Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Vi POV:

Zapada cisza jak makiem zasiał. W moim ciele buzuje taka adrenalina, aż mam ochotę wydrzeć się na całe gardło i pozbyć się tej przeklętej złości. Niestety jestem w towarzystwie jego rodziny! Mamy, kuzynów, cioć i James'a, który wręcz morduje mnie spojrzeniem. Staram się na niego nie patrzeć, ponieważ przez jego wzrok czuję się jakbym co najmniej popełnia zbrodnię, a ja tylko biorę udział w przedstawieniu, do którego nie jestem przygotowana i nie jestem pewna swojej roli. Nie mam pojęcia, co Justinowi strzeliło do głowy, ale na pewno nie omieszkam zapytać go o to w domu. Ewentualnie w samochodzie, bo na bank nie wytrzymam zbyt długo. Nawet rozmyślam, jaką karę zaserwować mu za ten obłęd. Może kop w jaja? Albo wbicie widelca w oko? A może po prostu oba na raz, aby kurewsko cierpiał? Zasłużył sobie.
- T-tak, to wspaniała wiadomość - zaskoczony James przerywa ciszę i chrząka niezręcznie - Gratulacje.
- Dziękuję, kuzynie - Jay mruga okiem, przyciąga mnie do siebie i całuję w bok głowy - To pewnie dla was ogromne zaskoczenie, ale na pewno pokochacie Vivienne tak, jak ja. Jest wspaniałą, młodą kobietą.
- Wierzę, synku. Masz świetny gust i na pewno nie zainteresowałby cię nudna kobieta. Lubisz wyzwania.
- Tak dobrze mnie znasz, mamo - bierze jej dłoń, całuje wierzch, czym mnie zaskakuje. Synuś mamusi?
- Kolacja jest już gotowa, zapraszam do jadali. Mam nadzieję, że lubisz kaczkę, kochanie - mama Justina chwyta mnie pod ramię, prowadzi do jadali, a Jay i James zostają w salonie. Mam nadzieję, że Devil skopie mu dupę za te pojebane pomysły! Przegiął po całości i on doskonale o tym wie!


Kolacja mija w świetnej atmosferze. Spodziewałam się raczej armagedonu, a jednak rodzina Justina jest miła, bardzo rozmowna i wesoła. Wciąż się śmieją, opowiadają dawne historie i muszę przyznać, że czuję się swobodnie w ich towarzystwie. Dawno nie uczestniczyłam w takim spotkaniu. Z moimi własnymi rodzicami nie widziałam się od sześciu lat i zapomniałam już, jak to jest mieć bliskich obok siebie. Moimi najbliższymi są chłopcy, a Dante zastąpił mi i ojca i matkę, za co do końca życia będę mu wdzięczna.
Zastanawiam się nad tym, czy mama Justina wie, czym zajmuje się jej syn. Jak bardzo niebezpieczne jest handlowanie prochami, odbieranie dostaw, stawanie twarzą z twarz z wrogami, którzy nie wahają się pociągnąć za spust. Mam przeczucie, że ta biedna kobieta nie ma o tym bladego pojęcia, a jeśli ma, to świetnie sobie z tym radzi. Dorothy wygląda na silną kobietę z mocnym charakterem. Tak, jak ja.
- Właściwie dlaczego nie poznaliśmy Vivienne wcześniej, kuzynie? - Sam unosi brew i patrzy na Justina.
- Bo jesteście szaloną rodziną. Po prostu bałem się, że ją wystraszycie i mi zwieje - Jay chwyta moją dłoń, przysuwa do ust i całuje czuje. Słyszę ckliwe "aww" z ust jego kuzynki, aż kaczka podjeżdża mi do gardła.
- Jak widać twoja narzeczona nigdzie się nie wybiera. To niesamowite, że chcesz się ustatkować!
- Och, Sam! Mam dwadzieścia sześć lat, tak? Na każdego przychodzi pora, ciebie też dopadnie.
- O nie! Ja mam czas, dopiero zacząłem studia i nigdzie mi się nie śpieszy. Na razie chcę się tylko bawić.
- Tobie tylko zabawa w głowie - kobieta siedząca obok niego przewraca oczami, a na jej ustach błąka się uśmiech - Też czekam, aż James wreszcie przyprowadzi do domu kobietę swego życia. Synku?
- Mamo, daj spokój - Devil burczy pod nosem, a ja mam ochotę wybuchnąć śmiechem. To niewiarygodne, że oboje bierzemy udział w kolacji w towarzystwie jego rodziny i odstawiamy marny teatrzyk.


Po kolacji biorę Justina za rękę, prowadzę na piękne, zaszklone patio i zakładam ręce na piersiach. Swobodnie, bez pośpiechu odpala papierosa, chociaż nawet nie wiedziałam, że pali, i wreszcie zaszczyca mnie spojrzeniem. Jest rozluźniony, rozbawiony, aż świerzbi mnie ręka, aby mu solidnie przywalić.
- Nie gniewaj się na mnie, rybko - wygina usta w podkówkę i układa dłoń na mojej talii - Uśmiechnij się.
- Żartujesz sobie ze mnie w tej chwili? Co to wszystko ma znaczyć, huh? Zwariowałeś? Po co to zrobiłeś?
- Powiedziałem ci, że jesteś moja, prawda? - prycham wkurwiona, robię krok w tył i z całych sił hamuję się, aby nie rzucić się na niego. To nie byłoby dobre dla mojego barku, który zaczyna mi dokuczać.
- Owszem, powiedziałeś. A ja odpowiedziałam, że nigdy nie będę twoja, Jay. Nie przywłaszczysz mnie sobie jak nowej zabaweczki, możesz o tym zapomnieć. Nie zachowuj się w ten sposób, bo zaczyna mi się to kurewsko nie podobać. Sypiałam z Joshem przez rok, tylko kurwa z nim, a mimo to nigdy nie pieprzył, że jestem jego. Więc pytam i liczę na szczerą odpowiedź; co ty kombinujesz? Narzeczona, tak?
- Chciałem zapewnić mamę, że jestem szczęśliwy i wszystko u mnie w porządku. Od lat dopytuje mnie o kobietę, przy której odnajdę spokój. Nie bierz tego tak bardzo do siebie, rybko i nie złość się już.
- Okej, skoro tak mówisz - wzruszam ramionami, Justin marszczy brwi i patrzy na mnie podejrzanie - Ale nie oczekuj, że będę przyjeżdżać co weekend na rodzinne obiadki i robić za twoją narzeczoną. Nie mam zamiaru perfidnie okłamywać twojej matki, chociaż jej nie znam. Wydaje się być wspaniałą kobietą i nie zasługuje na takie gówno - obrzucam go obojętnym spojrzeniem, mijam i wchodzę do środka. Niestety Jay dopada do mnie, obejmuje od tyłu w talii i dociska do swojego twardego torsu - Co tym razem?
- Nic, chciałem cię po prostu przytulić. Lubię cię taką zadziorną, ale nie wtedy, kiedy jesteś na mnie zła.

- Cóż, mam powód, bo zachowujesz się jak gówniarz. Znasz mnie od tygodnia, dociera to do ciebie?
- Jasne! I spójrz, co się wydarzyło. Zaczęło się od picia w moim klubie, od kolacji, kręgli, nas w łóżku, twojego postrzału. A teraz jesteśmy w domu mojej matki, a ty jesteś moją narzeczoną. Długi tydzień, co?
- Strasznie - wzdycham ciężko, odprężam się i nieco krzywię, bo ból robi się nieznośny - Wracamy już?
- Dlaczego? - ostrożnie odwraca mnie w swoją stronę, obejmuje i odgarnia kosmyk moich włosów.
- Nie czuję się najlepiej. Bark mnie boli - przykładam do niego dłoń, jakby to miało zniwelować ból.
- Wracamy - mówi poważnie i prowadzi mnie do salonu, gdzie wszyscy piją wino, rozmawiają i świetnie się bawią. Ma naprawdę wspaniałą rodzinę - Musimy was już opuścić, Vivienne nie czuje się najlepiej.
- Och, jaka szkoda! - Dorothy podchodzi do nas i chwyta moje dłonie - Czyżbyś była w ciąży, kochanie?
- Co? Nie! - mój głos brzmi zbyt piskliwie zdradzając zdenerwowanie - To nie ciąża, uporczywy ból głowy.
- Znam to, migreny nie dają mi spokoju - przewraca oczami, uśmiecha się uroczo i całuje mnie w oba policzki - Mam nadzieję, że niebawem ponownie nas odwiedzisz i będziemy miały okazję porozmawiać.
- Oczywiście, mamo. Zadzwonię do ciebie w tygodniu i umówimy się na kawę i twoją pyszną szarlotkę.
- Świetny pomysł - przytula go do siebie, głaszcze po plecach i szepcze coś na ucho - Zrozumiano?
- Tak jest! - Jay salutuje, a ja chichoczę na ten widok. On naprawdę potrafi być cholernie zmienny!


W drodze do domu ledwo mogę wysiedzieć na fotelu w samochodzie. Ból robi się nie do zniesienia, rana szarpie, a dziwne prądy przebiegają od barku do karku, a z karku do kręgosłupa. Nienawidzę tego, kiedy dopada mnie taki stan, w którym to uczucie przejmuje nad moim ciałem całkowitą kontrolę.
- Jesteśmy - Jay gasi silnik, wychodzi z samochodu i otwiera drzwi od mojej strony, biorąc mnie na ręce. Nawet się nie sprzeciwiam, ponieważ nie mam na to ani ochoty, ani siły. Marzę o tabletce przeciwbólowej, ewentualnie dwóch i śnie, który pomoże mi się odprężyć - Okej, najpierw proszki - sadza mnie na blacie w kuchni, wyjmuje tabletki i podaje mi szklankę wody. Połykam je i jedyne, co mi teraz pozostaje to czekać, aż zaczną działać - A teraz do łóżka - zsuwa moje szpilki, odstawia je na podłogę i ponownie bierze mnie na ręce. Raz dwa pokonuje schody, wchodzi do sypialni i układa mnie w łóżku, które zdążyłam pokochać. Jest o wiele wygodniejsze od mojego - Tabletka zaraz zacznie działać, poczujesz się lepiej - rozbiera mnie i zakłada na moje ciało swój t-shirt. Jego troska i opieka zaczynają mi imponować.


W niedziele, kiedy wyleguję się przed telewizorem do salonu wchodzi Savage. Obrzuca mnie wkurzonym spojrzeniem, ale zapewne ma mi za złe, w jaki sposób potraktowałam jego przyrodzenie. Ostrzegałam go, naprawdę to zrobiłam, a ten idiota nie posłuchał. To zadziwiające, iż faceci myślą, że kobieta nie da im rady. Chłopcy świetnie mnie wyszkolili, a Savage nigdy nie powinien był mnie zlekceważyć. Jego błąd.
- Jak tam twoje jajeczka? - puszczam mu oczko, zaciska szczękę i robi się czerwony - Żyją jeszcze?
- Pieprz się, Vi - karci mnie spojrzeniem, siada obok Justina i wręcza mu telefon - Znalazłem go.
- Doprawdy? - Jay spogląda w wyświetlacz i prycha rozbawiony - Poważnie ukrył się w tym miejscu?
- Tsa, nie wyściubia z niego nosa. Rozeszła się wieść, że na niego polujemy i stara się nie rzucać w oczy.
- I bardzo dobrze. Nie spodziewa się, że za chwilę wpadniemy w odwiedziny. Więc jak, rybko? Jesteś gotowa na swoją zemstę? - o kurwa! Więc cały czas mówią o chłopaku, który mnie postrzelił?!
- Oczywiście! - zrywam się na równe nogi i wręcz mam ochotę biec - Na co czekamy? Jedźmy do niego.
- Savage, zbieraj chłopców - kiwa głową, opuszcza salon, a Jay przyciąga mnie do siebie - Wyglądasz nieziemsko seksownie, kiedy jesteś taka nabuzowana i gotowa do pociągnięcia za spust. Aż mi stanął - uśmiecham się chytrze, przykładam dłoń do jego krocza i voilà! Maluch faktycznie jest gotowy.
- Nie martw się, kochanie. Przed powrotem do domu zdążę cię jeszcze przelecieć. Bądź grzeczny.
- Doprowadzasz mnie do pieprzonego szaleństwa - syczy przez zęby i gwałtownie wpija się w moje usta.

Na miejsce docieramy zaledwie dwadzieścia minut później. Dziwię się, że ukrył się tak blisko nas. Na jego miejscu zapewne już dawno byłabym w drodze do najodleglejszej dziury na świecie, żeby mój wróg nie mógł dorwać mnie w swoje ręce. Chyba każdy by tak zrobił, więc co skłoniło tego dupka do pozostania w mieście? Był aż tak odważny? Czy może liczył, że zapomnę o sprawie i przymknę na to oko? Źle trafił, oj źle. Ja nie zapominam takich rzeczy, a ten śmieć celował w członka mojego zespołu. Pieprzyć to, ze akurat w tego, którego nie znoszę. Liczy się całość. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Tak było zawsze i tak pozostanie, przynajmniej dla mnie. Nie jestem pewna, czy James aż tak poświęciłby się dla mnie, ale chrzanić to. Mam czyste sumienie, uratowałam mu tyłek, a sama jakoś się wyliżę. To tylko bark, dam radę.
- Wchodzimy na trzy - Jay kiwa głową, przytulam plecy do obskurnego, całkiem sporego magazynu i ściskam w dłoniach swoją czerwoną broń, którą oddał mi Justin. Nie wiem, skąd ją wytrzasnął, ale widocznie musiał znaleźć ją przy mnie w tym przeklętym domu Ramosa - Vi, nie waż się atakować bez mojego znaku, jasne? - wlepia we mnie te czekoladowe oczy, aż mam chęć wystawić środkowy palec. Co jak co, ale mam głowę na karku i nigdy nie działam pochopnie. Wystawiam więc kciuk ku górze, aby uspokoił dupę i wreszcie wbijamy do środka. Rozglądam się dookoła, ale oprócz kanapy i stolika nie ma tutaj zupełnie nic. Gołe, betonowe ściany, brakujące okna, a nawet ślady po kulach - Cóż za ciekawe miejsce - Jay prycha rozbawiony, a z maleńkiego pomieszczenia obok nagle wychodzi chłopak. Gwiżdże pod nosem, a kiedy przekręca głowę zamiera zaskoczony - Niespodzianka! - Jay krzyczy radośnie, a z twarzy chłopaka odpływa cała krew. Gapię się na niego zszokowana, moje dłonie się pocą, a serce podskakuje w gardle. Boże, przecież to kurwa dziecko! Na oko nie dałabym mu więcej niż piętnastu lat, jak mam go po prostu zabić?! Mimo tego, że on próbował zastrzelić James'a, nigdy wcześniej nie zabiłam dziecka - Jak wiesz, w domu Ramosa sprawy wymknęły się spod kontroli. Wycelowałeś broń w niewłaściwego człowieka, dzieciaku - młody zwija dłonie w pięści i przybiera pewną siebie postawę. Nie przekonuje mnie jego odwaga, jego oczy zdradzają strach - Przyszliśmy, aby wyrównać rachunki. Tak działa ten biznes.
- Jeśli mnie tkniesz, Dave nie okaże ci litości! - och, kurwa! Poważnie? - Pracuję dla niego, wiesz kim jest?
- Oczywiście, że wiem! Kimś, kto ma o sobie zbyt wysokie mniemanie. Jego armia pionków nie ochroni twojego marnego tyłka! Próbowałeś zastrzelić Devil'a. Pech chciał, że ta młoda kobieta osłoniła go swoim ciałem. A jako, że jest to moja kobieta - przerywa, spogląda na mnie pewny siebie i puszcza mi oczko. Chyba znowu ponosi go wyobraźnia - Nie mogę ci tego darować. Postrzeliłeś ją w bark - Jay odsłania kawałek mojej bluzki, a opatrunek ukazuje się oczom chłopaka. Nie wzrusza go ten widok, prycha pod nosem i wygląda wręcz na znudzonego. Dlaczego każdy gra twardego w obliczu śmierci? - Powiesz coś?

- Niby co? Czego oczekujesz? Że przeproszę? Mam to w dupie, stary! Wykonywałem jedynie polecenia.
- Jeśli wykażesz skruchę, może okażę ci litość? - co takiego? Tego się po nim nie spodziewałam.
- Skruchę? Istnieje coś takiego w tym świecie? Wątpię. Tak więc wybacz, muszę cię rozczarować.
- Jesteś bardzo wyszczekany jak na ten wiek, a jesteś gówniarzem. Naprawdę chcesz zginąć za Dave'a?
- A kto powiedział, że mam zamiar zginąć? - prycha z kpiną, a nagle rozlegają się strzały. Jay ciągnie mnie za rękaw bluzki i chowa za jednym z filarów. Przytula mnie do swojego ciała, ochrania głowę dłonią i spogląda na stojącego nieopodal nas Nathana - I co? Już opuściła was odwaga? Szybko! Tchórze z was.
- Zapierdolę tego gnojka - odrywam się od Jay'a, czym jest zbyt zaskoczony aby w porę zareagować, wystawiam przed siebie spluwę i strzelam w oba kolana gówniarza. Wrzeszczy aż chce rozwalić mi bębenki, ale na tym nie kończę, na dokładkę walę jeszcze w ramię - Mówiłeś coś szczeniaku?! Kto jest tchórzem?!
- Vivi! - Jay karci mnie, jakbym była małym dzieckiem, ale nie zwracam na niego uwagi - Savage, znajdź tego drugiego. Vi, uspokój hormony, rybko - podchodzi do mnie, obejmuje dłonią mój brzuch i przyciąga do siebie - Nie wychylaj się. Chyba nie chcesz oberwać w drugi bark? - patrzę na niego z miną; poważnie?!
- Nie obawiaj się, drugi raz nie dam się tak podejść. Czy mogę wreszcie dokonać mojej zemsty?
- Tak, ale najpierw chcę wyciągnąć od niego kilka informacji. Odrobinę cierpliwości, kwiatuszku.

Jay sadza chłopaka na krześle, przywiązuje i przepytuje. Patrzę na niego z niedowierzaniem, bo wypruwa sobie flaki, a chłopak nie wyjawia żadnych planów Dave'a. Wcale mu się nie dziwię, sama nie pisnęłabym nawet słowa wiedząc, że tak czy siak i tak zginę. Chłopak mimo, iż jest bardzo młody nie jest głupi, a to świadczy o świetnym przygotowaniu. Widocznie Dave dobrze wyszkolił swoich młodych ludzi.
- Kończy nam się czas - Savage niecierpliwi się i nerwowo rozgląda po pomieszczeniu - To pewne, że zjawi się tutaj Dave, skoro nie udało nam się znaleźć tego drugiego. Nie jesteśmy gotowi na wojnę, stary!
- Masz rację. Do wojny trzeba wytoczyć cięższe działa, zakończmy to - uśmiecham się szeroko, odbezpieczam broń, jednak dzieje się coś, co mnie wręcz szokuje. Nathan wyrywa mi ją jednym ruchem, a ja uchylam usta - Przykro mi, rybko. Nie pozwolę, abyś miała na koncie kolejnego trupa - co takiego?!
- Nie mów do mnie jak do dziecka! Oddaj mi broń, powiedziałeś, że to jest moja zemsta, prawda?!
- Owszem, ale póki mogę, będę trzymał cię od zabijania z daleka - nie! To mi się tylko śni, a on nie bredzi jak popieprzony! Co mu się kurwa stało w głowę?! Dlaczego zachowuje się jak pieprzony ojciec? - Nie denerwuj się, jeszcze nazabijasz się w swoim życiu, jeśli tak bardzo to lubisz - mruga okiem, rzucam się na niego i próbuję zabrać jego broń. Wystawia ją wysoko nad głowę, a moje szanse maleją do zera - Uspokój się, rybko - zaciska szczękę, jego twarz tężeje i wzmacnia uścisk na moich plecach. Pieprzę go! Wiję się, szarpię i nadal próbuję dosięgnąć tę przeklętą broń. Obiecał mi zemstę, a teraz chce mnie jej pozbawić! - Powiedziałem spokój, Vi! - krzyczy wprost w moją twarz, aż oblatuje mnie strach. I jest to pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna. Przenosi dłoń na mój kark, przysuwa mnie do siebie i patrzy mi prosto w oczy. Jego dziwnie ciemnieją, jakby złość przejęła nad nim kontrolę - Dzisiaj nikt nie zginie z twojej ręki, pogódź się z tym - i po tych słowach strzela chłopakowi prosto w głowę, a cichy odgłos strzału roznosi się po ścianach. Przestaję walczyć, patrzę na to z niedowierzaniem jak i ogromnym niedosytem i nie dowierzam, że naprawdę to zrobił - Po wszystkim - chowa broń za pasek spodni, odwracam się i wychodzę z magazynu.

Przez całą drogę do jego domu nie wypowiadam nawet słowa, chociaż cały czas mnie zagaduje. Wpatruję się w szybę, olewam jego gadanie, a najchętniej przywaliłabym mu w twarz. Od tak dawna mam na to ochotę i to tylko kwestia czasu, a naprawdę do tego dojdzie. Nie jestem pewna jego reakcji, ale czy to ważne? Nikt nie wkurwia mnie tak jak on i czas pokazać mu, że nie jestem słodką dziewczynką którą może rządzić i podejmować decyzje. Chyba odrobinkę zapomniał, z kim ma, kurwa, do czynienia!
- Jesteśmy, rybko. Zawiesiłaś się - bez słowa opuszczam samochód, wchodzę do domu i idę wprost do salonu. Odkręcam butelkę whisky, nalewam prawie pół i wychylam jednym haustem! Płyn wręcz pali przełyk i rozgrzewa żołądek - Vivienne kurwa! Nie możesz pić, jesteś na lekach! Czyś ty zwariowała?!
- Pierdol się - syczę przez zęby i żeby zrobić mu na złość, nalewam drugą porcję - Nie zabronisz mi pić, ani zabijać. Nie masz do tego pieprzonego prawa!! - wydzieram się i na jego oczach, z premedytacją pochłaniam drinka. Płonie ze złości, podchodzi do mnie i wytrąca szklaneczkę z moich rąk. Zderza się z podłogą roztrzaskując na maleńkie kawałeczki - Mogę pić z gwinta, to dla mnie bez różnicy.

- Nie będziesz pić - odsuwa mnie od barku, chwyta pod ramię i wlecze na górę. Kiedy wpycha mnie do pokoju i trzaska drzwiami, atmosfera dziwnie gęstnieje - Nie podnoś mi ciśnienia, jasne? Zachowujesz się bardzo nieodpowiedzialnie mieszając alkohol z lekami. Rusz głową! Chcesz zrobić mi na złość?
- Nie wszystko kręci się wokół ciebie, idioto! Mogę robić to, na co mam ochotę! Nie możesz mi zabronić.
- Owszem, mogę. Jesteś moją narzeczoną - prycham rozbawiona i wybucham śmiechem. Co ten idiota wygaduje?! - Przedstawiłem cię mojej rodzinie, a to poważna sprawa. Plotka po mieście rozniesie się z szybkością światła, kwiatuszku. Każdy będzie uważał to za prawdę, pogódź się z tym. Już za późno.
- A co mnie to obchodzi, huh?! Niech sobie myślą co chcą, ważne jest to, co ja myślę. A myślę, że masz nierówno pod sufitem, jeśli liczysz na to, że przywiążesz mnie do siebie jakąś chorą plotką! Lecz się!
- Uważaj na słowa, Vivienne - mruży oczy i kręci głową, jakby dawał mi znać, że zbliżam się do granicy.
Nie byłabym sobą, gdybym z parszywym uśmieszkiem jej nie przekroczyła - Już? Uspokoiłaś się?

- Nie! To dopiero początek, cukiereczku. Zacznijmy od tego, że w tym momencie wracam do domu.
- Nie, ponieważ osobiście dostarczę cię do Seven tuż przed północą. Dochodzi dopiero siedemnasta.
- Mam.to.w dupie. Nie obchodzi mnie, co sobie uroiłeś. Nie chcę cię dzisiaj widzieć na oczy, czaisz?
- Hej, ranisz moje serduszko - przykłada do niego dłoń i patrzy na mnie smutno. Jak Boga kocham, ten człowiek nie jest normalny! Doprowadza mnie do szału i przez niego wyjdę z siebie i stanę obok! - Proponuję wspólny wieczór przy dobrym filmie i twoich ulubionych, paprykowych chipsach. Co ty na to?
- Nie, wracam do domu. Jestem na ciebie wściekła i nie mam ochoty na te romantyczne bzdety.
- No weź, nie bądź taka - podchodzi, układa dłoń na moim karku i opiera czoło o moje - Nie lubię, kiedy się na mnie złościsz, wiesz? - jego ciepły oddech odbija się od moich ust, drugą dłonią obejmuje mnie w talii i przyciąga do siebie, muskając moją dolną wargę - Nie kończmy tego cudownego tygodnia w ten sposób.
- To twoja wina, ty zacząłeś - szepczę cicho, zamykam oczy i chociaż chcę, tak trudno mi się od niego odsunąć. Wkurza mnie myśl, że tak na mnie działa. Jego ciało to kąsek, któremu nie łatwo się oprzeć.
- Przepraszam i błagam o wybaczenie - wsuwa dłoń pod moją bluzkę, ściska sutek przez materiał stanika, aż podskakuję. Szlag! Doskonale wie, gdzie znajduje się mój czuły punkt - Wariuję dla tych sutków, rybko.

- Jay! - wzdrygam się na surowy głos Nathana, który stoi w drzwiach i gapi się wprost na nas.
- Kurwa, stary! Dlaczego nie zapukałeś, huh? - Justin złości się i niechętnie odrywa od mojego ciała.
- Sorry, drzwi były otwarte. Zejdziesz na chwilę? Dave przekazał nam małą wiadomość. Robi się ciekawie.
- Zaraz wracam, czekaj na mnie. Bądź grzeczna - mruga okiem, cmoka mnie w usta i wychodzi z sypialni.
- Nareszcie chwila spokoju - burczę pod nosem, opadam na łóżko i przykładam dłoń do barku. To cholerstwo utrudnia mi życia, co wkurza mnie niemiłosiernie! Nigdy nic mnie nie ograniczało, byłam gotowa do działania, a teraz muszę zmagać się z bólem, który chwilami jest mocny jak diabli i uciążliwy. Postanawiam sprawdzić jak goi się rana, wchodzę do łazienki, zdejmuję bluzkę i ostrożnie odrywam plaster. Moim oczom ukazuje się niezbyt przyjemny widok. Otoczka rany jest czerwona, a skóra nieopodal sina. Sama rana to po prostu zaszyta dziurka, z której sączy się dziwny, przeźroczysty płyn. Krzywię się na ten widok, a żołądek podchodzi mi do gardła. Plaster szybko wraca na swoje miejsce, zakładam bluzkę i przypominam sobie o łańcuszku. Dopadam do szafki, sięgam w dal i natrafiam na małe zawiniątko. Uśmiecham się szeroko, wyjmuję go i odwijam z papieru toaletowego - Hej, maleńki. Jak dobrze cię widzieć - całuję owalny medalik, już chcę schować go do stanika, jednak drzwi od łazienki otwierają się niespodziewanie i staje w nich Jay. Marszczy brwi i wpatruje się w trzymany przeze mnie łańcuszek.

- Co to jest? - pyta tak cicho, że ledwo go słyszę. Zapada dziwna cisza, patrzę na niego, jednak on nie spuszcza wzroku z medalionu - Czy to jest to, o czym myślę? - zwija dłonie w pięści, unosi wzrok i wlepia go we mnie. Kurwa, nie tak to miało wyglądać! Nie spodziewałam się, że wparuje tutaj tak szybko i przyłapie mnie na moim małym sekrecie. Wszystko spieprzyłam! - Twoje oczy cię zdradzają, rybko. Daj mi go - wystawia dłoń, robię krok w tył i kiwam przecząco głową. Nie oddam czegoś, o co tak dzielnie walczyłam. Zabiłam Ramosa, prawie straciłam życie w jego przeklętym domu, a teraz tak po prostu mam oddać coś, co jest tak cenne? Byłabym skończoną idiotką, gdybym to zrobiła! - Dalej, Vivi. Nie każ mi czekać, oddaj łańcuszek. Nie obawiaj się, rozwiążemy sprawę tak, abyśmy skorzystali oboje.
- Nikt oprócz Seven na tym nie skorzysta, Jay. To ja zdobyłam łańcuszek i to ja decyduję o jego losie.
- Naprawdę? Jesteś w moim domu, stoję przed tobą i nie pozwolę ci stąd wyjść, póki mi go nie dasz.
- Więc chodź i weź go sobie sam - wystawiam dłoń z łańcuszkiem, Jay mruży oczy i wolno rusza w moją stronę. Wystarczy zaledwie sześc kroków, aby stanął przede mną i sięgnął po maleństwo, które jest przepustką do grubych pieniędzy. Bez wahania zginam nogę w kolanie, uderzam w jego wrażliwe miejsce aż upada na kolana. Jest naiwny skoro wierzył, że poddam się bez walki - Przykro mi, kochanie. Nie mogę.
- Lepiej, żebym nie dorwał cię w swoje ręce, Vivienne - dyszy ciężko, podpiera dłoń na podłodze i próbuje uporać się z bólem. Nie czekam ani chwili dłużej, rzucam się do ucieczki nie oglądając się za siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro