I nie było już nikogo (serial) - recenzja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Ekranizacje książek zawsze budzą gwałtowne emocje i wiążą się często z oburzonymi głosami fanów pierwowzoru, którzy nie otrzymali idealnego obrazu ze swojej wyobraźni. Myślę jednak, że to nie jest tak, że każdy wielbiciel książki jest ,,wybredną marudą" i żadna adaptacja go nie zadowoli. Postanowiłam więc opowiedzieć Wam o jednej z moich najulubieńszych ekranizacji książek, czyli ,,I nie było już nikogo" od BBC.

Serial jest dwuodcinkową (bądź - trzyodcinkową, różnie to dzielono) ekranizacją powieści Agathy Christie. Planowałam jeszcze przypomnieć sobie książkę, ale uznałam, że skoro recenzja ma skupiać się na serialu, to chcę być na świeżo po wrażeniach z nich, więc liczcie się, że wszelkie porównania są zniekształcone przez moją pamięć.

Dziesięcioro osób, w różnym wieku, o różnej profesji, zostaje zaproszona na odległą wyspę należącą do niejakiego pana U.N. Owena. Letnia sielanka pryska już pierwszego wieczoru, kiedy okazuje się, że właściciel nie przybył na wyspę, zostawił jednak nagranie, w którym oskarża swoich gości o popełnienie zbrodni, za które nigdy nie odpowiedzieli. Wkrótce pierwsi z nich zaczynają ginąć, a reszta uświadamia sobie, że pan Owen prawdopodobnie obrał sobie za cel wymierzenie im sprawiedliwości i zabicie po kolei całej grupy. A że wyspa jest znacznie odizolowana od świata, mordercą musi być ktoś z nich...

Mimo że książkę czytałam już parę lat temu, wciąż pamiętam jej klimat, mroczny, z narastającą grozą, bardziej zbliżony nawet do horroru niż kryminału. I serial znakomicie to oddaje, od początku wprowadzając sporo niepokoju, cały czas przypominając o zbliżającym się końcu bohaterów i tkwiącej w nich niepewności. W pewnym momencie nawet zaczęłam się bać tego, co się dzieje i razem z postaciami mieć wrażenia bycia obserwowanym i ubezwłasnowolnionym. Ten klimat tworzy muzyka, może nie jakaś wybitna, ale będąca dobrym tłem dla akcji, krajobrazy Kornwalii - teoretycznie piękne, ale okryte mgłą, sprawiające wrażenie miejsca poza czasem. Kostiumy oddają atmosferę lat 30 i są miłe dla oka, chociaż nie wywołują niesamowitego zachwytu, ale to po prostu inny typ produkcji.

Zachowana została także bardziej refleksyjna warstwa fabuły. To kolejna już omawiana przeze mnie historia skupiająca się na problematyce dobra i zła, winy i kary. Osoby zaproszone na wyspę to ludzie teoretyczni przyzwoici, z dobrych środowisk - okazuje się jednak, że każdy z nich ma na sumieniu zbrodnię. W książce zostało to pokazane subtelniej - tam większość bohaterów bezpośrednio nie dokonała morderstw (o czym będę wspominać przy postaciach i aktorach), powoli odkrywaliśmy ich motywacje i to, jak na wyspie zostają zmuszeni do konfrontacji z przeszłością i uświadomienia sobie, że popełnili zło. W serialu za bardzo postawiono na dosłowność, ale mimo to i tak pozostał tu pewne refleksje związane z tym, do czego może posunąć się człowiek. Kto tak naprawdę jest winien: ten, kto bezwzględnie wydaje sądy i zabija bohaterów, czy oni sami, żyjący teoretycznie beztrosko po dokonanych zabójstwach? W bohaterach dzieją się różne rzeczy: jedni obsesyjnie wspominają przeszłość, inni od niej uciekają, jedni szaleją z wyrzutów sumienia, inni uważają się do końca za prawych. Widz sam może wybrać, komu chce kibicować, kogo chce usprawiedliwić, a kogo potępić, i czy w ogóle jest w stanie sympatyzować, z którąkolwiek z tych postaci.

(Ponieważ bardzo nie chcę zaspoilerować Wam, kto najdłużej przeżywa i kto jest mordercą, to będę opisywać postacie według listy z Filmwebu, żeby nie było, że ja coś sugeruję XD)

Najmocniej poznajemy chyba Verę Claythorne, byłą nauczycielkę oskarżoną o celowe doprowadzenie do śmierci podopiecznego. Podobnie jak większość bohaterów, jest ona bardziej niejednoznaczna w książce (z tego co pamiętam, było sporo jej retrospekcji z tym dzieckiem, przez co można było gdybać, czy serio byłaby zdolna do zabicia chłopca, z którym miała jakąś więź), ale nadal jest to prawdopodobnie najbardziej tragiczna i rozbudowana postać. Na pozór silna, opanowana i pewna siebie, w głębi duszy nieustannie przeżywa wydarzenia z tamtych dni, bije się ze wspomnieniami śmierci małego Cyrilla oraz nieszczęśliwej miłości, i to tak naprawdę ona najmocniej pęka i uświadamia sobie, że ta wyspa jest czymś w rodzaju kary za grzechy, gdzie przed śmiercią trzeba stanąć twarzą w twarz ze świadomością, że mimo wszelkich motywacji i uzasadnień jest się zabójcą. Maeve Darmody z wielką precyzja pokazuje, jak jej bohaterka początkowo jest zdystansowana, stara się odcinać od oskarżeń i jak powoli pozwala sobie na gwałtowne emocje, na oślep szuka ratunku i w końcu pęka. Chwilami wydaje się twarda i bewzględna, w niektórych słaba i przygnieciona tym, z czym się zetknęła. Dla mnie zdecydowanie najciekawsza postać całej historii, którą można by świetnie rozwinąć na wiele sposobów.

Po drugiej stronie obserwujemy Philippa Lombarda, podróżnika wracającego z Afryki, granego przez Aidana Turnera (którego kocham miłością głęboką, ale pohamuję mój fangirl i będę profesjonalna, żebyście się ze mnie nie śmiali). Zostaje on oskarżony o zabicie tubylców i tutaj jest ważna zmiana w stosunku do książki - w serialu Lombard rzeczywiście dosłownie ich zabija i okrada, w książce jedynie zostawia na pewną śmierć, żeby ocalić siebie i własną drużynę. Jest to prawdopodobnie najbardziej szczery bohater, który od początku przyznaje się do tego, co zrobił i chociaż uważa, że miał prawo, nie wybiela się, nie udaje kogoś lepszego i przyzwoitszego, szybko dostrzega też, do czego prowadzi cała ,,gra" na wyspie. I jak Vera była dla mnie najciekawszą postacią, tak Lombard był tą, którą polubiłam najmocniej od przeczytania wersji powieściowej - właśnie za tą szczerość. Aidan Turner stworzył bohatera, który początkowo jest bardzo cyniczny i szorstki, kpi z ludzi, ale z czasem pokazuje swoją wrażliwszą, bardziej emocjonalną stronę, chociaż jednocześnie nie staje się łagodnym barankiem. Jest on zdecydowanym liderem, który emanuje charyzmą i magnetyzmem, próbuje stać się mózgiem ,,ekipy" i który wnosi odrobinę świeżego powietrza do tego nastroju strachu i psychozy.

Warto dodać, że serial wprowadził pewne ,,innowacje", wyraźnie kreśląc wątek romantyczny między wspomnianą wyżej dwójką, który nie jest najważniejszy, ale jest istotny... I właśnie, pytanie brzmi, czy to na pewno jest takie innowacyjne? Otóż nie do końca, bo chociaż w książce zauroczenie Lombarda Verą jest bardzo subtelne i na dalekim planie, to w sztuce teatralnej na podstawie powieści, zaadaptowanej przez samą Christie, autorka nieco zmieniła fabułę i zrobiła z nich parę, więc nie jest to coś sprzecznego z jej wizją. Co prawda, reżyser przedstawił to w całkowicie autorski sposób, wprowadzając sporą nutę erotyzmu i takiego ślepego szukania bliskości, natomiast moim zdaniem jest to zgodne z wykreowaną fabułą, nie zmienia wydźwięku oryginalnej historii i mnie w żaden sposób nie raziło. Chemia między Maeve Darmody a Aidanem Turnerem jest bardzo wyrazista i magnetyzująca, co ostatecznie tworzy dosyć tragiczną historię, w której wszyscy wiedzą, że i tak zbliżamy się do końca i nie będzie już szansy na naprawdę błędów i nowy początek.

Odchodząc od wątków miłosnych, możemy poznać sierżanta Williama Blore'a granego przez Burna Gormana. I tutaj mamy chyba największą różnicę - w książce zostaje on oskarżony o złożenie fałszych zeznań przeciwko chłopakowi, który zmarł w więzieniu. W serialu natomiast mężczyzna pobił na śmierć więźnia skazanego za podglądanie innych mężczyzn, czyli po prostu geja. Jest to duża zmiana, ale też mnie nie raziła, bo sprawia, że Blore wydaje się bardziej wyrazisty i złożony. Przez większość czasu wydaje się typowym służbistą, spokojnie odnoszącym się do zbrodni, ale pobyt na wyspie coś w nim budzi i nawet jeśli Blore nie pożałuje samego zabójstwa, brutalnie odczuje stratę dotychczasowego życia i prostych przyjemności. Można też gdybać, czy ta postać była stuprocentowym brutalem, czy ofiarą homofobicznego społeczeństwa, która uważała, że zaprowadza porządek. Przyznam, że postać Gormana budziła we mnie pewną irytację, ale jednocześnie wzbudzała uwagę tym nagłym kontrastem między bewzględnością w doprowadzeniu do śmierci młodego chłopaka, a powolną utratą kontroli i rosnącym cierpieniem.

Charles Dance występuje w roli sędziego Wargrave'a, oskarżonego o skazanie na śmierć przez powieszenie niewinnego człowieka. Jest to aktor, którego kojarzę z samych negatywnych ról, i który tutaj razem z Aidanem Turnerem stworzył chyba najbardziej charyzmatyczną i przykuwającą uwagę postać. Sędzie emanuje mrokiem i wzbudza w widzu niepokój, szczególnie gdy padają pod jego adresem zarzuty, że lubił obserwować egzekucje i dzielił ze swoimi ofiarami upodobanie do krwi, a widz musi się zastanowić, co kryje się za jego dystyngowaniem i pozornym spokojem. W skrajnie innej roli występuje Toby Stephens (możecie go kojarzyć jako Rochestera w jednej z ekranizacji ,,Jane Eyre") - Edward Armstrong to lekarz, który po pijanemu miał prowadzić tragicznie zakończoną operację. Jego postać ze wszystkich najbardziej poddaje się emocjom, nie ukrywa swojego strachu i chęci ucieczki, widać tu mocne problemy z psychiką. I chociaż w książce Armstrong był najbardziej denerwującą mnie postacią, w wykonaniu Stephensa poczułam do niego coś na kształt współczucia.

Współczucia natomiast zdecydowanie nie budzi panna Emily Brent grana przez Mirandę Richardson. Dewotka, która wyrzuciła na bruk służącą w nieślubnej ciąży i w rezultacie przyczyniła się do jej samobójstwa, od początku jest chłodna, zapatrzona w siebie, przekonana o własnej przyzwoitości i pozbawiona jakiejkolwiek refleksji czy wyrzutów sumienia. Jeśli można chwalić kreację, której wynikiem jest niesamowita nienawiść do postaci, to Miranda Richardson wywiązała się ze swojej roli znakomicie, jednocześnie nie robiąc panny Brent przerysowaną. Sam Neill jako generał MacArthur, który zabił kochanka żony (w książce znów jest to mniej jednoznaczne - miał wysłać go na misję wojskową i wystawić na najbardziej narażone miejsce - bardzo jasna aluzja do biblijnej historii o Dawidzie i Uriaszu) z kolei tworzy chyba najbardziej ciepłą postać - jego bohater mimo nikczemnego czynu emanuje spokojem, łagodnością i budzi współczucie nieszczęśliwą miłością, zdaje się też najbardziej akceptować swój los, bo rozumie, że zrobił coś złego... a jednocześnie pragnie połączyć się z ukochaną, która nigdy nie była tak naprawdę jego. Na uwagę zasługują Noah Taylor i Anna Maxwell Martin (występująca w ekranizacjach ,,Północy i Południa" oraz ,,Samotni") jako państwo Rogers, którzy zamordowali swoją chlebodawczynię - w książce tylko nie udzielili jej pomocy w chorobie. Noah Taylor przypominał trochę wampira, roztaczał wokół siebie nastrój grozy i mroku, zdawał się złem w czystej postaci, natomiast Anna Maxwell Martin także budziła ciarki jako złamana przez męża żona, świadoma, że wspiera go w okrucieństwach, ale niezdolna do jakiegokolwiek buntu. Tę ,,ferajnę" zamyka Douglas Booth jako Anthony Marston, młodzieniec, który śmiertelnie potrącił dwójkę dzieci. Jest to rola, z którą mam największy problem. Marston na swój sposób odpycha najbardziej ze wszystkich - patrzy na zbrodnię z lekkością, nie widać u niego żadnej skruchy ani dostrzeżenia swoich błędów, jest próżny i egotyczny. Denerwował mnie tak bardzo, że tylko czekałam, aż zginie, co przełożyło się na niechęć do samego aktora i po pierwszym obejrzeniu stwierdziłam, że był najgorszy z obsady. Po rewatchu dochodzę do wniosku, że mając dość mało czasu antenowego, na tyle zapaść w pamięć i wzbudzić taką nienawiść, jest sukcesem.

Na uwagę zasługują także dwa mrożące krew w żyłach epizody - Tom Clegg jako skazany na śmierć kryminalista (czy na pewno?), z którego oczu emanowało samo zło, oraz Harley Gallacher jako podopieczny Very - we wspomnieniach bohaterki ta postać nabrała nieco mrocznego charakteru, co na pewno jest trudne do pokazania przez dziecko, więc należy się tu uznanie.

W tym momencie chciałabym przejść do sekwencji spoilerowej i omówić zakończenie, bo moim zdaniem jest ono największym mankamentem i tak naprawdę jedyną zmianą, której nie rozumiem.

Mordercą okazuje się być Wargrave - sędzia opętany poczuciem sprawiedliwości, który dowiadując się, że zostało mu niewiele życia, postanawia przeprowadzić ostatni wielki sąd i ukarać osoby, które nie mogły odpowiedzieć za zbrodnie. Skazany przez niego mężczyzna rzeczywiście był winny, toteż jak sam sędzia twierdzi w książce ,,paradoksalnie jedyna niewinna osoba musiała być tu mordercą". Z tego, co pamiętam, w powieści były pojedyncze fragmenty pisane z perspektywy zabójcy, ale w taki sposób, aby czytelnik nie mógł rozgryźć, kto nim jest. I tutaj niestety wersja ekranowana ma taką wadę, że nie da się tego tak bardzo ukryć i moim zdaniem niektóre fragmenty wyraźnie sugerują, że to Wargrave prowadzi osąd - chociażby sceny, gdy próbuje manipulować Verą czy momenty, gdy widzimy podobieństwo między nim a jego ,,ofiarą". I czytając różne opinie o tym serialu, widzę, że też wiele osób zauważyło tę aurę u Charlesa Dance'a i dość szybko domyśliło się zakończenia, podczas gdy w książce jest ono naprawdę mocne i zaskakujące.

Jednak to jestem w stanie wybronić, bo może na ekranie nie było możliwości pokazać tego dyskretniej. Jednak mam problem z końcowymi sekwencjami. W książce o tożsamości mordercy dowiadujemy się z listu, który zostawia na wyspie, żaden z bohaterów nie poznaje prawdy. Sędzie wcześniej upozorowuje własną śmierć, po czym doprowadza do sytuacji, gdy na wyspie zostaje sama Vera Claythorne - pod wpływem traumatycznych przeżyć i coraz bardziej dojmującego poczucia, że naprawdę jest morderczynią, bohaterka popełnia samobójstwo. Ponieważ na ekranie scena z czytaniem listu mogłaby być mało dynamiczna (z tego powodu Christie zmieniła zakończenie w książce i pozwoliła Verze i Lombardowi rozpracować mordercę), to w ostatniej scenie, gdy Vera już ma zawisnąć na żyrandolu, Wargrave wchodzi do jej pokoju i opowiada całą historię. I tutaj dochodzi do czegoś, czego naprawdę nie rozumiem... Mianowicie Vera proponuje mu, by ją oszczędził i żeby wspólnie przekonali policję, że to Lombard zamordował wszystkich ludzi. Wargrave odrzuca oferę, Vera próbuje się uratować, ale ten popycha krzesło, na którym stoi, i dziewczyna ginie. Następnie sam sędzie strzela sobie w głowę.

Vera Claythorne jest bardzo niejednoznaczną postacią i chociaż ja jej głównie żałowałam, tak rozumiem, że może ona budzić niechęć i sprawiać wrażenie czarnego charakteru. Jednak jej historia jest sednem całej fabuły - bohaterka początkowo widzi jedynie własne krzywdy, stara się zapomnieć o przeszłości, by na wyspie powoli pękać i ostatecznie zrozumieć, że popełniła zbrodnię. Vera powoli traci kontakt z rzeczywistością, coraz mocniej boi się i cierpi i chociaż teoretycznie walczy o życie i chce się uratować, tak naprawdę okazuje się, że pragnie śmierci. Ostatecznie sama na siebie wydaje wyrok i bierze swoje winy na ramiona - w ostatnim rozdziale z jej perspektywy widzi małego Cyrilla, który zdaje się prosić, by do niego dołączyła (co jest też w serialu), a w ostatnim tchnieniu myśli, że zrobiła to, co powinna. W rezultacie jest postacią wielowymiarową, z ciężką winą na sumieniu, ale uświadamiającą ją sobie, tragiczną. Natomiast zakończenie serialu robi z niej pustą sukę, która postanawia olać zarówno własne działania, jak i śmierć innych na wyspie. Do tego niszczy jej psychologię i to powolne popadanie w psychozę i godzenie się z tym, że powinna zostać ukarana, co sprawia też, że ,,gra", jaką prowadził z nią Wargrave, traci klimat i smak.

Sam serial jednak jest naprawdę genialny i jak dla mnie to jedna z najlepszych ekranizacji - oddająca klimat i treść, ze zmianami, które zasadniczo nie przeszkadzają i wpisują się w całość, z aktorami, którzy są świetnie dobrani do ról i tworzą ciekawe, niejednoznaczne postacie. Polecam na ostatnie dni wakcji - warto przenieść się nad morze, gdzie nie czeka odpoczynek, ale krwawe porachunki ;)


Ps. Zapraszam do nowego rozdziału ,,Greków" :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro