Wmanewrowany

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Mistrz zaniepokojony zamieszaniem na dziedzińcu wezwał strażnika i zapytał o powód.

- Co to za zamieszanie?

- Mistrzu, to Malik al- Sayf gania Altaira po całej twierdzy. Jednak nie znam powodu tego niecodziennego zachowania.

- Ech. Jak dzieci. Poinformuj mnie jak się rozwiną te wypadki. Jeśli zaczną bójkę rozdziel ich, a potem sprowadź tu do mnie.

- Rozkaz.

Strażnik zniknął, a mistrz pokręcił głową z niedowierzaniem i dezaprobatą. Oby tylko krzywdy jeden drugiemu nie zrobił. Mistrz wiedział, że Malik aktualnie nienawidzi złotookiego za stratę brata. Jednak dlaczego biega za nim po całej twierdzy robiąc z siebie widowisko? Altaira jeszcze by zrozumiał. Na pewno ma w tym wiele szczeniackiej radochy i specjalnie drażni Malika umykając i pewnie jeszcze drocząc się z nim.

Tymczasem na dziedzińcu trwała zagorzała ganianina, która widocznie bawiła Altaira i rozwścieczała Malika. Altair co rusz przystawał, albo wdrapywał się na ściany, daszki i rusztowania drażniąc Malika, który jakby ignorował wszystko wokół i ryczał za nim wściekle, że zobaczy, co mu zrobi jak go tylko dorwie. A tamten śmiał się beztrosko. Tak znaleźli się zaraz między areną ćwiczebną, a pomieszczeniem do ćwiczeń. Altair jakby zagapił się chwilę zbyt długą i Malik go tam dopadł. Pchnął o ścianę. Złapał go za nadgarstki i uniósłszy mu ręce przygwoździł do ściany swoim ciężarem. Parę osób to zobaczyło i zaraz zwołali wszystkich wokół. Zgromadzili się w pewnym oddaleniu, ale tak by widzieć i słyszeć, co się będzie działo. Malik właśnie syczał coś do złotookiego, który zobaczywszy tłumek niemal natychmiast poczerwieniał. I zaczął cyrk.

- Nn-nie. Malik.... Nie tutaj....

- Bo co?- Warknął, jeszcze zupełnie nieświadomy, tego co się zaczęło tu rozgrywać.

- Wstydzę się... Malik...- jęknął teatralnym szeptem.

- Powinieneś.- odwarknął Malik.

- Malik.....

- Czego znowu?- przysunął twarz bliżej złotookiego lekko napierając na niego swych ciałem.

Altair przymrużył oczy i wyciągnął szyję, jakby chciał czegoś uniknąć. Szarpnął się słabo, ale tak by było to dobrze widać. Wreszcie wyszeptał niemal namiętnie.

- Bądź dla mnie delikatny.... Nigdy tego nie robiłem z mężczyzną.

Spłonił się jeszcze bardziej i odwrócił głowę. Tłumek z trudem zachowywał bezwzględną ciszę. Malik poczuł jak ten zadrżał na całym ciele. Zbity z pantałyku nie miał pojęcia, o co mu, do cholery, chodzi, więc brnął w to dalej.

- Z tobą nie można postępować delikatnie. Tylko brutalnie i ostro. Jesteś arogancki, bezczelny iii.....

Urwał gdyż właśnie dotarło do niego, że na dziedzińcu jest zdecydowanie zbyt cicho. Znieruchomiał. Powoli nie wypuszczając Altaira z uścisku odwrócił się. Zobaczył, że wszyscy którzy byli na dziedzińcu teraz zebrali się mu za plecami i z napięciem gapili się.

- I czego tu?- warknął.

- Malik.... Masz dziwny sposób okazywania komuś afektu. Nie mieliśmy pojęcia, że możesz.... Nie no naprawdę.... We wszystkich innych tylko nie w nim.

- O czym wy chrzanicie?

- Co prawda to nie po bożemu tak z mężczyzną, ale nie martw się. Nikomu nie powiemy. No już. Pocałuj go. Zdobądź go póki jest jeszcze bezbronny i w twoich rękach.

Malik doznał kompletnego szoku i w jednej chwili cała złość z niego uleciała. W głowie mu się nie mieściło, o co im właściwie chodzi. Chciał dorwać tego złotookiego drania, zlać na kwaśne jabłko i wykrzyczeć mu w twarz cały swój żal, ból i wściekłość. A oni wszyscy, coś chrzanią o całowaniu?

Puścił Altaira i odwrócił się do nich całą swoją osobą, choć to drżenie i zapach drugiego mężczyzny powodowały w nim dziwny ucisk w żołądku. I jeszcze ten spłoszony wzrok i seksowne rumieńce na policzkach. Potrząsnął głową. O czym on myśli. Popatrzył po zebranych i nagle spłynęło na niego olśnienie. Poczuł uderzenie gorąca i aż policzki zaczęły go palić.

- Coooo? To nie tak!- krzyknął zaprzeczając, ale w tej chwili nikt mu nie wierzył.

Altair stał jeszcze chwilę pod ścianą dusząc się ze śmiechu. Zastanawiał się czy pociągnąć to dalej i podejść obejmując czarnookiego, ale doszedł do wniosku, że podbite oko czy inne uszkodzenie ciała nie są jednak tego warte i czmychnął czym prędzej, żeby zniknąć im wszystkim z oczu. Może z większej odległości jeszcze poobserwuje jak się sprawa dalej potoczy. Ktoś w tej chwili krzyknął:

- Malik! Malik!

- Czego znowu?- warknął czując jak znów ogarnia go gniew.

- Kochanek ci ucieka!

- Nie jest moim kochankiem!- wrzasnął na nich i wściekły, że znów się dał w coś wmanewrować.

Ruszył w stronę głównego budynku twierdzy przepychając się przez tłumek, który buczał i szeptał na temat dziwnych skłonności Malika do podrywania facetów, których nie lubi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro