#4 Uszy i Ogon

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Raahi Maharaj

W jednej chwili stał przede mną dzieciak, a w następnej już dzieciak z uszami i ogonem. Zamrugałem szybko i zastygłem z nadgryzioną kanapką w ręku. Przemiana, ale nie całkowita. Czy wszystko było w porządku, skoro wyrosły mu dodatkowe części ciała?
- Um... Shiro... To... Normalne, że nagle wyrastają ci puchate dodatki na głowie i tyłku? - Nie bardzo znałem się na tej rasie. Zmienni to gatunek, z którym miałem najmniejszą styczność, ale chyba coś było nie tak, kiedy przemiana nie dokonywała się w pełni. Zafascynowany jego obecnym wyglądem odłożyłem kanapkę na talerzyk i uniosłem się na siedzeniu. Wyciągnąłem rękę w stronę chłopaka i najpierw delikatnie, opuszkiem paca, dotknąłem końcówki sterczącego ucha, po czym, już trochę pewniej, potarłem przyjemną w dotyku sierść.
- Prawdziwe... - Wyszeptałem, jak zaczarowany i z uśmiechem opadłem na krzesło. - Nigdy nie widziałem z bliska przemiany zmiennego... Ale chyba coś jest nie tak, skoro tkwisz pomiędzy dwoma postaciami? - Zapytałem powoli zaczynając się niepokoić.
Kolejną zadziwiającą rzeczą był apetyt dzieciaka... Wilczy, jak na wilka przystało, bo tym podejrzewałem, że powoli się staje. Przysunąłem talerz z kanapkami bardziej w jego stronę i pozwoliłem pałaszować bez oporów.
- I nadal nie powiedziałeś mi, co mam kupić? - Odparłem z udawanym oburzeniem.
Chłopak zaczął coraz bardziej mnie fascynować i to nie tylko sam jego charakter, teraz i wygląd i umiejętności.

ShiroYuki

Ledwo panowałem nad sobą, aby nie wybuchnąć śmiechem, kiedy zobaczyłem jego minę. Otrzymałem rezultat, który oczekiwałem. Jeszcze to jak nie wiedział jak mnie powiadomić o częściowej przemianie, najwidoczniej nie wiedział zbyt wiele o zmiennych, skoro nie wiedział, że niekontrolowane utknięcie w połowie przemiany jest bardzo niebezpieczne, ale kiedy robiło się to z własnej woli nie było problemu.
Przez powstrzymywanie śmiechu, nie skupiłem się na ruchach Raahiego i niemal podskoczyłem na krześle kiedy dotknął mojego ucha. Uszy i ogon to najczulsze punkty zmiennych, szczególnie kiedy jest to częściowa przemiana. Uczucie związane z dotknięciem ich, można było spokojnie porównać z dotknięciem członka, więc momentalnie zrobiłem się czerwony i musiałem się mocno powstrzymywać, aby nie wydać z siebie żadnego kompromitującego jęku. Możliwe, że ogon był nawet czulszy od członka, ale pomińmy ten fakt. Mogłem to spokojnie zaliczyć pod molestowanie, gdyby nie fakt, że jego następne słowa tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że nie ma zielonego pojęcia o mojej rasie. Wziąłem głęboki oddech i nadal czerwony z przyśpieszonym tętnem odpowiedziałem na zadane pytanie.

- Mięso... Wszystko co słodkie, albo mięsne mi smakuje... Aha i rada na przyszłość. Nigdy nie dotykaj moich uszu ani ogona, bo tylko ten jeden jedyny raz odpuszczę ci molestowanie mnie! A jak nie wiesz o co mi chodzi, to poczytaj, o odczuciach zmiennokształtnych. Powinieneś znaleźć o tym informacje w pierwszej lepszej książce o mojej rasie.. - powiedziałem, a kończąc wypowiedź, natychmiast odwróciłem wzrok, nie będąc w stanie patrzeć mu w oczy, będąc i tak już czerwony niczym dojrzały pomidor. - A jeśli chodzi o przemianę, to przynajmniej w tym jednym masz racje, to nie jest normalne i jestem jednym z niewielu, jeśli nie jedynym, który potrafi na tyle kontrolować przemianę, aby pozostać w takiej formie.

Raahi Maharaj

Przekrzywiłem zdziwiony głowę i przyglądałem się nabuzowanej minie zmiennokształtnego. Był przezabawny, uroczy, złośliwy, nieśmiały i w ogóle pełen sprzeczności. Charakter nie pokrywał się z wyglądem.
Zabronił mi dotykać swoich uszu i ogona... Ale od kiedy to ja słucham kogokolwiek innego, niż samego siebie? Szybko skończyłem kanapkę, wstałem i odstawiłem talerz do zlewu. Ziewnąłem i wyciągnąłem się, podnosząc ręce w górę. Moja biała koszulka uniosła się, przez co poczułem zimny powiew powietrza na brzuchu i na prawym biodrze, na którym miałem bladą bliznę. Szybko opuściłem ramiona, żeby chłopak jej nie zauważył.
Podrapałem się po głowie, myśląc, czym powinienem się teraz zająć, skoro zjadłem. Na kąpiel i sen było jeszcze za wcześnie, więc stwierdziłem, że najlepszą odpowiedzią będzie odpoczynek.
- Zapamiętałem, mięso, jeszcze więcej mięsa i słodycze. Nie ma problemu. - Uśmiechnąłem się psotnie do chłopaka i potarmosiłem go po włosach specjalnie zahaczając o wilcze ucho. Nie czułem chociażby w najmniejszym ułamku skruchy.
- Idę się położyć na kanapie. Jak skończysz jeść, możesz dołączyć. - I wyszedłem z kuchni nie czekając na reakcję, zapewne rozzłoszczonego, Shiro. Pogwizdując pod nosem, rozpaliłem, pstryknięciem palcami, ogień w kominku i rzuciłem się na jedną z wielkich kanap, rozkoszując się spokojem i wolnością. Uniosłem dłoń do góry i zacząłem bawić się ogniem. Stworzyłem niewielkie stado latających płomiennych ptaków i czekając na zmiennokształtnego, ćwiczyłem, jak sterować każdym z osobna.

ShiroYuki

Zrobił to specjalnie! Jak nic specjalnie zahaczył o uszy! - warknąłem pod nosem.
Miałem teraz poważny problem w spodniach, a nie za bardzo miałem jak czmychnąć do łazienki, omijając salon, z którym aktualnie nie chciałem mieć do czynienia, bo latały po nim płomienne ptaki.
Ale gniew przyćmił rozsądek, więc jak burza wpadłem do pokoju i usiadłem na Raahim okrakiem, specjalnie dociskając zadek do jego krocza.
- Wiesz, że drażnienie wilka, to jeden z najgorszych możliwych pomysłów? Mówiłem jasno i wyraźnie! ZERO DOTYKANIA USZY, A JUŻ W OGÓLE OGONA! A jeśli tak bardzo ci śpieszno do dotykania ich to najpierw uświadom sobie, jakie odczucia mi towarzyszą, kiedy już mnie tam dotykasz zboczeńcu! - warknąłem i zeskoczyłem z niego wbiegając na górę, najszybciej jak potrafiłem i trzaskając drzwiami od mojego pokoju.
Cały czerwony rzuciłem się na łóżko, a twarz mocno wcisnąłem w poduszkę.
- Nienawidzę go! - krzyknąłem w poduszkę, licząc, że to pozwoli mi się uspokoić.

Raahi Maharaj

Leżałem oniemiały na kanapie z jedną ręką zwisającą w dół. Jeszcze chwilę temu ta sama ręka, skierowana ku górze, sterowała złocistymi, płomiennymi ptakami, a z chwilą gdy przez salon przeszło małe tornado w postaci zmiennokształtnego, opadła bezwładnie w dół. Magiczne stworzenia rozprysły się w powietrzu jak niewielkie fajerwerki i z cichym świstem zniknęły.
Przełknąłem głośno ślinę analizując, co tu się właśnie stało. Gdy jego tyłek wylądował na moim kroczu, przez ułamek sekund poczułem jego wzwód, ale nadal miałem wątpliwości, czy to rzeczywiście prawda... Przecież mogło mi się tylko wydawać. Jednak nazwał mnie zboczeńcem i gdy tylko to sobie przypomniałem, parsknąłem niekontrolowanym śmiechem. Do tej pory nikt jeszcze nie nazwał mnie w ten sposób.
Uspokoiłem się i znów wlepiłem wzrok w sufit. Czyżby mój dotyk go podniecił? Ale, że aż tak? Nigdy nie miałem okazji współżyć z jakimkolwiek zmiennokształtnym, ale jeżeli dotykanie ich sprawia, że tak szybko się podniecają, to jak niesamowitym przeżyciem byłby sam seks?
Pokręciłem szybko głową odrzucając ten pomysł. To tylko dzieciak. Nie powinienem go molestować, aczkolwiek denerwowanie go było czymś, co sprawiało mi ogromną frajdę, pomimo tego, że dopiero go poznałem.
Odnotowałem w głowie - "Nie podniecać Shiro bez przyczyny." - i w końcu wstałem z kanapy. Za oknem było już całkowicie ciemno, więc musiałem sporo czasu spędzić na tych rozmyślaniach. Westchnąłem, poczochrałem włosy na głowie i ruszyłem schodami do góry. Stanąłem przed drzwiami pokoju zmiennokształtnego i chwilę się wahając, zapukałem.
- Shiro? Śpisz już? Jeżeli tak, to dobranoc, a jeżeli nie, to również dobranoc. - Powiedziałem i ruszyłem do swojego pokoju, by po chwili w samej bieliźnie rzucić się na łóżko i oddać w objęcia Morfeusza.

Nie wiem ile czasu minęło zanim otworzyłem oczy, ale minęło tylko kilka sekund zanim zorientowałem się, że nadal śpię i znów wylądowałem w sennej rzeczywistości. Ciemny schowek... Nie, siedziałem w szafie i spoglądałem przez niewielką szparę, czy ktoś wchodzi do pokoju. Chichotałem cichutko, gdy ktoś wchodził i wychodził nie znajdując mnie.
W pewnym momencie usłyszałem przeraźliwy krzyk. Wyskoczyłem przerażony z szafy i zbiegłem schodami w dół. Na środku salonu stała ogromna kreatura, która wydzielała zapach stęchlizny. Spomiędzy zębów zwisały jej wnętrzności ludzkie i kapała krew. W łapach trzymał ciało z którego się pożywiał. Nie minęło dużo czasu, aż bezwładna skorupa z ludzkiej skóry opadła pusta w kąt pomieszczenia. Wtedy dostrzegłem, że to ciało, to mój ojciec. Moje tętno przyspieszyło, a ja czając się w rogu zostałem sparaliżowany strachem. Nie mogłem się ruszyć, nie mogłem krzyczeć, nie mogłem nic.
Rozbiegane oczy przyglądały się bestii i po chwili trafiły na przygniecione do ziemi, łapami stwora, ciało. W tym momencie przestałem oddychać. Moja matka. Jej oczy patrzyły wprost na mnie, a usta układały się w jedno słowo: "Uciekaj". Ja jednak nie byłem w stanie zrobić nic. Obserwowałem biernie jak stworzenie ostrymi pazurami rozdziera ciało mojej rodzicielki i usłyszałem jej ostatni, przerażający wrzask, który pokrył się z moim wrzaskiem. Łzy leciały strumieniami, a ja patrzyłem jak demon pożera z wielkim krzywym uśmiechem na ustach, wnętrzności wprost z ciała. Wydawał z siebie koszmarne, bulgoczące dźwięki.
Gdy skończył, ja nadal krzyczałem, już zdartym i skrzekliwym głosem. Spojrzał na mnie wyłupiastymi oczami i uśmiechnął się, pokazując całe uzębienie. Upadłem, a on zbliżył się do mnie. Z jego brody skapnęła na mnie mieszanka krwi moich rodziców. Chuchnął na mnie ohydnym oddechem i odszedł... A ja nadal krzyczałem...

Otrząsnąłem się z tego koszmaru, jednak znów było ciemno. Gdzieś w oddali usłyszałem skrzeczący odgłos, a potem łamiące się gałęzie... A może tu były kości? Jak na zawołanie, wokół mnie rozbłysły czerwone, złote i srebrne oczy. Patrzyły w moją stronę z głodem i zbliżały się krok za krokiem wydając syczące odgłosy. Podniosłem rękę i chciałem się bronić, jednak nic się nie stało. Nie było we mnie ani grama magi. Poczułem gorący, śmierdzący oddech za plecami i łapy stworów porwały mnie w swoje odrażające objęcia... Nie byłem w stanie się uwolnić. Obserwowałem tyko, jak zostaje mi rozcięty brzuch a potwory, z wielkimi, obrzydliwymi uśmiechami zajadają się moimi wnętrznościami, jak największym przysmakiem. Byłem przytomny, a ból paraliżował całe moje ciało. Krzyczałem głośniej, niż byłem w stanie i płakałem, pomimo tego, że ja nie płaczę. Przerażenie ogarnęło całe moje ciało, a moje narządy jakby się nie kończyły, bo uczta trwała w najlepsze pomimo upływu czasu.

(Co w tym czasie działo się z ciałem Raahi'ego w rzeczywistości)

Rzucał się po łóżku, dyszał i charczał. Łzy ciekły po jego twarzy strumieniami, a zduszony krzyk próbował wydostać się na zewnątrz. Na moment znieruchomiał, by po chwili skulić się do pozycji embrionalnej i zacząć krzyczeć, raz po raz dławiąc się śliną i łzami. Powrót do domu przywołał w nim najgorsze koszmary, od których chciał uciec... Teraz nie było odwrotu. Śnił.

ShiroYuki

Cały czas leżałem próbując się uspokoić, zdążyłem się przebrać i zostać w samych bokserkach i za dużym podkoszulku. Byłem zmęczony, ale wiedziałem, że nastała noc, a to jej właśnie się obawiałem. Co noc śniło mi się jak podkradałem się do okna domu przyjaciela, aby zobaczyć przez nie jak demon rozszarpuje, a następnie pożera wnętrzności jego matki, widziałem jeszcze jak przyjaciel ucieka, ale nie udaje mu się, ściany zanikały a ja miałem coraz lepszy widok na jego zwłoki, a właściwie ich resztki, następnie demon patrzył na mnie, a ja uciekałem, ale przede mną pojawiał się on, mój przyjaciel i powtarzał ,,To twoja wina, przez ciebie nie żyje, gdybyś nie uciekł, to ja bym żył, to wszystko twoja wina". Nie chciałem znów przeżywać tego koszmaru, dlatego wolałem spać w dzień. Usłyszałem przez drzwi głos maga, jak życzył mi dobrej nocy.

- Nawet nie wiesz jak bardzo bym chciał, aby była dobra... - mruknąłem przytulając poduszkę.

Nie chciało mi się cofać przemiany, potrafiłem w takiej przejściowej formie chodzić nawet przez trzy dni, więc nie śpieszyło mi się z odmianą. Postanowiłem odmienić się dopiero rano, przed śniadaniem. Z moich zamyśleń wyrwał mnie krzyk Raahiego.
Natychmiast zerwałem się z łóżka i pobiegłem do jego pokoju. Kiedy zobaczyłem, jak rzuca się na łóżku, od razu poznałem jakiego typu koszmar to musi być. Będąc wielokrotnie w takim stanie, nauczyłem się wielu przydatnych rzeczy. Od razu poszedłem do łazienki i zmoczyłem ręcznik w zimnej wodzie, a następnie wróciłem do jego pokoju.
Po jego twarzy spływały łzy, a cały był zalany potem. Podszedłem do jego łóżka i zacząłem walkę z samym sobą.
Tydzień po śmierci przyjaciela, zaprzysięgłem sobie nigdy nie używać magii, lecz nie potrafiłem patrzeć jak cierpi.

- Ten, jeden jedyny raz... - mruknąłem i po położeniu na jego czole ręcznika, użyłem magii, aby odgonić od niego koszmary.

To dość nietypowe zastosowanie magii wody, ale nauczył mnie go właśnie przyjaciel, który od czasów zmiany w chłopaka, często miewał koszmary.
Odetchnąłem z ulgą kiedy przestał się rzucać po łóżku, a jego oddech się uspokoił. Nie korzystałem z magii od siedmiu lat, ale najwyraźniej była to jedna z tych rzeczy których się nie zapomina. Będąc zbyt zmęczony, aby wrócić do pokoju, po prostu położyłem się obok maga i zasnąłem, przytulony do niego.

Ohayo dattebayo! =^-^=
Mam nadzieję, że jak na razie historia wam się podoba dattebayo ;3
Napiszcie co sądzicie w komentarzach ^^

Aha i w następnym rozdziale będzie scena +18 dattebayo ;3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro