Zdradzona chłopięca miłość

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Po schodach na wieżę, wbiegał właśnie jeden z młodszych asasynów. Miał wypieki na twarzy a oczy dziwnie lśniły. Wbiegał długimi susami, pokonując dwa, trzy schody na raz. Biegł prosto do wieży. Kiedy był już u szczytu schodów drogę zastąpił mu strażnik. Ten jednak zupełnie zignorował jego obecność i wskoczył na barierkę. Wcale nie zwalniając wbiegał po niej na górę. Strażnik rzucił się, by go chwycić, ale nie zdążył. Koniuszkami palców zaledwie musnął jego szatę. Ruszył zatem w pościg za młodym asasynem, który wyraźnie ignorował procedury.

- Mistrzu! mistrzu!- krzyczał młodzieniec.

Mistrz oderwany od lektury spojrzał znad księgi. Zobaczył z jaką łatwością młody asasyn wymija strażnika. Uśmiechnął się lekko. Nie ma drugiego tak wyszkolonego i tak swawolnego assyna.

Altair zatrzymał się tuż przed biurkiem mistrza. Strażnik dopadł go tam. Złapał go za ramiona i szarpnął do tyłu. Młody zaczął się szamotać, ale uścisk strażnika był jak z żelaza.

Strażnik ukłonił się mistrzowi, przy okazji zmuszając młodego do tego samego.

- Wybacz, mistrzu.- zaczął lękliwie.

- Nie potrafisz powstrzymać jednego człowieka przed wtargnięciem? Jak on się obok ciebie prześlizgnął? Spałeś?- mistrz udawał, że nie widział całego zajścia.

- Wybacz mistrzu. On... on tak szybko się poruszał... nigdy bym nie przypuszczał, że wskoczy na poręcz i wbiegnie po niej. Nigdy czegoś tak nieprawdopodobnego nie widziałem. Jeszcze raz błagam o wybaczenie.

- Tym razem ci daruję. Zapamiętaj jedno. Stojąc tu masz być przygotowanym na wszystko. Twoje ruchy powinny być niczym atakująca kobra pustynna. Pojąłeś?

- Tak, mistrzu. Drugi raz się to nie powtórzy.

- Puść go i wracaj na swoje miejsce.

Strażnik puścił młodego i skłoniwszy się bardzo nisko wrócił na posterunek. Mistrz mu darował tylko dlatego, że widział ten niesamowity wyczyn młodego asasyna.

- Co było powodem tego wtargnięcia, Altairze? Atakują nas?

- Nie, mistrzu. Spokój i cisza.

- Słucham, więc. Opowiadaj, co cię aż tak poruszyło.

- Przydarzyło mi się coś dziwnego. Moja dusza wariuje. Serce mi bije jak oszalałe. Nie mogę skupić myśli.

Mistrz zaśmiał się. Młody asasyn stropił się jeszcze bardziej. Oczy błyszczały mu z podniecenia. Wyglądał na zagubionego.

- Powiedziałem coś zabawnego, mistrzu? Ja... naprawdę mi to przeszkadza. Proszę ratuj zanim oszaleję.

- Czy to nie stało się po tym jak ujrzałeś piękną kobietę?

- Właściwie to nie. Czasami ją obserwowałem.- tu zarumienił się- ja... dzisiaj musiała mnie zauważyć. Nie wiem jak to się stało. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się do mnie. To był taki uśmiech, że kamień zrobiłby się miękki. Chyba śmiesznie wyglądałem, bo zaczęła się śmiać, a ja... ja przez ten cudowny śmiech myślałem, że mi zmysły oszaleją i odpłynę. Poczułem w duszy taką radość i przyjemność, że grzech mówić. Wycofałem się i przybiegłem tutaj. Mistrzu, co się dzieje?

- To miłość Altairze. Zakochałeś się.

- Miłość? Ja? Ale, ale przecież... ja... ja czuję miłość tylko do ciebie, mistrzu. Nie mogę kochać jej. Nawet nie wiem jak ma na imię. - młody asasyn był szczerze przerażony.

- To, co czujesz do tej kobiety, to prawdziwa miłość. Miłość mężczyzny do kobiety. Do mnie mogłeś czuć jedynie specyficzne przywiązanie. To nie była miłość.

- Nie. To niemożliwe. Dlaczego mi to mówisz?

- To naturalna kolej rzeczy zakochać się w pięknej, młodej kobiecie.

- Nie rozumiem. Dlaczego mnie odrzucasz?

- Nie odrzucam cię. To nic złego być zakochanym.

- Przecież mówiłeś, że miłość jest wtedy, gdy ci na kimś bardzo zależy i chcesz zrobić dla tej osoby wszystko. Żeby ta osoba była szczęśliwa i dumna. Jak może zależeć mi na kimś kogo nie znam? To, teraz nie jest tym samym uczuciem. Jest inne. Nie chcę go. Nie chcę.- potrząsał głową w geście odmowy.

- Posłuchaj, dziecko...

- Co robię źle? Dlaczego mnie odpychasz? Dlaczego nie mogę być przy tobie? Byłeś całym moim światem! - niemal wykrzyczał z wyrzutem w głosie, przerywając swemu mistrzowi. Zacisnął pięści i oczy, z których już płynęły łzy.

- Posłuchaj, co chcę ci powiedzieć. To nie była miłość. Błędnie to zinterpretowałeś.

- Okłamałeś mnie!- znów przerwał mu rozpaczliwym krzykiem.

Jego głos drżał. Złote oczy były mokre od łez, które strumieniem spływały po policzkach. Czuł się tym tak zrozpaczony, że mało serce mu nie pękło. Wszyscy go tu wykorzystywali i porzucali, kiedy się już nim znudzili. Wszyscy. Poczynając od ojca na mistrzu kończąc. Odwrócił się na pięcie i ruszył najszybciej jak mógł. Sam nie wiedział czy kiedykolwiek czuł taki ból. Brakowało mu powietrza. Już właściwie nic go nie obchodziło. Chciał tylko oddalić się i zostać sam ze swoim smutkiem. Znów chciał płakać w samotności wśród drzew i gołych skał. Mało nie przewrócił strażnika na schodach. Biegł po schodach sadząc po dwa, trzy schody na raz. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować już wybiegł z twierdzy. Próżno było go gonić. Był najszybszym biegaczem wśród swych braci. W miasteczku też szybszego nie było. Biegł, a ludzie tylko uskakiwali mu z drogi krzycząc za nim by uważał jak biegnie. On nie słyszał lub nie chciał słyszeć.

Niemal wpadł na kobietę, która nieświadomie zrujnowała jego idealny świat. Zobaczyła go jak pędzi. Złapała go za szatę. Poczuł szarpnięcie i zatrzymał się. Obejrzał. Wściekły wzrok mówił: zabiję.

Jednak kobieta się nie bała. Podeszła bliżej. Dotknęła jego policzka mokrego od łez.

- Czemu jesteś dziś tak wzburzony, przystojniaku?- zapytała miękkim głosem.

- Dziś? Co to znaczy?

- Myślałeś, że tylko ty mnie obserwujesz? Widziałam twoje przelotne spojrzenia.

- Ale jak to? Jak mnie dojrzałaś?

- Zbyt wielu mężczyzn na mnie patrzy każdego dnia. Zbyt wielu chciałoby mnie posiąść. Nauczyłam się to dostrzegać.

Altair spuścił głowę. Odwrócił wzrok. Myślał, że jest dobry we wtapianiu się w tłum. Jednak ta kobieta z taką łatwością go dostrzegła. Widocznie nie był tak dobry jak sądził. Musiał jeszcze mocniej ćwiczyć. Pewnie dlatego mistrz już go nie chciał. Był niezadowolony, że jest tak słabym asasynem. Może ... może jak się poprawi, znów będzie jak dawniej.

Kobieta odwróciła jego twarz. Spojrzała w wilgotne od łez oczy. Pociągnęła go do siebie.

- Chodź. Wyglądasz fatalnie. Trzeba coś tym robić.

- Ale... nie mogę... muszę iść trenować.

- Trening może poczekać. Zraniona dusza nie.

Chciał coś powiedzieć, ale miękkie usta zdławiły słowa sprzeciwu. Mała ciepła dłoń złapała jego twardą dłoń i pociągnęła. Westchnął zrezygnowany i pozwolił kobiecie prowadzić go w nieznane. Szli tak między budynkami aż do centralnej części miasteczka. Stanęli przed jednym z domów.

- Tutaj mieszkam. Wejdziesz?

Odpowiedziało jej skinienie.

Otworzyła drzwi i wprowadziła go do środka. Wnętrze było jasne, schludne i przestronne.

Po lewej za lekkim przepierzeniem była sypialnia. Raczej skromna. Szerokie, zdecydowanie dwuosobowe łóżko, obok stolik nocny, dalej toaletka z krzesłem i lustrem. Zaprowadziła go do łóżka i posadziła.

- Chcesz pić? Może przyniosę ci wody.

Siedział na łóżku i nie za bardzo był w stanie odpowiedzieć. Jego myśli wciąż uciekały do mistrza i jego słów, które wydawały się młodemu asasynowi zbyt okrutne i zbyt bolesne, ale nie potrafił o nich zapomnieć. Kompletnie też nie rozumiał, o co mu mogło chodzić. Po chwili pojawiła się kobieta niosąc kubek i dzbanek. Nalała wody do kubka i podała mu. Wziął kubek z jej rąk i spojrzał na zawartość.

- To tylko woda. Wybacz, że nie mam nic innego.

- t-to nic. Przyzwyczajenie. - powiedział i wypił wodę.

Ona uśmiechnęła się lekko. Postawiła dzbanek na stoliku obok. Wyjęła mu z rąk kubek i usiadła tuz obok od wezgłowia. Odstawiła kubek i zrzuciła mu kaptur z głowy. Spojrzała w te zrozpaczone oczy. Na tą zapłakaną twarz, drgającą jeszcze brodę i zaczerwienione policzki. Objęła mu twarz dłońmi. On siedział nieruchomo patrząc na nią zagubiony w całej tej sytuacji. Pocałowała go w jedno oko, potem w drugie. Potem w czoło i czubek nosa. Nie bronił się, ale też nie żądał więcej. Pocałowała go w usta. Był zaskoczony miękkością jej warg. Czuł się zbyt przygnębiony, żeby cokolwiek teraz zaczynać. Sięgnął do dłoni obejmujących mu twarz. Zrzucił je i delikatnie odsunął od siebie kobietę. Spuścił głowę i wgapił się w swoje dłonie uparcie milcząc. Kobieta nie dawała za wygraną. Kucnęła przed nim. Jedną ręką delikatnie podniosła mu głowę. Jego niesamowite oczy błyszczały łzami. Zbliżyła swą twarz. Tym razem gwałtowniej ją odepchnął. Prawie się przewróciła. Spojrzała na niego. W jego oczach zapalił się nikły płomyk gniewu. Uśmiechnęła się łagodnie. Usiadła obok niego. Objęła go ramieniem i przytuliła tylko. On wtulił się w nią i trwał tak w milczeniu. Po dłuższej chwili poczuła jak ciało mężczyzny rozluźnia się. Po chwili spojrzała na niego. Uśmiechnęła się. Zasnął. Musiał być wykończony.

Ostrożnie ułożyła go na łóżku. Zdjęła mu kaptur, uprząż ze sztyletem, pas, wierzchnią szatę i buty. Okryła kocem i pozwoliła spać. Podeszła do krosen niedaleko. Zajęła się pracą. Nuciła cichutko radośnie tkając zamówioną materię. Cieszyła się, że młody mężczyzna też coś do niej czuł. Strasznie się jej podobał, ale nie wiedziała jak mu to powiedzieć. Modliła się żarliwie do Allaha, aby jej dopomógł. Wspaniałomyślny i Wielki wysłuchał jej modlitw i oto ukochany spał na jej łóżku. Pracę oraz radosne rozmyślania przerwał jej łomot do drzwi. Nie chciała, żeby ten hałas obudził go. Oderwała się od pracy i poszła otworzyć drzwi. Kiedy tylko je otworzyła do środka wtargnęło trzech mężczyzn, którzy mieli tylko jeden cel: zabawić się. Rechocząc próbowali ją złapać i zaciągnąć na łóżko, albo i na stole to zrobić. Narobili przy tym takiego rabanu, że śpiący obudził. Zerwał na równe nogi i wybiegł zza przepierzenia. Zobaczył trzech intruzów i krew się w nim zagotowała. Rzucił się na nich. Oni kompletnie się nie spodziewali, że ktoś tu może być. Zwłaszcza mężczyzna i to prawie nagi. Doskoczył do pierwszego i silnym sierpowym w twarz powalił go na ziemię. Nie tracąc ani chwili był już przy drugim. Kilka szybkich ciosów i drugi już też zwijał się na podłodze. Trzeci otrzeźwiał na tyle, że zaatakował niespodziewanego intruza. Po krótkiej wymianie ciosów i trzeci leżał na podłodze.

- Jeszcze raz spróbujecie nachodzić i nękać moją kobietę, a nie wyjdziecie stąd żywi!- zagrzmiał

- Wy-wybacz nie wiedzieliśmy, że to twoja kobieta.- wydusił z siebie jeden z nich.

- Teraz już wiecie. Wynocha. I powiedzcie innym, żeby się tu nie pojawiali.- warknął i kopnął najbliżej leżącego.

Opornie im szło pozbieranie się z ziemi, więc pomagał im kopniakami. Kobieta objęła go i odciągała od leżących. Pozwolił jej na to. Chciał żeby widzieli, że to jego kobieta. Objął ją ramieniem i obserwował płonącymi gniewem, złotymi oczami. Intruzi pozbierali się z podłogi. Spojrzeli w te gniewne oczy i zlękli się jeszcze bardziej. Odwrócili się i wybiegli w popłochu. Altair ruszył w stronę drzwi. Stanął w drzwiach i rozejrzał się. Ludzie gapili się, cóż takiego wyrzuciło trzech mężczyzn z domu przędzarki? Po chwili przyczyna pojawiła się w drzwiach i spojrzała na nich płonącym wzrokiem demona piasków. Gapie nagle porozchodzili się i zniknęli. Strach ich wszystkich zdjął. To był człowiek czy demon?

Altair nie przejął się zbytnio taką reakcją. Wiedział, że czasem ludzie bardziej lękają się koloru jego oczu niż jego samego. A w szczególności kiedy jest wściekły. Odetchnął porzucając wszelkie niepotrzebne myśli. Zaczął oglądać drzwi. Nie wyglądały źle. Domyślił się, że ona musiała je otworzyć zanim oni wtargnęli. Zamknął je i podszedł do niej.

- Nie powinnaś tak wszystkim drzwi otwierać. Co, gdyby mnie tu nie było?

- Skąd miałam wiedzieć, że mają złe intencje?

- Takie walenie w drzwi nie zapowiada dobrych gości.

- Słyszałeś?- powiedziała zawiedzionym głosem.

- Nie sypiam tak mocno, by nie słyszeć hałasów wokół. Jestem wojownikiem. Mam lekki sen. Nie twoja wina.

Kobieta w odpowiedzi pocałowała go w usta. Pociągnęła w stronę przepierzenia. Tym razem nie opierał się. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro