Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng




Wpatruję się w metalowe drzwi windy, która wiezie mnie na dwudzieste drugie piętro, do miejsca mojego dzisiejszego zadania. Wygładzam materiał dopasowanej, niemiłosiernie ściskającej tyłek oraz cycki bordowej sukienki i poprawiam włosy. Czuję w brzuchu te przyjemne motylki, towarzyszące mi zawsze przed wejściem w moje drugie "ja". Nic nie podnieca mnie tak, jak dobry seks, fajny facet i misja do wykonania. Sergio Ramos jeszcze nie wie, że nadchodzę.

Drzwi rozsuwają się, wchodzę pewna siebie, a moje wysokie, czarne szpilki robią jedyny hałas, przecinając idealną ciszę. Maszeruję przez długi, jasny korytarz, kręcę biodrami i docieram do celu. Młoda blondynka zrywa się niczym poparzona, omija biurko i na krótkich nogach odzianych w białe baleriny zagradza mi drogę i unosi na mnie wzrok. Przysięgam, mam ochotę wybuchnąć niepohamowanym śmiechem. Czy to ja jestem taka wysoka, czy to dziewczę jest takie malutkie? Dosłownie mogłabym ją schować pod pachą!

- Dzień dobry - wita się, kątem oka zerkając na moje cycki - Była Pani umówiona? Jakie nazwisko?
- Jeśli ci je zdradzę, będę musiała cię zabić - uchyla usta, jakby chciała coś powiedzieć, jednak nic nie przechodzi jej przez gardło - Zrób nam dwie kawy, złoto. Pośpiesz się - mijam ją, otwieram drzwi i zatrzaskuję je z hukiem. Mężczyzna unosi głowę, posyła mi zdezorientowane spojrzenie, ale kiedy tylko skanuje mój strój, uśmiecha się chytrze i oblizuje usta. Już go mam, a miałam odrobinę nadziei, że tym razem będzie ciut trudniej - Witam, Panie Ramos - staję przed jego biurkiem, wystawiam dłoń i nieco pochylam się, aby mógł napatrzeć się na mój dekolt, który robi niemałe wrażenie.
- Witaj - podnosi się, całuje wierzch mojej dłoni, a jego oczy lądują tam, gdzie powinny - Nie ukrywam, takiego wejście się nie spodziewałem. Mam wrażenie, że chyba nie byliśmy umówieni, prawda?
- Owszem, nie byliśmy - uśmiecham się słodko, siadam na fotelu przed biurkiem i zakładam nogę na nogę - Mam nadzieję, że nie gniewa się Pan, iż tak niespodziewanie przerwałam Panu pracę? - sunę dłońmi po udach, Ramos przełyka ślinę i wsuwa palec między szyję, a kołnierzyk białej koszuli. Faceci są tacy naiwni.
- Pani zachowanie było bardzo niegrzeczne - podpiera łokcie na blacie biurka i patrzy mi w oczy. Dostrzegam w nich nutkę rozbawienia i czegoś jeszcze - Ale nie gniewam się, lubię pewne siebie kobiety. Są intrygujące i bardzo pocią... - nie kończy, rozlega się pukanie, a do środka wchodzi malutka blondyneczka z tacą - Kawa? - Romos unosi brew i spogląda na mnie. Niewinnie wzruszam ramionami, kręci głową i uśmiecha się rozbrajająco. Nie ukrywam, mimo swoich czterdziestu pięciu lat wygląda atrakcyjnie. Czarne włosy są idealnie ułożone, dopasowany garnitur przylega do jego szczupłego ciała, a zielone oczy dodają mu uroku jak i seksapilu. Cholera, Ramos to ciacho! Mogłabym go nawet bzyknąć - Dziękuję, Veronico. Możesz odejść - blondynka posyła mi surowe spojrzenie, od którego oczywiście cała drżę i wychodzi - Mam dziwne wrażenie, że raczej się nie polubiłyście. Mam rację?
- Och, nie znam Pańskiej sekretarki. To ona jest negatywnie na mnie nastawiona - podnoszę się, podchodzę do biurka i dolewam odrobinę mleczka do kawy. Ramos nie spuszcza ze mnie wzroku. Oblizuję usta, odkładam filiżankę i postanawiam działać. Wystarczy tej szopki - Więc! Przyszłam po coś, co bardzo mnie interesuje - sunę palcem po blacie biurka, podchodzę do niego i odsuwam fotel, aby wcisnąć się między jego nogi. Natychmiast układa dłonie na moich biodrach, a podniecenie prawie rozrywa mu spodnie. Uśmiecham się, przygryzam wargę i przelotnie dotykam policzka pokrytego lekkim zarostem. Seksowny - Mam nadzieję, że dojdziemy do porozumienia i oboje będziemy zadowoleni. Więc jak, dogadamy się?
- To zależy, czego Pani oczekuje. Weszła Pani tutaj nieumówiona i nie poznałem Pani nazwiska.
- Rosalie Hale. Miło mi - zalotnie przeczesuję długie, blond włosy, a Ramos zaciska szczękę.
- Mnie również, ślicznotko. A teraz powiedz, czego ode mnie oczekujesz, jestem tego bardzo ciekawy.
- Cóż, posiadasz coś, czego potrzebuję, Panie Ramos - marszczy brwi i naprawdę wygląda na zaciekawionego. Głupia nie jestem, wiem, że za nic w świecie nie odda mi tego po dobroci - Posiadasz pewien magazyn, w którym jest coś, czego chcę - prycha pod nosem, wbija palce w moje biodra, aż podskakuję. Dupek! - Mój przyjaciel Josh był u Pana wczoraj, niestety nie doszliście do porozumienia.
- Josh Hutcherson? Naprawdę myślał, że oddam mu magazyn, w którym mam najlepszy towar w Chicago?
- Nie potrzebujesz tego towaru, Sergio - przysuwa się, patrzy na mnie z dołu, a w jego oczach tańczą jakieś dziwne kurwiki, co doprowadza mnie do szału. Jego pewność siebie zaraz kopnie go w dupę - Ja zrobię z niego świetny użytek, podzielę się z tobą zyskami. Nie pożałujesz. Przemyśl to dobrze.
- Tak po prostu mam oddać ci towar warty miliony? To tak nie działa, słodziutka. Musisz zaoferować mi coś więcej, może siebie? - unosi brew, chwyta za skraj mojej sukienki i zaczyna mozolnie podsuwać ją w górę. Wsuwam palce w jego włosy, gwałtownie odchyla głowę w tył, a ja wpijam się w jego usta. Bez ceregieli wpycha język w moje gardło, zaciska palce na moich pośladkach i przysuwa do siebie - Jesteś kurewsko seksowna - dyszy ciężko, moja sukienka wędruje w górę, a jego palce suną po wnętrzu mojego uda. Gryzę go w wargę, odwracam się i opieram dłonie na biurku. Słyszę, jak gwałtownie wciąga powietrze, a ja nie tracę czasu. Z dekoltu wyjmuję maleńką fiolkę, odrywam zębami korek i wlewam fioletowy płyn do jego filiżanki. Niestety jego palce penetrują mój wrażliwy guziczek, jęczę przeciągle i bardziej wypinam pupę w jego stronę - Podobasz mi się, Rosalie. Chcę cię pieprzyć, a potem porozmawiać o interesach.
- Kolejność będzie odwrotna, Panie Ramos - biorę filiżankę, wręczam mu ją i nakazuję wypić całość - Najpierw pozmawiamy o interesach, a później będziemy się pieprzyć - zaciska szczękę, patrzy na mnie z pożądaniem i ku mojej uciesze, wypija duszkiem czarny płyn. Uśmiecham się, przykładam dłoń do jego kutasa i pieszczę przez spodnie. Dyszy ciężko, wlepia we mnie te zielone ślepia i zaciska palce na moim udzie - Cały magazyn dla mnie, na piśmie. A potem możesz wejść w moją ciasną, mokrą cipkę.
- Naprawdę uważasz, że wytrzymam tak długo? - warczy seksownie, zrywa się na równe nogi i sadza mnie na biurku - Podnieciłaś mnie, nie powinnaś była tego robić. Wiesz, z kim masz do czynienia? - chwyta moją szczękę, ściska ją i mruży oczy. Nigdy nie przyszłabym do niego, gdybym nie wiedziała, kim, kurwa jest! Nikim ważnym, po prostu zwykłym pieprzonym dilerem, który sprowadził świetny towar z Japonii. Dzielnica już o tym wie, jeśli nie ja, zaraz będzie tutaj ktoś inny. Ramos nie nadaje się do interesów, towar szybko się przy nim zmarnuje - Jesteś bardzo odważna, kwiatuszku, a jestem niebezpiecznym człowiekiem.
- Lubię niebezpieczeństwo - sunę dłonią po jego torsie, niechcący zahaczając o sutek - I co teraz, hmm?
- Kurwa - gwałtownie zsuwa ramiączka mojej sukienki, a cycki wyskakują jakby żyły swoim życiem. Ten widok spycha go na skraj - Masz przebite sutki? - pyta z niedowierzaniem, żyła na jego szyi pulsuje niebezpiecznie, a ja napawam się tym widokiem - Nie wiem, kim do cholery jesteś, ale podobasz mi się jak diabli, Rosalie. Chcę cię. Tutaj, teraz, na tym biurku - rozpina pasek, patrzy mi w oczy i uśmiecha się przebiegle. Czekam na to, aż wreszcie wyciągnie kutasa, jednak nie jest mi dane doczekać tej chwili. Robi się blady jak ściana, podbiera dłoń na biurku i prawie na mnie upada - Co się ze mną dzieje? Słabo mi.
- Ciii - przytulam go, głaszczę po plecach, a jego oddech przyśpiesza. Chwyta powietrze, drży, poluźnia krawat, ale to nic nie da. Trucizna w jego żyłach właśnie rozpoczyna wykańczającą wędrówkę, z której Ramos żywy nie wyjdzie - Przykro mi, kochanie. Wiesz, że dzielnica rządzi się swoimi prawami.
- Ty suko - rzęzi ledwo zrozumiale, opada na fotel i przykłada dłoń do serca - C-co mi zrobiłaś?
- Otrułam cię - wzruszam ramionami, w jego oczach pojawia się chęć mordu, niestety jest zbyt słaby, aby ruszyć chociaż palcem - Jeszcze chwila, a będzie po wszystkim. Przykro mi - podnoszę tyłek z biurka, pochylam się i całuję go w usta. Zamyka oczy, jego oddech zwalania, a po chwili zapada idealna cisza. Odwracam fotel w stronę ściany, otwieram szuflady biurka i szukam tego, po co tutaj przyszłam. Uśmiecham się, kiedy znajduję złoty, mosiężny klucz - Bingo - wsuwam go w dekolt, poprawiam sukienkę, włosy i opuszczam jego biuro. Blondynka łypie na mnie wkurzona, jakbym zabiła jej rodzinę i tuzin kotów. Taka mała, a taka zadziorna - Pan Ramos powiedział, że jest zmęczony i prosił, abyś dała mu chwilkę na oddech - oblizuję usta, uśmiecham się pewna siebie i podążam do windy. Szybko poszło!

Czterdzieści minut później przekraczam próg naszego magazynu. Dawno temu Dante wygrał go w nielegalnym wyścigu, postanowił odremontować, odpicować i zrobić z niego zajebisty dom. To tutaj znajdowało się moje "miejsce", które uwielbiałam. To właśnie Dante po ucieczce z domu zgarnął mnie z ulicy, wziął do siebie i dał dach nad głową. Od czternastego roku życia ten facet to mój przyjaciel, ojciec i pocieszyciel w jednym. Mimo tego, czym się zajmował, był wspaniałym człowiekiem.
- Vi! - pierwszy dostrzega mnie Josh, który zrywa się z kanapy i patrzy na mnie wyczekująco - I jak poszło?
- Jak z płatka, gamoniu - wyjmuję klucz z cycków i dumnie mu go wręczam - Wystarczyło pokazać to i tamto, a facet jadł mi z jęki - uśmiecham się zadziornie, odpinam niewygodne szpilki i zsuwam z twarzy maskę. Fachowa robota, kupa kasy, a dzięki niej byłam kimś zupełnie innym. Kimś, kto nie istniał, kogo nie wyśledzi policja. Nawet, jeśli ta głupiutka blondynka idealnie wyśpiewa im mój wygląd, gówno im to da.
- Jesteś kurwa niesamowita! Produkowałem się i nic, a tobie uległ od razu. Twoje cycki są żyłą złota!
- Nie traktuj mnie przedmiotowo, Josh - wystawiam palec na znak groźby, a reszta wybucha śmiechem - Dałeś dupy i tyle. Powinieneś był załatwić sprawę bez problemu, ale jak zwykle nie możesz sobie beze mnie poradzić, co? - przewracam oczami, układam dłoń na jego karku i wpijam się w jego słodkie usta.
- Kurwa, Vi! Mieszasz temu biednemu chłopcu w głowie - Dante wzdycha ciężko, odbiera od niego klucz, a ja niechętnie odrywam się od ust przyjaciela - Dobra robota, maleńka - przytula mnie do siebie, całując w czubek głowy - Jeszcze dzisiaj jedziemy na miejsce, musimy zabezpieczyć towar. Bądźcie gotowi.
- Zawsze, tatuśku - puszczam mu oczko, karci mnie spojrzeniem, ale nic sobie z tego nie robię. Człapię do swojego pokoju na piętrze, przebieram się w coś wygodniejszego i wiążę włosy w koka. Kiedy ponownie schodzę na dół, zastaję Jamesa, który do nas dołączył. Opadam na kanapę obok Josha i układam nogi na jego - Siemka, James - mrugam okiem, chłopak wypuszcza powietrze i spogląda na Dante.
- Vi - burczy pod nosem, a ja prycham. To niesamowite, że po sześciu latach ten człowiek nadal mnie nie zaakceptował. Był z Dante od samego początku, są wręcz jak bracia i wciąż truje mu, że niańczy mnie i zachowuje się jak ojciec. Nie raz dochodziło między nami do sprzeczek, a prawie i rękoczynów, oczywiście z mojej strony. Dante nigdy nie pozwoliłby, aby James podniósł na mnie rękę. Dlatego tak bardzo się wkurwiał - Słyszałem, że załatwiłaś Ramosa. Brawo, twoje cycki się do czegoś przydają. Jestem dumny.
- Pierdol się, Devil - syczę przez zęby, a mój dobry humor idzie w cholerę. Josh głaszcze moją łydkę, jednak w tej chwili nie mam ochoty na czułości. Podnoszę się, podchodzę do tego idioty i mrużę oczy - Nie mów do mnie jak do dziwki, które posuwasz w Sezz. Jesteś wściekły, bo sprawę załatwiłam ja, a nie chłopcy. Ogarnij się, jesteś kurwa dorosły. Od samego początku traktujesz mnie jak gówno. Mam dość!
- Dziwisz się? Nie jesteśmy kurwa przedszkolem, a mój przyjaciel miłosiernie zbiera cię z ulicy po spierdoleniu z domu! Jestem pewny, że byś się zaćpała, gdyby Dante cię nie zabrał.
- I właśnie dlatego jestem mu wdzięczna! Ale co ty możesz o tym wiedzieć, huh? Przecież ty kurwa nawet nie masz serca - spluwam z kpiną, opuszczam magazyn i trzaskam drzwiami. Co za pierdolony dupek!

Opieram łokcie o barierkę, wpatruję się w rzekę oraz miasto po jej drugiej stronie, próbując się uspokoić. Trzeci papieros nie pomaga, najchętniej schlałabym ryj, żeby chociaż na chwilę wyrzucić z głowy Jamesa. Za cholerę nie rozumiem tego człowieka, który przy każdej okazji równa mnie z ziemią. Ma ogromny żal do Dantego, wypomina mu to, że mi pomógł i ocalił. Musiałam uciec, nie mogłam zostać w domu przepełnionym nienawiścią ojca. Miałam dość jego wybuchów, wiecznych pretensji, wyżywania się na nas i picia. Boże, ileż on pił! Miałam wrażenie, że nigdy nie trzeźwiał, zawsze był na haju, a my nie miałyśmy spokoju. Mama, ja i siostra. Zdane tylko na siebie. Tyle razy błagałam matkę, żebyśmy się wyniosły i wreszcie zakończyły ten cyrk. Niestety mama za nic w świecie nie zostawiłaby ojca, więc postanowiłam odejść. Powiedziałam jej o tym, ale nawet mnie nie zatrzymywała. Zabolało. Wybrała jego, toksyczne małżeństwo, zamiast ratować dwójkę swoich dzieci, które nie miały normalnego dzieciństwa. Nie tak powinna postąpić matka, jednak teraz już nic nie zmienię, a nawet gdybym miała szansę, nie zrobiłabym tego. Dzięki Dantemu mam wspaniałe życie, spokojne, stabilne. Mam niesamowitych przyjaciół, nie licząc Jamesa, którzy stoją za mną murem. Jaka szkoda, że jeden idiota potrafi mnie złamać, ale nie pokażę mu swojej słabości. Jestem na to za twarda, ja nie płaczę, ja nie pokazuję swojej miękkiej strony. Unoszę brodę wysoko, patrzę wrogowi w oczy i jeśli trzeba, pociągam za spust. Pieprzyć wyrzuty sumienia, co to kurwa w ogóle jest? Życie jest za krótkie, aby cackać się z nim i biadolić na swój los. Zamiast tego trzeba działać.
- Vi - moje rozmyślenia przerywa Dante, który przytula się do mnie od tyłu i podpiera brodę na mojej głowie. Skurczybyk! Zawsze wykorzystuje swój wzrost, aby mnie zdominować - Nie słuchaj Jamesa, okej? Pierdoli bez sensu, czym doprowadza mnie do kurwicy. Wiesz, że cię kocham i niczego nie żałuję, prawda? - przytakuję, układam dłonie na jego, które owija wokół mojego brzucha, jednak wiem, że mówi szczerze. Nigdy nie wypomniał mi tego, że mnie uratował - Tutaj jest twój dom i to się nigdy nie zmieni, chyba, że sama zdecydujesz inaczej. James przesadza, już dostał ochrzan. Czasami nie wie, kiedy przestać.
- Daj spokój, oboje go znamy. Truje ci dupę od sześciu lat, to się nie zmieni, Dante. On mnie nienawidzi.
- Nie mów tak - gwałtownie odwraca mnie w swoją stronę, aż włosy uderzają mnie w twarz - To mocne słowo, Vi. Jestem pewny, że James nie żywi do ciebie nienawiści, po prostu twierdzi, że jesteś za młoda, aby tu być i zajmować się tym, czym się zajmujemy. Popieram go, jednak sama w to weszłaś, ja wyłożyłem karty na stół. Jesteś dorosła, sama podejmujesz za siebie decyzje. Olej go, dobrze? Niech sobie gada.
- Mam to w dupie, Dante. Jedynie mnie wkurwia i podnosi mi ciśnienie. Jest strasznie irytujący.
- Pogadam z nim i wbiję mu do łba, że ma się od ciebie odpieprzyć. Inaczej skopię mu ten chudy tyłek.
- Chętnie się do ciebie przyłączę - uśmiecham się, obejmuję go w pasie, a głowę układam na jego torsie - Dzięki, Dante. Jesteś moim najlepszym przyjacielem, naprawdę spadłeś mi z nieba. Mój aniele.
- Raczej wylazłem z piekła, Vi - prycha rozbawiony, unosi mnie do góry i okręca dookoła.

O dwudziestej jesteśmy gotowi. Czeka nas wizyta w magazynie, w którym, mam nadzieję, zastaniemy mnóstwo dobrego towaru. Oby Ramos czegoś nie wymyślił, nie przechytrzył nas, jednak myślę, że był na to po prostu za głupi. To jeden z tych ludzi, którzy myślą fiutem, nie mózgiem.
- Kurwa, kotku! Gdzie się tak odstrzeliłaś, huh? - Caspar puszcza mi oczko i uważnie ogląda mój strój.
- Po akcji mam zamiar odwiedzić klub. Jestem wkurwiona, chcę się schlać i wyrwać seksowną dupcię.
- Auć! Ranisz uczucia Josha, Vi! - do środka wchodzi Stanley i wita się z towarzystwem - Chłopak szaleje na twoim punkcie, a ty przychodzisz do niego tylko wtedy, kiedy chce ci się pieprzyć. Nie ładnie, kochanie.
- Stanley, czy możesz przymknąć twarz? Ja tutaj jestem, tak? Przestań pieprzyć głupoty, stary!
- A co? Może tak nie jest? Wszyscy wiemy, że uwielbiasz Vi inaczej niż my. Nie rób z tego tajemnicy.
- To, że Josh był moim pierwszym nie oznacza, że może liczyć na coś więcej, słodziutki - mrugam okiem do Stanleya i podchodzę do Josha - Ja się nie zakochuję, a mój wróbelek ma tego świadomość, prawda? - układam dłoń na jego karku i przyciągam do swoich ust. Zna mnie, wie, co lubię i bez ogródek wpycha język w moje usta. Mruczę pod nosem, uśmiecham się i gryzę go w wargę - Widzisz? Świetnie się dogadujemy, nie ma potrzeby angażować w to serca, Stan - cmokam w powietrzu, poprawiam obcisłe, skórzane spodnie i bluzkę z dekoltem na pół pleców - Idziemy? Nie mam na to całej nocy, panowie.

Z wahaniem rozglądam się po okolicy. Magazyn Ramosa znajduje się w popieprzonej części Chicago i jeśli ktoś ma odpowiednią ilość oleju w głowie, nie zapuszcza się tutaj, choćby się waliło i paliło. Nie jestem strachliwą osobą, potrafię się obronić, a spluwa wsunięta za pasek spodni mnie uspokaja. Nie zmienia to faktu, że towar trzeba będzie przenieść i to w trybie natychmiastowym. To kwestia czasu, a przybędą tutaj inni dilerzy, którzy chętnie położą palce na dragach z Japonii. Czysta kokaina najlepszej jakości to kąsek dla każdego. Jaki pech, że ubiegłam wszystkich i zdobyłam klucz do nieba. Ma się ten spryt.
- Rockstar, Banger, Shot, zostajecie na czatach. Reszta za mną - przewracam oczami, James oraz Josh przepuszczają mnie zaraz za Dante, który otwiera kluczem potężną kłódkę i otwiera drzwi. Jak na zawołanie w ogromnym magazynie robi się jaśniej, przekręcam głowę raz w prawo, raz w ledwo i bezwiednie uchylam usta. Towaru jest w cholerę! - Ja pierdolę, to niesamowite. Widzicie?
- Przecież tego będzie z dwieście kilogramów! - James okręca się i chwyta za głowę - Ramos to idiota.
- Chociaż raz się z tobą zgodzę - cmokam z uznaniem, ale facet naprawdę się postarał - Musimy to przenieść, nie mamy za dużo czasu. Jeśli rozejdzie się wejść, kto posiada ten towar, będziemy mieć towarzystwo - podchodzę do jednej z palet, kucam i wciskam paznokieć, rozcinając folię. Kiedy nabieram na opuszek odrobinę białego proszku i wcieram w zęby, uśmiech rozświetla moją twarz - Pierwsza klasa, panowie. Nie obrazicie się, jak zaopiekuję się jednym woreczkiem, prawda? To tylko pół kilograma.
- Zapomnij, Vi. Nigdy nie dam ci takiej ilości dragów, ochujałaś? - Dante podchodzi do mnie, obiera woreczek i odkłada go na miejsce - Obiecałaś mi, że nie będziesz więcej brać, pamiętasz?
- Tak! Przecież nie biorę! Ostatni raz zjarałam się jointem pięć miesięcy temu! Jointem, Dante!
- Nie bronię ci zapalić od czasu do czasu, ale na tym impreza się kończy, Vi. Mówię poważnie.
- Tak jest, tatusiu - przewracam oczami, naburmuszona wracam do Josha i zakładam ręce na piersiach - Czasami mam go kurwa powyżej uszu. Zachowuje się, jakbym miała pieprzone czternaście lat.
- Ja wszystko słyszę, Vivienne - mruży oczy, a to, że użył mojego pełnego imienia, oznacza powagę sytuacji.
- Dobra, dobra, nie spinaj się - postanawiam rozejrzeć się, Dante wykonuje telefon i zbiera resztę chłopców do przewiezienia towaru do naszego magazynu. Tam, gdzie jest jego miejsce i gdzie będzie bezpieczny. Podchodzę do regału i marszczę brwi, biorąc do ręki mały notes. Przewracam kilka kartek i szybko orientuję się, że to własność Ramosa. Jest cała rozpiska dostaw oraz kwot, jakie zarabiał. Nie ukrywam, zyski z dragów są wręcz kosmiczne. Jednak to, co zastaję na kolejnej kartce prawie wbija mnie w ziemię - D-Dante - jąkam się, odwracam i podchodzę do niego. Kiedy podsuwam mu notes pod nos, uchyla usta zaskoczony - Szykuj się na grube pieniądze, skarbie. Już mamy przejebane.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro