Rozdział 47

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Jay POV:

W nocy ledwo zmrużyłem oczy. Zerwałem się z łóżka kilka minut po siódmej rano, pojechałem po całkiem sporą, bo dziesięciokilogramową dostawę towaru, podrzuciłem do Dragona i zahaczyłem o fryzjera. W domu wypiłem trzy szklaneczki whisky, a mimo to moje nerwy były napięte jak postronki. Savage kiwał głową, patrząc na mnie, a Nathan dopinał sprawy do końca. Wszystko było gotowe. Przyjęcie, kościół, ochrona. Vivienne miała przyjechać do kościoła z całą obstawą, a to, że nie widziałem jej od wczoraj, siało niepokój w mojej głowie. Zapewniła mnie jednak, że tę noc powinniśmy spędzić osobno, więc wypiłem z chłopakami u siebie, a Vi spędziła ten czas z przyjaciółmi z Seven oraz Tinny. Na szczęście wysłała mi wiadomość kilka minut temu i zapewniła, że u niej wszystko w porządku i jest gotowa za mnie wyjść. Głupi uśmieszek zawitał na moich ustach, a w sercu rozlało się ciepło. Niewiarygodne, że byłem jej tak pewny, jak i tego, że pragnę spędzić z nią resztę życia. Znaliśmy się nieco ponad trzy miesiące, a za czterdzieści minut będziemy małżeństwem. Gdyby ktoś powiedział mi to kilka miesięcy temu, wyśmiałbym go. Takie rzeczy nie dzieją się w prawdziwym życiu, nawet mój brat "chodził" z Taylor dobry rok, zanim wzięli ślub. Ja nie miałem zamiaru czekać dłużej. Kiedy tylko zobaczyłem ją po raz pierwszy, przeczuwałem, że to jest "to". Takie rzeczy się czuje. Wiedziałem, że połączy nas dłuższa znajomość. Mimo tego, iż miałem wobec niej zupełnie inne plany, które krok po kroku wprowadzałem w życie, wszystko i tak wzięło w łeb. Dzięki niej chciałem przejąć dostawę z Japonii, tylko na tym mi wtedy zależało, a potem kompletnie się zatraciłem i zwariowałem na jej punkcie. Owinęła mnie sobie wokół małego palca w tak krótkim czasie.
Chrzanić to, jak bardzo Vivienne była wybuchowa, zadziorna, uparta. Chrzanić to, że momentami doprowadzała mnie do białej gorączki, aż miałem chęć wyjść z siebie i stanąć obok. Chrzanić nawet to, że była taka młoda, znaliśmy się dość krótko, bo w tej chwili nic z tych rzeczy nie miało znaczenia. Chciałem jej i mimo popełnionych błędów dzisiaj zostanie moją żoną. Życie jest kurewsko szalone!


Pod kościół podjeżdżam moim ukochanym cacuszkiem, czerwonym Fordem Mustangiem. Jako że czerwień to motyw przewodni naszego ślubu, specjalnie wybrałem ten samochód. Kiedy tylko wysiadam, dostrzegam mnóstwo ludzi na zewnątrz, w tym Thomasa, mamę oraz wujka Rogera. Rozmawiają, śmieją się, a ich dobre humory mnie cieszą. Ten dzień ma być wyjątkowy, niezapomniany i magiczny. Liczę na to, że nic go nie zakłóci, ale od tego jest ochrona. W kościele będzie ograniczona grupa ludzi, tylko rodzina, której ufam bezgranicznie. Nie mam zamiaru ryzykować, gdyby Henry nagle wpadł na jakiś durny pomysł i próbował namieszać. Straciłem do niego zaufanie, niepokoi mnie jego gra więc wolę dmuchać na zimne.
O naszym ślubie wszyscy dowiedzą się dopiero za godzinę, kiedy wejdziemy do ogrodu, w którym będą czekać goście. Zapewne nikt się tego nie spodziewa, a Henry będzie miał miłą niespodziankę.


Czekam przed ołtarzem, poprawiam muchę i próbuję wsunąć palec pod kołnierzyk. Uwiera mnie to cholerstwo, drażni i mam ogromną ochotę wywalić to w diabły. Thomas karci mnie jak dziecko i prosi, żebym przestał się wiercić. Łatwo mówić! Nie jestem przyzwyczajony do krawatów, much i tego typu ustrojstwa. O ile toleruję koszule, tak nic innego nie wchodzi w grę. Zdecydowanie wolę luźny styl.
- Jezu, bracie! Ależ ty jesteś nieznośny - Thomas przewraca oczami i posyła uśmiech naszej mamie.
- Poważnie nie czuję się dobrze w tej muszce, wiesz? Kiedy powinna zacząć się ceremonia? Gdzie Vi?
- Właściwie - spogląda na zegarek i ponownie unosi głowę w stronę wejścia - Twoja żona już tutaj jest.
- Jeszcze narzeczona - prycham pod nosem i wpatruję się w postać, która stoi tuż przy drzwiach. Dzieli nas spora odległość, więc dostrzegam jedynie zarys jej postaci w bieli. Jak na zawołanie po kościele roznosi się piękna melodia, a Vivienne w towarzystwie Dantego kroczy w moją stronę. I kiedy jest na tyle blisko, abym mógł ją podziwiać, rozdziawiam usta na jej widok. Nie wiedziałem, czego mam się spodziewać, chociaż kilka razy próbowałem sobie wyobrazić ten moment. Wyobrażenia jednak nijak mają się do rzeczywistości, bo mam wrażenie, że patrzę na anioła - Jasna cholera - Thomas szturcha mnie w ramię, ale nie zwracam na niego uwagi. Gapię się na moją narzeczoną, która ma na sobie długą, dopasowaną suknię. Przylega do jej szczupłego ciała niczym druga skóra, uwydatniając kształty oraz jej spore piersi. Jest z długim rękawem, który składa się z koronki ciągnącej się w górę. Nie byłaby sobą, gdyby nie dodała pazura w postaci pomalowanych na krwistą czerwień ust oraz paznokci. Dostrzegam również czerwone szpilki, które wysuwają się przy każdym kroku spod sukni. Mam ochotę porwać ją w ramiona i już nigdy nie puszczać! - Rybko - uśmiecham się jak debil, kiedy dociera do mnie. Ujmuję jej dłoń i składam na wierzchu czuły pocałunek - Wyglądasz obłędnie - szepczę tak, aby tylko ona usłyszała. Zawstydza się uroczo i niepewnie spogląda na księdza, który już na nas czeka. Stajemy przed ołtarzem, a ceremonia się rozpoczyna.


Ksiądz wygłasza piękne kazanie. O miłości, zaufaniu, wspieraniu się. Słucham go jak zahipnotyzowany i dociera do mnie, że za moment Vivienne będzie kimś, o kogo będę musiał troszczyć się i dbać przez całe życie. Zerkam na jej piękną, skupioną twarz i nie dowierzam, że jesteśmy w tym miejscu. Pokonaliśmy
tyle trudności, ciężkich chwil, strachu, a jednak nam się udało. Nie pozwolę, aby stała jej się krzywda.
- Vivienne, Justinie - ksiądz wyrywa mnie z moich myśli i uśmiecha się przyjaźnie - Czas na przysięgi.
- Oczywiście - puszczam mu oczko, ksiądz zaprasza nas na środek i podsuwa mikrofon pod usta Vivi. Jest koszmarnie zestresowana, ściska moją dłoń, a jej oddech wręcz szaleje - Spokojnie, rybko. Zapomnij o tych wszystkich ludziach, pomyśl, że jesteśmy tutaj tylko we dwoje - głośno wypuszcza powietrze, na moment zamyka oczy i próbuje zebrać się do kupy. Nie sądziłem, że aż tak się zestresuje - Gotowa?
- Tak - uśmiecha się, unosi głowę i patrzy mi w oczy - Justinie - zaczyna pewnie, zaciskam usta, a uśmiech próbuje przebić się na moje usta. A więc nadeszła ta chwila - Ślubuję ci miłość kobiety, która oddałaby życie za ukochanego mężczyznę. Obiecuję ci spędzić życie u twojego boku, szczęśliwe życie w świecie radości, ale i smutków, w świecie będącym od teraz naszym światem. Będę cię kochać i troszczyć się o ciebie. Będę cię wspierać, kiedy ciemne chmury trosk przysłonią słońce naszego szczęścia. Obiecuję ci ciepło w zimne dni, ufność i zdolność do przebaczenia. Przysięgam, biorąc na świadka Boga i wszystkichtu obecnych, że uczynię cię najszczęśliwszym z ludzi na zawsze - kiedy kończy mówić, dosłownie mnie zatyka. Gardło zaciska niewidzialna pięść, a serce podskakuje do góry. Mrugam szybko, aby pozbyć się napływających łez, ale te słowa mnie wmurowały! Nikt nigdy nie powiedział mi nic piękniejszego.
- Justin, twoja kolej - ksiądz przywołuje mnie do porządku. Ściskam jej dłoń i zbieram się do kupy.
- Vivienne - wbija zęby w wargę, głaszcze małym palcem spód mojej dłoni i patrzy na mnie z ogromną czułością - Ślubuję trwać przy tobie w zdrowiu i chorobie. Ślubuję, że kiedy będzie potrzeba oddać swoje życie za ciebie, odebrać każde cierpienie, wysuszyć i schować każdą łzę, która nie będzie łzą szczęścia - zrobię to bez wahania. Ślubuję, że nie będę dla ciebie tylko mężem, ale także przyjacielem, u którego zawsze znajdziesz zrozumienie, który będzie patrzeć na świat z dystansem i tym, który podzieli z tobą twoje pasje. Ofiarowuję ci całe swoje serce i głowę pełną myśli o tobie oraz całego siebie ze swoimi wadami i zaletami. Ofiarowuję ci swoją bezwarunkową miłość - ksiądz podaje nam obrączki, jednak my patrzymy na siebie, nie zwracając uwagi na otaczający nas ludzi. Dostrzegam spływającą po jej policzku łzę, ocieram ją opuszką palca i opieram czoło o jej - Kocham cię, rybko. Zawsze będę. Przysięgam.


Kiedy drzwi do ogrodu otwierają się przed nami i wchodzimy do środka, wszelkie rozmowy milkną, a wszystkie oczy wlepione są we mnie oraz moją piękną żonę. Dostrzegam szok na twarzach gości, jakby zobaczyli ducha. Właśnie w tej chwili dociera do nich to, z jakiego powodu zebraliśmy się w tym miejscu.
Patrzę na babcię, która z rozchylony ustami wlepia we mnie wzrok i przykłada dłoń do serca. Przeskakuję na dziadka, ciocię Sue oraz ludzi ojca, których twarze nie wyrażają dosłownie nic. Zachowują wszelką powagę i zapewne mój ślub niezbyt ich cieszy. Od kiedy władzę przejął mój brat, są do mnie sceptycznie nastawieni. Byli pewni, że zasiądę na 'tronie" i będę bossem Chicago. Chcieli tego tylko dlatego, iż wtedy byłem dzieciakiem, a oni mogli na mnie wpływać. Z Thomasem nie mają łatwo, więc muszą siedzieć cicho.
- Proszę Państwa - głos mamy, który dociera z głośników, sprowadza mnie na ziemię. Stoi na podwyższeniu, uśmiecha się szeroko i muszę przyznać, że wygląda kwitnąco! - Zapewne jesteście ogromnie zaskoczeni tym, co widzicie, ale to jest powód dzisiejszego przyjęcia. Mój syn Justin oraz Vivienne wzięli ślub! - krzyczy radośnie, a na sali zapada cisza. Spodziewałem się szoku, ale chyba nie aż takiego! - No dajcie spokój, cieszmy się ich szczęściem - rozbrzmiewa muzyka oraz, nareszcie, gromkie brawa. Pierwsze z miejsc zrywają się moje dwie kuzynki oraz chłopcy z Seven. Nigdzie nie dostrzegam Henry'ego.

Toastom i życzeniom nie ma końca. Goście zdecydowanie się rozluźnili, sporo wypili, a zabawa trwa w najlepsze. Dochodzi pierwsza w nocy, a moja żona nie ma dość. Wciąż wywija na parkiecie, uśmiecha się szeroko i pije. Nieźle się trzyma, nawet nie zdjęła butów, za co ją podziwiam. Są koszmarnie wysokie, ale i cholernie seksowne! Rozcięcie w sukni co rusz ukazuje jej nagie udo, a moje myśli uciekającą w zakazane tereny. To nie jest odpowiedni moment, aby marzyć o nocy poślubnej. Muszę uzbroić się w cierpliwość.
- Henry nadal się nie pojawił - obok mnie siada Thomas, który cały czas czuwa - To dziwne, nie sądzisz?
- Masz rację. Mama zawiadomiła go o przyjęciu, więc byłem pewny, że jednak się pojawi. Niepokojące.
- Bardzo! Mam nadzieję, że usiadł na dupie i niczego nie planuje. Lepiej niech mnie nie drażni.
- To Henry, bracie. On zawsze ma głupie pomysły, przez które wpada w kłopoty. Powinien myśleć o synu.
- Wiele razy mu to powtarzałem. Uważa, że ma głowę na karku, a małemu nic się nie stanie. Jest naiwny!
- Zgadzam się, jest zaślepiony. Chyba bawi go ta cała zabawa w kotka i myszkę, ale źle się to skończy.
- Justin! - naszą rozmowę przerywa Vivi, która podchodzi i ciągnie mnie za rękę - Chcę z tobą zatańczyć.
- Boże, dziewczyno! Skąd ty masz w sobie tyle energii? - przewracam oczami, Thomas śmieje się ze mnie i stwierdza, że "starość nie radość". Też mi coś! - Nie jesteś zmęczona? - przytulam się do niej, kołyszę nas w rytmie wolnej piosenki, a wokół nas wirują goście. W tym mama z wujkiem Rogerem i Tookie z Milą.
- Nie, nie jestem zmęczona. Może odrobinę bolą mnie nogi, ale chrzanić to! W końcu to nasz ślub, tak?
- Oczywiście! Cieszę się, że jesteś szczęśliwa. Tryskasz energią, świetnie się bawisz, wciąż uśmiechasz.
- Przyjęcie jest wspaniałe. Tańczyłam chyba z każdym mężczyzną w tym ogrodzie! Nawet z Marcusem!
- Tak, świetny z niego tancerz - parskam śmiechem, bo Marcus to syn mojej kuzynki, który ma cztery lata.
- Jest prze słodkim dzieciakiem, naprawdę. Wciąż mówi do mnie ciociu Vivienne, a to takie urocze!
- Urocze, tak? - mrużę oczy, unoszę ją i okręcam dookoła - Więc może postaramy się o własnego bobasa?
- C-co? - jąka się, patrzy mi w oczy, w których dostrzegam szczery szok. Cholera! - J-ja nie wiem, czy...
- Ciii, byłabyś cudowną mamą, rybko. Wiedz, że chcę mieć z tobą dzieci, może nie teraz, nie za miesiąc, ale wtedy, kiedy będziesz na to gotowa. Nie obawiaj się, poczekam tyle, ile trzeba. Bez presji, okej?
- Okej - uśmiecha się, pociera nosem o mój i rozluźnia się - Mam najlepszego męża na całym świecie.
- Och, Vivi. Nadal nie wierzę, że to dzieje się naprawdę. To jak sen, z którego nigdy nie chcę się obudzić.


Kilka minut po drugiej w nocy pierwsi goście opuszczają przyjęcie. Żegnamy się z ciocią oraz wujkiem, dziękujemy za przybycie i wręczamy im upominki. Są zachwyceni przyjęciem oraz zaskoczeni tym, że pobraliśmy się w tajemnicy. Wujek Daniel to brat mojej mamy, doskonale wiedział, co wyczynia Henry i poprał moją decyzję. Czasami w obronie bliskich trzeba podjąć naprawdę poważne decyzje.
- Vivienne - przekręcam głowę, wlepiając wzrok w stojącą obok Ellie. Zawsze zawstydza się w mojej obecności, co odrobinę mnie dziwi - Mogę porwać cię na minutkę? Obiecuję, że oddam ją z powrotem.

- Oczywiście - puszczam dłoń mojej żony, całuję ją przelotnie w czoło i dołączam do chłopaków z Seven.




Vi POV:
Ellie ciągnie mnie w stronę damskiej toalety, wchodzi do środka i odwraca mnie w swoją stronę.
- Ktoś poprosił mnie, abym cię tutaj sprowadziła - kurwa, po tych słowach krew odpływa mi z twarzy!
- Czyś ty zwariowała, Ellie? Co to za zabawa, huh?! - rozglądam się spanikowana, jednak nikogo nie widzę.
- Nie denerwuj się, Vivienne - zamieram na dźwięk głosu, który dochodzi zza moich pleców. Ellie posyła mi przepraszający uśmiech i czmycha, zostawiając nas same - Wybacz za ten podstęp, ale jak sama wiesz, trzeba zachować ostrożność. Prawda? - odwracam się bardzo powoli, spotykam te piękne oczy i wpatruję się w jej szeroki uśmiech - Cześć, mała - rozchyla ramiona, bez zastanowienia wtulam się w jej ciało i nadal nie wierzę, że naprawdę tutaj jest - Wyglądasz prze, kurwa, obłędnie, dziewczyno. Jesteś piękna!
- Mój Boże, co ty tutaj robisz, Katherina? - odchylam głowę, ocieram łzę i wręcz nie mogę się na nią napatrzeć. Wygląda przepięknie w czerwonej, dopasowanej sukience i rumieńcami na policzkach.
- Cóż, to długa historia, Vi. Pewne sprawy ściągnęły mnie z powrotem do Chicago, ukrywam się i nagle dowiaduję o twoim ślubie. Nie masz pojęcia, jak bardzo zszokowało mnie to, do czego posunął się Henry.
- Nie tylko ciebie, uwierz mi. Ten człowiek nie jest normalny, bawi go dręczenie mnie i prześladowanie.
- A to wszystko z mojego powodu. To przeze mnie wpadłaś w kłopoty. Nie wiem, jak mam cię przepraszać.
- Wcale nie musisz tego robić, ba, nie chcę, żebyś to zrobiła, Kath. Miałam świadomość tego, co może się wydarzyć i wydarzyło się. Niczego nie żałuję, wiesz? - chwytam jej dłonie i posyłam lekki uśmiech - Grunt, że uciekłaś stąd, byłaś bezpieczna, z dala od Henry'ego i jego pojebanych pomysłów. Ja sobie poradziłam, spójrz, gdzie teraz jestem. Justin wpadł na szalony pomysł i tak oto zostałam jego żoną. Jest dobrze.
- Nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę, Vivienne. Zasługujesz na szczęście, jesteś wspaniałą kobietą i masz niesamowite serce. Jay świetnie trafił, widać, jak bardzo jest w tobie zakochany.
- Ja również go kocham i liczę na to, że nasze małżeństwo będzie udane. Hej, chcesz się z nim zobaczyć?
- Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. Zapewne jest na mnie wkurzony za to, że pomogłaś mi uciec.
- Nie, był wkurzony jedynie na mnie, ale już dawno mu przeszło. Nie potrafi się długo na mnie gniewać.
- I bardzo dobrze! Masz go w jednym palcu i tak powinno być. Facet musi wiedzieć, kto rządzi, prawda?
- No pewnie - chichoczę rozbawiona, patrzę jej w oczy i kręcę głową - Wciąż nie wierzę, że tutaj jesteś.
- To było odrobinę ryzykowane, ale chrzanić to! Musiałam się z tobą zobaczyć, to w końcu wasz ślub.
- Mam nadzieję, że nie będziesz miała przez to kłopotów? Kiedy wracasz? Mamy szansę na kawę i ploteczki?
- Jasne! Zostanę kilka dni, dobrze się ukryłam. Nie mogę rzucać się w oczy, nikt nie wie, że tutaj jestem.
- I niech tak zostanie. Gdyby tylko Henry wiedział, och... boję się pomyśleć, co przyszłoby mu do głowy.
- To oczywiste, Vivi. Zrobiłby to, co obiecywał. Zastrzeliłby mnie za ucieczkę, nieposłuszeństwo, wstyd.
- Ale tego nie zrobi, nie pozwolę mu na to. Grabi sobie i przyjdzie dzień, w którym za to wszystko zapłaci.
- Oby! On skrzywdził naprawdę wiele kobiet. Jest potwor... - Kath nie kończy, bo nagle dociera do nas dziwne zamieszanie i podniesione głosy - Słyszałaś? Co tam się dzieje? Czyżby ktoś za dużo wypił?
- Sprawdzę, nie ruszaj się stąd - podnoszę suknię, opuszczam toaletę i po chwili docieram do ogrodu, który pięknie oświetlają kolorowe lampiony. Nie to jednak zwraca moją uwagę, a przeraźliwa cisza oraz stojący na środku Henry. Jasna cholera, to nie skończy się dobrze! - Henry? Więc jednak przyszedłeś. Ś-świetnie!
- Naprawdę się cieszysz, cukiereczku? - przechyla głowę, a jego wzrok świdruje mnie, aż robi mi się zimno - Piękna panna młoda, no no - klaszcze w dłonie, wypija duszkiem drinka i podchodzi do mnie. Znikąd pojawia się Justin, Savage, Nathan oraz chłopcy z Seven - Dajcie spokój, panowie. Chcę jedynie złożyć życzenia oraz powitać Vivienne w naszej rodzinie. Nie zachowujcie się jak banda dzieciaków, proszę.
- Spokojnie - głaszczę Justina po plecach i modlę się w duchu, aby nie stracił nad sobą panowania. Wtedy na pewno rozpęta się piekło - Henry przyszedł na nasz ślub, został zaproszony - wychodzę zza pleców mojego męża, staję przed jego wujem i przyklejam na twarz uśmiech. Wcale nie podoba mi się to, że tutaj jest, ale mam zamiar zachować zimną krew - Jaka szkoda, że przybyłeś, kiedy przyjęcie dobiega końca.
- Wybacz, kochanie. Kiedy dowiedziałem się o waszym ślubie, musiałem zebrać wszelkie siły, aby opanować złość i nie pozwolić sobie wpaść tutaj i wpakować w twoje piękne ciało całego magazynku - puszcza mi oczko, chwyta moją dłoń i całuje wierzch. Moje serce niebezpiecznie przyśpiesza - Witaj w rodzinie, Vivienne. Poniekąd cieszę się, że tak się stało. Obowiązują cię nasze zasady, to dobra wiadomość.
- Nie do końca - głos zabiera Justin, Henry przekręca głowę i patrzy na niego ze znudzeniem - Tak się składa, że podpisałem oświadczenie, iż zasady nie obowiązują, ani nigdy nie będą obowiązywać, Vivienne. Thomas, wuj Roger, Benjamin oraz nasz prawnik byli tego świadkami. Nawet jeśli kiedyś przyjdzie mi rządzić, moja żona będzie ponadto, Henry - dopiero teraz na jego twarzy pojawia się szczery szok, delikatnie rozchyla usta i na moment się wyłącza. Nie jestem pewna jego reakcji ani tego, czy Justin faktycznie powinien był mu to mówić - Vivi nosi moje nazwisko, jest bezpieczna. Musisz anulować zlecenie, inaczej wpakujesz się w poważne tarapaty. Zastanów się, czy twoje życie lub Caleb są tego warte.
- Jak mogłeś popełnić tak ogromny błąd, podpisując coś takiego?! Czy ta dziewczyna odebrała ci rozum?!
- To nie jest twoja sprawa, Henry. Będę żył tak, jak chcę, tobie nic do tego. Skończyłem ten nudny temat.
- Ale ja nie! - gwałtownie przyciąga mnie do swojego ciała, opiera moje plecy o swój tors, a przy mojej skroni pojawia się coś twardego, zimnego. Serce prawie wyskakuje mi gardłem, kiedy dociera do mnie, co trzyma przy mojej głowie - Jesteś taki miękki, Jay! Powinieneś ukarać ją za pomoc w ucieczce Kath, powinieneś ją utemperować, pokazać, jak musi się zachowywać! A ty po prostu podpisałeś oświadczenie?!
- Puść ją! To koniec, rozumiesz?! Musisz wziąć się w garść, inaczej będzie kurewsko źle! Zacznij myśleć!
- Henry - dołączają do nas bracia ojca Justina oraz Thomas, który wręcz płonie ze złości - Opanuj się, to żona Justina, twojego bratanka! Jeśli pociągniesz za spust i pozbawisz ją życia, sam zginiesz, a twój syn zostanie pozbawiony jakichkolwiek przywilejów. Wiesz, co to oznacza? Trafi do rodziny zastępczej, nikt z nas nie zainteresuje się jego losem, nie będzie członkiem naszej rodziny, a tym bardziej nie będzie rządził.
- Pierdol się, Roger! To dziecko, do kurwy nędzy, ma dwa lata, a ty mówisz coś takiego?! Jak możesz, huh?!

- Mogę, bracie. Zaślepiło cię coś, czego nie potrafię zrozumieć. Może i Vivienne pomogła uciec Katherinie, ale to odległa sprawa, zostaw to za sobą, ożeń się z Anją i poszerz swoje wpływy w Rosji. Możesz mieć wspaniałe życie, kobietę u boku i zapewnić synowi świetlaną przyszłość. Możesz też to zaprzepaścić.
- Równie dobrze mogę mieć Anję, syna oraz Vivienne. W tej chwili mogę stąd wyjść, zabrać ją ze sobą, a wy nic nie będziecie mogli zrobić! - śmieje się szyderczo, a żółć podchodzi mi do gardła. Wyłapuję spojrzenie Justina, który ledwo nad sobą panuje i patrzy na mnie, nawet nie mrugając. On wie, że jeśli tylko Henry dotknąłby mnie w "ten" sposób, strzeliłabym sobie w łeb! - I co tak nagle zamilkliście, huh?!
- Nie zabierzesz jej, musiałbyś mnie zabić - Justin pochodzi do niego, chwyta moją dłoń i ściska mocno.
- Och, daj spokój. Nie chcę tego robić, ale jeśli zmusisz mnie, zabiję ją. Wybór należy do ciebie, Jay.
- Zapłacisz za wszystko, Henry - Thomas mówi surowo, aż mam ciarki na plecach - Przysięgam tu i teraz, że będziesz cierpiał za to, co właśnie odpierdalasz. Nie okażę ci grama litości, taryfa ulgowa się wyczerpała.
- To się jeszcze okaże, bratanku - prycha pod nosem i zaczyna się cofać. Próbuję wzmocnić uścisk na dłoni Justina, jednak nie jestem w stanie. Jak na zawołanie wszyscy ruszają w naszą stronę, każdy trzyma dłoń na broni wsuniętej za pasek spodni, ale wiedzą, że nie mogą oddać strzału. Wtedy Henry zrobi dokładnie to samo, a stawką jestem ja - Nie myślcie, że pójdziecie za mną. Wychodzimy, wy zostajecie, panowie.
- P-proszę cię, Henry, zastanów się nad tym, co robisz. Twój synek nie zasługuje na to całe bagno.
- Wiem o tym, słodka Vivienne. Będziesz dla niego cudowną mamusią, już ja się o to postaram. Będziemy się świetnie bawić, nie obawiaj się - mówi na tyle głośno, że słyszy to Justin, w którym gotuje się krew - Twoje ciało kręci mnie, odkąd zobaczyłem cię po raz pierwszy, wręcz nie mogę doczekać się, kiedy wreszcie znajdę się między twoimi nogami. Noc poślubna będzie długa, wyczerpująca i ciut bolesna - śmieje się radośnie, zaciskam usta i próbuję się wyszarpać. Wbijam obcas w jego stopę, łokieć w żebro, ale to na nic! - Uspokój się, cukiereczku! - syczy do mojego ucha, szarpie moje włosy, aż piszczę z bólu.
I nagle, znikąd, niespodziewanie, rozlega się odgłos strzału, a moje serce zamiera.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro