Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Jay POV:
Trzymam w ramionach wijącą się Vi, Dante zmierza w naszym kierunku, a na jego twarzy dostrzegam szok, niedowierzanie jak i furię. Jeśli dotrze do nas zabierze ją, a nie taki miałem wobec niej plan. Szlag!
- Jay! - przekręcam głowę i wlepiam wzrok w Nathana, który zaparkował przy krawężniku. Bez wahania wpycham Vi na tylne siedzenie, siadam obok niej i ledwo zamykam drzwi, rusza z piskiem opon.
- Nie! Zatrzymaj się! - Vi wrzeszczy jak obłąkana, uderza dłońmi w szybę, a kiedy mijamy Dantego wręcz wpada w szał - Nienawidzę cię, rozumiesz?! Nienawidzę! Jesteś skurwielem, dupkiem, debilem - dyszy ciężko, morduje mnie spojrzeniem z ledwością nad sobą panując. Naprawdę ją wkurwiłem - Nie chcę cię więcej widzieć, kapujesz?! Przysiągłeś, że jutro mnie uwolnisz, zrobisz to, a potem koniec! Dość tego!
- Uspokój się! - podnoszę głos, a jej furia wyprowadza mnie z równowagi - Dante nie mógł cię dzisiaj zabrać, ponieważ wrócisz do domu jutro tuż przed północą. Nie wściekaj się, taka była umowa, czyż nie?
- I masz zamiar dotrzymać słowa? Ty? - prycha z kpiną, zaciskam szczękę i chwytam jej nadgarstek.
- Owszem, mam zamiar dotrzymać słowa. Dlatego wyluzuj i nie zachowuj się jak dziecko, rybko!
- Pierdol się - wyrywa nadgarstek, czym sprawia sobie ból. Przykłada dłoń do barku, opiera plecy o siedzenie i zamyka oczy - Mogłeś przynajmniej pozwolić mi się z nim zobaczyć. To naprawdę tak wiele?
- Nie, to niezbyt wiele. Jednak oboje znamy Dantego, prawda? Nie pozwoliłby mi ciebie zabrać.
- I słusznie! Nie masz prawa mnie przytrzymywać. Mogłeś mu chociaż powiedzieć, że żyję! On cierpi.
- Nic mu nie będzie, ma twardą dupę. Jutro wrócisz do domu i wszystko będzie tak jak dawniej.


Kiedy tylko wchodzimy do domu, Vivi ucieka na górę i trzaska drzwiami od sypialni. Rzucam torby z zakupami na kanapę, nalewam drinka i wychylam jednym haustem. Robię kolejnego, pochłaniam go tak, jak pierwszego i dopiero za trzecim razem, kiedy nieco się uspokajam, jestem w stanie delektować się smakiem bursztynowego płynu. Nikt nie potrafi wkurwić mnie tak jak ona. Wystarczy sekunda, a wybucha niczym pieprzony wulkan zgarniając ze sobą moje opanowanie i spokój. Jest jak huragan, który niszczy wszystko wokół siebie, jest jak trąba powietrzna zasysająca moją cierpliwość. A mimo to ta cholerna mała wariatka kręci mnie jak diabli i pragnę mieć ją obok siebie. To dziwne, że przywiązałem się do niej w zaledwie sześć dni, odebrała mi jakąś cząstkę mnie samego, co cholernie mi się nie podoba. Nigdy nie kochałem żadnej kobiety, prócz matki i siostry, a ona wtargnęła w moje poukładane życie i robi z nim to, co jej się żywnie podoba! Jest odważa, nie okazuje strachu i gdyby tylko miała zdrowe ramię, z pewnością wyskoczyłaby z pazurami. Jak to możliwe, że w takim szczupłym ciele drzemie taka drapieżna kobieta?
- Justin - do salonu wchodzi Nathan, a na jego ustach gości chytry uśmieszek - Czy z Vivi wszystko okej?
- Zapewniam cię, że tak. Chyba sam widziałeś, prawda? Kiedy jest wściekła lepiej zejść jej z drogi.
- Nie ukrywam, ma mocny charakterek. Przez chwilę bałem się, że rozpęta wojnę w samochodzie.
- Tsa, jest do tego zdolna, wierz mi - prycham pod nosem, odkładam szklaneczkę, a po domu roznosi się odgłos pewnych kroków. Unoszę głowę i wpatruję się w zbiegającą po schodach Vivienne. Jest wściekła!
- Jesteś takim skurwielem, że nie wytrzymam! - wyrzuca ręce w górę, Nathan ewakuuje się i zostawia mnie na pastwę losu! - Nie wybaczę ci tego, że nie pozwoliłeś mi przytulić Dantego. Rozumiesz to?! - ze skruchą przytakuję głową, zaciskam zęby i powstrzymuję uśmiech. Jest taka seksowna, kiedy płonie ze złości. Jej oddech szaleje, rumieńce pokrywają jej policzki, a włosy są w nieładzie. Piękna, wkurwiona kobieta. Taką ją właśnie lubię - Mam ochotę skopać ci dupę. Tak, żebyś jęczał z bólu, żebyś nie mógł na niej siedzieć! Zasłużyłeś sobie na to, przechodzisz samego siebie, Jay! Lubię cię, ale nie będziesz mną rządził.
- Lubisz mnie? - unoszę brew, a do niej dociera to, co powiedziała. Och, słodka dziewczynka się zapędziła - No, proszę. Dobrze wiedzieć, rybko, że mnie lubisz. W takim razie może przestaniesz na mnie krzyczeć, a w zamian się przytulisz? - rozchylam ramiona, zakłada ręce na piersiach i dumnie unosi brodę - No chodź.
- Nie, ponieważ na to nie zasłużyłeś. Zachowałeś się jak dupek i cham! Nie miałeś prawa mnie zatrzymać.
- Musiałem to zrobić, Vivi. Inaczej Dante by mi ciebie zabrał, a nasz czas kończy się dopiero jutro.
- Nieprawda! Wyjaśniłabym mu na czym polega sprawa i zapewniłabym go, że nie dzieje mi się krzywda.
- Naprawdę myślisz, że to by wystarczyło? Zrobiłby aferę na ulicy i zabrałby cię siłą, dobrze o tym wiesz.
- Znam go, Justin. Dante mi ufa i tak samo jak ty, nie może mną rządzić. Nikt nie może, zakoduj to sobie.
- Zakodowałem. Wcale nie chcę tobą rządzić, jedynie, czego pragnę to ciebie. Ciebie tylko dla siebie.
- To dziwne. Dlaczego tak bardzo ci na tym zależy, hmm? Wiesz, co to oznacza? Przywiązanie, kochanie.
- Już jestem do ciebie przywiązany, nie widzisz tego? - jej maska odwagi spada, patrzy na mnie zaskoczona i opiera dłonie na oparciu kanapy - Kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy wiedziałem, że jesteś niesamowita i nie pomyliłem się. Ciągnie nas do siebie dziwna siła, pozwólmy jej na to. Nie walcz ze mną.
- Gdybym przestała walczyć, musiałabym się poddać, być potulnym barankiem. Nigdy taka nie będę.
- I nie chcę, żebyś taka była. Twój cięty język cholernie mnie kręci, lubię, kiedy jesteś taka zadziorna - podchodzę do niej, układam dłoń na jej karku i przyciągam do siebie - Moja - wpijam się w jej usta całkowicie pozbawiając ją tchu. Jest zaskoczona, ale wpycha język w moje usta i pogłębia pocałunek. Mimo tego, że wciąż walczy doskonale wie, że oboje mamy związane ręce, ktoś pociąga za te pieprzone sznurki i co rusz przyciąga nas ku sobie - Pragnę cię - dyszę w jej usta, przygryzam jej dolną wargę i odrywam się od niej. Patrzy na mnie podniecona, a po jej złości nie ma śladu. Nie powinna się wkurzać, skoro i tak mam zamiar ją jutro wypuścić - Jesteś taka nieznośna - karcę ją spojrzeniem, chwytam jej uda, a ona posłusznie owija nogi wokół moich bioder. Składa pocałunki na mojej szczęce, a moje opanowanie z każdym krokiem słabnie i wręcz mam ochotę wziąć ją tu i teraz, co nie jest dobrym pomysłem. Nie chciałbym, aby przypadkiem chłopcy widzieli ją nago. Tylko ja mam prawo do takiego widoku, nikomu więcej na to nie pozwolę - Musimy się pośpieszyć, niebawem będziemy szykować się do wyjścia - zamykam za nami drzwi, przypieram ją do nich i natychmiast zabieram się do działania. Zsuwam z niej jeansy razem z bielizną, koszulka szybko do nich dołącza, a ja delektuję się widokiem jej pięknych piersi odzianych w seksowny stanik. Muszę zapamiętać, aby kupić jej więcej takich seksownych fatałaszków - Uwielbiam twoje piersi - uśmiecha się chytrze, oblizuję usta i po rozpięciu stanika dopadam do sutków, które pieszczę, ssę, gryzę, a jej zmysłowe jęki wypełniają pokój. Jestem podniecony jak diabli, doprowadza mnie do obłędu, a przy niej moje potrzeby robią się wręcz nieznośne. Nigdy wcześniej nie pieprzyłem się codziennie, teraz najchętniej nie opuszczałbym sypialni - Rozbierz mnie - robię krok w tył zostawiając ją pobudzoną. Odgarnia włosy, zdejmuje ze mnie koszulę, rozpina jeansy i przygryza wargę. Uwodzi mnie, niczego nie przyśpiesza czym testuje moją cierpliwość. Wisi na włosku - Nie pogrywaj ze mną, rybko. Zrób to! - podnoszę głos, wreszcie zsuwa moje jeansy razem z bielizną co przyjmuję z ulgą. Mój fiut wreszcie jest wolny, bez tego cholernego ucisku - Odwróć się - posłusznie wykonuje moje polecenie, czym nieco mnie zaskakuje. Układam dłonie na jej biodrach, wypycha tyłek w moją stronę, aż muszę zacisnąć zęby. Bestia! - Wiem, co robisz - szepczę jej na ucho, dociskam się do niej i wsuwam do środka. Jest taka ciepła, ciasna, miękka! Wariuję, dosłownie! Czuję, jak zaciska się na mnie sprawiając mi jeszcze więcej przyjemności. Przyśpieszam, moje biodra pracują jak szalone, wsuwam palce w jej włosy i zaciskam pięści. Spogląda na mnie przez ramię, przyciągam ją do swoich ust i całuję, wsuwając dłoń między jej nogi. Krzyczy, kiedy dociskam kciuk do wrażliwego guziczka bezlitośnie się nam nim znęcając. Drży w moich ramionach, porusza biodrami, wije się i dociska do mojego fiuta - Och, tak. Dobrze ci, kwiatuszku? Powiedz, czy mój kutas sprawia ci wystarczającą przyjemność? - nie odpowiada, w zamian za to nagradza mnie przeciągłym, zmysłowym jękiem i zaciska palce na moim nadgarstku. Jeszcze chwila i dojdzie.
- Jay! - zza drzwi dociera do nas głos Nathana. Nie teraz, ni chuja! - Zbieraj dupę, Seven czekają na dole!
- Pierdolę ich kurwa! - uprawiam zajebisty seks, posuwam ją jak szalony, a im zebrało się na odwiedziny?!
- Chyba sobie kpisz, stary! Chłopcy wyciągnęli spluwy, żeby ich powstrzymać, więc nie rób scen, dobra?!
- Trzy minuty - dobijam do końca, Vi krzyczy z przyjemności i wreszcie dopada ją orgazm - Tak, rybko.
- Ja pierdolę, akurat teraz musisz się pieprzyć?! Bosko! - słyszę prychnięcie i oddalające się kroki.
Przeciągam jej orgazm pieszcząc guziczek i ściskając sutek. Schyla głowę, cała drży i próbuje dojść do siebie. Ja gonię za własnym spełnieniem, które dostanę sekundę później, kiedy zaciska na mnie mięśnie.


Mija chwila zanim zbieram się do kupy. Podciągam bokserki z jeansami, zapinam guzik i olewam koszulkę. Podchodzę do szafki, w której znajduje się sejf, wystukuję kod, biorę spluwę i wsuwam ją za pasek spodni. Kiedy odwracam się, spotykam nagą i rozczochraną Vivienne. Och, ależ rozkosznie wygląda. Podchodzę do niej, ujmuję twarz w dłonie i całuję namiętnie. Na szczęście po jej wcześniejszej złości nie ma śladu.

- Chcę pójść z tobą - mówi pewnie, kiedy tylko się od niej odsuwam - Dante i tak wie, że tutaj jestem.
- To oczywiste skoro widział nas na mieście. Zostaniesz tutaj, Vivi. Pogadam z nimi i zaraz wrócę, dobrze?
- Jeśli cokolwiek im się stanie, osobiście cię zabiję. Nie żartuję, Jay. Nawet nie drgnie mi powieka.
- Wierzę, rybko - mrugam okiem, cmokam ją w czubek nosa i wychodzę. Słyszę za sobą jej kroki, jednak na dole zatrzymuje ją Savage. Zamaszyście otwieram drzwi wyjściowe, podchodzę do bramy i zakładam ręce na piersiach - Witam, panowie. Miło was widzieć. Zaprosiłbym was do środka, ale to chyba fatalny pomysł.
- Zabiję cię kurwa, rozumiesz?! - James wyskakuje do przodu, ale Ron natychmiast go blokuje - Byłem u ciebie, pytałem o Vi, a ty perfidnie skłamałeś mi prosto w oczy! Miałeś ją przez cały czas, skurwielu!
- Owszem, jest u mnie od niedzieli. Uratowałem jej życie, James - Dante gwałtownie wciąga powietrze, a jego oczy są wielkie jak spodki - Ochroniła cię własnym ciałem, prawda? Znalazłem ją w piwnicy, całą zakrwawioną, z dziurą w pieprzonym barku! Gdyby nie moja szybka reakcja, wykrwawiłaby się.
- Doceniam twoją troskę, jednak nie rozumiem, dlaczego zostawiłeś ją dla siebie? Nic nie powiedziałeś!
- Wiesz, dlaczego? Ponieważ chciałem, żebyś poczuł ten ból, który ja czułem po stracie Danielle. Vi uratowała ci dupę, a sama zniknęła. Jestem pewny, że poczucie winy zżerało cię od środka, kuzynie. Ty przeżyłeś, ona zniknęła - zwija dłonie w pięści, morduje mnie spojrzeniem i prycha wkurwiony.
- Nie wierzę, że posunąłeś się tak daleko! Nie masz pojęcia, co czuła reszta! A ty zrobiłeś to, aby mnie ukarać. Cały czas myślisz, że skrzywdziłem Danielle umyślnie, ale to gówno prawda! Nie chciałem tego!
- Teraz nie ma to już żadnego znaczenia, James. Cierpiałeś przez sześć dni, należało ci się za wszystko.
- Pierdolę cię! Masz ją oddać, rozumiesz? Nie ruszymy się stąd bez niej, choćbym miał spędzić tu noc.
- Naprawdę? Więc radzę ci rozbić namiot, ponieważ Vi nigdzie się stąd dzisiaj nie ruszy. Zostaje ze mną.
- Czego od niej chcesz? Dlaczego ją u siebie trzymasz? - spoglądam na Dantego, który wygląda jak nieszczęście. Mam wrażenie, że nie zmrużył oka przez całe sześć dni - Ona nie jest twoją własnością.
- Owszem - jeszcze! - Ale lubi mnie - wzruszam ramionami, a James spluwa z pogardą - Ja również ją lubię, dobrze nam razem. Poza tym jest ranna, a ja postanowiłem się nią zaopiekować, skoro to ja ocaliłem jej życie. Nie obawiaj się, Dante. Jest cała i zdrowa, ponownie się uśmiecha i pyskuje. Cała ona.
- Chcę się z nią zobaczyć. Żadna siła mnie stąd nie ruszy, Jay. Nie zmuszaj mnie do użycia siły, nie tutaj.
- Mówisz? - wzdycham ciężko, nie jest mi to na rękę, ale i tak mi jej dzisiaj nie zabierze. Nim mam szansę zareagować, z domu jak z procy wyskakuje Vi. Kurwa! Jakim cudem jej się to udało, skoro Savage miał jej pilnować?! - Rybko - zagradzam jej drogę, oddzielam od reszty, jednak szokuje mnie, kiedy wystawia broń i celuje prosto we mnie. Jak Boga kocham, krew odpływa mi z twarzy - Co teraz? Zastrzelisz mnie?
- Jeśli nie zejdziesz mi z drogi tak, zastrzelę cię. Chcę zobaczyć się z chłopakami, a potem wrócę do twojego domu. Mamy umowę, prawda? - unosi brew, uśmiecham się lekko, ale wciąż mnie zaskakuje. Posłusznie odsuwam się robiąc jej wole miejsce do Seven. Maska odwagi spada natychmiast, przykłada dłoń do ust i podbiega do Dantego, po czym wpada w jego rozchylone ramiona. Przyglądam się temu i dopiero teraz z pełną mocną dociera do mnie ich silna więź. Ona naprawdę kocha Dantego, jak i resztę Seven. Od zawsze działam sam, nie potrzebuję grupy przyjaciół, która w każdej chwili może mnie zdradzić. Ich relacja jest zaskakująca - Boże, tak bardzo tęskniłam - odsuwa się, uśmiecha szeroko i ściska każdego po kolei. Kiedy jednak przychodzi kolej na Josha, mój brzuch nieprzyjemnie się zaciska. Przykłada dłoń do jego policzka, przesuwa kciukiem po ustach i patrzy na niego jakoś inaczej. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek coś do niego czuła, skoro przez rok się pieprzyli. Ta myśl mi się nie podoba - Hej, Josh.
- Hej, Vi - puszcza jej oczko, odgarnia włosy i całuje w czoło - Nie masz pojęcia, jak się martwiliśmy.
- Wiem, ja też się martwiłam. Niestety jeden cholernie uparty dupek nie pozwolił mi do zadzwonić, uspokoić was, ale wszystko ze mną w porządku. Bardzo mi pomógł, dzięki niemu w ogóle jeszcze żyję.
- Szukaliśmy cię przez te koszmarnie długie sześć dni, jednak jakbyś zapadła się pod ziemię. Porażka.
- Byłam tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Jestem cała i zdrowa, nie martwcie się już. Dobrze?
- Pod warunkiem, że wrócisz z nami do domu - Dante spogląda na mnie, Vi podchodzi do niego i ujmuje jego twarz w dłonie - Nie ruszę się bez ciebie, dziecinko - och, dziecinko? - Proszę, wróć z nami do domu.
- Zaufaj mi, Dante. Wiem, co robię jestem dużą dziewczynką. Dzisiaj nie mogę z wami wrócić, zgodziłam się na pewną umowę i chcę dotrzymać słowa. Jutro przed północą będę w domu. Przysięgam.
- Ufam ci. Nigdy do niczego cię nie zmuszałem, nie mam prawa. Zapewnij, że jesteś tutaj bezpieczna.
- Zapewniam, Dante. Nie dzieje mi się żadna krzywda, jestem cała i zdrowa. No, może nieco dziurawa.
- Jak twój bark? - James podchodzi do niej, odsuwa rękaw mojej koszulki, którą musiała w biegu na siebie nałożyć i ogląda opatrunek - Mam nadzieję, że czujesz się już lepiej? Musimy poważnie porozmawiać.
- Porozmawiamy, kiedy tylko przekroczę próg naszego domu. Opowiem wam wszystko, obiecuję. Mam dla was małą niespodziankę - uśmiecha się, a ja zastanawiam się, o czym ona do cholery mówi? - Wracajcie, spotkamy się jutro. Czekajcie na mnie. Schłodźcie mojego ulubionego szampana i kupcie dużo chipsów.
- Nie możesz pić alkoholu, rybko. Bierzesz tabletki przeciwbólowe, to byłaby mieszkanka wybuchowa - odwraca głowę w moją stronę, zabezpiecza broń i rzuca ją w moją stronę. Łapię ją bez problemu.
- Powinnaś była go zabić, kiedy miałaś do tego okazję - James burczy wkurzony i przewraca oczami.
- Nie mogłabym tego zrobić, tylko on potrafi mnie tak wkurzać. Bez niego moje życie byłoby nudne.
- Sądziłem, że to ja podnoszę ci ciśnienie, ale cieszę się, że przerzuciłaś nienawiść na tego dupka.

- Zejdź mi z oczu, Devil - mówię znudzony, wystawiam dłoń i czekam, aż Vi do mnie podejdzie. Całuje wszystkich chłopców i wreszcie to robi - Jest tutaj bezpieczna, jutro przed północą wam ją oddam. Możecie spać spokojnie - Dante przytakuje głową, opuszczają teren mojej posesji i zostajemy sami. Zaciskam szczękę i hamuję złość, która wybucha we mnie niczym fajerwerki - Skąd miałaś broń?
- Zabrała mi - patrzę na wychodzącego z domu Savage'a. Krzywi się i przykłada lód do krocza.
- Wybacz, kolego. Ostrzegałam cię, że jeśli tylko mnie dotkniesz przywalę ci w jaja. Nie posłuchałeś.
- Marsz do domu - mówię surowo, Vi przewraca oczami i wystawia środkowy palec. Uderzam ją w tyłek aż piszczy, morduje mnie spojrzeniem i wchodzi do domu - Człowieku, dałeś się pokonać kobiecie?
- Pieprz się, Jay. Spróbuj z nią zadrzeć, a sam przekonasz się, do czego jest zdolna. Ja podziękuję.
- Niewiarygodne - prycham rozbawiony, wchodzę do środka i docieram do salonu, w którym stoi Vi i właśnie nalewa sobie whisky do szklanki - Ani mi się waż! Powiedziałem, że nie możesz pić, tak? Jesteś na lekach.
- Jeden drink na pewno mi nie zaszkodzi. Potrzebuję trochę rozluźnienia, jestem zbyt nabuzowana.
- Możemy wrócić do łóżka - zakładam ręce na piersiach, opieram się o futrynę i wlepiam w nią wzrok.
- Przystopuj popęd, złotko. Nie mam zamiaru rozkładać dla ciebie nóg, kiedy tylko masz na to ochotę.
- Ty również masz ochotę, wiesz o tym. Uwielbiasz, kiedy cię pieprzę, rybko. Nie zaprzeczaj.
- Nie zaprzeczam - wzrusza ramionami, odkłada niewypitego drinka i podchodzi do mnie - Lubię kiedy mnie dotykasz, pieścisz, zaspokajasz - kurwa! Staje na palcach, sunie ustami po mojej szczęce i gryzie w brodę - Uwielbiam czuć cię we mnie, takiego dużego, pulsującego - wbijam palce w jej kark, odchylam głowę i patrzę w te piękne, iskrzące podstępem oczy - Ale w tej grze jest remis, kochanie. Ponieważ wariujesz, kiedy widzisz moje nagie, czekające na ciebie ciało. Nawet teraz jesteś twardy - bezwstydnie przykłada dłoń do mojego kutasa, który jest gotowy do działania. Z moich ust ucieka jęk, a pożądanie wychodzi na pierwszy plan - Widzisz? Mam cię w jednym palcu - całuje mnie w usta, pociąga za wargę i z uśmiechem biegnie na górę. Niech to szlag! Rozpaliła mnie, zostawiła i w dodatku stwierdziła, że ma mnie w jednym palcu?! Chcąc nie chcąc muszę przyznać, że coś w tym jest. Szaleję za tą zwariowaną dziewczyną.


Kilka minut po osiemnastej parkuję przed ogromnym domem. Vivienne posyła mi zaskoczone spojrzenie, niepewnie wysiada z samochodu i chwyta moją dłoń. Wygląda obłędne w czarnej sukience, niebotycznie wysokich, seksowych szpilkach i dla odmiany pofalowanych lekko włosach. Jest prze kurwa piękna i nie mogę odwrócić od niej wzroku. Jak miałbym nie zwariować, skoro była pieprzonym ideałem kobiety?
- Mam coś dla ciebie - zatrzymujemy się przy drzwiach, wyjmuję z wnętrza marynarki małe pudełeczko i otwieram je. Wyjmuję pierścionek z brylantem, biorę jej dłoń i wsuwam na odpowiedni palec. Vi przygląda mu się z zaciekawieniem i ponownie spogląda na mnie - To taki drobny prezent, pasuje do twojej niesamowitej kreacji - podsuwam palec pod jej brodę i cmokam w usta - Jesteś piękna, rybko.
- A ty przystojny - och! Takich słów się po niej nie spodziewałem - Podobasz mi się w tym wydaniu, wiesz? Niby na luzie, a elegancko - wygładza moją marynarkę i poprawia kołnierzyk białej koszuli - Idziemy?
- Pewnie - otwieram drzwi, układam dłoń w dole jej pleców i prowadzę przez hol, aż do salonu w którym są już wszyscy. Vi zamiera w połowie kroku, bierze moją dłoń i wbija paznokcie w jej wnętrze - Dobry wieczór - witam się, rozmowy cichną, a spojrzenia kierują się na nas. Oddech Vi przyśpiesza, stara się zachować spokój i wręcz przykleja uśmiech na twarz - Ale macie miny! Co z wami? - śmieję się, mama podchodzi do nas i całuje mnie w policzki - Dobrze wyglądasz, mamo. Mam nadzieję, że twoje ciśnienie się uspokoiło?

- Tak, już wszystko dobrze. Lekarz przepisał mi tabletki, ale nie mówimy o tym. Cieszę się, że tutaj jesteś, syneczku. Na dodatek nie sam, czym jestem zaskoczona. Może przedstawisz nam tą piękną dziewczynę?
- Vivienne, to moja mama, Dorothy. Mamo, to Vivienne, moja narzeczona - kiedy tylko wypowiadam ostatnie słowo, Vi wręcz zamiera, ale uśmiech nie znika. Jest naprawdę świetną aktorką! Jestem dumny.
- Narzeczona? O mój Boże! To wspaniała wiadomość! - mama przytula ją do siebie, głaszcze po plecach, a Vi zerka na mnie kątem oka. W jej oczach jest czysta chęć mordu, nic pomiędzy. Mam przejebane.
- Gratulacje, stary! - Sam, brat James'a zrywa się na równe nogi i ściska nas oboje - To kiedy ślub?
- Jaki ślub? - Devil wbija do środka, poprawia skórzaną kurtkę i wlepia wzrok w moją narzeczoną - Vi?
- Słyszałeś nowinę? Justin się żeni, właśnie poznaliśmy jego narzeczoną - James blednie, rozchyla usta i przeskakuje wzrokiem ze mnie, na Vivienne i z powrotem. Zaraz rozpęta się prawdziwe piekło!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro