Barbie - recenzja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Nie planowałam pisać takiego wpisu, ponieważ mam wrażenie, że ze względu na moje małe upodobanie do dzieł na ekranie, nie umiem do końca o nich opowiadać, jednak ,,Barbie" wywołała tyle zamieszania, że uznałam, że chcę zebrać moje przemyślenia.

Film ,,Barbie" jak sama nazwa wskazuje opowiada o... Barbie, która żyje w Barbielandzie, idealnym cukierkowym świecie rządzonym przez gromadę Barbie, w którym każdy dzień wypełniają zabawy na plaży, imprezy i babskie spotkania. Jednak podczas jednego z nocnych szaleństw Barbie niespodziewanie zaczyna myśleć o śmierci, a gdy budzi się następnego dnia, okazuje się, że jej stopy są płaskie, na udach znajduje się cellulit, a w jej różowym Barbie House leci zimna woda. Okazuje się, że wpływ na to musi mieć dziewczynka, która bawi się tą lalką, więc Barbie udaje się do prawdziwego świata, by ją odnaleźć i przywrócić sielankę.

Film w dużym stopniu bazuje na poczuciu nostalgii osób, które bawiły się w dzieciństwie Barbie albo oglądały jej filmy i eksploruje to do maksimum. Mamy tu odwzorowane prawdziwe lalki Barbie i ich stroje, mamy świat, który nie próbuje być realistyczny i bardzo mocno bazuje na tym, jak wyglądają dziecięce zabawy i przemysł lalek Barbie - bohaterki chodzą z uniesionymi stopami, nikt nie przejmuje się schodami, tylko Barbie elegancko zlatują na ziemię, plaża i morze są sztuczne. W fabule i wypowiedziach bohaterów znajduje się ogrom aluzji do całej franczyzy związanej z Barbie. Wywołuje to takie ciepłe, kochane uczucie, że zabawy z dzieciństwa wracają do nas i że wcale z nich nie zrezygnowaliśmy. Oprócz tego film kpi sobie z różnych wzorców popkulturowych, chociażby w scenie, kiedy Barbie dostaje dwa możliwości wyboru i stwierdza, że woli ten prostszy.

Film też w żaden sposób nie próbuje zrywać ze słodyczą i niejaką kiczowatością, jaka nieodłącznie jest związana z lalką Barbie. W Barbielandzie wszystko jest różowe, pstrokate, w stylu małej dziewczynki. I nie trzeba wiele czasu, żeby się do tego przyzwyczaić i przestać uważać to za dziwne i niepasujące do dorosłych osób, a zacząć się zachwycać tym różem i dziewczęcością. Myślę, że pod tym względem ten film jest fenomenem kulturowym i będzie wpływał na społeczeństwo. Pamiętam, że kiedy byłam nastolatką, panowała bardzo mocna moda na to, żeby być chłopczycą albo ,,bad girl", nosić czarne ubrania, odżegnywać się od sukienek i spódnic - tymczasem ten film pokazuje, że noszenie różu i ,,babskich" ubrań nie odejmuje nikomu z powagi i intelektu i że w takiej konwencji też można opowiadać o problemach kobiet (ale do tego przejdziemy).

Technicznie w ogóle ten film mnie zachwyca - nakręcony jest ślicznie, bardzo barwnie i żywo, pomysły na ukazanie świata Barbie wyglądają super, a ludzki świat nie razi. Aktorzy odgrywający lalki rzeczywiście są tak ucharakteryzowani, że widać, że ich twarze są ,,z plastiku", mniej ruchome i zmieniające się niż realnych ludzi, ale nie w taki sposób, by wpływało to na ich grę aktorską. Muzyka wpada w ucho, pasuje do klimatu i przede wszystkim nie jest tylko przyjemnym tłem, ale każda piosenka niejako komentuje fabułę i odnosi się do tego, co oglądamy na ekranie. Z kolei jedyny w pełni musicalowy numer śpiewany przez bohatera, czyli ,,I'm just Ken" jest absolutnie rewelacyjny i stał się już chyba ikoniczny.

Trudno mi się wypowiadać o aktorskie filmowym, bo znacznie bliższe mi jest teatralne, ale mnie te role przekonały. Większość z nich z założenia jest bardzo przerysowana i karykaturalna, właściwie prawie żadna postać nie jest w pełni ,,normalna". Mamy szefa firmy Mattel w wykonaniu Willa Ferrell, który jest wiecznie pobudzony i bardziej przypomina chłopca bawiącego się lalkami niż poważnego biznesmana, nawet w scenach, kiedy ,,poluje" na główną bohaterkę. Mamy Michaela Cerę jako Alana, jedyną lalkę w Barbielandzie, która nie jest ani Barbie, ani Kenem, i z tego powodu jest ignorowana przez wszystkich. Jest to postać typowo comic reliefowa, właściwie jakby celowo pokazywana, że mamy się z niego śmiać, ale z czasem wychodząca z tego schematu i pokazująca, że też ma coś do powiedzenia, ma swoją historię i będzie o siebie walczyć. Mamy Simu Liu jako jednego z Kenów, przerysowanego, kreującego się na macho i dopiero pod koniec pokazującego swoją wrażliwość. Mamy Katie McKinnon jako ,,dziwną" Barbie, ironiczną, żyjącą w swoim świecie, ale ostatecznie najmądrzejszą i najbardziej rozumiejącą sytuację, która pod pozorem wyobcowania skrywa łagodne serce i potrzebę bycia docenioną.

Właściwie jedynymi ważniejszymi postaciami wychodzącymi poza ten przerysowany schemat są matka i córka z realnego świata, które poznaje Barbie. Ich wątek podobał mi się bardzo i dziwię się, że nie był w ogóle eksponowany w zwiastunach, bo odgrywa ważną rolę. America Ferrera jako Gloria początkowo jest bardzo przeciętną kobietą, z nudną pracą, niespecjalnie zadowoloną ze swojego życia rodzinnego. Z biegiem fabuły okazuje się silną babką, która znajdując się w z pozoru idealnym światem ma możliwość przemyślenia, czego naprawdę chce i co jej przeszkadza. Staje się charakterna i wyrazista, ale to, co mi się najbardziej podobało, to fakt, że ostatecznie stwierdza, że jej szare życie wcale nie jest niczym złym (o tym też opowiem więcej później). W rolę córki, Sashy, wciela się Ariana Greenblatt (która ma piętnaście lat, więc na plus, że tym razem nastolatka gra nastolatkę). Jest to osoba najbardziej odstająca od schematu rożowego Barbielandu  - właśnie taka chłopczyca w czarnych ciuchach, która stara się być bardzo mroczna i nazywa Barbie faszystką. I nie zmienia się w słodką i delikatną, ale bardziej pozwala sobie na pokazanie zagubienia, zaczyna interesować się uczuciami matki i gromady Barbie, dostrzegać doświadczenia innych. Wątek relacji rodzicielskiej nie był przepełniony wielkimi scenami, ale miał w sobie ciepło i spokój, właśnie wpisujący się w przekonanie, że codzienność nie musi być zjawiskowa.

Muszę jeszcze wspomnień o dwóch dojrzałych aktorkach. Rhea Perlman jako Ruth Handler, twórczyni lalki Barbie, pięknie łączy stanowczość i zdecydowanie ze spokojem i elegancją, stając się czymś w rodzaju mentorki dla bohaterów oraz przybranej matki dla Barbie, a ich końcowa scena bardzo mnie poruszyła. Z kolei Helen Mirren jako narratorka prowadziła przez całą historię, raz brzmiąc spokojnie i lekko, jakby opowiadała nam bajkę, a kiedy indziej zaskakując ironią i ciętością.

Główny ciężar na barkach noszą jednak Margot Robbie i Ryan Gosling, którzy wcielają się w ,,głównych" Kena i Barbie. Jako osoba, która nie była w kinie od kilku lat, a filmy i seriale ogląda od wielkiego dzwonu, nie jestem jakoś szczególnie zapoznana z dorobkiem tych aktorów, ale tutaj ich wizje całkowicie mnie kupiły. Barbie Margot Robbie jest dokładnie taką, jak wyobrażamy sobie lalkę Barbie - słodka, pełna pozytywnej energii, nieco naiwna i ufna. Nie jest w tym przesłodzona czy irytująca, ale szczerze urocza. Piękne jest to, że stykając się ze światem ludzi, Barbie przeżywa szok, odkrywa w sobie takie emocje jak smutek czy zniechęcenie, ale nie zmienia się nagle w zgorzkniałą czy ironiczną - nadal jest ciepła i szczera, co widać w scenie, gdy chwali wygląd starszej pani, bo po prostu widzi w każdym to, co najlepsze. Bardzo dobrze wypada też w scenach, gdy staje się bardziej ,,ludzka", czuje ból i przytłoczenie. Wydaje mi się, że sporo osób może zobaczyć swoje własne lęki i bolączki w idealnej lalce, która nagle uświadamia sobie, że życie nie jest kolorowe.

Chociaż przez kilka miesięcy atakowały nas teksty ,,She's icon, he's just a Ken", to Rya Gosling jest dla mnie królem tego filmu. Początkowo jego postać rzeczywiście jest komediowym dodatkiem do Barbie, ignorowanym przez wszystkim, budzącym głównie śmiech, i to przerysowanie utrzymuje się do końca, ale z czasem wychodzi na to, że Ken jest jedną z tragiczniejszych postaci i łatwo się z nim utożsamić - nie tylko panom. Wiecznie spychany na margines, uważający, że bez Barbie nie ma znaczenia, szuka sposobu, by poczuć się ważny. Ale nawet gdy teoretycznie ,,rządzi", czuje pustkę. Gosling do końca pozostaje komediowy, nieporadny i w tym wszystkim bardzo uroczy i sympatyczny, ale pokazuje też sporo prawdy i tworzy chyba pierwszy tak głośny obraz mężczyzny, który teoretycznie jest ucieleśnieniem marzeń kobiet, ale nie czuje się szczęśliwy i chce być traktowany po prostu po ludzku, który gubi się między skrajnymi oczekiwaniami wobec mężczyzn - z jednej strony chcemy bad boya, a z drugiej romantycznego kochanka.

Robbie i Gosling dobrze współpracują ze sobą na ekranie, a ich relacja jest naturalna i realistyczna, chociaż muszę przyznać, że spodziewałam się, że pójdzie w trochę innym kierunku i niektóre sceny trochę na to wskazywały, po czym Barbie temu zaprzecza i film kończy się całkowicie inaczej. Trochę jakby twórcy w środku pracy zmienili koncepcję, ale z jakiegoś powodu nie dostosowali do niej wcześniejszych scen i dialogów.

Chciałabym też trochę wspomnieć o przesłaniu i ,,ideologii" tego filmu, czyli czymś, co budzi największe kontrowersje, więc standardowo dodaję informację, że zapraszam do dyskusji i niezgadzania się ze mną, natomiast proszę o kulturę i niedoszukiwanie się w kimkolwiek wroga. Możemy mieć różne gusta, a nawet różne światopoglądy i nadal się szanować i wspierać.

Ten film to ciekawy przypadek, ponieważ oprócz głosów zachwytu ma on skrajne wobec siebie krytyczne głosy - według jednej strony to film ,,feminazistowski", pokazujący nierealistyczną wersję patriarchatu i nierówności oraz wyśmiewający mężczyzn, według innych przedstawiony tu feminizm jest płytki, film nic nie wnosi do dyskursu i powinien być bardziej radykalny i lewicowy. Nie zgadzam się z oboma tymi zarzutami, natomiast jestem daleka od narzucania komukolwiek, jak powinien odbierać kulturę i rozumiem, że ktoś mógł poczuć się dotknięty jakimiś obrazami w ,,Barbie" czy że ten film jest sprzeczny z jego poglądami, doświadczeniami,itd. Nie ma sensu krytykować cudzych uczuć czy spostrzeżeń, natomiast mogę Wam opowiedzieć, jak wygląda to z mojej perspektywy. Czy jestem feministką? Uważam, że tak, bo jestem za równością i tym, żeby kobiety mogły wybierać, kim chcą być i jak żyć, więc mieszczę się w definicji. Czy mam wiedzę na temat feminizmu? Nie wiem, ale na studiach zaliczyłam wykłady o feminizmie, genderze i queerze, czytałam kilka tekstów naukowych, w tym Judith Butler, wykorzystywałam krytykę feministyczną w swojej magisterce, a poza tym mam za sobą kilka powieści czy filmów, które uchodzą za feministyczne. Aczkolwiek uważam, że nie jest to potrzebne do posiadania własnego zdania.

Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że to będzie typowy film o walce z patriarchatem i dzielnych kobietach - w pewnym momencie Kenowie dochodzą do wniosku, że w Barbielandzie są dyskryminowani i inspirując się światem ludzi, wprowadzają system, w którym to kobiety mają być dodatkami, a oni grać główną rolę. Jest to baaaardzo przerysowana i skrajna wizja patriarchatu, w którym mężczyźni nic nie robią, tylko imprezują i piją piwo, a kobiety w kusych wdziankach im usługują. I tak, taka wizja świata nigdy nie istniała, bo nawet w czasach skrajnej dominacji mężczyzn, panowie pracowali, ruszali na wojny, ryzykowali życiem, a nie tylko siedzieli i się bawili. Tym bardziej nie istnieje ona w naszych czasach, gdy gość, który na randce z jedną kobietą, zacząłby obejmować drugą, raczej zostałby zwyzywany od chamów i prostaków, a potem płaciłby grube odszokowanie przy ewentualnym rozwodzie. Tylko że moim zdaniem nie zostało to wprowadzone, aby przekonać kogokolwiek, że taka jest ukryta prawda o życiu, ale jako satyra. Sam Ken przyznaje pod koniec filmu, że patriarchat z Barbielandu istniał tylko w jego głowie, czego symbolem jest zdanie, że ,,światem rządzą mężczyźni i konie", gdzie mało kto obecnie uprawia jeździectwo i częściej robią to kobiety XD W scenach z realnego życia Ken jest zdziwiony, że sama płeć nie da mu pieniędzy czy stanowiska, a chociaż w zarządzie Mattel zasiadają sami mężczyźni, to okazuje się, że właściwie oni też mają mało do powiedzenia. Powiedziałabym wręcz, że te sceny są satyrą, ale na radykalny feminizm i postrzeganie mężczyn jako tyranów i idiotów, co widać pod koniec, gdzie Barbie są przekonane, że Kenowie w końcu wyrżną się nawzajem i traktują ich jak mięśniaków bez mózgów, a oni tymczasem odkrywają w sobie męską solidarność i stają się drużyną, co jest wręcz bardzo tradycyjne i wpisuje się w archetypowe przedstawianie płci ,,brzydkiej" jako zdolnej do głębokiej lojalności i oddania wobec swoich ,,braci". Oprócz tego, jak wspominałam, film przez postać Kena opisuje problemy mężczyzn, pokazuje, że to nie tylko kobietom są stawiane nierealne oczekiwania - także Ken nie wie, czy powinien być typowym słodkim chłoptasiem i usługiwać Barbie, czy lepiej stać się standardowym macho. Z tego, co widziałam, sporo młodych mężczyzn utożsamia się z tym obrazem.

Fakt, że film przedstawia męskich bohaterów w krzywym zwierciadle, jako nieco głupkowatych, ale to film o lalkach i w założeniu każdy jest tu przerysowany, może poza Glorią, Sashą i Ruth. Ja to pokazanie mężczyzn jako naiwnych i łatwowiernych odbieram wręcz jako kolejny pstryczek w stronę radykalnego feminizmu i pokazanie, że przecież tego typu ludzie nie byliby zdolni do tyranizowania czy dręczenia kobiet. Żałuję, że nie rozwinięto wątków pomniejszych pracowników Mattel czy ojca Sashy, który był typem nerda, ponieważ moim zdaniem wzbogaciłoby to obraz, ale jednocześnie wiem, że w każdym dziele znajdzie się wątek, który ci nie podpasuje i nie jest dość rozbudowany. Natomiast to, co jest dla mnie bardzo ważne w tym filmie, to że chyba po raz pierwszy na taką skalę zerwano w nim ze schematami, które przez lata występowały w produkcjach, które miały być ,,prokobiece". Odwołam się do retellingów, ponieważ na tym znam się najmocniej. Kilka dekad temu, w powieściach takich jak ,,Penelopiada" czy ,,Mgły Avalonu", stereotypowa Barbie grana przez Margot Robbie nigdy nie zostałaby główną bohaterką, najwyżej antagonistką, na której tle protagonistka miałaby wypaść jako ta mądra i silna, która nie hańbi się takimi rzeczami jak różowe sukienki. Natomiast ten film pokazuje, że wcale nie trzeba odcinać się od ,,dziewczyńskich" rzeczy, że można mówić o feminizmie w towarzystwie różu, sukienek, popu. Bardzo podoba mi się to, że taka Gloria nie kończy jako szefowa z cudowną karierą, tylko uświadamia sobie, że samo bycie matką może dawać jej radość. Z kolei chociażby w książkach Barbary Rybałtowskiej nie byłoby miejsce na piosenkę ,,I'm just Ken" i stwierdzenie, że twoja dziewczyna cię nie definiuje, bo tam mężczyźni albo byli dobrymi amantami, którzy poświęcają wszystko dla kobiet, albo wyrażali swoje zdanie i to automatycznie oznaczało, że są okropni i nie zasługują na jakiekolwiek pozytywne uczucia, podobnie zresztą płeć męska jest ukazana w ,,Mgłach Avalonu". Dlatego ten film naprawdę nie jest radykalny, a w porównaniu z wieloma innymi dziełami wręcz wprowadza bardziej tradycyjny dyskurs. Oczywiście, o tego typu problemach mówi się na feministycznych kontach i to bardzo dobrze, mocno tę kwestię zarysowywała też ,,Legalna blondynka", ale po raz pierwszy mamy to na taką skalę.

Jeśli chodzi o odmienne słowa, że film nic nie wnosi i jest za prosty, to mogę odpowiedzieć to, co już mówiono: każdy ma inną wiedzę i doświadczenia i to, że część osób doskonale zna myśli przedstawione w tej produkcji, nie znaczy, że dla kogoś nie będzie to coś nowego. Nie jest to film dla dzieci, ale raczej dla takiej młodej młodzieży (chociaż ja pod kinem widziałam ojca z kilkuletnią dziewczynką, którzy rozmawiali, że byli na nim wcześniej), której czasem trzeba powiedzieć więcej rzeczy wprost, ale także dla ludzi, którzy wcześniej nie mieli do czynienia z feminizmem, nie siedzą w Internecie i potrzebują rozumieć, o czym się do nich mówi.

Jeśli natomiast chodzi o zarzuty, że film jest za mało radykalny i lewicowy, to mogę tylko dopowiedzieć to, co wcześniej: nie każda kobieta ma tego typu doświadczenia i poglądy. Nie każda kobieta utożsamia się z taką wizją feminizmu, jaka jest lansowana przez influencerki wypowiadające się na ten temat na Facebooku czy Instagramie, które zazwyczaj patrzą podobnie na pewne kwestie. Ktoś może się w tej wizji nie odnaleźć, dlatego powinno być ich wiele, żeby nikt nie czuł się gorszy i wykluczony. To nie jest tylko moja opinia, bo czasem zdarza mi się rozmawiać na takie tematy i słyszeć wypowiedzi w stylu: ,,Według niektórych nie mogę być feministką, bo robię mojemu chłopakowi pranie". Mnie też się zdarzyło usłyszeć, że moje upodobanie do sukienek, komedii romantycznych czy to, że lubię się bawić z dziećmi, jest niefeministyczne XD I wydaje mi się, że do kobiet, które czuły, że nie pasują do tej najbardziej powszechnej wersji feministki, że bliżej im jest do Ginewry i Heleny niż Penelopy czy Morgany, podczas tego filmu mogą poczuć, że wreszcie ktoś je zrozumiał i dał im miejsce w tej dyskusji. Że wcale nie są głupie, słabe czy płytkie. Że nie muszą z niczego rezygnować, żeby nazwać się feministkami. Oczywiście, to nie są doświadczenia wszystkich, ale zazwyczaj osoby z ,,lewicowej bańki" same mówią, że nie wszystko mówi być o doświadczeniach wszystkich. W tym filmie pewna grupa się odnajdzie, dla innych będzie obcy i to jest w porządku, póki nie umniejszamy tym innym doświadczeniom.

Poza całym dyskursem damsko-męskim film porusza wątki ogólnoludzkie, mówi o samym byciu człowiekiem. Pokazuje, że idealny świat Barbielandu nie jest możliwy, że każdy czuje się czasem zniechęcony czy smutny, że nie wszyscy mogą być piękni, bogaci i odnosić samych sukcesów i to jest normalne, a wręcz piękne, że możemy czuć emocje. Że nieidealny, szary świat może dawać więcej szczęścia niż wyidealizowana kraina lalek. Że możemy podejmować własne decyzje, popełniać błędy i się uczyć.

Mnie się osobiście ,,Barbie" bardzo podobała i im dłużej po obejrzeniu, tym myślę o niej cieplej. Głównie dlatego, że ja mogłam się utożsamić z tymi dylematami i problemami, ale był to też bardzo dobrze spędzony czas, na filmie, który mnie rozbawił, rozluźnił, ale pod koniec też wzruszył.


Ocena: 9/10

Ulubiony aktor: Ryan Gosling

Ulubiona piosenka: ,,I'm just Ken"


Dajcie znać, jak się Wam podobała ta recenzja, bo pisanie o filmach to dla mnie obcy świat :)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro