Odcinek 5 „Pluj, drap i bij cz.2"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Po przejściu kilku kolejnych przecznic byłam pewna jednego – polazłam nie tam, gdzie trzeba. Wcześniejsze wydarzenie mnie rozkojarzyło i teraz trafiłam na jakieś odludzie. Slade'owi się to nie spodoba.
     A jeśli to był test i go oblałam? Jeśli to zadecyduje o tym, czy znowu trafię do celi? Muszę tego uniknąć, muszę jak najprędzej odnaleźć drogę, bez latania czy oświetlania sobie znaków. Jak normalny człowiek, nawet jeśli nie tak dawno wypaliłam jakiemuś mężczyźnie wzrok.

    Coś prędko śmignęło po mojej prawej, pozostawiając po swojej obecności znak w stylu upadającego kosza na śmieci. Rozejrzałam się, jednak nie ujrzałam nikogo. Czułam za to specyficzny zapach, który zapadł mi w pamięci, ale nie mogłam go zidentyfikować. Ostry, choć nieco słodkawy, przypominający jakiś metal połączony z delikatnym kwiatem. Pachniał niczym futro portkina. Instynkt kazał mi za nim podążać i choć powinnam szukać drogi, posłuchałam się go. Nie popełniłam błędu, wręcz przeciwnie – dzięki temu dotarłam tam, gdzie miałam.

     W ciemnym zaułku dało się dostrzec drzwi o charakterystycznym, żółtym odcieniu. Nie wyglądało to groźnie na zewnątrz, jednak wchodząc do środka, odniosło się zupełnie inne wrażenie. Tłumy ludzi lgnały do klatki, w której znajdowały się tylko dwie osoby. Gdzieniegdzie, na podłodze leżała jakaś nieprzytomna osoba, walały się szklane butelki. Dziwne, że zanim tu weszłam, nie spotkałam żadnego ochroniarza. Nawet jeśli nikt nie spodziewałby się nieproszonych gości, to jednak warto pilnować porządku. Poza tym to wszystko nie wyglądało zbyt legalnie.
     W powietrzu unosił się obrzydliwy zapach potu, ciemnożółte światło, zmieniające się co jakiś czas w czerwień, było nieprzyjemne dla oczu. Wśród tylu ludzi nie mogłam dostrzec Slade'a. Czyżbym trafiła pod niewłaściwy adres?

     Ruszyłam kilka kroków w prawo, szukając wśród podekscytowanych i otępionych twarzy znajomej maski. A może... Może powinnam pójść w lewo, skoro na to oko widzi Slade? Mógłby się tym kierować. Zanim jednak zdążyłam zawrócić, czyjaś dłoń złapała za mą rękę i wciągnęła do pokoju. Drzwi się zamknęły, a ja zostałam puszczona, póki jeszcze nie zdążyłam zaatakować.

     — Tu jesteśmy, księżniczko. — Usłyszałam znajomy głos, stłumiony przez maskę.

     Znowu go zobaczyłam, ten czarno czerwony strój, który jeszcze się nie zmienił, tą pewną siebie pozę. Zupełnie, jakby wcześniejsze wydarzenie nie miało miejsca, jakbyśmy nigdy się nie poznali, jakby mnie w to wszystko nie wpakował.
      Rzuciłam się na niego natychmiastowo. Nim zdążył zauważyć, został przyszpilony do żółtej ściany, tak samo, jak tamtego dnia.

     — Ty! Ty zalworg tobeckplizing zorgmorker! — wykrzyczałam mu prosto w twarz.

     — Nie mam pojęcia, co to znaczy, ale podejrzewam, że nie jesteś zadowolona z mojego widoku.

     Nie mogłoby być inaczej.
     Przycisnęłam go mocniej, a ten wcale się nie bronił. Mogłam bez problemu zmiażdżyć mu za to wszystko tchawicę, pazurami przeciąć tętnicę szyjną, czy doprowadzić do jego uduszenia się.

     — To ty mnie w to wpakowałeś. — Wycedziłam przez zęby.

     — Puść go. — Usłyszałam za plecami.

     Nie zamierzałam jednak puszczać, musiał zapłacić mi za moją krzywdę. Nie zwróciłam nawet uwagi na to, kto wydał mi rozkaz i dlatego chwilę później, porażona odsunęłam się, zostawiając chłopaka w spokoju.

     — Ach — wyjęczałam, łapiąc się za kark.

     Red wykonał podobny ruch, bo zaczął rozmasowywać swoją szyję. On na to zasłużył, a ja nie. Musiałam jednak udać skruchę, by nie mieć później problemów.

     — Przepraszam za moją niesubordynację — powiedziałam, ale nie do Red X, tylko Slade'a. Ten pierwszy nie zasługiwał na moje przeprosiny.

     — Jestem w stanie zrozumieć twoją wrogość, jednak musisz ją w sobie zahamować, jeśli nie chcesz, aby źle to się skończyło.

     Choć głos miał stonowany tak samo, jak zawsze, wyczułam w jego słowach groźbę. Musiałam zacisnąć zęby i znieść jego obecność, musiałam być posłuszna, jak zarnics są posłuszne swemu panu.
     Czekając na wyjaśnienia od Deathstroke'a, wpatrywałam się beznamiętnie przed siebie. Farba na ścianie odchodziła w wielu miejscach, gdzieniegdzie pewnie za sprawą ludzi, drapiących po nich niczym kot po nowej kanapie. Gdzieś widniały ślady zeschniętej już krwi, gdzie indziej zwykłe mazidła z farby. Podłoga także była w opłakanym stanie. Co to za paskudne miejsce? Po co miałam przybyć akurat tutaj? Pełno pytań, na które chciałam uzyskać odpowiedź, ale które nie powinny wydostać się z moich ust. Mogłam zostać uznana za bezczelną, wypytując go o te sprawy, sam i tak w końcu musiał mi to powiedzieć.

     — Red X będzie teraz z nami współpracować.

     A wcześniej nie współpracował? To co on robił? Szukał partnera do penetrowania ścieków? Przecież nie zaprowadził mnie do Slade'a przypadkowo, wtajemniczono go w plan. Przyczynił się do mojej niewoli.

     — Zostawiam was samych. X wszystko ci wyjaśni — stwierdził, po czym znikł za obleśnie zielonymi drzwiami.

     — Więc? Po co tu jestem? — spytałam oschle, nie racząc go nawet spojrzeniem. Chyba bym nie wytrzymała i strzeliła mu promieniem prosto w twarz.

     — Może jakieś cześć? Dziękuję?

     Dziękuję?! Niby za co? Za to, że oddał mnie w ręce nieprzyjaciela? Ten zarbnarf nie ma prawa domagać się jakiejkolwiek życzliwości z mojej strony.

     — Nie mam za co ci dziękować — warknęłam, podlatując bliżej.

     Próbowałam wrogo spojrzeć mu w oczy, ale nie miałam takiej możliwości, gdyż były zakryte. Nie widziałam reakcji na jego twarzy. Określić, w jakim jest humorze, mogłam tylko dzięki gestom i tonacji głosu. Mógł mną łatwiej manipulować.

     — Gdyby nie ja, spóźniona miałabyś poważne kłopoty.

     — Już mam poważne kłopoty. Przez ciebie! — krzyknęłam.

     Choć Slade nie byłby zadowolony z tego, że zaatakowałam jego wspólnika, nie mogłam się powstrzymać. Każda sekunda patrzenia na niego, każde jego słowo, szept... To sprawiało, że krew się we mnie zagotowała. Uniosłam do góry świecącą pięść i zamachnęłam się na chłopaka, za to on zwyczajnie rozpłynął się w powietrzu. Moja dłoń została więc zatrzymana przez (teraz już jeszcze gorzej wyglądającą) ścianę, zamiast przez jego twarz.

     — Dlatego tu jestem — stwierdził nad wyraz poważnie, jak na siebie. Nie wiedziałam jak tego dokonał, ale teraz był za mną — Spłacam dług.

     Mówił poważnie. A może jednak udawał, manipulował mną, żebym tylko mu zaufała. Nikt nie chce pracować z wrogiem.

     — Przecież wiesz, że tego nie da się spłacić.

     Rozmasowałam knykcie, łagodząc ból spowodowany zniekształceniem powierzchni ściany. Przynajmniej wyładowałam swój gniew, dałam ujście emocjom. Było mi już lepiej, jakoś tak lżej, gdy usłyszałam, że chłopak żałuje. Nawet jeśli mógł kłamać i w ogóle to była straszna rzecz, jakoś trudniej było mi się złościć. Bo tak naprawdę choć on mnie tam zaprowadził, to jednak Slade mnie męczył.

     — Zamierzam spróbować, więc raczej łatwo się mnie nie pozbędziesz — stwierdził ni to żartem, ni to z powagą. — Ale do rzeczy. Slade stwierdził, że zwykłe ćwiczenia nie imają się do prawdziwej bójki, więc zapisał cię tutaj, na nielegalne walki w klatce.

     Zdziwiona, odwróciłam się. W tym samym momencie, w moją stronę poleciał szary worek, który instynktownie złapałam.

     — Ubierz to. Lepiej, żeby nikt cię nie kojarzył.

     Rozszerzyłam dziurę w worku i ujrzałam czarny, elastyczny materiał o granatowym połysku, na którym leżała maska w podobnym kolorze. Czarny niezbyt dobrze mi się kojarzył, w końcu w tym kolorze lubowała się moja siostra, która nie za dobrze mnie traktowała. O wiele milej patrzyłoby mi się na niego, gdyby Kometa się zmieniła. Nadal wierzyłam, że może się tak stać.
     Wyjęłam ten strój i dopiero wtedy zauważyłam, że na pępku widnieje wizerunek gwiazdy, pozostawiającej za sobą złotą smugę. Spadającej gwiazdy. Po nich spodziewałam się mrocznego stroju, a tymczasem trafili w bardziej... kreskówkowe klimaty.  No cóż, nie zostawało mi nic innego, jak się przebrać, bez zbędnego marudzenia. Spojrzałam wymownie na Red X. Nie rozumiał, ale nie miałam zamiaru prosić go o cokolwiek, w tym także o to, by opuścił to pomieszczenie.

     — Chce się przebrać, wyjdź — rozkazałam stanowczo.

     Ten jednak stał niewzruszony, choć wyraźnie dałam mu do zrozumienia, czego od niego oczekuję, a kilka chwil wcześniej o mało co nie roztrzaskałam jego buźki. Nie bał się mnie.

     — Nie mogę zostawić cię samej.

     — Więc się chociaż odwróć — warknęłam.

     Jak powiedziałam, tak też zrobił. A nawet odszedł kilka kroków, bym miała większa swobodę. Pozbawiali mnie prywatności tylko po to, by mieć pewność, że nie zwieję. Nie mogłam spodziewać się czego innego po działaniach Slade'a. Nadal musiał mi nie ufać, skoro mimo chipu trzymał mnie na smyczy.
     Wzdychając, włożyłam na siebie to obcisłe coś. Niespecjalnie ten strój trafiał w moje gusta ubiorowe, lecz musiałam jakoś to przeboleć. Gdy w końcu się w to wbiłam, musiałam jedynie związać włosy i założyć maskę.

     — Zasady są dwie — powiedział, po czym wysunął jeden palec tak, bym dobrze go widziała. — Nie używasz mocy, jedynie siły. — Pokazał drugi palec. — Pierwsze dwie walki przegrywasz, by wszyscy myśleli, że nie dasz sobie rady, trzecią wygrywasz.

     — Myślałam, że jestem tu, by się szkolić, nie być jego zwierzątkiem do zarabiania pieniędzy.

     — To nie tak — zaprzeczył. — Pieniądze są dla mnie, szkolenie jest dla ciebie. Tylko bez żadnych sztuczek.

     Bez żadnych sztuczek. Jeszcze czego. Nie zamierzam mu pomagać, tańczyć jak on mi zagra. Już wystarczy, że Slade mną steruje. Obym tylko faktycznie nie narobiła sobie kłopotów, traktując go w ten sposób. Na nic innego jednak ten pies nie zasłużył.
     Ominęłam go, jak kogoś niewartego mojej uwagi i wyszłam z tego ciasnego pomieszczenia. Nie mogę używać mocy, trzeba to zapamiętać. Jeśli ich użyję, zdemaskują mnie i będzie problem. I o ile nie boję się tych ludzi, o tyle nie chcę zaznać gniewu Deathstroke'a, ani spotkać się tak prędko z Tytanami, którzy z pewnością zostaliby powiadomieni o kosmitce w miejscu nielegalnych walk.

     Myślałam, że będę musiała przedzierać się pomiędzy spoconymi, śmierdzącymi papierosami oraz alkoholem ludźmi, jednak oni rozstąpili się, wyznaczając mi drogę do wielkiej, metalowej klatki, z której wynoszono właśnie mężczyznę w żółtym, obcisłym stroju, o potężnej budowie ciała. Nie potężniejszej jednak od człowieka, który w tej klatce pozostał. Nie był on może wiele wyższy ode mnie, jednakże w szerokości prezentował się jak dwie mnie. Chyba nie obowiązywały go zasady, gdyż jego strój był bardzo zwyczajny. Biała koszulka na ramiączkach splamiona była krwią, tak samo, jak zgniłozielone, luźne spodnie. Przylegały do niego jedynie skarpetki, aczkolwiek i tego nie byłam pewna, ponieważ ich nie widziałam.
     Dostrzegając mnie, starł krew z nieokrytej żadną maską twarzy i zaśmiał się srogo, głaszcząc swoją łysinę.

     — Ty laleczko masz ze mną walczyć? A może pomyliłaś miejsca? Klub go-go jest dwie przecznice stąd. — Zaśmiał się, pokazując wszystkim brzydkie, szare zęby.

     Jasne było, że nie wierzył w moje możliwości, w końcu byłam taka drobna, a zwłaszcza stojąc przy nim. Mimo to wkurzył mnie i z miłą chęcią utarłabym mu nosa, lecz wcześniej, niż X tego chciał. Wpełzłam do środka z najbardziej opanowanym wyrazem twarzy, na jaki byłam w stanie się zdobyć. Zaraz mysz miała powalić słonia ku uciesze tłumu. Sprawię, że ten człowiek będzie jęczał z bólu, wijąc się po podłodze. Stać mnie na to, w końcu dzisiaj dokonałam jeszcze gorszej, bardziej potępianej przez ludzi rzeczy.

     — Złamię cię jak zapałkę — rzekł z satysfakcją mój przeciwnik.

     Rozejrzałam się dookoła, szukając wzrokiem znajomych sylwetek lub chociaż twarzy, a właściwie charakterystycznych masek. Tylko dwie wyróżniające się spośród otępionych oblicz, a jednak w ogóle dla mnie niedostrzegalne.
     Skrzypienie metalu zaraz połączyło się z donośnym trzaskiem, który oznajmił mi, że to koniec przyglądania się ludziom. Teraz był czas, by walczyć. Karmazynowe światło padło mi na twarz, chwilowo oślepiając me oczy. Zanim się one do niego przyzwyczaiły, wielka pięść przywaliła mi prosto w twarz, odsuwając mnie do krat. Nie było żadnego sygnału, ogłaszającego rozpoczęcie bitwy, to nieuczciwe.
      W odpowiedzi na jego cios również chciałam uderzyć go w twarz. Moja pięść już była blisko, gdy nagle on złapał mą rękę i rzucił mną na podłogę, jak tamarańskie dzieci rzucały swoimi zabawkami, gdy im się już znudziły. Zdążyłam tylko zerknąć za siebie, zanim przygniotła mnie olbrzymia masa ciała. Zdążyłabym stamtąd wylecieć, ale nie mogłam. Przeklęta niemożność używania mocy. Przylegając bardziej do ziemi, poczułam jak pękają mi żebra. Mój przeciwnik chyba usłyszał łamanie się kości, bo zaraz ze mnie zszedł. Podniesienie się stwarzało mi niemały problem i trwało więcej, niż dziesięć sekund, przez co pierwsza runda zakończyła się jego zwycięstwem. I tak zlitował się, bo byłam dziewczyną, bo wyglądałam na słabą. Mógł mnie przecież pobić do nieprzytomności, bym z zagrożeniem życia musiała jechać do szpitala. Nie był jednak takim brutalem, na jakiego wyglądał. Na jego nieszczęście ja akurat musiałam być.
     Runda druga, tym razem nie zamierzałam dać się tak łatwo. Teraz musiałam wygrać. Przyjęłam najlepszą pozycję do uderzenia, ale nie zamierzałam się ruszyć. Czekałam za to na jego ruch, który nadszedł niemal natychmiastowo. Był taki sam, znowu uderzył mnie w twarz tak, że poleciałam na kraty. Jednak tym razem wszystko działo się na moich zasadach. Kolejny raz próbowałam oddać cios i znowu zostałam powalona na ziemię, lecz tym razem leżałam na plecach. Chwila jego zawahania w sprawie kolejnego przygniecenia mojego ciała, dała mi możliwość na ruch. Złapałam go, tak po prostu, nogami i rękoma. Następnie odrzuciłam go z całej siły do tyłu. Mogłoby to źle się dla niego skończyć, jednak moja pozycja sprawiła, że nie byłam w stanie użyć faktycznie swojej całkowitej siły. Wstałam, by zaraz znowu znaleźć się na ziemi. Moje dzisiejsze płatki zachciały wydostać się na zewnątrz przez cios wymierzony prosto w mój czwarty żołądek. Dodatkowo gorzej się poczułam przez przewrotkę do tyłu. Niestety musiałam ją zrobić, by nie oberwać jeszcze raz.

     — To nie dla ciebie, ślicznotko — skwitował.

     — Jeszcze się zobaczy — odpowiedziałam.

     Jeszcze raz ta sama próba zadania ciosu i kolejne powstrzymanie go przez olbrzyma.

     — Nigdy się nie nauczysz.

     Nauczyłam. Kopnęłam go w kolano, a gdy mnie w końcu puścił, dorzuciłam do tego uderzenie w twarz. W brzuch już mi się nie udało go trafić, zdążył się odsunąć, łapiąc przy okazji moją nogę, która natrafiła jedynie na powietrze. Zaczął mną kręcić. Próbowałam złapać się krat, lecz nawet nie zdążyłam którejkolwiek dosięgnąć, gdy uderzyłam o jedną z nich. Połamane żebra znowu dały o sobie znać, ale nie mogłam pozwolić na to, bym przez ból przegrała walkę. Mięśniak zbliżył się do mnie. Pewnie myślał, że już nie dam rady uderzyć po tym, jak mnie potraktował. Ja jednak miałam inny plan. Gdy już szykował się do ostatecznego ciosu, mającego mnie pokonać, splunęłam na jego twarz. Zdezorientowany odsunął się krok do tyłu. Postanowiłam wykorzystać moje  wystarczająco długie paznokcie i podrapałam go po twarzy. Przecinanie jego skóry nie było zbyt przyjemnym doznaniem. Oczywiście zadrapanie nie było zbyt głębokie, jednak krew prędko pojawiła się na jego twarzy, zaległa też pod moimi paznokciami. Nikt mi nie mówił, że nie można stosować takich zagrywek.
     Mój przeciwnik prędko się otrząsnął. Chciał uderzyć mnie w twarz, ale złapałam dłoń tak, jak on wcześniej moją, by następnie kopnąć go prosto w przeponę. Na chwilę stracił oddech, ja w tym czasie wspięłam się po kratkach na samą górę i wykorzystując grawitację, skoczyłam na niego, pomagając sobie nieco lotem. Wylądowałam na jego klatce piersiowej. Leżał, a ja miałam pełne pole do popisu. To był już dla niego koniec.

     — Ta ślicznotka zaraz z tobą skończy — powiedziałam przez zaciśnięte zęby.

     Jeden cios, drugi, trzeci, czwarty... Okładałam go z całej siły, także wtedy, gdy już zauważyłam, że stracił przytomność. Zignorowałam nawet skrzypienie otwieranej klatki. To był świetny sposób, by dać upust swojej złości. Wyobrażałam sobie, jakoby osobą pode mną był Slade, przestałam nad tym panować. Z nim jednak nie poszłoby mi tak łatwo.
     Czyjeś ręce chwyciły moje ramiona, próbując odciągnąć mnie od tego człowieka. Dwaj mężczyźni krzyczeli coś, lecz nie zamierzałam słuchać. W końcu jeden złapał mnie w talii, naruszając przy tym moje połamane żebra. Przez ból, a może i nawet wycieńczenie moje gardło rozdarł krzyk. Przez chwilę się jeszcze rzucałam, to jednak tylko wzmocniło moje cierpienie.
     Ludzie wokół mnie krzyczeli zadowoleni, skandowali moje przybrane tu imię. Światła stały się bardziej rażące i niewyraźne niż wcześniej. To wszystko było takie męczące, ten hałas rozsadzający mi głowę, to światło bijące mi po oczach. Miałam dość, chciałam tylko zasnąć. Nawet nie zauważyłam, kiedy przyczołgano mnie do miejsca, w którym się przebierałam. Byli tam oboje, Slade oraz Red X. Z jednej strony żałowałam, że nie zrobiłam tego, co mi kazano, a z drugiej byłam dumna, bo miałam siłę postawić się jedynej osobie, która napawała mnie strachem.

     — Zawiodłam — wydusiłam w końcu z siebie te słowa. Niestety nie byłam w stanie spojrzeć na Slade'a i powiedzieć mu to prosto w twarz. Byłam tchórzem.

     Red X pochylił się nade mną, odsłaniając swoje usta wykrzywione we wścibskim uśmiechu.

     — Wręcz przeciwnie — zaprzeczył. — Wiedzieliśmy, że tak postąpisz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro