiesz, że nie taką nagrodę miałem na myśli! Dla twojej informacji sam sex nie ma nic wspólnego z oznaczeniem! Tak długo, jak będziesz trzymał zęby z dala od mojej szyi, nie będzie cię to niczego zobowiązywać, więc nie rozumiem, czemu nagle z powodu więzi masz takie opory przed tym! Wcześniej to sam się do mnie dobierałeś, a teraz nieważne jak się staram, masz mnie gdzieś! Pomyślałeś może, dlaczego tak bardzo na to nalegam? Podpowiem mam przez CIEBIE ogromne problemy z pożądaniem i ni jak nie mam jako go rozładować, a ty se po prostu pójdziesz i się wyżyjesz, walcząc! Gdzie tu sprawiedliwość ja się pytam! Mnie nawet zabić brata nie dasz!... Farciarz.... Nigdy nie znajdzie partnera więzi, bo jego wilk nie jest zdolny, aby go wyczuć. - ostatnie dwa mruknąłem pod nosem do samego siebie.

Narzekałem na Kuro, że za dużo gada o naszej rodzinie, a teraz sam ględzę o niej bez powodu. Aby odwrócić moją uwagę, od dość bolesnego tematu, pobiegłem do roślin i zacząłem wymieniać wszystkie gatunki, jakie znałem, bo co jak co, ale wiedzy na temat kwiatów, pozazdrościłby mi nie jeden elf w moim wieku. Klęknąłem i stojąc na czworaka oglądałem kwiaty z bliska będąc do Raahiego obrócony tyłem z podniesionym ogonem, którym intensywnie merdałem wbrew własnej woli, będąc szczęśliwy z przebywania w tak cudownym miejscu. Dopiero po dłuższej chwili przypomniałem sobie dość ważna kwestie, a mianowicie, to, że się nie przebrałem, więc nadal miałem na sobie bluzkę Raahiego, tylko jego bluzkę i nic, a nic poza nią, nawet bielizny. W sekundę zrobiłem się czerwony jak kwiat, który właśnie oglądałem i usiadłem na ziemi, jednocześnie zakrywając się.

- T-To nie m-miało miejsca! - wyjąkałem w akcie obrony, chcąc, chociażby minimalnie oszczędzić sobie samemu wstydu.

Oczywiście ogon, nadal żyjąc własnym życiem, nadal ruszał się na prawo i lewo, jakby nawet on się ze mnie naśmiewał.  



Ohayo dattebayo!
Jak tam u was? Co sądzicie o przebiegu historii? Czekam na komentarze dattebayo <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro