Rozdział 20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Jay POV:
Jestem wściekły zagrywką Katheriny. Nie widziałem jej przeszło pół roku, nagle odwiedza moją matkę i ma zamiar truć mi dupę? Jeśli tak, grubo się myli. Nie pozwolę, aby Vivi czuła się przez nią źle. Jest pierwszą kobietą, na której tak bardzo mi zależy, a Katherina mi tego nie odbierze. Nie pozwolę jej na to.
- Mamo, zostań proszę z Vivienne, dobrze? Zamienię z Kath kilka słów i za moment wracam - uśmiecham się, całuję Vi w czoło i chwytam blondynkę pod ramię, wyprowadzając z pokoju i zamykając drzwi - Mogę wiedzieć, co strzeliło ci do głowy? Po co tutaj przyszłaś? Zapomniałaś, że nie jesteśmy przyjaciółmi?
- O co się tak spinasz, Jay? Przecież nie zrobiłam nic złego, prawda? Twoja mama mnie zabrała.
- Więc mogłaś się grzecznie z tego wykręcić, umiesz nieźle ściemniać. Nie chcę cię widzieć obok Vi.
- Ale zrobiłeś się przewrażliwiony. Od kiedy tak bardzo troszczysz się o kobietę, hmm? Zakochałeś się?
- Moje uczucia to nie jest twoja sprawa, Kath. Nie życzę sobie, abyś mieszała mi w życiu. Rozumiesz?
- Nie musisz się wkurzać, rozumiem. Niesamowite, że sześć lat temu byłeś zupełnie innym człowiekiem.
- Jak wiesz, ludzie się zmieniają i ja jestem tego idealnym przykładem. Wracaj do domu, proszę.
- Mówisz poważnie? A co mam powiedzieć twojej matce, huh? Przecież ona mnie uwielbia, będzie zła.
- Okej, więc wejdź do środka i się nie odzywaj. Vivienne nie może się denerwować - przewraca oczami, jakbym ją nudził czym gra mi na nerwach. Wracamy do pokoju, siadam przy łóżku i chwytam dłoń Vivi.
- Hej, miałeś poprosić wujka o coś przeciwbólowego, pamiętasz? Naprawdę bardzo boli mnie głowa i bark.
- Oczywiście, już idę - posyłam ostrzegawcze spojrzenie Katherine, opuszczam pokój i po chwili wchodzę do gabinetu wujka. Jakież jest moje zaskoczenie, kiedy dostrzegam kolejnego brata mojego ojca - Mogę?

- No jasne! Wejdź Justin! - wujek klepie mnie po ramieniu i sadza obok swojego brata. To właśnie wuj Henry namawiał mnie, abym przejął interes po ojcu. Był wściekły, kiedy odmówiłem i posunął się nawet do szantażu, żebym tylko zmienił zdanie. Nie chciałem tego, mafia to nie moja bajka i lepiej nie wpieprzać się w bagno, z którego nie ma wyjścia. Matka nie dałaby mi żyć, była bardzo oddana ojcu i trwała przy jego boku do samego końca. A kiedy został zastrzelony na podjedźcie własnego domu, mama zebrała ludzi i pojechała się zemścić. Nie dowierzałem, kiedy oświadczyła, iż zabiła Thomasa Hendersona. Była wręcz idealną żoną. Posłuszną, uśmiechniętą, lojalną. Z przyjemnością przyjmowała ludzi ojca, podawała im kawę i nigdy nie sprzeciwiła się jego woli. Podziwiałem ją, jednak nie chciałbym, aby moja żona żyła w ten sposób. Vi z pewnością rozpierdoliłaby mnie na miazgę, gdybym zrobił z niej własną niewolnicę. A żony mężczyzn mafii były właśnie niewolnicami. Gdzieś obok, widocznie, jednak bez prawa głosu. Czasami było mi żal matki, chociaż ona sama nigdy nie narzekała. Opiekowała się mną, moim bratem, siostrą, dbała o ojca i dom. Była wzorem wśród innych żon, które co rusz sprzeciwiały się, pyskowały i starały zabłysnąć. Pamiętam Rosalie Mendes, którą mąż za karę wysłał do wszystkich swoich ludzi, aby przetrzepali jej skórę. Nie mam pojęcia, ilu ludzi ją wtedy zgwałciło, ale kiedy po dwóch tygodniach wróciła do domu, nie wypowiedziała nawet słowa. Z tego, co mi wiadomo nie zrobiła tego do dnia dzisiejszego, a minęło ponad trzy lata - Miło cię widzieć, bratanku. Roger wspomniał, że twoja mama tutaj jest. To prawda?
- Tak, wujku. Właśnie odwiedza moją narzeczoną razem z Katheriną. Chcesz się z nią zobaczyć?
- Bardzo chętnie, dawno jej nie widziałem. Poza tym nie miałem pojęcia, że posiadasz narzeczoną!
- Tak się złożyło - drapię się w kark, jednak mam pewność, że wujek nie da mi już spokoju. Bosko!
- Lubiłeś się chwalić kobietami, Jay. Zaskakujesz mnie. Musi być wyjątkowa, skoro ją chowasz, co?
- Owszem, jest wyjątkowa. Nie chowam jej wujku, po prostu nie chcę jej przestraszyć. Wiesz jak jest.
- Oj, tak! Nasza rodzina potrafi być przytłaczająca! Ale ja chętnie ją poznam, zaprowadzisz mnie?
- Skoro tego chcesz - kapituluję, bo i tak nie mam szans na wygraną - Wujku, Vivienne narzekała na ból głowy i barku. Mógłbyś dać jest coś na ból? To pozwoli jej zasnąć i odpocząć. Sen dobrze jej zrobi.
- Zgadzam się, odpoczynek to podstawa. Zaraz do was przyjdę, tylko zahaczę o pokój pielęgniarek.
- Dzięki - opuszczamy gabinet, wuj Roger odbija w lewo, a ja i wuj Henry w prawo - Kiedy przyleciałeś?
- Dzisiaj rano, mam kilka spraw do załatwienia w Chicago. Ale teraz zajmijmy się twoją narzeczoną.
- Tylko proszę cię, nie mów nic, co wprowadzi ją w zakłopotanie, dobrze? Jest po wypadku, wujku.
- Spokojnie, potrafię się zachować, bratanku - puszcza mi oczko i po męsku uderza w plecy, aż się krzywię. Nie ukrywam, wuj Henry to szalony człowiek mimo swoich czterdziestu dwóch lat. Wciąż imprezuje, świetnie się bawi i nie ma zamiaru się ustatkować. Obawiam się, że będzie podrywał mi narzeczoną!
- Jesteśmy - otwieram drzwi, wchodzimy do środka, a Vivi spogląda na mężczyznę stojącego obok mnie - Skarbie, to mój wujek Henry. Bardzo chciał cię poznać - z trudem unosi się w górę i wystawia dłoń.
- Miło cię poznać - ściska jej dłoń, całuje wierzch wręcz nie spuszczając z niej oczu. Wiedziałem.
- Pana również - Vi uśmiecha się uroczo, a Henry przepada z kretesem! - Przepraszam za mój wygląd.
- Nie musisz przepraszać, poza tym mimo tego siniaka, wyglądasz przepięknie. Jesteś urocza, Vivienne.
- Henry - mama wkracza do akcji, przewraca oczami i przytula go do siebie - Dobrze cię widzieć, skarbie.
- Ciebie też, Dorothy. Jak zawsze wyglądasz kwitnąco. Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku?
- Tak, nie obawiaj się. Porozmawiamy w domu, odwiedzisz mnie? Vivienne powinna odpocząć, nabrać sił.
- Zostaję do wtorku, Jay. Liczę na to, że wpadniesz z narzeczoną? Nie chowaj jej przed rodziną, skurczybyku - wybucha śmiechem, wzdycham ciężko i mam ochotę walnąć go w ten durny łeb! - Och, Katherina! Nie zauważyłem cię - Kath prycha urażona, dumnie unosi brodę i opuszcza pokój - Jak zawsze pierdolona królowa dramatu, co? - mruga okiem, mama uderza go w ramię i kręci głową - Okej, okej. Co złego to nie ja - Henry wystawia ręce w geście obronnym, podchodzi do mnie i ściska po męsku - Do zobaczenia, niebawem. Vivienne - ponownie bierze jej dłoń, całuje, aż Vi się zawstydza - Mój bratanek ma ogromne szczęście - mama ciągnie do do drzwi i po chwili zostajemy sami. Nareszcie trochę spokoju.
- Jest taki męczący! Nie spodziewałem się go zastać w gabinecie wujka. Dzisiaj przyleciał z Teksasu.
- Wciąż poznaję członków twojej rodziny i wciąż nazywają mnie twoją narzeczoną. To obłęd, Jay.
- Nie przejmuj się tym - pomagam jej się położyć, okrywam kołdrą po samą szyję, a do pokoju wchodzi wujek Roger. Wręcza Vi tabletkę przeciwbólową, którą popija wodą i zaleca sen. Kiedy wychodzi Vivi ziewa przeciągle, cały czas trzyma moją dłoń i zamyka oczy - Śpij, rybko - głaszczę ją po głowie, przeczesuję pasma włosów, a ona mruczy pod nosem - Lubisz to? - uśmiecha się, przytakuje głową, a ten widok mnie rozczula - Dobrze wiedzieć, będę to robił częściej. A teraz spróbuj zasnąć. Będę tutaj cały czas.


Wieczorem wpadają chłopcy z Seven. Biłem się z myślami, czy powinienem ich martwić, jednak nie miałem prawa zatajać przed nimi faktu, iż Vivienne miała bliskie spotkanie z drzewem. Poza tym zostawała kwestia Dave'a, który zdecydowanie się rozpędził i pogrywał sobie z nami. Ponownie zniknął, przepadł jak kamień, a moi ludzie nic nie wiedzieli. Przez cały czas czuwali, mieli oczy szeroko otwarte i kręcili się po mieście. Niestety po tej szui nie było śladu, co potwornie mnie wkurwiało. Nienawidziłem, kiedy ktoś grał nieczysto, bawił się ze mną lub przekraczał granice. Dave był wściekły, nie odzyskał towaru od Seven i postanowił się mścić. Świat narkotyków rządzi się swoimi prawami, każdy walczy o swoje za wszelką cenę i jeśli ktoś musi przy tym zginąć, to zginie. Tutaj liczy się jedynie gruba kasa oraz najlepszy towar.
- Trzeba zrobić z nim porządek - Dante przeciera twarz rękami i spogląda na Vi, która rozmawia z Joshem. Staram się zachować spokój, kiedy trzyma jego dłoń i uśmiecha się uroczo. Świadomość tego, co ich łączyło w niczym mi nie pomaga - Naprawdę przegina i jest bardzo odważny. Aż jestem zdziwiony.
- To prawda. Dave to typ, który zawsze trzyma się z boku i czeka, aż ktoś odwali za niego brudną robotę.
- Tak jak w naszym przypadku - Banger prycha z kpiną i zwija dłonie w pięści - Wydał nam Ramosa tylko po to, abyśmy odzyskali od niego klucz. Jeśli Dave dowie się, że mamy medalion na pewno nas odwiedzi.
- Dlatego tę informację lepiej niech każdy z nas zachowa dla siebie - spoglądam na każdego z Seven, przytakują głowami zgadzając się ze mną - Przez cały czas nasi ludzie będą czaić się na tego skurwiela, a kiedy tylko pojawi się na horyzoncie, ruszamy i pozbywamy się problemu. Im szybciej tym lepiej.



***

Cały weekend Vi spędza u mnie. Chłopcy z Seven nie byli z tego powodu zbyt zadowoleni, a szczególnie Dante. Twierdził, że Vivi powinna odpoczywać u nich, że to on zaopiekowałby się nią najlepiej. Nie wątpię w to, jednak nie mogłem mu jej oddać. Skoro nasz "związek" poszedł dalej, wyznaliśmy sobie miłość, nie miałem najmniejszego zamiaru ustąpić. Chciałem przekonać ją, aby wprowadziła się do mnie chociaż czułem, że wcale łatwo nie będzie. Vi to twarda sztuka, ma swoje zdanie i nie pozwoli, abym za nią decydował. To odrobinkę utrudniało całą sprawę, ale nie ma rzeczy niemożliwych. Musiałem to dobrze rozegrać, przedstawić sensowne argumenty i nie naciskać za nią za bardzo. Rozmową mogłem coś zdziałać, ale na pewno nie przymusem. Kiedy wywierałem na nią presję, za każdym razem wymykała mi się między palcami, uciekała i dobitnie uświadamiała mnie, że nie będzie pozwala sobie na takie zachowanie.

To zadziwiające, że mimo tak młodego wieku była zahartowana, dzielna i miała tak specyficzny charakter. Spotykałem się ze sporą ilością kobiet i z ręką na sercu przyznaję, że nigdy nie spotkałem takiej, jak Vivienne. Przeważnie były to słodkie kokietki, potulne, grzeczne, ułożone. O pyskowaniu nie było nawet mowy, a Vi? Celowała do mnie z pistoletu, co nigdy nie zdarzyło się żadnej innej kobiecie! Kręciła mnie jak jasna cholera, fiksowałem na jej punkcie i pragnąłem, jak nikogo nigdy wcześniej. Właśnie jej ognisty temperament przyciągął mnie jeszcze bliżej, aż nie chciałem wypuszczać ją wolno. Chciałem mieć ją tylko dla siebie. Martwiło mnie moje własne zachowanie i to, jak bardzo mnie do siebie przywiązała w pieprzone trzy tygodnie! Miłość nie była na mojej liście priorytetów, a ona szybko to zmieniła.


W poniedziałek budzi mnie dźwięk zamykanych drzwi. Uchylam powieki, przeciągam się i wlepiam wzrok
w wchodzącą do pokoju brunetkę. Jej ciało owinięte jest białym ręcznikiem, wilgotne włosy zaczesała do tyłu, a kropelki wody spływają po jej nagim ramieniu. Nie ukrywam, idealny widok na dzień dobry.
Po tym przeklętym wypadku Vivi wciąż była trochę obolała, uderzenie w drzewo było naprawdę mocne, jednak trzymała się dzielnie, faszerowała się proszkami przeciwbólowymi i nie okazywała słabości. Nie podobało mi się, że ukrywała przede mną prawdziwe uczucia. Była twardą, młodą kobietą i taką twarz chciała mi pokazać. A ja pragnąłem zobaczyć i poznać też tą czułą Vivienne, którą potrafiła być. Nie tylko tą, która pociągała za spust, nie wahała się powiedzieć co naprawdę myśli i potrafiła przypierdolić w jaja! Chowała się przede mną, jakby poznanie jej słabych stron było wielką przegraną. Dlatego obrałem sobie za cel wydobycie z niej nieco słodkości, aby poczuła, że przy mnie może być sobą. Bo mogła być.
- Chodź do mnie - mój głos brzmi cicho, a Vi i tak się wzdryga. Przykłada dłoń do serca, patrzy na mnie, kręcąc głową - Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć - posyłam jej zadziorny uśmieszek, wystawiam dłoń i czekam, aż dołączy do mnie. Zanim to robi, zrzuca z siebie ręcznik, a ja przełykam ślinę. Jej nagie cało jest idealne, tak zmysłowe, pociągające, aż robię się twardy - Jezu, ależ ty na mnie działasz, rybko.
- Ciekawe, czy obdarzyłeś uczuciem mnie, czy może może ciało? - zagryza wargę, wchodzi na łóżko i staje na samym końcu. Przesuwam wzrokiem od dołu do góry, zatrzymując się na jej niesamowitych cyckach. To szalone, że postanowiła przebić sutki! - Więc jak, Jay? Co jest dla ciebie ważniejsze? Ja, czy moje ciało?
- Jakby nie patrzeć, ty i twoje ciało to jedność - przewraca oczami, zakłada ręce na piersiach i patrzy na mnie tym wzorkiem, od którego na moim ciele pojawia się gęsia skórka - Kocham ciebie całą, kwiatuszku. Twój zadziorny język, piękne oczy, ponętne usta, cycki, dla których zwariowałem i ten trójkącik między twoimi nogami, który pochłania mnie w całości dając mnóstwo przyjemności - uśmiecha się pięknie, przygryza opuszek palca zawstydzając się uroczo - A teraz chodź do mnie, bo zaraz wybuchnę. Testujesz moją cierpliwość, wiesz? - mrużę oczy, Vi niewinne wzrusza ramionami i wreszcie podchodzi bliżej. Siada na moim kutasie, który próbuje przebić bokserki i zaczyna poruszać biodrami. Niekontrolowany jęk ucieka z moich ust, jednak wygląda tak obłędnie, aż mam chęć rzucić się na nią i po prostu przelecieć.
- Bądź grzeczny - wystawia palec na znak groźby, seksownie oblizuje usta i nareszcie pozbywa się moich bokserek - Jak zawsze gotowy - mruga okiem, pochyla się i bierze mnie do ust. Kurwa! Odchylam głowę, wsuwam palce w jej włosy i napieram mocniej, aby móc zanurzyć się jeszcze głębiej. Spełnia moją niewypowiedzianą prośbę, czuję skurcz jej garda, a przez moje ciało przelatuje kurewsko dobry dreszcz.
A potem zaczyna się nade mną znęcać. Bezlitośnie pieprzy mnie ustami, pomaga sobie dłonią, a po chwili zwalnia czym doprowadza mnie do kurwicy! Leżenie jest niezmiernie trudne, odruchowo poruszam biodrami, jednak od razu karci mnie uderzeniem w udo - Miałeś być grzeczny, prawda? Zachowuj się.
- Mówisz poważnie? Właśnie robisz mi nieziemską laskę, rybko! Jak mam być kurwa grzeczny, huh?! Chcę cię pieprzyć, no dalej! Skończ te tortury - syczę przez zęby, ale ona ma mnie w dupie! Uśmiecha się przebiegle i zaczyna wszystko od nowa - Tak chcesz się bawić? W porządku - prycham pod nosem, obie moje dłonie lądują na jej głowie i sam sprawiam sobie przyjemność. Vivi próbuje się odsunąć, ale nie daję jej na to szansy - Sama chciałaś, kwiatuszku - dyszę ciężko, wbijam się w jej mokre usta jak szalony i po chwili dochodzę. Zamieram jak w transie, zaciskam powieki, a moje ciało delektuje się tym niesamowitym uczuciem, które pełza od góry do dołu zostawiając uczucie ciepła - O kurwa - oddycham głęboko, uwalniam jej głowę i patrzę w oczy. Jest wściekła jak diabli, ociera kącik ust palcem i morduje mnie spojrzeniem - Dziękuję za boski orgazm, maleńka - cmokam w powietrzu, fuka pod nosem i próbuje odejść - O nie! Nie tak szybko - chwytam ją za zdrowe ramię, rzucam z powrotem na łóżko i układam się na niej - Oj, nie dąsaj się, sama mnie sprowokowałaś - muskam ustami jej szyję, leży niewzruszona i próbuje grać twardą. Och, jest taka naiwna! Oboje wiemy, że jej ciało idealnie dopasowuje się do mojego i wręcz go pożąda - Poprawię ci humor - zsuwam się w dół, zostawiam ścieżkę z mokrych pocałunków na obu sutkach, brzuchu i docieram do interesującego mnie miejsca. Rozchylam jej nogi, układam się wygodnie i teraz to ja rozpoczynam słodkie tortury. Jeszcze przed sekundą leżała kompletnie nie reagując, teraz sytuacja się zmienia. Wije się, jęczy głośno i zaciska dłonie na pościeli. Jest taka wrażliwa, podatna na moje pieszczoty i język, który właśnie sprawia jej przyjemność. Uwielbiam patrzeć na nią w takim stanie, kiedy całkowicie się wyłącza, oddaje w moje ręce pozwalając mi na to, na co mam ochotę. A ja chcę się odwdzięczyć za znęcanie się nade mną - Mmm, jesteś taka słodka, uwielbiam twój smak - odsuwam się, prześlizguję palcem po jej wilgotnych fałdkach i spoglądam na jej twarz. Przygryza wargę, unosi ręce nad głowę i przeciąga się, doprowadzając mnie do szaleństwa - Następnym razem założysz dla mnie coś seksownego, rybko - przysuwam kutasa do jej słodkiej kobiecości, pocieram z góry na dół i po chwili ponownie jestem gotowy do działania. Odwracam ją na brzuch, chwytam za biodra i unoszę pupę w górę, po czym wbijam się w nią bez ostrzeżenia, wyduszając z niej krzyk. Czas na porządną zabawę.

Odstawiam Vi do Seven, a sam jadę do matki. Wuj Henry nie daje mi żyć, więc chcę odbębnić wizytę i mieć to z głowy. To nie tak, że go nie lubię, bo spoko z niego gość. Po prostu chcę oszczędzić sobie gadki na temat interesu, którego powinienem być właścicielem. Ten temat ciągnie się od śmierci ojca i po prostu już mnie nudzi. Ileż można słuchać tego samego? Powinien pogodzić się z tym, że mam swój biznes.
- Justin! - mama cmoka mnie w policzki, a po chwili Henry miażdży mnie w niedźwiedzim uścisku. Jezu!

- Cholera, wujku! Zaraz zgnieciesz mi kości! - przewracam oczami i odsuwam się od niego - Co z tobą?
- A co ma być? Stęskniłem się - klepie mnie po plecach, prowadzi na patio, na którym ku mojemu zaskoczeniu, siedzi James - No! Moi dwaj ulubieni bratankowie! To trzeba uczcić, napijmy się!
- Ja dziękuję, jestem samochodem a planuję wrócić niebawem do miasta. Może innym razem, hmm?
- Och, daj spokój! Jutro wracam do Teksasu, Justin! Nie bądź mięczakiem! Czyżbyś zrobił się pantoflem?
- Zwariowałeś? - burczę pod nosem, a James zaciska usta ze śmiechu - Co to w ogóle za pierdolenie?
- No ja tam nie wiem - wystawia ręce w geście obronnym i nalewa whisky do szklaneczek - W szpitalu wyglądałeś niczym słodki miś, opiekując się narzeczoną. Nie ukrywam, zaimponowałeś mi, bratanku.
- Czym? To chyba normalne, że troszczę się o kobietę, na której mi zależy, którą obdarzyłem uczuciem?
- Co?! - James uchyla usta i patrzy na mnie jakby zobaczył ducha - Od kiedy, huh? Co ty chrzanisz?
- Kocham Vivienne, James. A ona kocha mnie - uśmiecham się, opieram o oparcie i zakładam nogę na nogę. Jego mina jest wręcz komiczna, a Henry marszczy brwi - Czas się z tym oswoić. Nic tego nie zmieni.
- Chwileczkę! O co wam chodzi, panowie? Dlaczego tak dziwnie zareagowałeś, James? Wyjaśnisz?
- Ja to zrobię - chrząkam i puszczam oczko Jamesowi - W skrócie; Vivi należy do Seven, grupy Dantego Brewera, tak samo, jak James. Sęk w tym, że nie darzył jej sympatią i dręczył przez sześć lat, aż Vi pewnego dnia osłoniła jego tyłek ratując mu życie. Nagle zmienił do niej podejście i włączył mu się instynkt opiekuńczy. Nie bardzo podoba mu się fakt, że kręcę się przy Vivienne i wciąż się o to wścieka.
- Och, pieprz się, Jay. Obiecałem jej, że nie będę się więcej wtrącał, jest dorosła. Po prostu nie chce mi się wierzyć w twoje uczucie, stary. Nigdy nawet nie miałeś stałej dziewczyny! Skąd ta zmiana, huh?
- Po pierwsze; miałem stałą dziewczynę, James. Nie zapominaj o Katherinie, z którą byłem przez dwa lata. Po drugie; trafiłem na kobietę, która zawróciła mi w głowie. Uczucia przyszły same, to proste.
- Jeśli ją zranisz, przysięgam, że zapłacisz za to boleśnie. Lepiej, żebyś miał wobec niej szczere zamiary.
- Mam, okej? Gdyby było inaczej nawet nie zawracałbym sobie nią głowy. Chcę się z nią ożenić, James.
- Przestań pierdolić - kręci głową, zrywa się z miejsca i podchodzi do okna. Przeciera twarz rękami, a Henry z zaciekawieniem obserwuje naszą wymianę zdań - Znasz ją od trzech tygodni i chcesz się żenić?
Kto robi coś tak szalonego, huh?! Vi nigdy się na to nie zgodzi. Nie znasz jej, skoro na to liczysz.
- Wyluzuj! Kto powiedział, że chcę to zrobić teraz? Może niebawem, ale na pewno nie w tym momencie.
- To nie ma znaczenia. Ona nie pozwoli przywiązać się przysięgą małżeńską. Jest niezależna, samodzielna.
- I jest kobietą, a kobiety potrzebują prawdziwego mężczyzny oraz miłości. Nawet te najtwardsze i niezależne - Henry odpowiada za mnie, a James gwałtownie odwraca się w jego stronę - Widać, że nigdy nie byłeś zakochany, bratanku. Miłość rządzi się swoimi prawami, tak jak mafia. Kiedyś to zrozumiesz.
- Możliwe, ale nie znasz Vivi, Henry. Jest młoda, ale nie da sobą pomiatać. A już na pewno nie jemu.
- Uspokój się i usiądź - kiwa głową na fotel, a James niechętnie zajmuje miejsce. Nie podoba mi się jego pierdolenie - Faktycznie nie znam Vivienne. Miałeś wpaść razem z nią, Jay. Gdzie ona jest?
- W domu, odpoczywa. Dwa dni temu miała wypadek, a wcześniej została postrzelona. Musi się wykurować.
- Jutro wylatuję, naprawdę chciałbym zamienić z nią kilka słów. Może dołączy do nas? Zadzwonisz do niej?
- Ależ ty jesteś uparty! - burczę pod nosem, biorę szklaneczkę z whisky i wypijam jednym haustem.

- Doskonale mnie znasz. Po prostu jestem ciekawy tej dziewczyny, więc dzwoń i każ jej przyjechać.
- Ma jej kazać? - James prycha rozbawiony i nabija się z Henrego - Ona nie słucha rozkazów, wujaszku.
- Doprawdy? Interesujące - Henry spogląda na mnie, drapie się po brodzie, a ja mam ochotę zabić tego debila! Niestety wuj Henry to oddany człowiek mafii, tak, jak cała moja rodzina. Stosuje się do jej zasad i nie pozwala, aby zostały złamane - Jeszcze bardziej chcę ją poznać, Justin. Nie każ mi na nią czekać.
- Zaraz wracam - podnoszę tyłek z fotela, opuszczam patio i wychodzę przed dom, aby zadzwonić do Vi. Jestem wkurwiony jak diabli, bo wiem, że Henry ją przemagluje, a z jej ciętym językiem nie skończy się to dobrze. Mój wuj lubi kobiety, ale tylko te posłuszne, Vi do nich nie należy - Hej, rybko. Jak się masz?
- Hej, całkiem dobrze - ziewa przeciągle, a ja uśmiecham się wyobrażając ją sobie słodko zaspaną.
- Cieszę się, tak trzymaj. Właśnie jestem u matki, bo wuj Henry chciał się ze mną spotkać. Jest sprawa, kwiatuszku. To uparty skurczybyk i bardzo chce cię poznać. Miałabyś może ochotę do nas dołączyć?
- Dlaczego mam dziwne wrażenie, że moja odmowa nie wchodzi w grę? Twój ton głosu brzmi poważnie.
- To nie tak, po prostu nie chcę się z nim kłócić. Kiedy odmówisz uzna, że trzymasz mnie pod pantoflem.
- Bo trzymam - chichocze uroczo, a ja zaciskam usta. Bestia! - Daj mi godzinę na ogarnięcie się, okej?
- Okej. Dziękuję, maleńka. To dla mnie ważne, a ty jak zawsze mnie nie zawodzisz. Jesteś wspaniała.
- No już, przestań z tymi słodkościami, bo zaraz mnie zemdli. Niebawem będę, czekaj na mnie, staruszku.
- Vi! Mówiłem ci coś - burczę pod nosem, cmoka w słuchawkę i kończy połączenie. Chowam telefon do kieszeni marynarki, ścieram z twarzy ten pieprzony uśmiech zadowolenia i wracam do chłopaków. Jakież jest moje zaskoczenie, kiedy na kolanach Henry'ego dostrzegam Katherinę - Hej, o co tutaj chodzi?
- Och, nie wiedziałeś? Katherina w sobotę zostanie moją żoną - uchylam usta i gapię się na niego jak na uciekiniera z wariatkowa. Moja była narzeczona ma zostać żoną brata mojego ojca?! Ja pierdolę.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro