Rozdział 22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Vi POV:

Ziewam przeciągle, zasłaniam usta dłonią i człapiąc ze schodów wystawiam ręce nad głowę, przeciągając się. Kiedy docieram na dół w kuchni zastaję Dantego, Zayn'a, Bangera oraz Josha. Dyskutują o czymś cicho, zerkają na stół, na którym rozłożone są plany i przesuwają palcem od prawej do lewej. Są skupieni, nawet mnie zauważają więc postawiam przysiąść na schodku, podeprzeć brodę na kolanie i posłuchać ich. Muszę przyznać, że stęskniłam się za nimi. Ostatnio Jay pochłania cały mój czas, nawet sypiam u niego w domu zaniedbując moich kochanych chłopców. Na samą myśl wyrzuty sumienia dają o sobie znać.
- Ten port jest ogromny, Zayn. Spakowanie sześćdziesięciu kilogramów kokainy zajmie nam trochę czasu - och! Mówię o dostawie, a ja nawet nie znam szczegółów. Cholera! Jestem do bani! - Transport do naszego magazynu zajmie mniej więcej dwadzieścia minut. Potrzebujemy naprawdę dużo zaufanych ludzi.
- Nie obawiaj się, wszystko zostanie tajemnicą. Nikt nie piśnie nawet słowa, sporo na tym zarobią.
- Lepiej, żeby tak było. Jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, nawet nie chcę myśleć, co się będzie działo.
- Trzeba utrzymać dostawę w tajemnicy tak długo, jak się tylko da. Im mniej ludzi o niej wie, tym lepiej dla nas. Jeśli coś pójdzie nie tak, rozpęta się tam cholerne piekło! Nie możemy do tego dopuścić.
- Mamy kilka dni na zorganizowanie zajebistej organizacji. Zaufanie ludzi jest tutaj priorytetem. Jeśli oni zdradzą, reszta pójdzie sama - Josh wzrusza ramionami, poprawia włosy, a na moich ustach pojawia się uśmiech. Jeszcze trzy tygodnie temu pieprzyliśmy się do utraty tchu, a teraz sprawy między nami wyglądają zupełnie inaczej. Cieszę się, że nadal pozostaliśmy przyjaciółmi - Szczerze mówiąc wolałbym uniknąć rozpierduchy. Wtedy ściągniemy na siebie gliny, a trupów będzie od cholery - wzdycha ciężko, podnoszę tyłek ze schodów i podchodzę do niego, przytulając się do jego umięśnionych pleców - Cześć wróbelku - odwraca się, przyciąga do swojego ciała i całuje w czoło - Jak się czujesz? Jak głowa?
- W porządku, nie ma dramatu. Poradzę sobie z tym - pocieram nosem o jego i cmokam czubek.
- Hej, a co ze mną? - Dante wygina usta w podkówkę, przewracam oczami, odklejam się od Josha i ląduje w jego ramionach. Wręcz miażdży mi kości! - Stęskniłem się za tobą. Ostatnio jesteś gościem w domu.
- Przepraszam! Wiem, że jestem złą dziewczynką. Po prostu Justin nie chce mnie od siebie wypuszczać.
- Miłość kwitnie, co? - Banger porusza brwiami, wypuszcza dym z papierosa i patrzy na mnie chytrze.
- Coś w tym stylu - zawstydzam się, chowam w ramionach Dantego, aby ukryć rumieńce na policzkach.
- Jesteś szczęśliwa, a to jest dla mnie najważniejsze - Dante szepcze cichutko, a moje biedne serce się zaciska. Tak bardzo go kocham! - A teraz rusz tyłek i spójrz na plany. Dostawa zbliża się wielkimi krokami, a ty się obijasz - odsuwa mnie od siebie i kręci głową - Będzie w przyszłym tygodniu. Mało czasu.
- Wspaniale! Co my tu mamy? - zacieram ręce, zerkam na plany i zaznajamiam się ze szczegółami.


Spędzam czas z chłopakami. Ogólnie wylegujemy się na kanapie, śmiejemy i oglądamy filmy. Bardzo mi ich brakowało, naszych rozmów, żartów i wygłupów. Im chyba też, bo nie odstępowali mnie nawet na krok.
Dopiero kilka minut po czternastej dostaję telefon, który prawie ścina mnie z nóg. Nigdy w życiu nie spodziewałabym się, że zadzwoni do mnie Katherina! Nawijała szybko, błagała o spotkanie za miastem, a jej głos brzmiał przerażająco! Bała się, chociaż nie wiedziałam czego. Zgodziłam się na spotkanie, inaczej wyrzuty sumienia nie dałyby mi spokoju. Coś się stało i byłam pewna, że to sprawka Henry'ego.


Miejsce, do którego docieram po dobrej godzinie jest okropne! To pustostan w szemranej dzielnicy, z dala od miasta, ludzi, ciekawskich oczu. Niepokoi mnie ten widok, na szczęście zabrałam ze sobą broń.
- Vivi - słyszę szept, przekręcam głowę i wpatruję się w nią zszokowana. Uchylam usta, mój żołądek wywija koziołka i mam wrażenie, że ktoś dał mi w twarz - Chodź tutaj, nikt nas nie zobaczy - biorę się w garść, wchodzę do małego pomieszczenia, a Kath zamyka drzwi, a raczej to, co z nich zostało - Jesteś.

- Oczywiście - przykładam opuszek do jej policzka, schyla głowę i cofa się - Kto ci to zrobił? On?
- Tak - zaciska usta, kręci głową jak w amoku i robi mi się jej żal. Jest jeszcze taka młoda, pewnie niewiele starsza ode mnie, a ktoś każe wyjść jej za tyrana - Postawiłam się, kiedy chciał mnie pieprzyć po pijanemu. Znam Henry'ego, bywa brutalny. Ja nie mogę za niego wyjść, Vivienne. To mnie zniszczy.
- Więc nie rób tego, do cholery! Nikt nie ma prawa cię zmusić, jesteś wolną kobietą! Powiedz mu to.
- Nie mogę! Nie widzisz, jak wyglądam? - wskazuje palcem na swoją twarz, która wygląda jakby zderzyła się z nadjeżdżającym pociągiem. Ma podbite oko, a siniak przybrał przeróżne kolory. Zaczynając od śliwkowego, a kończąc na fioletowo-żółtym. Dzieło wieńczy rozcięta warga - Jestem bezradna, rozumiesz?
- Pierdolenie! Nie jesteś, Kath. Musisz uciec stąd jak najdalej. Henry nigdy nie może cię odnaleźć.
- Wiesz, jakie spotkają mnie za to konsekwencje? Henry może mnie za to zabić, a ojciec wydziedziczyć!
- Więc odpowiedz sobie teraz na ważne pytanie; co jest dla ciebie ważne, huh? Majątek, pozycja, szacunek ludzi twojego ojca, czy jednak własne życie? Jeśli za niego wyjdziesz nigdy już się nie uwolnisz, będziesz jego niewolnicą na każde skinienie palca! Kurwa! Naprawdę chcesz tak żyć? Przecież to chore!

- Wiem, Vi! Wiem! Po prostu się boję, wiesz? - schyla głowę, chowa twarz w dłoniach i wybucha płaczem.
- Proszę, nie płacz - przytulam ją do siebie, głaszczę po plecach, a w moim ciele roznosi się furia. Marzę o tym, aby pociągnąć za spust i wpakować kulkę w głowę Henry'ego, jak i każdego popierdolonego faceta, który podnosi rękę na kobietę - Jeśli chcesz, pomogę ci - ociera policzki, marszczy brwi i patrzy na mnie, jak na ostatnią deskę ratunku. Sama nie wiem, w co się właściwie pakuję, a za coś takiego mogę zapłacić życiem - Ucieczka to jedyne rozwiązanie, inaczej się z tego nie wykaraskasz. Decyzja należy do ciebie.

- Naprawdę chcę to zrobić. Nie pozwolić, aby ten bydlak mnie bił i gwałcił, bo ma na to pieprzoną ochotę. Nikt nie dał mi jednak wyboru. Nie mogę wrócić do domu, do Rosji, bo ojciec mnie zabije. Nie mam nikogo, na kogo mogłabym liczyć. Nie wiem, co mam robić! Zostałam z tym sama i jestem przerażona.
- Wiem, ale jestem tutaj - mrugam okiem, ogarniam kosmyk jej włosów i zakładam za ucho - Muszę coś wymyślić i szybko działać. Dzisiaj wtorek, do ślubu pozostało ledwo cztery dni. Gdzie chciałabyś pojechać?
- Bardzo daleko stąd, na sam koniec świata, Vi. Tam, gdzie nie ma ludzi, gdzie nie dotrze Henry.
- Poszperam w internecie i coś znajdę. Musisz jedynie wymknąć się z domu, tak, aby nikt cię nie widział.
- Na szczęście z nim nie mieszkam, dopiero po ślubie sobie tego zażyczył. Poleciał do Teksasu z samego rana, ale wraca wieczorem. Niestety jego ludzie mają mnie na oku, wyrwałam się z domu podstępem.

- Walnij ściemę, że masz nocowanie u koleżanki. To zawsze działa. Musimy być bardzo ostrożne.

- Wiesz, że ryzykujesz życie pomagając mi? Możesz się jeszcze wycofać, zastanów się, czy warto to robić.

- Jak możesz tak mówisz? Czy warto? Cholera, tutaj chodzi o twoje życie, przyszłość. Wiem, że to niebezpieczne, ale nie mogę cię tak zostawić. Myślisz, że mogłabym z tym żyć? Patrzeć, jak cierpisz?
- Jesteś taka dobra, wiesz? Justin ma ogromne szczęście, że ma przy swoim boku taką kobietę. Wybacz, że go pocałowałam. Nie chciał tego, zaskoczyłam go - posyła mi smutny uśmiech, chwyta moją dłoń i ściska mocniej - Jeśli to się uda, będę zawdzięczać ci życie, Vivienne. Oprócz ciebie nikt mi nie pomoże.
- Uda się, tylko musisz w to wierzyć - ocieram łzę, która spływa po jej policzku, a ona ociera moją.


Wracam do domu nabuzowana, przerażona i wkurwiona. Wbiegam do pokoju ignorując chłopców, zrzucam z ramion kurtkę i siadam przed komputerem. Włącza się raz dwa, a ja myszkuję i szukam odpowiedniego miejsca. Uważnie wpatruję się w mapę świata i szukam miejsca, które jest daleko stąd, które ma małą ilość mieszkańców tym samym członków mafii, którzy zapewne będą jej szukać. Dopiero teraz dociera do mnie, że Katherina nie może podróżować pod własnym nazwiskiem. Musi skołować fałszywy paszport, a jeśli jej się to nie uda będziemy w dupie! Biorę telefon, piszę wiadomość pod numer, z którego zadzwoniła i informuję ją o paszporcie. Klikam wyślij, wracam do monitora i po chwili coś znajduję. Uśmiecham się, klaszczę w dłonie, bo miejsce jest wręcz idealne! Miasteczko Greymouth w Nowej Zelandii. Małe, spokojne, z dala od niebezpieczeństwa. Miejscówka w sam raz do zaszycia się i nie rzucania się w oczy.

Kilka minut później, kiedy właśnie wbijam zęby w arbuza przychodzi sms. Otwieram wiadomość, która jest od Katheriny i oddycham z ulgą. Ma lewy paszport na nazwisko Jennifer Smith, a dzięki temu jeden problem z głowy. Wysyłam jej szczegóły moich poszukiwań, które o dziwo bardzo jej się podobają. Akceptuje wszystko i oznajmia, że jest gotowa uciec nawet dzisiaj. Woah! Nie sądziłam, że chce zrobić to tak szybko, ale z drugiej strony na co czekać? Henry jest nieobliczalny, więc może posunąć się o wiele dalej. Naprawdę żal mi jej, ponieważ musi uciekać przed czymś, na co nie ma żadnego wpływu.

Bukuję bilety na samolot. Niestety nie było żadnego na dzisiaj, najwcześniejszy lot jest jutro o godzinie piątej rano. Liczę na to, że Katherina wytrzyma jeszcze te kilka godzin, a Henry będzie grzeczny. Kasuję historię, nie zostawiam żadnych śladów ucieczki i wyłączam komputer. Gapię się w czarny monitor, opieram łokcie na stole i chowam twarz w dłoniach. Jasna cholera, czy ja wiem, co robię? Jeśli to się wyda, ten pojebaniec na bank mnie zastrzeli. Oczami wyobraźni widzę wykrzywioną gniewem twarz Henry'ego i spluwę wycelowaną wprost we mnie. A jeśli kazałby zrobić to Justinowi, czy pociągnąłby za spust? W samochodzie stwierdził, że musiałby wykonać polecenie wuja, gdyby tylko należał do mafii, ale nie należy i pozostaje mi mieć nadzieję, że wszystko pójdzie po mojej myśli i nikt się o tym nie dowie.


Po telefonie od Justina jadę do niego. Nie widzieliśmy się od wczoraj, marudził, że tęskni więc uściskałam chłopców i wchodzę do domu mojego "narzeczonego". Wyleguje się na kanapie, wcina chipsy i ogląda mecz. Przewracam oczami, uśmiecham się szeroko i podchodzę do kanapy. Zarzucam dłonie na jego szyję, całuję w czubek głowy, a on unosi ją i wystawia usta do pocałunku. Cmokam go przelotnie, jednak nie pozwala mi się oderwać zbyt szybko i jednym ruchem przerzuca mnie przez oparcie i wciska na swoje kolana. Wygląda tak uroczo z rozczochranymi włosami, leniwym uśmieszkiem i nagim torsem, który pokrywają tatuaże. Zsuwam kurtkę z ramion, sunę opuszką palca po skórze zahaczając o sutek. Mruży oczy i wsuwa dłonie pod moją bluzkę. Odprężam się pod wpływem jego dotyku i wyrzucam Kath z głowy.
- Coś nie tak, rybko? - marszczy brwi, przytula mnie do siebie i układa dłonie na moich plecach - Co jest?
- Nic, a co ma być? Wszystko jest w porządku - gryzę go w brodę, jęk ucieka z jego ust i coś zaczyna uwierać mnie między nogami - Jak zawsze szybki, co? - sunie ustami po mojej szyi, przygryza ją i przesuwa się na szczękę. Uwielbiam, kiedy jest taki czuły - Kocham cię, Jay - te słowa same uciekają z moich ust, zanim zdążę nad nimi pomyśleć. Justin natychmiast zaprzestaje pieszczot i patrzy mi w oczy.

- Tak dobrze słyszeć te słowa z twoich ust, wiesz? - dotyka palcami mojej twarzy, zahacza o czoło, nos, usta. Jakby badał każdy zakamarek - A ja kocham ciebie, rybko. Jesteś moja, wiesz o tym. Prawda?
- Nie jestem, tygrysie - uśmiecham się zadziornie. Nie dam się zapędzić w kozi róg. Co to, to nie!
- Pamiętasz, co ci niedawno powiedziałem? Będziesz krzyczeć te słowa, kiedy będę cię ostro posuwał.

- Cóż, pozostaje mi jedynie życzyć ci powodzenia, staruszku - piszczę, kiedy zrywa się na równe nogi, wchodzi po schodach i rzuca mnie na łóżko. Wręcz zrywa ze mnie ubrania, sam pozbywa się swoich w sekundę i patrzy na mnie z góry. Jezu, ależ on jest przystojny! Mogłabym gapić się na niego bez przerwy,
a ten widok nigdy by mi się nie znudził - Co mam z tobą zrobić, aby wydusić z ciebie te słowa, hmm?
- Nic, kotku. Nic nie sprawi, że je wypowiem. Pozostaje ci się z tym pogodzić - przygryzam wargę i postanawiam się z nim podroczyć. Lubię, kiedy się złości, wydaje się być wtedy jeszcze seksowniejszy.
- To się jeszcze okaże, kwiatuszku - mruga okiem, otwiera szufladę i wyjmuje coś dziwnego. Jestem zaciekawiona - Usiądź - wykonuję polecenie, a Jay zakłada na mnie coś, czego nie rozumiem. To jakby body, ale ze sznurków. Są pod moimi piersiami, nad, na brzuchu, plecach, we wrażliwym miejscu, które jest pobudzane. Waruję przez to cholerstwo! - Zobaczyłem to dzisiaj na wystawie sklepu erotycznego i zapragnąłem cię w tym zobaczyć. Mam coś jeszcze - otwiera dłoń, na której spoczywa srebrny łańcuszek, który łączą kamerki - To na sutki - o kurwa! Podnosi mnie za ramię, unoszę się nieco i podpieram na kolanach, a on bez ostrzeżenia zasysa jeden sutek, aż twardnieje i zapina na nim klamrę. To samo robi z drugim, a kiedy kończy czuję dziwne mrowienie. O rany, ale to dziwne uczucie! - A teraz odwróć się - przegryzam wargę i patrzę na niego, napawając się widokiem jego podnieconej twarzy. Odwracam się, a Jay związuje moje nadgarstki na plecach. Spinam się natychmiast - Nie bój się, to tylko zabawa, rybko - szepcze do mojego usta i popycha mnie na łózko. Opieram na nim policzek, jestem skrępowana, unieruchomiona i sama nie wiem, jakie wzbudza to we mnie uczucia. Co on chce ze mną zrobić?! - Zaraz będziesz wrzeszczeć, że należysz tylko do mnie. Zapewniam - unosi moją pupę, czuję jego ciepły język, a jęk opuszcza moje usta. O Boże! Jest tak dobrze, intensywnie, inaczej. Wariuję, kiedy rozbudza każdy nerw w moim ciele, trudno uleżeć mi w takiej pozycji i próbuję się przekręcić. Nie pozwala mi na to, wbija palce w moje biodra i bezlitośnie się nade mną znęca. A więc związał mnie specjalnie, abym nie mogła mu przerwać? Bestia! - Mmm, lubisz to, prawda? Powiedz mi, kwiatuszku, chcę to usłyszeć z twoich usteczek.
- T-tak - jąkam się, kiedy przyjemność przelatuje przeze mnie niczym stado motyli, zostawiając uczucie ciepła. Jestem blisko, jego język i palce doprowadzają mnie na skraj - Och, tak! - jęczę przeciągle, ale nagle wszystko znika. Nie czuję jego placów, ani tym bardziej języka - Dlaczego przerwałeś? - dyszę jak lokomotywa, a moje uda drżą. Nie wierzę, że zostawił mnie przy końcu! - O nie! Zaplanowałeś to sobie?
- Oczywiście! Mam zamiar męczyć cię tak długo, aż nie wypowiesz tych słów. Zastanów się, Vivienne.


Moje męki trwały ponad godzinę. Jay pieścił mnie, a kiedy prawie dochodziłam, nagle zostawiał. Wszystko zaczynał od nowa, kiedy tylko moje ciało nieco ochłonęło. Klęłam na niego, krzyczałam, że go nienawidzę, ale moje słowa nie robiły na nim żadnego wrażenia. Próbowałam nawet wstać, pójść sobie w cholerę, niestety nie miałam takiej możliwości, skoro mnie związał. Byłam spocona, zmęczona, wykończona oczekiwaniem i dziwnym bólem, który ogarniał moje ciało za każdym razem, kiedy orgazm odchodził. Pragnęłam go, byłam nakręcona, a klamerki, które pociągał za łańcuszek potęgowały podniecenie. Wrzeszczałam na cały dom, licząc po cichu, że nie było w nim ani Savage'a, ani Nathana. Po czymś takim nie byłabym w stanie spojrzeć im w oczy, nie czując zażenowania. Lepiej dla nich, gdyby byli daleko stąd.
Skapitulowałam dopiero wtedy, kiedy wbił się we mnie i posuwał tak ostro, aż za nim nie nadążałam. A potem znowu mnie zostawił, wyduszając ze mnie łzy bezradności, których na szczęście nie widział. Więc wreszcie usłyszał ode mnie słowa, których tak pragnął. Nie miałam więcej sił na tę walkę, przegrałam.

- Jestem twoja, Jay. Proszę, przestań już! - oddycham głęboko, schylam głowę, a on pociąga za łańcuszek.
- Twarda z ciebie sztuka, rybko - wbija się we mnie głęboko i wreszcie dostaję upragniony orgazm. Po tych cholernych męczarniach, które fundował mi przez godzinę jest niczym zbawienie dla mojego ciała - Moja, na zawsze - szepcze do mojego ucha i sam pozwala sobie na spełnienie. Podziwiam go za samokontrolę.





Jay POV:
Po wyczerpującej zabawie funduję nam gorącą kąpiel z ogromną ilością wody oraz pachnącego płynu,
który poleciła mi ekspedientka w sklepie erotycznym. Ma dziwny zapach, jednak cholernie zmysłowy.
- Jak się czujesz? - masuję jej ramiona, odpręża się i schyla głowę - Bardzo cię wymęczyłem, rybko?
- Mam ochotę cię zabić, ale nie mam na to siły - uśmiecham się na jej słowa, pochylam się i składam pocałunki na jej nagich plecach, zlizując wodę - Masz farta, że się w tobie zakochałam, skurczybyku.
- Jesteś taka pyskata - chichoczę, Vi przekręca głowę i unosi brew - Co mi się w tobie bardzo podoba.
- Masz szczęście, bo i tak nie planuję się zmieniać. Więc albo bierzesz wszystko, albo nic, kochanie.
- Biorę wszystko, co mi dasz - marszczy brwi, odwraca się w moją stronę i owija nogi wokół moich bioder.
- To niesamowite, że nasza znajomość poszła w tym kierunku - odgarnia moje mokre włosy, patrzy na mnie z rozczuleniem i dotyka twarzy. Widok jej spełnionej, uśmiechniętej, szczęśliwej roztapia moje serce. Naprawdę ma w sobie coś takiego, co rozmiękcza mnie niczym rozdeptanego żelka. Jest moją słodką dziewczynką - Zaufałam ci, Justin. Proszę, obiecaj, że nigdy mnie nie skrzywdzisz. J-ja nigdy niko...
- Ciii - przykładam palec do jej ust i kręcę głową - Nie musisz kończyć. Wiem, że nigdy nie kochałaś, ale to przeszłość. Jesteśmy tutaj, kochamy się, nie zranię cię. Obiecuję. Pragnę cię uszczęśliwiać, maleńka - łączę nasze usta w krótkim pocałunku, opieram plecy o wannę i przyciągam ją na swoje ciało.

Od dzisiejszego dnia wiedziałem, że nawet najpiękniejsze rzeczy można zniszczyć jednym ruchem.


Kiedy jemy późny obiad rozdzwania się mój telefon. Vi spogląda na mnie zaciekawiona i marszczy brwi.

- To Henry - wzdycham ciężko, a Vivi upuszcza widelec - Hej, wszystko okej? - przytakuje nerwowo, a ja odbieram - No witam cię, wujku. Co tam? - grzebię w jedzeniu i szybko dowiaduję, o co chodzi - Zapytam, ale nic nie obiecuję. Zaraz dam ci znać - kończę połączenie, odkładam telefon i zastanawiam się, o co tutaj kurwa chodzi - Henry poprosił, żebyś przyjechała do butiku z sukniami ślubnymi. Katherinie przydałaby się pomoc - Vivienne blednie i patrzy na mnie tak, jakbym był pieprzonym duchem!







Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro