Rozdział 19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Vi POV:

Mimo tego, iż od sześciu lat w ogóle nie płakałam, tak od poznania Justina zdarza mi się to coraz częściej. Nie chcę tego, nie potrzebuję. Łzy są oznaką słabości, chociaż tak cudownie oczyszczają z negatywnych emocji, pozwalają spokojnie zasnąć i wyłączyć myślenie. A ja pragnę zasnąć i wymazać z głowy ten widok.
- Och, Vivienne! - pierwsza zauważa mnie Katherina. Odskakuje od Justina jak poparzona, ociera kącik ust, posyłając mi chytry uśmieszek - Jak miło ponownie cię zobaczyć. Nie spodziewałam się, że przyjedziesz.
- Rybko? Co ty tutaj robisz? - Justin chrząka niezręcznie, poprawia kołnierzyk czarnej koszuli i rusza w moją stronę. Chcę uciec, spieprzać jak najdalej niestety moje nogi wrosły w podłogę i za chuja nie mogę się ruszyć! Pieprzone ciało! - Kwiatuszku, wybacz - wpatruję się w guzik jego koszuli i zagryzam wargę, aby powstrzymać jej drżenie. Pocałowała go, po prostu połączyła ich usta - Proszę, spójrz na mnie - odruchowo kręcę głową, a kiedy czuję na ramionach jego dłonie cofam się, niczym porażona prądem. Moje ciało wreszcie obudziło się do życia - Katherina już wychodzi, porozmawiajmy. Cholera, cała się trzęsiesz.
- Zostaw mnie - przełykam ślinę, odważnie unoszę głowę i patrzę mu w oczy - Niedawno wyznałeś mi miłość, a teraz całujesz się ze swoją ex narzeczoną? W co ty grasz, Jay? Chcesz namieszać mi w głowie?
- Oczywiście, że nie! To, co powiedziałem jest prawdą. Katherina się zapomniała i pocałowała mnie.
- Nie chcę tego słuchać, wychodzę - odwracam się, ale nie mam szansy zrobić nawet jednego kroku, Jay chwyta mnie w talii i przypiera do ściany. Opieram na niej dłonie, mój oddech przyśpiesza, a to, że nie wzięłam broni nie działa na moją korzyść. Pięściami raczej się przed nim nie obronię - Puść mnie.
- Powiedziałem, że porozmawiamy - szepcze wprost do mojego ucha, a jego ciało jest napięte jak struna! - Nie pocałowałem jej, rybko. Pragnę tylko ciebie, jak mógłbym to zrobić? To Katherina przesadziła.
- Chrzanisz. Dobrze, że to zobaczyłam. Przekonałam się, że to wszystko jest ściemą! Chcę wyjść, Justin.

- Nie wyjdziesz, dopóki nie dowiesz się, jaka jest prawda! - syczy przez zęby, odsuwa się ode mnie i chwyta za rękę - Katherina! Powiedz jej, jak było naprawdę. To nie ja pocałowałem ciebie, a ty mnie. Mów!

- To mogę uwierzyć w to, że chcesz tłumaczyć się przed małolatą - uśmiecha się pewna siebie, podchodzi do nas powoli i zakłada ręce na piersiach - Dawniej miałbyś w dupie to, czy ci uwierzy. Skoro należy do ciebie, musi akceptować zasady. Czyż nie? - marszczę brwi i myślę, o jakich zasadach ona pieprzy?
- Mój ojciec nie żyje, Kath. Nie przejąłem jego interesów, tym samym jego zasady mnie nie dotyczą.
- Naprawdę?! Mój Boże! Jesteś synem szefa mafii! Twój ojciec właśnie przewraca się w grobie!
- Milcz! - Justin dopada do niej, chwytając za ramię. Patrzę na ten widok zaskoczona, Katherina blednie, nerwowo przełyka ślinę i dopiero po chwili zdaje sobie sprawę, jakby powiedziała za dużo. Nie zwracam na to jednak uwagi, bo właśnie z opóźnieniem docierają do mnie jej słowa. "Jesteś synem szefa mafii", kurwa mać! Wiele razy zastanawiałam się, czym zajmował się jego ojciec, a to pierdolony mafiozo?! W co ja się wpakowałam? Babranie się w dragach to zupełnie inna bajka, mafia działa na innych zasadach, a ja nie chcę ich znać. Bez zastanowienia odwracam się na pięcie i biegnę do drzwi - Vivienne!! - Justin wydziera się za mną, wypadam jak z procy i docieram do jego Nissana, którego pożyczyłam ostatnio. Pomyślałam, że oddam mu go i przy okazji zostanę na noc. Plany szybko uległy zmianie - Vivi, poczekaj! - wsiadam za kółko, uruchamiam silnik i opuszczam teren jego domu z piskiem opon. Za dużo tego!


Niestety Jay nie byłby sobą, gdyby chociaż raz odpuścił. Przekonałam się już jak uparty z niego skurczybyk, a ściągając mnie tylko to potwierdza. W dodatku zabrał Nathana i Savage'a, którzy szybko mnie doganiają, próbując manewrować między innymi samochodami, które mijamy na autostradzie. Sama nie wiem dokąd się kieruję, po prostu jadę przed siebie chcąc być jak najdalej od wszystkich, a wszyscy i tak siedzą mi na ogonie. Jakby tego było mało, dołączają do nas kolejne dwa auta, których nie znam. Są podobne do tych, które ostrzelały samochód Jay'a, a mój oddech przyśpiesza. Szlag! Nie mam przy sobie broni, niby co mam zrobić w takiej sytuacji?! Mam do siebie żal, że jej nie wzięłam, ale pojechałam do Justina w pokojowych zamiarach, a nie po to, żeby się kurwa strzelać! Teraz muszę liczyć na siebie i jakoś zgubić jednych, jak i drugich. Niestety ruch o tej godzinie jest spory, wymijam kolejne samochody i muszę zwolnić przed Toyotą, która mnie blokuje, jadąc zawrotne pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Trąbię sfrustrowana, migam światłami, a dwa czarne samochody mnie doganiają. Nigdzie nie widzę Justina, Savage'a ani Nathana, w zamian za to rozdzwania się mój telefon. Wyjmuję go z kieszeni kurtki i włączam tryb głośnomówiący.
- Vivienne, kurwa mać! Masz dwóch ludzi Dave'a na ogonie, nie zwalniaj. Jesteśmy tuż za wami.
- Czego oni znowu chcą, Jay?! Mało im?! - wydzieram się, rzucam telefon na deskę rozdzielczą i wciskam gaz do dechy, kiedy wreszcie mijam marudera w starej Toyocie - Nie mam przy sobie broni, jest kiepsko.
- Musisz zjechać przy najbliższym skręcie, rozumiesz? Kieruj się na Naperville, ale nie autostradą, okej?
- Okej - wystawiam kierunkowskaz i zmieniam środkowy pas na prawy - Nie wierzę, że ją pocałowałeś.
- Poważnie? Chcesz rozmawiać o tym akurat teraz?! Nie pocałowałem jej, Vivi! Przysięgam kurwa!
- Widziałam coś innego - zaciskam usta, zjeżdżam z autostrady i mknę dwupasmówką. Ludzie Dave'a podążają za mną, a to, że nie widzę Justina wpływa na mnie dziwnie przerażająco - Zraniłeś mnie.
- Jezu, rybko! Nie miałem takiego zamiaru, przysięgam! Przyjechała do mnie razem z matką, była na górze w toalecie! Nie spodziewałem się, że nagle mnie pocałuje. Nie tylko ty byłaś zaskoczona, ja również.
- Naprawdę? Wciąż powtarzasz, że jestem twoja i nikt nie ma prawa położyć na mnie dłoni, a czy ciebie też to dotyczy? Jesteś mój, Jay? - kiedy o to pytam, nagle uświadamiam sobie, że naprawdę się w nim zakochałam. Spada to na mnie niczym bomba z opóźnionym zapłonem rozdzierając mnie od środka.
- Oczywiście, Vivi! Jestem twój, a ty jesteś moja! Katherina nie miała prawa posuwać się do pocałunku, ale ta suka jest szalona! Ona nic dla mnie nie znaczy, pragnę tylko ciebie, kwiatuszku. Wiesz o tym!
- Miałeś rację, zakochałam się w tobie - szepczę tak cicho, że sama siebie ledwo słyszę. Zmieniam bieg, przyśpieszam, a łzy spływają po moich policzkach. To nie jest odpowiednia chwila na rozklejanie się, jednak to silniejsze ode mnie - Nie masz pojęcia, jak bardzo się tego boję. Nie wiem, co mam robić.
- Nic nie musisz robić, kochanie. Zaufaj mi i pozwól, że cię poprowadzę. Zaopiekuję się tobą, nikt nigdy nie wyrządzi ci krzywdy. Przysięgam! Dam ci wszystko, czego zapragniesz. Kocham cię, moja wariatko.
- J-Justin - wybucham nową falą płaczu, szybko ocieram oczy, a czarne samochody są coraz bliżej.
- Kurwa, nie płacz! To fatalny moment. Wszystko będzie dobrze, ale teraz musisz skupić się na drodze.
- Staram się, ale nie jestem w stanie prowadzić. Proszę cię, zabierz mnie stąd! Mam już tego dosyć!
- Odbij w prawo - rozkazuje, zerkam w lusterko i skręcam. Droga jest opustoszała, a po bokach ciągnie się ciemny las - Zaraz będzie po wszystkim, zajmiemy się nimi. Ty masz jedynie jechać przed siebie, zrozumiano? - zanim mam szansę odpowiedzieć, czuję mocne uderzenie w tył samochodu, aż prawie walę głową w kierownicę. Piszczę zaskoczona i staram się utrzymać auto na drodze - Vivienne, co to było?!
- Uderzył we mnie! - drę się, drugi samochód równa się ze mną i kiedy przekręcam głowę, spotykam szyderczy uśmiech - Kurwa - oddycham ciężko, wciskam gaz w dechę, a auto strzela do przodu - To Dave!
- Poważnie?! Widziałem jego ludzi, ale jego nie. Uważaj na siebie i wal śmiało przed siebie, dobrze?
- On chce mnie zabić, prawda? - pytam niepewnie, a samochód ponownie równa się z moim - Justin?
- Nikt nie chce cię zabić, kwiatuszku. On chce jedynie pokazać, że jest ważny, a to gówno prawda. Kawałek nic nie znaczącego śmiecia, który zadarł z niewłaściwym człowiekiem! - mówi ostro, spoglądam w bok, a Dave'a puszcza mi oczko i ponownie uderza w mój samochód. Staram się nad nim zapanować i kiedy mi się to udaje, robi to jeszcze dwa razy przez co tracę przyczepność i wjeżdżam się w las - Vivienne! - to ostatnie, co dociera do mojej świadomości. Samochód wbija się w drzewo, a ja odpływam.






Jay POV:
Z przerażeniem zatrzymuję samochód, pędzę do Vi, która uderzyła w drzewo i z trudem otwieram drzwi, które odrobinę się zaklinowały. Maska samochodu wbita jest w drzewo, dymi się, a Vi jest nieprzytomna, co przeraża mnie do szpiku kości. Z jej głowy sączy się krew, z nosa również, na szczęście była przypięta pasami i otworzyła się poduszka powietrzna. Cieszę się, że wybrała ten wóz, jest bardzo bezpieczny.
- Rybko, otwórz oczy - odpinam pas, biorę ją na ręce i wynoszę z samochodu. Odchodzę spory kawałek, układam ją na trawie i oglądam rany. Oprócz głowy i twarzy nie dostrzegam niczego niepokojącego, jednak to mogą być tylko pozory. Równie dobrze mogła doznać krwotoku wewnętrznego - Savage, trzeba zabrać ją do szpitala. Dzwoń do mojego wuja, przedstaw sytuację. Niech będzie przygotowany - przytakuje głową, przenoszę Vi do swojego samochodu, ostrożnie odkładając na tylne siedzenie. Okrywam ją kurtką, patrzę na nią z bólem i całuję w czoło - Trzymaj się, kwiatuszku - wsiadam za kółko i zapierdalam do szpitala.


Siedzę w poczekalni, nerwowo podryguję nogą i wpatruję się w wypolerowane płytki. Nie dopuszczam do siebie myśli, iż sprawy zaszły tak daleko! Od strzelaniny Dave nie pokazał się na mieście, ślad po nim zaginął, a teraz wyskoczył jakby spod ziemi. Niestety pozwoliliśmy mu spieprzyć, ponieważ Vivi była najważniejsza. Jeszcze będzie okazja solidnie przetrzepać mu skórę i to będzie już niedługo. Zapłaci za wszystko, na pewno mu tego nie podaruję. Będzie kurewsko cierpiał, postaram się o to osobiście.
- Justin - głos wuja sprowadza mnie na ziemię. Zrywam się na równe nogi, podchodzę do niego i z niecierpliwością wyczekuję informacji o stanie jej zdrowia - Nie denerwuj się, chłopcze. Z twoją narzeczoną wszystko w porządku. Zbadałem ją dokładnie, nie ma żadnych wewnętrznych obrażeń, jedynie uderzyła głową w szybę przez co rozcięła skórę, ale to nic poważnego. Nie ma wstrząśnienia mózgu - przecieram twarz rękami, a ulga jaką czuję jest nie do opisania. Bałem się, że ponownie ucierpiała, a przecież jej bark jeszcze całkowicie nie doszedł do siebie - Jesteś blady, usiądź. Przynieść ci wody?
- Nie trzeba, wujku. To ze zmartwienia, była nieprzytomna i ześwirowałem. Na pewno będzie dobrze?

- Oczywiście! Wiem, co mówię, jestem lekarzem, tak? Obiła się trochę, ale nic jej nie będzie. Zatrzymam ją dzisiaj na obserwacji. Jutro rano, jeśli nic się nie zmieni, będzie mogła wyjść. Chcesz do niej zajrzeć?
- No pewnie! - klepie mnie po ramieniu, otwiera drzwi i wpuszcza do środka. Wręcz podbiegam do łóżka, siadam na skraju i biorę jej dłoń. Uchyla powieki, mruga kilka razy, jednak wygląda na zmęczoną. Ma lekkiego siniaka pod okiem, pęknięty kącik ust i opatrunek na głowie - Tak mi przykro, rybko. Wybacz, że cię nie ochroniłem. Zaskoczyłaś mnie, kiedy tak nagle wybiegłaś z domu, a Dave pojawił się znikąd.
- To nie jest twoja wina, stało się i już. Spokojnie. Chciałabym wyjść do domu, kiedy to będzie możliwe?
- Najwcześniej jutro rano. Wujek chce zatrzymać cię na obserwacji, aby mieć pewność, że jest dobrze.
- Nic mi nie jest. Uderzyłam się jedynie w głowę, to nic wielkiego. Nienawidzę szpitali, przerażają mnie.
- Bądź dzielna, okej? Zostanę z tobą i nie opuszczę nawet na chwilę, może tak być? Będzie ci raźniej?
- Mhm - mruczy pod nosem, przeciera oczy i ziewa - Nie wiedziałam, że twój wujek jest lekarzem.
- Jest i to najlepszym. To brat mojego ojca, bardzo troszczy się o mnie i moją mamę. Dobry z niego gość.
- Wygląda poważnie jak diabli. Myślałam, że zabije mnie samym spojrzeniem. On też jest w mafii?
- Rybko, nie teraz - karcę ją spojrzeniem, marszczy brwi i patrzy na mnie zdziwiona - Nie będziemy rozmawiać o tym tutaj. Właściwie w ogóle nie powinienem mówić nic na ten temat. To niebezpieczne.
- Och, serio? Powiedz mi coś, czego nie wiem. O jakich zasadach mówiła twoja szurnięta ex narzeczona?
- Nie odpuścisz, co? - kręci głową, wbija zęby w wargę i posyła mi uroczy uśmiech. Nie mogę się powstrzymać, pochylam się i całuję ją ostrożnie, aby nie zranić jej wargi - Tęskniłem za tobą - szepczę cicho, a moje serce zaciska niewidzialna pięść - Umierałem z niepokoju, kiedy przywaliłaś w drzewo. Od tej pory nie spuszczę z ciebie wzroku - już otwiera usta, aby coś powiedzieć i zapewne pokłócić się ze mną, jednak nie pozwalam jej na to, wystawiając palec na znak groźby - Zapytałaś o zasady, chcesz poznać odpowiedź? - przytakuje głową i mocniej ściska moją dłoń - Wiedz, że one mnie nie obowiązują, ponieważ nie przejąłem interesu po ojcu, zrobił to mój starszy brat - jej spojrzenie się zmienia, jest zaskoczona, ale nie miała pojęcia, że mam rodzeństwo - Thomas ma trzydzieści sześć lat i to on podjął się kierowaniem interesami ojca, ja robię swoje nie należąc do jego świty. Oczywiście nadal pozostaję synem szefa mafii, ale nie obowiązują mnie ich zasady, tak samo, jak i ciebie. Kobieta w mafii ma być posłuszna, oddana mężowi i nie odzywać się, kiedy nie jest pytana. Jednym słowem ma być potulna jak baranek, a kiedy się stawia, spotyka ją kara. Zazwyczaj jest to odbieranie pieniędzy, zamykanie w domu, a jeśli przeskrobie coś naprawdę poważnego, mąż ma prawo zrobić z nią to, co zechce. To jedna z tych zasad, kwiatuszku.
- Wiesz, że nigdy w życiu bym się na to nie zgodziła? To wręcz ubezwłasnowolnienie kobiety, Justin!
- Coś w tym stylu. Ty nie miałabyś nic do powiedzenia, Vivi. Kiedy wchodzisz do tej rodziny, wychodząc za mąż, twoje prawa idą się pieprzyć. Jesteś własnością swojego męża, który ma decydujące zdanie.
- I ty wiedząc o tym wszystkim chciałeś się ze mną ożenić? Właśnie całkowicie skreśliłeś swoje szanse.
- Nie bądź tego taka pewna - mrugam okiem, Vi napina szczękę i wbija paznokcie w moją dłoń - Uspokój się, nie powinnaś się denerwować. Nawet, jeśli do ślubu dojdzie zasady mafii nie będą cię dotyczyć.
- Podziękuję, wiesz? Nie chcę się o tym przekonywać. Zresztą ślub nie jest mi do niczego potrzebny.
- Wyznałaś, że się we mnie zakochałaś - zamyka oczy, przekręca głowę i ponownie ucieka przede mną, kiedy sprawy ją przytłaczają - Wybrałaś na to fatalny moment, jednak cholernie mnie uszczęśliwiłaś, maleńka. Zrobię wszystko, abyś była szczęśliwa. Bardzo cię kocham, jesteś dla mnie najważniejsza.
- Boję się, Jay. Nigdy nikogo nie kochałam, nikt też nie kochał mnie. Nie wiem, czy jestem do tego zdolna - serce podchodzi mi do gardła, a brzuch się zaciska. Boże! Jak to nikt jej nigdy nie kochał?! A rodzice? Rodzice zawsze kochają swoje dziecko! - Boję się, że mnie zranisz. Boję się miłości, zaangażowana.
- Spójrz na mnie - biorę głęboki oddech, Vi przekręca głowę i uchyla powieki. Widzę w jej spojrzeniu ten strach, o którym właśnie powiedziała. Dopiero teraz dociera do mnie, że przez cały ten czas nakładała maskę pewności siebie, odwagi, aby ukryć to, co czuje. To jej własny mechanizm obronny na innych ludzi. Nie pozwalała zobaczyć im prawdziwej siebie, a ja zauważyłem to dopiero teraz! Zastanawiam się, czy ktoś ją kiedyś skrzywdził skoro chowała się przed wszystkimi - Nie gwarantuję ci, że nasze życie nagle zmieni się w serduszka, kwiatuszki i te ckliwe bzdety - uśmiecha się, przewraca oczami i siada.
- Wiesz, że ja wcale tego nie potrzebuję, prawda? - ujmuje moją twarz w dłonie, przysuwa się i całuje czule. Jej usta to mój narkotyk, lepszy od pieprzonej kokainy wymieszanej z fentanylem. Nie dowierzam, że wystarczyło trzy tygodnie, a ona tak namieszała mi w głowie, uzależniła od siebie, przywiązała. Nigdy wcześniej nawet nie oglądałem się za tak młodymi dziewczynami, a ona jest przecież małolatą! Obym tego nie spierdolił, chociaż materiał na chłopaka ze mnie żaden - Pragnę tylko ciebie, Justin. Bez głupich kłótni, aby zrobić sobie na złość, bez twojej przesadnej kontroli i zakazów. Bez próby zmienienia mnie w kogoś, kim nie jestem i nie chcę być. Jeśli mnie kochasz musisz zaakceptować to, jaka jestem. Nie zmienię się.
- Ale ja kocham cię za to, jaka jesteś, rybko! Wcale nie chcę cię zmieniać. Skąd w ogóle ta myśl, hmm?

- Chociażby po twoim niedawnym stwierdzeniu, że nie powinnam należeć do Seven i nie zabijać.

- Podtrzymuję to, Vi. Jednak nie będziemy o tym teraz rozmawiać, przyjdzie na to odpowiednia pora. Chcę cię tylko chronić, ponieważ świat narkotyków jest popierdolony. Nie robię tego po to, żeby cię wkurwić, wręcz przeciwnie, robię to po to, abyś była bezpieczna. To wszystko z miłości do ciebie.
- Nauczysz mnie kochać, Jay? - pyta niepewnie i wygląda tak niewinne, aż mnie zatyka! - Muszę nauczyć się tak wielu rzeczy. Nie potrafię być w związku, bo nigdy w nim nie byłam. Ufam ci, ale strach jest o wiele silniejszy. Jesteś ode mnie starszy, zależy mi na tobie, a ty możesz to wykorzystać. Nie chcę cierpieć.
- Nie będziesz, obiecuję - przytulam ją do siebie, układam dłoń na jej głowie całując w czubek. Przed nami sporo pracy, muszę uzbroić się w cierpliwość i robić małe kroki. Naprawdę się w niej zakochałem i chcę być dla niej dobry. Pokazać, że miłość jest piękna, wyjątkowa i warto o nią walczyć - Prześpij się, dobrze?
- Mhm - mruczy cicho, a jej ciepły oddech owiewa moją szyję - Ale najpierw wyjaśnij mi ten pocałunek.
- Nie mogę tego nazwać nawet pocałunkiem. Zaskoczyła mnie, kiedy mama wyszła do toalety. Po prostu podeszła i złączyła nasze usta, tyle. Nie odwzajemniłem pocałunku, a potem weszłaś ty - oddycha głęboko, odsuwa się i wlepia we mnie te piękne, ciemne oczy - Chciałem ją odepchnąć, przysięgam, Vivienne. Katherina nic dla mnie nie znaczy, liczysz się tylko ty. Chyba widzisz, że mam pieprzone klapki na oczach?
- Coś tam widzę - wzrusza ramionami, posyłając mi piękny uśmiech - Nigdy więcej tego nie rób, jasne? Inaczej skopię ci dupę i tyle będziesz mnie widział. Wiesz, że jestem do tego zdolna - mówi niczym nadąsane dziecko, groźnie mrużąc oczy. Zaciskam usta, aby nie wybuchnąć śmiechem - A teraz muszę odpocząć. Poprosisz wujka o coś przeciwbólowego? Łeb mi pęka, a bark dokucza. Chyba go przeciążyłam.

- Uderzenie było dość gwałtowne, zaraz dostaniesz coś na ból. Martwię się o ciebie, wyglądasz marnie.
- To słodkie, ale nie masz powodu. Muszę odespać ból i będę jak nowa. Głowa do góry, staruszku.
- Nienawidzę, kiedy mnie tak nazywasz - burczę pod nosem, Vi bierze moją dłoń, przykłada do swojego policzka i wtula się w nią - Jesteś taka piękna, rybko. Nigdy cię nikomu nie oddam. Nigdy! Jesteś moja.
- Syneczku! - Vi wzdryga się na piskliwy głos mojej matki, który wypełnia pokój. Wygląda na zmartwioną, wchodzi do środka i zatrzymuje się przy łóżku - Boże, dziecko! Jak do tego doszło? Ktoś zrobił to celowo?
- Spokojnie, mamo. Nie panikuj, proszę. Vivienne ma się dobrze, jedynie się potłukła. Zająłem się tym.
- Mam taką nadzieję! Ktoś, kto rani naszą rodzinę nie odchodzi bez poniesienia za to konsekwencji.
- Nie obawiaj się, moi ludzie pracują nad tym przez cały czas. Skąd wiedziałaś, że Vi tutaj jest?
- Od Nathana. Przyjechał, aby przywitać się z Katheriną i powiedział mi o wypadku. Byłam zszokowana!
- Dzień dobry - Katherina pojawia się w progu pokoju, trzyma w dłoniach białego misia oraz bukiet kolorowych tulipanów. Vivi ściska palce na mojej dłoni, a we mnie buzuje złość. Co to ma znaczyć?!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro