Rozdział 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Vi POV:
W salonie zapada cisza. Przerażenie niczym wąż pełna po moim ciele zaciskając wnętrzności. Gapię się w ścianę przed sobą, czuję na sobie ich spojrzenia, ale jedyne, o czym jestem w stanie myśleć, to jaką idiotką jestem! Jak mogłam dopuścić do tego, żeby Savage znalazł ten cholerny łańcuszek?! Był przy mnie bezpieczny, czy wypadł mi wtedy, kiedy Justin rozbierał mnie w swojej sypialni? Mam ochotę bezwstydnie wcisnąć dłoń w stanik i sprawdzić, czy jakimś cudem nadal tam jest. Jeśli go straciłam nigdy sobie tego nie wybaczę. Zabiłam Ramosa, a reszta miała pójść gładko. Powinnam była ukryć go gdzieś indziej.
- Co się stało, Vivi? - Jay przerywa krępującą ciszę, podchodzi i unosi palcem moją głowę. W jego spojrzeniu dostrzegam ciekawość pomieszaną ze zdezorientowaniem. Za nic w świecie nie przyznam się,
że przez całe pięć dni miałam ten cholerny medalik, który pragnęłam wręczyć Dantemu - Odpowiesz mi?
- T-to nic wielkiego. Po prostu wszyscy go szukają, tak? - przełykam ślinę i wreszcie patrzę mu w oczy.
- Owszem, jest celem wielu ludzi. Bardziej ciekawi mnie twoja reakcja. Była dziwnie gwałtowna.
- To z zaskoczenia. Savage tak swobodnie to powiedział, a niektórzy zabiliby dla tego łańcuszka.
- To prawda. Pokaż go - Jay kiwa głową, chłopak podaje mu łańcuszek i z ciekawości podchodzę, aby dokładnie mu się przyjrzeć. Chwytam go pod ramię, przytulam do niego policzek i próbuję za wszelką cenę nie dać po sobie poznać, jaką właśnie odczuwam ulgę. To nie jest medalion, który znalazłam. Jest zupełnie inny niż ten, który być może wciąż mam w staniku i który wygląda identycznie jak na zdjęciach, które pokazał mi Dante - Jakiś dziwny ten medalik. Coś mi tutaj nie gra, daj zdjęcie - Savage podchodzi do komody, bierze dwie karki i wraca. Wszyscy uważnie im się przyglądamy, ale różnica jest diametralna - Ja pierdolę, poważnie? Czy uważasz, że to jest ten sam łańcuszek? Nawet owal medalionu jest inny!
- Nie miałem przy sobie zdjęć, okej? Byliśmy pewni, że to ten. Znaleźliśmy go w domu Ramosa.
- To ciekawe - Jay marszczy brwi, a ja próbuję uspokoić przyśpieszony oddech. Muszę stąd prysnąć, póki jeszcze nie zorientował się w sytuacji - Szukajcie dalej, na pewno tam jest. Ponoć to łańcuszek jego żony.
- Żony? Nie wiedziałam, że Ramos był żonaty. Dante był przekonany, że nie ma żadnej rodziny.
- Valeria Ramos odeszła od niego, kiedy tylko dowiedziała się, czym zajmuje się jej mąż. Był wściekły, szukał jej, ale ona przepadła jak kamień w wodę. Wyznaczył nawet nagrodę za jej odnalezienie, chciał ją za to zabić - jezu! Przełykam ślinę i patrzę na niego z lekkim przerażeniem. Kto chce zabić własną żonę za to, że była okłamywana i nie chciała żyć w świecie narkotyków? To chore! - Tak działa ten świat, rybko. Jesteś jeszcze bardzo młoda i nie wiesz wszystkiego - rzuca łańcuszek z kartkami na stolik, układa dłoń w dole moich pleców gwałtownie przyciągając mnie do siebie - Też byłbym wściekły, gdyby moja kobieta zagrała mi na nosie - uśmiecha się chytrze, aż dreszcz przebiega mi po plecach - Niech nie wpadają ci do tej szalonej główki głupie pomysły, bo zrobi się bardzo nieprzyjemnie. Bywam porywczy, kwiatuszku.
- Nie strasz mnie, Jay. Mam w dupie twoje groźby, wiesz? Jeśli chcesz ze mną walczyć, droga wolna. Wystarczy jedno twoje słowo, a z kochanków staniemy się wrogami - spluwam z pogardą, odwracam się na pięcie i biegnę na górę. Chowam się w łazience, przekręcam zamek i ostrożnie, aby nie przysporzyć sobie bólu, podnoszę koszulkę. Kiedy wsuwam palce w szczelinę między gąbką, a koronką, oddycham z ulgą. Wyjmuję łańcuszek, przyglądam mu się i ściskam w placach. Przez chwilę tak bardzo się bałam, że go straciłam, a jednak wygodnie leżał sobie w bezpiecznym miejscu. Niestety ta sytuacja daje mi sporo do myślenia i dochodzę do wniosku, że mój stanik to nie jest dla niego odpowiednie miejsce. W każdej chwili może wypaść, Jay go znajdzie i spieprzę coś, na czym cholernie mi zależy. Nie mogę do tego dopuścić - Okej, skup się, Vi. Myśl - szepczę do siebie, rozglądając się w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca, aby go schować. Wpadam na pomysł ukrycia go za szafką, która stoi w kącie. Wygląda niepozornie i wątpię, aby ktokolwiek był ciekawy tego, co znajduje się za nią - Idealnie - uśmiecham się, urywam kilka listków papieru toaletowego i owijam łańcuszek - Czekaj na mnie, maleńki. Za dwa dni już nas tutaj nie będzie. Obiecuję, że nas stąd wyciągnę - kucam przy szafce, wsuwam go między ścianę a szafę i wpycham najgłębiej, jak się da. Jest całkowicie niewidoczny więc jest szansa, że pozostanie tutaj aż do niedzieli.
- Vivi! - podskakuję, kiedy Jay zaczyna walić w drzwi jak obłąkany. Dopiero teraz przypominam sobie jego słowa i wzbiera we mnie gniew. Czasami zachowuje się wobec mnie w porządku, jest słodki, kochany, a po chwili wyskakuje z groźbami. Czy on kurwa myśli, że skurczę się ze strachu? W życiu! Uniosę dumnie brodę i wyzwę go na pojedynek, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba - Otwieraj drzwi albo je kurwa wyważę!
- Nie drżyj się, przecież nie jestem głucha! - zaciskam zęby, otwieram drzwi, a ten wpada do środka prawie zwalając mnie z nóg. Przytrzymuje mnie w ostatniej chwili, zanim moja dupa spotyka się z twardą podłogą. Niestety na moje nieszczęście szarpie za ranne ramię, ból w barku paraliżuje nerwy, a mój własny krzyk prawie rozpieprza mi bębenki - Boże, Jay! Dlaczego to zrobiłeś?! - przykładam dłoń do barku i niekontrolowanie wybucham płaczem. Nie jestem w stanie nad sobą zapanować, a ból chce mnie rozerwać!
- Nie płacz, proszę. Przepraszam, nie chciałem! - panikuje, bierze mnie na ręce i zanosi wprost do łóżka. Trzęsę się jak nienormalna, ból promieniuje na kark, wzdłuż kręgosłupa i wraca z nową falą - Co mam zrobić, Vivi? Powiedz mi! - odgarnia moje włosy, całuje w skroń i zmusza mnie, abym na niego spojrzała. Zaciskam powieki najmocniej, jak tylko się da i próbuję walczyć z rozdzierającym bólem - Zadzwonię po lekarza, bądź dzielna - zrywa się na równe nogi i wybiega z pokoju, jakby się paliło.






Jay POV:
Stoję przy łóżku, kiedy Rawls ogląda ranę. Nic nie mówi, milczy jak grób czym doprowadza mnie kurwa do białej gorączki. Ileż można wpatrywać się w pieprzoną ranę? Zaraz wyjdę z siebie i stanę obok!
- Wszystko jest w porządku, rana wygląda dobrze. Widocznie zbyt mocno szarpnąłeś ramię, a bark na to zareagował. Jeśli mogę coś poradzić, bądź delikatniejszy, Justin - spogląda na mnie znak okularów i mam wrażenie, że właśnie mnie kurwa upomina - Nic więcej zrobić nie mogę. Zastrzyk przeciwbólowy zadziała szybciej niż tabletka. Jeśli możesz, zadzwoń jutro i poinformuj mnie, czy wszystko w porządku.
- Oczywiście, dziękuję doktorze - kiwa głową, bierze swoją torbę, a Savage odprowadza go do drzwi.
Siadam na brzegu łóżka, wpatruję się w jej spokojną twarz i z całych sił hamuję się, aby nie wziąć jej dłoni, która leży tuż obok. Postanawiam tego nie robić, zasnęła wykończona, a nie chcę, aby mój ruch ją obudził. Jestem na siebie wściekły, że zareagowałem zbyt gwałtownie i w odruchu złapałem za ramię, które przysporzyło jej ogromnego bólu. Wiem, jak bardzo boli rana postrzałowa, ponieważ przerabiałem to nie jeden raz. I tak jestem pełen podziwu, że nie narzeka. Zaciska zęby i dzielnie to znosi.
Dzisiaj po raz pierwszy widziałem jej łzy, a ten widok wcale nie był przyjemny. Zdecydowanie wolę widzieć jej ogromny, zadziorny uśmiech niż grymas bólu, który doprowadził ją na skraj. Mam nadzieję, że nie będzie miała mi tego za złe, ponieważ wcale nie chciałem jej skrzywdzić. Kogo jak kogo, ale na pewno nie ją! Po prostu zdenerwowała mnie tym, co powiedziała na dole chociaż powinienem przywyknąć do jej niewyparzonego języka. Przecież to Vivi, która zawsze mówi to, co myśli. Nie zamierza siedzieć cichutko, aby tylko mnie nie wkurzyć. Ba! Ona specjalnie doleje oliwy do ognia, żeby pokazać mi swoją siłę i odwagę. Niech mi ktoś powie, że nie jest kurwa wyjątkowa, a natychmiast go wyśmieję.








Vi POV:
Budzi mnie dotyk na policzku. Poruszam głową, przełykam ślinę i powolutku się rozbudzam. Jest mi ciepło, kołdra otula moje ciało, a dotyk przesuwa się z czoła na nos, a potem na usta. Dlaczego ktoś mnie budzi?!
- Rybko - marszczę brwi, kiedy orientuję się do kogo należy głos. Uchylam powieki, mrugam kilka razy i wyostrzam wzrok. Jay pochyla się nade mną z pięknym, rozbrajającym uśmiechem, a mój brzuch zaciska się na ten widok - Dochodzi prawie południe, śpisz bardzo długo. Martwiłem się, wszystko w porządku? - pyta troskliwie, poruszam ramionami i sprawdzam, w jakim stanie jest moje ciało - Boli cię?
- N-nie, chyba jest okej - przeciągam się, ziewam i odsuwam nieco kołdrę - Co tak ładnie pachnie?
- Może sama chcesz sprawdzisz? - jestem zaciekawiona, co znowu wymyślił, a coś na pewno, bo zdradzają go oczy - Pomogę ci - całkowicie mnie odkrywa, ostrożnie bierze na ręce i dopiero teraz, kiedy przekręcam głowę orientuję się, skąd ten zapach. O kurwa! Zwariował?! - Przepraszam za wczoraj, rybko.
- O rany - przykładam dłoń do ust i wlepiam wzrok w pokój, który wypełniają czerwone róże. Nie jest to jeden czy dwa bukiety, jest ich całe mnóstwo! Nie widać skrawka podłogi, kosze zastawiają każdą wolną przestrzeń - Dlaczego to zrobiłeś? - patrzę mu w oczy, w których dostrzegam coś bardzo dziwnego.
- Ponieważ jest mi bardzo przykro, że sprawiłem ci ból. Czułem się z tym fatalnie, przepraszam.
- Przecież nic się nie stało. Zrobiłeś to specjalnie? - kręci głową i nie przestaje nawet wtedy, kiedy przykładam dłoń do jego policzka - No właśnie. To był odruch, chwyciłeś akurat za to uszkodzone ramię i nic z tym nie zrobimy. Zastrzyk przeciwbólowy pomógł. Przeżyłam postrzał, przeżyję i ból. Spokojnie.
- Jesteś cholernie silną dziewczyną. Od samego początku nie pokazałaś mi ani krzty słabości czy strachu. Dumnie wychodziłaś mi naprzeciw i za to cię podziwiam. Jednak wczoraj sprawiłem, że płakałaś.
- Wcale tego nie chciałam, nienawidzę łez. Przegrałam, ponieważ ból był zbyt mocny i wymiękłam.
- Zdecydowanie bardziej wolę kiedy się uśmiechasz. Ze łzami ci nie do twarzy, więc nigdy więcej.
- Aww, jesteś taki słodki, Jay - tarmoszę go za policzek, patrzy na mnie spod byka, a moją twarz rozświetla uśmiech. Cholera, naprawdę zaskoczył mnie tymi kwiatami, jak i tym, że tak bardzo przejął się wczorajszym incydentem. Nie sądziłam, że zdobędzie się na zawalenie pokoju kwiatami - W ramach rekompensaty możesz mnie nakarmić - cmoka mnie w czubek nosa, opuszcza pokój i schodzi na dół. Ku mojemu zaskoczeniu, tutaj również są kwiaty i nie jest ich wcale mniej, niż na górze. Stoją pod ścianą ułożone jeden obok drugiego i szybko naliczam dwadzieścia dwa kosze - Co ty masz z tymi kwiatami, stary?
- Stary? - unosi brew, sadza mnie na barowym krzesełku i zbiera moje włosy w kucyk, po czym odchyla moją głowę w tył - Uważasz, że jestem stary, rybko? - muska moją szyję, aż dostaję gęsiej skórki.
- S-staruszek z ciebie - jąkam się, wbijam palce w jego biodra, ale to takie przyjemne uczucie!
- Uważaj - odrywa się ode mnie, zostawia i zaprzestaje tej niesamowitej pieszczoty - Staruszek może się na ciebie zdenerwować - mruga okiem, wystawiam środkowy palec, a Jay wybucha śmiechem. Stawia przede mną miseczkę z owocami, obok cztery tosty. Dwa z dżemem, dwa z miodem. O rany, ależ troskliwa z niego bestia, kto by pomyślał? - Jak zwykle zadziorna, właśnie taką lubię cię najbardziej.

- Lubisz mnie? - uśmiecham się chytrze, wgryzam w tost i nie spuszczam z niego wzroku - To ciekawe.
- Gdybym cię nie lubił, chyba nie zawracałbym sobie tobą głowy, prawda? - opiera łokcie na blacie i wlepia we mnie te piękne, czekoladowe oczy w których można zatonąć - Jesteś interesującą kobietą.
- Naprawdę? Ciekawe. Jaka jeszcze jestem? Chętnie dowiem się, co o mnie myślisz, kochanie.

- Jesteś zadziorna, pyskata, piękna, seksowna, wyjątkowa. Doprowadzasz mnie do szaleństwa, rybko. Uwielbiam twój cięty język, odwagę, twoje przebite sutki i fakt, że pozwoliłaś mi na seks bez gumki.
- Wow - tylko tyle wychodzi z moich ust. Patrzę na niego jak zahipnotyzowana. Czy my naprawdę znamy się zaledwie sześć dni? Przecież ten człowiek to mój pieprzony ideał, chociaż nie wiedziałam, że taki istnieje.
- Dokładnie, Vivi. Dlatego zakoduj sobie w tej swojej ślicznej główce, że należysz tylko do mnie.
- Przystopuj, ogierze - prycham rozbawiona, upijam łyczek kawy, która pojawiła się obok mnie nie wiem skąd i patrzę mu w oczy - Powiedziałam ci już, że należę do samej siebie i to się nigdy nie zmieni.
- Owszem, zmieni. Daj mi trochę czasu, a będziesz krzyczeć "jestem twoja", kiedy będę cię posuwał.
- Mogę krzyczeć wszystko, kiedy będziesz mnie posuwał, misiu. Ale na pewno nie to, że jestem twoja.
- Założymy się? - przysuwa się, pociera nosem o mój i gryzie jego czubek - Jesteś na tyle odważna?
- Ba! Pytanie! - pewnie wystawiam dłoń, Jay ściska ją bez wahania i całuje wierzch - Ile chcesz czasu?
- Miesiąc? - och! Skurczybyk, szybki jest - Musisz mi jedynie pozwolić działać i nie oddalać się ode mnie.
- Zastanowię się nad tym - mrugam okiem i zabieram się na śniadanie. Jay kręci się po kuchni, robi kawę dla siebie i uśmiecha pod nosem. Żre mnie ciekawość, o czym właśnie myśli.




Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, Jay zabiera mnie do centrum. Nie spodziewałam się, że opuścimy dom, a tym bardziej, że wybierzemy się na zakupy. Milczał jak grób, kiedy dopytywałam co znowu kombinuje, trzymał moją dłoń i prowadził mnie wprost do butiku, który jak się okazało, był ekskluzywny, modny i drogi. Nie miałam pojęcia, co tutaj robiliśmy. Po nim mogłam spodziewać się wszystkiego!
- Dominica - wita się ze szczupłą, wysoką rudą pięknością i całuje ją w oba policzki. Co dziwne, wcale nie podoba mi się to dziwne uczucie zaciskające moje bebechy, kiedy tak na nich patrzę. Co to ma być?! - To Vivienne, dla której poszukasz najpiękniejszą sukienkę jaką tutaj masz - co, kurwa?! Gwałtownie przekręcam głowę i wlepiam w niego wzrok. Co on odwala? - Musi być krótka i mieć długi rękaw.
- Nie ma sprawy, dla ciebie wszystko - posyła mu seksowne spojrzenie, przenosi wzrok na mnie i uważnie ogląda z góry na dół - Niska, szczupła, ze sporymi piersiami. Zabieram się do pracy, zaraz wracam.
- Dzięki, Domi - kobieta odchodzi, a ja mam ochotę wyjść stąd w cholerę - Jesteś zdenerwowana, rybko?
- Nie, po prostu zdezorientowana. Po co tutaj jesteśmy? I po jaką cholerę potrzebuję sukienki? Wyjaśnisz?
- Cóż, jutro gdzieś cię porywam - obejmuje mnie w talii, przyciąga do siebie i patrzy na mnie z dołu. Fakt, że mam na nogach trampki w niczym nie pomaga. Nie znoszę, kiedy facet ma nade mną przewagę wzrostu, a ja sięgam mu zaledwie do ramienia! Czuję się taka mała i... słaba - Obiecuję, że będzie fajnie.
- Fajnie, tak? A może zdradzisz chociaż rąbek tajemnicy, hmm? Wiedz, że nie lubię niespodzianek.
- Będziesz musiała wykazać trochę cierpliwości, ponieważ nie pisnę ani słowa, kwiatuszku. Wybacz.
- Jesteś podły - burczę pod nosem, odsuwam się od niego i zaczynam przeglądać sukienki, które powieszone są według kolorów oraz długości. Lubię ładne ubrania, a te sukienki są z najwyższej półki, tak samo, jak ich kosmiczne ceny - Mam nadzieję, że okazja jest warta wydania takiej kasy na jeden ciuszek.
- Oczywiście, że jest. Jesteś warta każdej ceny, rybko - kurwa! Marszczę brwi, wpatruję się w niego, ale zaskakuje mnie coraz bardziej. Czy jego słowa są szczere, czy to tylko jakaś perfidna gra? - Zaufaj mi.
- Ufam jedynie sobie i chłopcom, skarbie. Jeśli chcesz, abym ufała i tobie musisz na to zapracować.
- Nie obawiaj się, stanę na głowie, aby tak właśnie było - mruga okiem, a po chwili wraca ruda piękność.
- Przygotowałam kilka sukienek, zapraszam do przymierzalni - wskazuje palcem na kwadratowe pomieszczenie z szarą zasłoną, chowam się w środku i pozbywam jeansów oraz zwykłej koszulki z napisem NIRVANA. Niestety za mną wchodzi ruda, a to burzy moją prywatność - Może być najpierw czerwona? - przytakuję niepewnie, pomaga założyć mi ją na siebie i zasuwa zamek na plecach. Od dotyku jej zimnych dłoni po moim ciele przebiega dreszcz - Jeszcze szpilki, przyniosłam trzy rozmiary - wybieram swój, czyli trzydzieści sześć i wsuwam na stopy. Są wysokie, z paseczkami i bardzo seksowne - Idealnie, prawda?
- Może być - wzruszam ramionami i przyglądam się sobie w lustrze. Sukienka jest zbyt rozkloszowana, zbyt cukierkowa i zbyt koronkowa. Kurwa! Czuję się okropnie i mam ochotę wręcz zedrzeć ją z siebie.
- Vivi, pokaż się - och, świetnie! Jeszcze tego brakowało, żebym musiała paradować przed Justinem. Niechętnie opuszczam przymierzalnię, Dominica wskazuje podwyższony schodek w kształcie koła więc staję na nim, a Jay wlepia we mnie wzrok. Czuję się jak w pieprzonym zoo! - Hmm - mruczy pod nosem, przykłada palec do ust i skanuje mnie z góry na dół. Rozsiadł się wygodnie, założył nogę na nogę i wygląda jak Pan i Władca tego świata - Wyglądasz pięknie, rybko. Ale to nie jest twój krój, jest zbyt... ckliwa - zaciska usta w uśmiechu, ale tak dobrze mnie zna - Czekam na kolejny pokaz - puszcza mi oczko, uciekam do przymierzalni i z chęcią zrzucam z siebie sukienkę. Kolejna jest w różowym kolorze, aż się krzywię.
- Porażka - zarzucam na siebie szlafrok, który wisi obok sukienek i opuszczam przymierzalnię. Jay uśmiecha się szeroko, jakby naprawdę wierzył, że wybrałam szlafrok! - Nie ekscytuj się, sama muszę czegoś dla siebie poszukać - staję przed rzędem dopasowanych, czarnych sukienek i wertuję jedna po drugiej. Szybko trafiam na coś, co wydaje się być o wiele odpowiedniejsze niż te cukierkowe kiecki wybrane przez rudą. Nie jestem kurwa księżniczką! - Okej, znalazłam - ponownie wchodzę do przymierzalni, a kiedy zakładam na siebie klasyczną sukienkę, Dominica krzywi się, jakby ktoś kazał zjeść jej cytrynę. Uśmiecham się z dumną, poprawiam cycki i wygładzam materiał na brzuchu - Teraz jest idealnie - odsłaniam zasłonę i kiedy tylko staję przed Justinem, zaciska szczękę i opiera łokcie na kolanach. Bezwstydnie skanuje moje ciało i czuję za sobą spojrzenie rudej - Mam nadzieję, że to odpowiednia sukienka na twoją tajemniczą okazję?
- Absolutnie nie jest odpowiednia, ale chrzanić to. Wyglądasz obłędnie, rybko - jęk zawodu ucieka z ust rudej, Jay podnosi tyłek z kanapy, podchodzi do mnie i obejmuje w talii. Muszę schylić głowę, aby złapać jego wzrok, a przez podwyższenie jestem od niego wyższa - Zwalasz z nóg, kwiatuszku. Jesteś tak kurewsko seksowna - unosi mnie, stawia na podłodze i całuje, nie przejmując się stojącą obok nas kobietą.



W drodze do zaparkowanego nieopodal samochodu rozdzwania się telefon Justina. Odbiera go, słucha uważnie, a jedynie słowo, jakie ucieka z jego ust to "ciekawie". Prycham pod nosem, bo rozmówca z niego żaden! Ma szczęście, że wobec mnie zachowuje się inaczej, bo skopałabym mu dupę bez wahania.
- Dowiedziałem się czegoś interesującego - mocniej ściska moją dłoń, przekręcam głowę i spotykam jego pewny siebie uśmieszek - Wiem, kto cię postrzelił - och! Nie tego się spodziewałam, jednak złość niczym huragan wiruje w moim ciele. Niech tylko dorwę go w słowie ręce, a pożałuje, że w ogóle się urodził. Popełnił ogromny błąd celując we mnie i moich chłopców - Będziesz mogła się zemścić, wchodzisz w to?
- Pytanie! To chyba oczywiste, prawda? Nie podaruję mu tego, co zrobił. Mógł zabić kurwa James'a!
- Albo ciebie - zaciska szczękę, a na jego czole pojawia się zmarszczka - Niedługo go odwiedzimy.
- Wspaniale! - mój humor jest wyśmienity! Uśmiecham się do siebie, skręcamy w prawo, a do samochodu Justina pozostało zaledwie kilka metrów. Jakież jest moje zaskoczenie, kiedy znikąd na horyzoncie pojawia się Dante. Moje serce zamiera, usta bezwiednie się rozchylają, a te cholerne łzy na siłę pchają się do moich oczu. Jego wygląd mnie szokuje. Mimo tego, iż jest kawałek od nas doskonale wyczuwam, że jest przygnębiony. Zawsze wtedy garbi ramiona, patrzy w dół i za dużo pali. Boże! On cierpi - D-dante.
- Co? - Jay pyta zdezorientowany, jednak ja działam odruchowo. Wyrywam dłoń z jego uścisku, aż się krzywię z bólu i pędzę przed siebie. Lekki wiatr rozwiewa moje włosy, serce bije jak oszalałe, a jedyne o czym marzę to móc przytulić się do jego ciała, poczuć znajomy zapach, bezpieczeństwo! Pieprzone sześć dni bez człowieka, którego tak bardzo kocham! - Vivienne, zatrzymaj się! - Jay wrzeszczy za mną, a na dźwięk mojego imienia Dante podnosi głowę. Jeszcze kawałek, a wpadnę w jego ramiona i już go nie puszczę - Vivi, kurwa! - Jay depcze mi po piętach i nim się orientuję, jego dłonie chwytają mnie w talii zatrzymując w miejscu. Wiję się, szarpię i krzyczę, a Dante bez wahania rusza w naszą stronę.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro