Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Vi POV:
Mój oddech przyśpiesza, a serce napełnia się nadzieją. Jeśli tylko James mnie zobaczy z pewnością nie zostawi mnie tutaj. Mam ochotę wybiec z domu i wręcz rzucić się na niego, chociaż oboje nie darzymy się zbytnią sympatią. W tym momencie jest to mało ważne, ponieważ Devil jest moją szansą. To nie tak, że źle mi z Justinem, jednak tęsknię za chłopcami i boli mnie myśl, że nawet nie wiedzą, że żyję i mam się całkiem dobrze. Nie rozumiem, dlaczego Jay po prostu to zataił i nie uspokoił ich. To okrutne!
- Nathan, zabierz Vivi na dół i przypilnuj. Nie spuszczaj jej z oka dopóki ci na to nie pozwolę. Jasne?
- Chyba sobie kurwa kpisz! - uderzam go w ramię i odsuwam się na bezpieczną odległość - Nie zachowuj się w ten sposób. Chcę wrócić z James'em do domu i zrobię to! Trzymasz mnie tutaj od niedzieli, a oni nie mają pojęcia, że żyję. Mam dość tej zabawy - zwijam dłonie w pięści, a on się uśmiecha. Bosko!
- Och, rybko. Zostaniesz tutaj tyle, ile będę chciał. Nie wrócisz dzisiaj z Devil'em do domu. Zapomnij.
- Masz gówno do powiedzenia, jestem dorosła i samodzielnie podejmuję decyzję! Nie wkurzaj mnie!
- Chyba już cię wkurzyłem, nie uważasz? Płoniesz ze złości, uspokój się. Masz ranne ramię, skarbie.
- Pierdol się! To moje ramię i mój ból. Jestem wdzięczna za opiekę, ale wracam z James'em, Jay.
- Zabierz ją, Nathan. Tracę cierpliwość - znudzony przewraca oczami, a we mnie gotuje się furia.
- Jasne, szefie - młody chłopak podchodzi do mnie, mruga okiem i wystawia dłoń - Chodź, mała.
- Mała to jest twoja pała, idioto! Nie dotykaj mnie, albo skończysz jak pieprzony Ramos! Ostrzegam!
- Jezu! Chyba naprawdę zacznę się ciebie bać, jesteś ostra jak brzytwa! Wyluzuj i chodź ze mną.
- Ani mi się śni! Zostaję tutaj, czekam na James'a, a potem wychodzę z nim. Mówię poważnie, Jay.
- Wiem, rybko - podchodzi do mnie, ujmuje moją twarz w dłonie i patrzy mi w oczy. Po rozbawieniu nie ma nawet śladu - Muszę porozmawiać z nim na osobności, w odwiedziny wpadnie kiedy indziej. Tak więc pójdziesz grzecznie z Nathanem, poczekasz na mnie, a ja przyjdę do ciebie niebawem. Bez dyskusji.
- Nie jestem twoim pieskiem, nie będę słuchać twoich rozkazów - wyrywam się i prycham z kpiną - Jeśli nadal będziesz chciał mną rządzić, nigdy więcej się z tobą nie spotkam. Decyzja należy do ciebie.
- Nathan - kiwa głową do chłopaka, który przerzuca mnie przez ramię aż się krzywię. Kurwa! Moje biedne, podziurawione ramię! - Ostrożnie, nie zrób jej krzywdy - zaciskam usta, aby nie wybuchnąć niczym bomba nuklearna, zamykam oczy, a chłopak opuszcza salon. Jaka szkoda, że rana mnie ogranicza.







Jay POV:
Kiedy tylko Nathan zabiera Vi do piwnicy, Savage wpuszcza James'a. Wchodzi do salonu, rozgląda się dookoła jakby czegoś szukał i dopiero po chwili skupia na mnie wzrok. Wygląda jak wrak człowieka!
Jego włosy są rozczochrane, ma worki pod oczami i mam wrażenie, że pił przez ostatnie pięć dni. Kto
by pomyślał, że tak bardzo przejmie się losem dziewczyny, której nienawidzi i którą tłamsił.
- Co cię do mnie sprowadza, kuzynie? - wskazuję dłonią na fotel i siadam naprzeciwko - Coś się stało?
- Nie przyszedłem tutaj na zwierzenia. Chcę zadać ci jedno pytanie i oczekuję szczerej odpowiedzi.
- Szczerej, tak? Hmm, zależy jakie to pytanie. Nie obiecuję, że udzielę ci na nie odpowiedzi, James.
- To prawda, że byłeś wtedy w domu Ramosa? - kurwa, skąd to wie?! - Po prostu tak czy nie?
- A jeśli tam byłem? Dlaczego tak bardzo cię to ciekawi, kuzynie? Już nie mamy wspólnego biznesu.
- Znam cię, siedzimy w tym samym gównie i wiem, że chcesz dokładnie tego samego, co ja.
- Tego samego co ty? Co dokładnie masz na myśli? - przechylam głowę, a James prycha wkurzony.
- Nie udawaj, wszyscy szukamy medalionu. Wieść o śmierci Ramosa szybko się rozeszła, a każdy wie, co trzymał w magazynie. To kwestia czasu, a dowiedzą się również o dostawie, która przypłynie za trzy tygodnie. Wiesz o niej, masz świetnych informatorów i nie wciskaj mi kitu, że jest inaczej. Więc?
- Więc czego ode mnie oczekujesz, huh? Może i chcę tego samego, co ty, do czego zmierzasz?
- Byłeś w tym domu, wiem to. Widziałeś Vivienne? - mam ochotę roześmiać się na głos na jego żałosną minę. Pewny siebie facet, bite metr dziewięćdziesiąt pewności siebie, mięśni, odwagi patrzy na mnie jak zagubiony szczeniak. Karma to naprawdę suka i przychodzi znienacka - Kręciłeś się obok niej.
- Owszem. Zaprosiłem ją na kolację, na kręgle, a potem do mojego łóżka. Świetnie się bawiliśmy - uśmiecham się, a James'a zalewa krew. Boli go myśl, że pieprzyłem się z dziewczyną, z którą żyje pod jednym dachem od sześciu lat - Vivi jest piękna, zdecydowanie mój typ. Chyba ci to nie przeszkadza?
- Nie obchodzi mnie to, co robi ta dziewczyna. Może pieprzyć się z kim chce. Widziałeś ją w tym domu?
- Nie, nie widziałem jej. Kiedy przyjechałem na miejsce dochodziła czwarta rano. Jedyne, co zastałem w środku to mnóstwo trupów i krwi. Skoro pytasz o nią, co się wydarzyło? Vivienne wam się zapodziała?
- Nie udawaj, że tego nie wiesz. Lecisz na nią, podoba ci się. Nie zaniepokoiło cię, że się nie odzywa?
- Szczerze? Nie - wzruszam ramionami i staram się, aby zabrzmiało to obojętnie. Prawda jest taka, że przetrzepałbym całe miasto, żeby ją odszukać, ale tego James nie musi wiedzieć - Przecież znasz Vivi, stary. To kobieta, która chodzi własnymi drogami i to ona rozdaje karty, decyduje o naszym spotkaniu.
- Kłamiesz mi w żywe oczy, Jay. Jeśli wiesz, gdzie ona jest i zatajasz to, będzie źle. Rozumiesz?
- Co ty możesz mi zrobić, hmm? Czy tego chcesz, czy nie jesteśmy rodziną. Twoja mama byłaby bardzo zawiedziona, gdyby wiedziała w jaki sposób się do mnie odzywasz. Swoją drogą, czeka nas rodzinny obiad w sobotę. Szykuj się - mrugam okiem, a sytuacja zaczyna mnie bawić - Doprowadź się do porządku.
- Pierdolę ten obiad! - zrywa się na równe nogi, płonie ze złości i szarpie za włosy - Muszę znaleźć Vi, to mój priorytet. Nie wierzę, że osłoniła mnie własnym ciałem i nagle zniknęła. To mnie niszczy.
- Widzisz, życie bywa niesprawiedliwe i okrutne - podnoszę się, wkładam dłonie w kieszeni jeansów i podchodzę do niego - Czułem się dokładnie tak samo, kiedy moja mała, urocza siostrzyczka odebrała sobie życie. Też byłem zniszczony, James. Tęsknota, ból, bezradność kaleczyły moje serce. I to dzięki tobie.
- Dobrze wiesz, że nie chciałem dla niej takiego końca. Nie zrobiłem tego specjalnie, do kurwy nędzy!
- Możliwe. W końcu każdemu może zdarzyć się wypić za dużo i dobrać się do majtek własnej kuzynki.
- Przestań - mruży oczy, zaciska szczękę, a ja upajam się jego bólem - Nie chciałem jej śmierci, Justin.
- Naprawdę? Więc dlaczego wypiąłeś się na nią, skoro zrobiłeś jej kurwa dziecko?! - wydzieram się, a resztki mojego opanowania idą w cholerę. Na samą myśl mam ochotę udusić go gołymi rękoma - Bała się, była przerażona i miała zaledwie osiemnaście lat, a ty po prostu zaśmiałeś jej się w twarz, spychając na samo dno! Przez ciebie odebrała sobie życie, to twoja wina!! Powinieneś wziąć to na swoje barki, tchórzu!
- Wiem! Żałuję tego każdego dnia, poczucie winy nie opuszcza mnie nawet na moment i pokutuję za to! Mówisz tak, jakbym miał to w dupie, a tak nie jest! Była moją kuzynką, rodziną, a ta fatalna impreza potoczyła się w najgorszy z możliwych kierunków! Nie powinna była jarać, a ja nie powinienem był się zapomnieć! Przykro mi, okej?! Kochałem ją, dorastaliśmy razem i już zawsze będę się za to obwiniał.
- Justin - do salonu wchodzi Savage, patrzy na mnie i kręci głową - James, powinieneś już iść, stary.
- Jeśli chociaż w najmniejszym stopniu zależy ci na Vi, lubisz ją, czy cokolwiek innego, daj mi znać, kiedy ją zobaczysz. Jeśli nie dla mnie, to dla Dantego który cierpi z nas wszystkich najbardziej. Kocha ją i czuje się winny, że ją opuścił - po tych słowach odwraca się, wychodzi i zostawia mnie samego.
Podchodzę do okna, zakładam ręce na piersiach i wpatruję się, jak wsiada do samochodu, odjeżdżając z piskiem opon. Znam wszystkich z Seven od dziesięciu lat. Siedzą w tym bagnie od małego, pouciekali z domów i włóczyli się, aż trafili na Dantego. Skoro zajmujemy się dokładnie tym samym to proste, że prędzej czy później musieliśmy na siebie wpaść. Nie rywalizowaliśmy, po prostu mijaliśmy się, czasami wspólnie piliśmy w klubie lecz nigdy nie wchodziliśmy sobie w drogę jeśli chodziło o interesy. Nie podbieraliśmy sobie klientów, nie zapuszczaliśmy się na nie swoje tereny. Odpowiadało mi to, dopóki na horyzoncie nie pojawił się Ramos i jego zajebiste znajomości w Japonii. Nie wiem, jakim cudem tego dokonał biorąc pod uwagę to, iż był skończonym idiotą, ale tym mi zaimponował. Jaka szkoda, że spóźniłem się o jeden dzień, aby odebrać od niego klucz. Wieść o tym, że to właśnie Vi sprzątnęła go z tego świata rozeszła się niczym świeże bułki, a ja nie wierzyłem, że kobieta mogła tego dokonać. A jednak udało jej się, co nie dziwiło mnie już po zobaczeniu jej. Wystarczyło, że zakręciła tyłkiem, a Ramos padł jej do stóp. Potrafiła zrobić piorunujące pierwsze wrażenie, była przepiękna, pewna siebie i dążyła do celu. Nie wahała się, nie okazywała litości. Kilka razy dotarły do moich uszu wieści, że robi na mieście prawdziwy rozpierdol, ale nigdy nie miałem okazji, aby się jej przyjrzeć. Dopiero kiedy przyszła do mojego klubu, a Savage natychmiast ją rozpoznał musiałem to wykorzystać. Nie sądziłem, że jest taka piękna i tak pyskata. Przeważnie trafiałem na te potulne jak baranki kobiety, które same pchały mi się do łóżka, a potem nigdy więcej już ich nie widziałem. Z Vi było inaczej. Mimo tego, że oddała mi się na trzecim spotkaniu jeszcze bardziej mnie do niej ciągnęło. Zasmakowałem czegoś wyjątkowego, niesamowitego i pragnąłem więcej. Wcale nie musiałem jej tutaj trzymać, mogłem od razu podrzucić ją do Seven, jednak nie byłbym sobą, gdybym nie zatrzymał jej dla siebie. Odegranie się na Devil'u było drugorzędną sprawą, bardziej kręcił mnie fakt, iż Vivi próbowała ze mną walczyć, a i tak do tej pory przegrywała. To podniecające mieć nad nią taką przewagę, wiedząc, że to ostra i nieprzewidywalna kobieta.


Nathan przyprowadza ją chwilę później. Kiedy tylko przekracza próg salonu rozgląda się w poszukiwaniu James'a, a na jej ślicznej buzi pojawia się rozczarowanie. Naprawdę sądziła, że tak po prostu ją oddam?
- Kogo szukasz, rybko? Czyżby człowieka, który sprawił ci przykrość? No weź, przecież go nie lubisz.
- A jakie to ma teraz znaczenie, huh? Przyszedł tutaj, a ja chciałam z nim wyjść. Jesteś kurwa idiotą!
- Ouć! Dlaczego ranisz moje biedne serduszko, hmm? Nie cieszysz się, że spędzasz ze mną czas? Jest miło.
- Wiesz, co? Kiedy tylko stąd wyjdę, nie chcę widzieć cię na oczy. Wiedz, że jesteś u mnie spalony.
- Naprawdę? Nie rób mi tego - wyginam usta w podkówkę, Vi marszczy brwi i patrzy na mnie jak na wariata. Wygląda tak słodko z tym zdezorientowaniem na twarzy - Lepiej chodź tutaj i przytul się.
- Ty chyba masz coś z głową, wiesz? Mówię ci, że jesteś spalony, a ty chcesz się przytulać? Zapomnij.
- Nie bądź taka - podchodzę do niej, ujmuję w palce jej brodę i zmuszam, aby na mnie spojrzała. Robi to bardzo niechętnie, a jej oczy wręcz mnie mordują - Może dokończymy to, co przerwał nam James?
- Nie będę się z tobą pieprzyć, możesz pomarzyć. Jeśli mnie wypuścisz, może jeszcze zmienię zdanie.
- Lubię, kiedy jesteś taka ostra. To podniecające - szepczę w jej kuszące usta, prześlizguję językiem po dolnej wardze, a Vi odskakuje jak poparzona. To nowość! - Czy ty naprawdę ode mnie uciekłaś, rybko?
- Powiedziałam, że nie będziemy się pieprzyć, więc nie próbuj mnie zbajerować, jasne? Nie uda ci się.
- Och, chcesz się założyć? - uśmiecham się chytrze i wpatruję się w nią z oczekiwaniem - Odważysz się?
- Daj mi spokój - burczy pod nosem, mija mnie i siada na kanapie okrywając się kocem - Jestem zmęczona, nie będę bawić się w twoje chore gierki. Jedyne, co możesz dla mnie zrobić to dać mi coś na ból.
- Dokucza ci ramię? - siadam obok niej, przytakuje głową i wzdycha ciężko - Zaraz dostaniesz proszek. Powinnaś również wrócić do łózka. Minęło zaledwie pięć dni, nie możesz się tak przemęczać.
- Przecież nic nie robię. Wciąż leżę, albo jem, albo oglądam telewizję. To nudne! Pójdziemy gdzieś?
- Wiem, co próbujesz zrobić - odgarniam kosmyk jej włosów, głaszczę opuszką palca jej policzek, a ona nie spuszcza ze mnie wzroku. Nosi mnie jak cholera, odkąd pieprzyłem ją w klubie i w domu nie jestem w stanie dotknąć innej kobiety. Pierdolony obłęd! - Musisz wytrzymać jeszcze trochę, a potem się zastanowię - przewraca oczami i posyła mi pełne nienawiści spojrzenie - Mogę zorganizować ci czas, jeśli chcesz.
- Jak? - pyta z ciekawością, chwytam ją za biodra i sadzam na swoich kolanach. Jestem pewny, że doskonale wyczuwa moje przebijające się przez jeansy podniecenie - Rany, Jay. Co z tobą?
- Nic? Po prostu tak na mnie działasz, kwiatuszu. Pragnę cię. Czekam na to od naszego ostatniego razu.
- Wypuść mnie, a dam ci to - wsuwa palce w moje włosy, opiera piersi na moim torsie i gryzie w brodę.
- Najpierw mi to daj, a potem cię wypuszczę - kurwa, tracę oddech, kiedy napiera na mojego fiuta!
- To nie ty dyktujesz tutaj warunki, skarbie. Skoro czegoś ode mnie chcesz, musisz coś obiecać.
- Wypuszczę cię za dwa dni, w niedzielę - wsuwam palce pod jej bluzkę, a moje opuszki spotykają się z jej ciepłą, delikatną skórą. Jeśli zaraz w nią nie wejdę, oszaleję i będę zmuszony użyć własnej dłoni.
- Przysięgnij, że to zrobisz - porusza biodrami, ociera się o mnie i ledwo mogę usiedzieć w miejscu. Odchylam głowę, opieram ją o wezgłowie i próbuję powstrzymać chęć rzucenia się na nią - Przysięgnij.
- Przysięgam - mam ochotę walnąć sobie w twarz, jednak Vi przechodzi do działania. Jednym ruchem zdejmuje ze mnie t-shirt, wpija się w moje usta i napiera na mnie swoim ciałem. Kurwa! Podniecenie uderza mi do głowy, obejmuję ją mocno i wślizguję język do środka. Jęczy przeciągle, szarpie za moje włosy i wciąż się porusza - Nie masz pojęcia, jak bardzo pragnę być w tobie - dyszę ciężko, rozłącza nasze usta i patrzy mi w oczy. Jej spojrzenie spycha mnie na skraj, a samokontrola ucieka pokonana. Podrywam się z miejsca, tulę ją do siebie i wchodzę po schodach. Idę wprost do mojej sypialni, trzaskam drzwiami i układam ją na łóżku. Pozbywam się własnych ciuchów, potem rozbieram Vi i napawam się widokiem jej idealnego ciała. Płaskiego brzucha, idealnego trójkącika między nogami i tych seksownych sutków z kolczykami w środku. Kurwa, to takie seksowne! - Jesteś przepiękna, rybko. Nigdy się tobą nie nasycę, wciąż mi ciebie za mało - zagryza wargę, unosi nogę i opiera stopę na moim torsie. Patrzy mi w oczy jak wygłodniałe zwierzę gotowe do skoku, a ja zaczynam wędrówkę wzdłuż jej nogi. Szybko docieram do zwieńczenia jej ud, wygodnie moszczę się na łóżku i pieszczę, a z jej ust natychmiast ucieka krzyk. Mój język pracuje wytrwale, jej ciało wije się, nie potrafi spokojnie uleżeć i wciąż szarpie moje włosy. Jest tak wrażliwa na pieszczoty, wystarczy chwila i już jest gotowa, mokra tylko dla mnie - Niedługo będę pieprzył twoje usta, ale nie dzisiaj. Teraz pragnę się w tobie zanurzyć - odsuwam się, oblizuję usta i zapamiętuję jej smak. Vi dyszy ciężko, zaciska dłonie na kołdrze i patrzy na mnie z tym podnieceniem w oczach. Och, ależ będę ją posuwał, aż będzie wrzeszczeć na cały dom - Jesteś gotowa, nie traćmy czasu - sięgam do szafki i wyjmuję gumkę. Marszczę brwi, kiedy Vi kręci przecząco głową - Co chcesz mi powiedzieć?
- N-nie musisz - jąka się przez przyśpieszony oddech, a ja nic z tego nie rozumiem - Zabezpieczam się.
- Zabezpieczasz? - unoszę brew, rzucam paczuszkę na łóżko i układam się na niej - Co to znaczy?

- Od roku robię zastrzyk. Jeśli chcesz, nie musisz używać prezerwatywy - kurwa! Co za cholerny fart.
- Zaskakujesz mnie, kwiatuszku. Więc mam zaufać ci w tej kwestii? A jeśli właśnie robisz mnie w konia?
- Poważnie, Jay? Mam dwadzieścia lat, nie chcę mieć dziecka, przynajmniej nie teraz. Rób co chcesz.

- No dobrze, zaryzykuję - kolanem rozchylam jej nogi, podpieram łokcie po bokach jej głowy uważając na ranne ramię, po czym wsuwam się w nią ostrożnie. Jezu! Nigdy nie pieprzyłem laski bez gumki, zawsze byłem ostrożny, a to uczucie wręcz rozpieprza mojego fiuta! Jest tak inaczej, tak dobrze, tak ciepło, tak ciasno. To zadziwiające, jak wiele ominęło mnie przez tyle lat! - Kurwa! Czuję cię o wiele lepiej, rybko. Zaciskasz się na mnie - poruszam biodrami i wbijam się w nią coraz mocniej. Kontakt wzrokowy pogłębia moją rządzę i po chwili już nie jestem w stanie być delikatny, hamulce puszczają. Odsuwam się od niej, podpieram na piętach i chwytam za biodra unosząc lekko. Przy każdym ruchu jej piersi falują seksownie prosząc o pieszczotę, jednak pochłania mnie taka przyjemność, że nie jestem w stanie myśleć o niczym innym, jak o orgazmie, który będzie kurewsko dobry, wyjątkowy i to dzięki niej - Jesteś moja, Vivi.
- N-nie jestem - rozchyla usta, odchyla głowę i ponownie zaciska się na moim kutasie. Jasna cholera!

- Jesteś! Powiedz to - wysuwam się z niej na całą długość, by móc wbić się ponownie z większą silą. Wrzeszczy, owija palce wokół mojego nadgarstka i oddaje się przyjemności - Powiedz, kochanie.
- Pieprz się - oddycha głęboko, patrzy mi w oczy i wypycha te seksowne cycki w górę. Przepadam.
- Zdecydowanie wolę pieprzyć ciebie - opadam na nią, zasysam sutek i znęcam się nad nim bez grama litości - Moja - gryzę go, czym ponownie wyduszam z niej krzyk. Za karę z premedytacją drapie moje plecy.

Po seksie bierzemy wspólny prysznic. Nie ukrywam, to dla mnie nowość, ponieważ nigdy nie robiłem tego z żadną kobietą. Po prostu odprawiałem je z kwitkiem, a do porządku doprowadzałem się sam. Podoba mi się to, iż mogę dotykać Vi, myć jej delikatną skórę, napawać się jej obecnością. To niebywałe, że znając ją od zaledwie pięciu dni nie jestem w stanie spojrzeć na inną kobietę. W moim życiu nie ma miejsca na miłość, ckliwe pierdolenie. Jeśli chcę pieprzyć chętnych kobiet nie brakuje, a mimo to trzymam Vi przy sobie siłą. Nie pozwalam wrócić jej do domu i zaczynam zastanawiać się, jaki jest tego powód. Polubiłem ją. Jest inna niż wszystkie dotąd poznane przeze mnie kobiety i chyba właśnie to mnie w niej tak kurewsko pociąga. Będę miał z nią sporo zabawy, bo za cholerą nie pozbędzie się mnie tak łatwo. Jest moja.

Wieczorem zmieniam opatrunek na nowy, połyka tabletkę przeciwbólową i zjada kolację. Wygląda uroczo w krótkich, dresowych spodenkach i moim t-shircie, który jest na nią sporo za duży. Związała go u dołu przez co mogłem podziwiać jej seksowny tyłek. Działała na mnie jak pieprzony afrodyzjak.
- Dobrze ci, rybko? - mruczy pod nosem, kiedy głaszczę jej plecy. W tle leci film, którym nie jesteśmy zainteresowani, a w domu panuje cisza. Dochodzi dwudziesta pierwsza i prawie zasypia - Zaniosę cię na górę, dobrze? - kręci przecząco głową, obejmuje mnie w pasie i opiera policzek na moim torsie - Och, więc chcesz spać w salonie, tak? - przekręcam się na bok, odsuwam jej włosy i całuję w nos. Nie otwiera oczu i jestem pewny, że za moment odleci - Śpij, rybko, a ja zaopiekuję się tobą. Dzisiaj, jutro i pojutrze.
- A po pojutrze już nie? - pyta sennie, zaciska usta, a ja uśmiecham się jak debil - Nie fajnie, Jay.
- Po pojutrze też, a nawet po po pojutrze również. Jesteś moja i niebawem sama mi to powiesz.
- Dobrze, że za marzenia nie biją. Inaczej twój tyłek były siny i nie usiadłbyś na nim przez długi czas.
- Nawet zasypiając musisz mieć ostatnie słowo, co? Zamknij się już, bo zaraz znowu cię przelecę.
- Nie obiecuj - prycham z niedowierzaniem, ale ta kobieta rozwala mnie na łopatki - Chce mi się spać.
- No coś ty? Nie może być! Przecież tryskasz energią, rybko. Buzia wręcz ci się nie zamyka, no weź.
- Nie żartuj sobie ze mnie, dobra? - ziewa przeciągle, zasłania usta dłonią i mlaszcze słodko jęzorem.
- Dzieciak z ciebie, kwiatuszku. Za to jaki uroczy i seksowny - wpatruję się w jej piękną twarz, dotykam kciukiem jej zamkniętych powiek i dopiero teraz dociera do mnie myśl, iż ta dziewczyna sprowadzi na mnie kłopoty. Jest pierwszą, której okazuję jakąkolwiek czułość. Dziwię się, że potrafię to robić.
- Justin - ciszę w salonie przerywa Savage. Podchodzi do nas, siada na brzegu stolika i przelotnie zerka na wtuloną we mnie Vi - Znaleźliśmy medalion - ledwo kończy mówić, a Vivi zrywa się na nogi jak porażona prądem. Patrzy na niego z przerażeniem i przykłada dłoń do piersi. Co tu się do cholery odpierdala?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro