Rozdział 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Vi POV:

Na znokautowanym Justinie mój problem się nie kończy. Zdaję sobie sprawę, że na dole z pewnością jest Savage razem z Nathanem. Myślę, jak ich obejść i wyjść niezauważona niestety to graniczy wręcz z cudem. Oni mają oczy dookoła głowy, a moją jedyną deską ratunku jest zdobycie broni. Tylko gdzie jej szukać?
- Dave to popierdolony padalec - Savage burczy pod nosem, wychylam głowę i przyglądam się, jak razem z Nathanem przemierzają korytarz. Wciskam się we wnękę między dwoma regałami z jakimiś dziwnymi rzeźbami, a kiedy mijają mnie odczekuję chwilę i rzucam się na dół. Oglądam się za siebie, czy przypadkiem nie wracają, ale szczęście mi sprzyja. Naprawdę mam aż takiego farta? Czy to nie dziwne?
- Savage! Nathan! Vi uciekła! - kurwa! Wściekły głos Jay'a roznosi się po domu, przebiegam hol i kiedy wpadam na drzwi wejściowe, ktoś przez nie wchodzi. Unoszę głowę i wpatruję się ciemne oczy Zayna'a.
- Wiem, że trzymasz z Justinem, ale musisz mnie puścić, rozumiesz? Nie mogę zostać w tym domu!
- Co się dzieje? Skrzywdził cię? - marszczy brwi, układa dłoń na moim ramieniu i przygląda mi się uważnie, jakby szukał obrażeń. Niestety docierają do nas odgłosy kroków, a mój czas się kończy - Powiedz mi.
- Nie mam na to czasu, Zayn - działam instynktowe i modlę się o to, aby moje przeczucie nie zwiodło mnie tym razem. Wsuwam dłoń za pasek jego spodni i odnajduję to, czego szukam! Tak! Chwytam broń, cofam się i wystawiam ją przed siebie. Obym nie musiała go zabić, ponieważ to właśnie on próbował mi pomóc, kiedy wykrwawiałam się w domu Ramosa - Przepuść mnie, a nie strzelę. Wiesz, że jestem do tego zdolna.
- Vivienne! - w holu pojawia się Jay, Nathan oraz Savage, który zwija dłonie i morduje mnie spojrzeniem.
- Ani kroku dalej! - wystawiam broń w jego stronę, czym go zaskakuję. Patrzy na mnie inaczej, niż zwykle jednak na jego usta wypełza leniwy uśmieszek - Nie testuj moich możliwości, Jay. Wiesz, że strzelę.

- Oczywiście, że wiem, rybko! Jesteś odważną, silną kobietą, ale nie będziesz musiała tego robić. Po
prostu oddasz mi to, co zdobyłaś i wszystko wróci do normy. Nikomu nie stanie się krzywda. Pasuje?
- Nie, nie pasuje. Powiedziałam ci, że nie oddam ci łańcuszka. Za kogo ty mnie kurwa masz, huh?
- Masz łańcuszek? - Zayn pyta z niedowierzaniem, robię kolejny krok w tył i trzymam ich ma muszce.
- Owszem, ma! Szukaliśmy go, a moja urocza, słodka kruszyna miała go przy sobie przez cały ten czas.
- Więc znalazłaś go tydzień temu w domu Ramosa, Vi? Kurwa, dziewczyno! Dlaczego nie powiedziałaś?
- Chciałam to zrobić, ale daliście się zapędzić w pułapkę, a potem dostałam w bark! Nikt z was nie dostanie tego łańcuszka, jest tylko i wyłącznie mój. Nie zatrzymujcie mnie, inaczej pojadę nad rzekę i go kurwa wyrzucę! - zaciskam palce na spuście, Jay prycha wkurwiony i rusza w moją stronę. Bez namysłu unoszę pistolet, celuję w sufit i pociągam za spust trzy razy, aż osypuje się tynk. To wystarczające ostrzeżenie, ponieważ zatrzymuje się w połowie kroku - Nie pogrywaj ze mną. Myślisz, że żartuję?
- Nie wyglądasz na taką, która by żartowała. Uspokój się. Na pewno uda nam się dogadać, prawda?
- Wychodzę. Odsuń się od drzwi, Zayn - celuję w niego bronią, unosi ręce w geście poddania i posłusznie dołącza do stojących przede mną chłopców - Jeśli ktokolwiek ruszy za mną, przysięgam, że pozbędę się tego przeklętego łańcuszka, nie zawaham się. Spójrz mi w oczy Jay. Jestem zdolna, aby to zrobić?
- Jesteś, kwiatuszku. Od samego początku przekonałem się, że nie jesteś słodką i potulną dziewczynką.

- Prawidłowo. Dlatego uważajcie na to, co robicie. Dziękuję za opiekę i uratowanie życia, Jay - patrzę mu w oczy, a mój brzuch nieprzyjemnie się zaciska. Mam dziwne wrażenie, jakby to było nasze pożegnanie.
- Obiecałaś, że po akcji mnie przelecisz. Pamiętasz? - chłopcy patrzą na niego z niedowierzaniem, a Nathan przewraca oczami - Odbiorę to sobie, Vivienne. Nie myśl, że pozbędziesz się mnie ze swojego życia.
Posyłam mu lekki uśmiech, otwieram drzwi i biegnę do jego samochodu. Na szczęście kluczyki są w środku, uruchamiam silnik, który mruczy niczym kot i wrzucam bieg. Po chwili mknę przed siebie, maszyna ma niesamowite przyśpieszenie aż wciska mnie w fotel, a wskazówka prędkościomierza szybko przekracza sto sześćdziesiąt kilometrów. Pragnę zobaczyć chłopców, przytulić ich, ucałować. Tak bardzo tęskniłam.



Nikt mnie nie śledzi. Co rusz zerkam w lusterko, ale nie widzę nic podejrzanego. Szybko docieram na miejsce, hamuję z piskiem opon i wpadam do magazynu niczym przeciąg. Głowy Devila, Bangera i Shota jak na zawołanie przekręcają się i wlepiają we mnie zaskoczone spojrzenia. Kurde, mój dom.
- Vi? - Banger pierwszy podnosi tyłek z kanapy, wtula mnie w swoje ciało i ściska mocno - Wróciłaś.
- Wróciłam - uśmiecham się, obejmuję go i powstrzymuję napływające do oczu łzy - Brakowało mi was.
- Nie masz pojęcia, co się tutaj ostatnio działo - odchyla się, ogląda mnie z góry na dół i wzdycha ciężko - Wyglądasz jakoś inaczej, mała. Mam nadzieję, że Justin nie wyrządził ci żadnej krzywdy, hmm?
- Nie, był bardzo w porządku. Opiekował się mną przez ten tydzień, dzięki niemu doszłam nieco do siebie.
- Przez te pieprzone sześć dni byliśmy pewni, że Dave cię zabrał i zabił. Dante prawie wylazł z siebie.
- Chciałam dać wam znać, że ze mną jest okej, ale Justin mi na to nie pozwolił. Czułam się z tym źle.
- To nie twoja wina - James zrywa się na nogi, podchodzi i miażdży mnie w uścisku. Nie ukrywam, jestem potwornie zaskoczona jego ruchem. Nigdy wcześniej mnie nie przytulił - Zrobił to z mojego powodu. Uwielbia się na mnie mścić i dlatego nie pozwolił ci się z nami skontaktować. Wszystko okej?
- Tak, trzymam się, chociaż rana trochę mi dokucza. Teraz jednak musimy zająć się czymś innym. A mianowicie tym - wyjmuję łańcuszek ze stanika, a chłopcy uchylają usta - Miałam go przy sobie od niedzieli, znalazłam go w domu Ramosa, ale wtedy, kiedy chciałam wam powiedzieć rozpętało się piekło.
- Kurwa, Vi. Wiesz, co to oznacza? - Shot podsuwa palec pod łańcuszek i przygląda się małemu, owalnemu medalikowi - Wszyscy na niego polują. Lepiej, żeby nikt nie wiedział, że jest w naszym posiadaniu.
- Za późno. Uciekłam od Justina właśnie z tego powodu. Zobaczył go dzisiaj, chciał zabrać, ale nie pozwoliłam mu. Musimy ukryć go tak dobrze, aby nikt nie miał nawet podejrzeń, gdzie może być.
- Znam dobre miejsce. Wydaje mi się, że tam nikt go nigdzie nie znajdzie. Musimy działać natychmiast.
- Vi? - naszą rozmowę przerywa wchodzący do środka Dante oraz Josh. Połykam łzy, zrywam się z miejsca i wpadam w jego rozchylona ramiona. Dopiero teraz wszystko wraca na swoje miejsce, a moje poczucie bezpieczeństwa rośnie - Boże, dziecinko. Tak potwornie się o ciebie bałem! - tuli mnie mocno, wsuwa palce w moje włosy i staram się lekceważyć w ból ramieniu. Zbyt mocno napinam mięśnie, ale nie chcę się tym teraz przejmować. Najważniejsze jest to, że jestem w domu, z moimi chłopakami - Jesteś cała i zdrowa? - stawia mnie na ziemi, dotyka mojego barku i marszczy brwi - Zranili cię, prawie zabili.
- Hej, jestem tutaj - ujmuję jego twarz w dłonie i posyłam lekki uśmiech - Nic mi nie jest, wyliżę się.
- Nigdy więcej nie spuszczę z ciebie oka - przyciąga moją głowę do swojej piersi, owijam ramiona wokół jego pasa i wpatruję się w Josha, który stoi tuż obok. Wyciągam dłoń, ściska ją i całuje czule.
- Dante, Vi ma łańcuszek - Banger przerywa ciszę, a ciało Dantego sztywnieje - Znalazła go wtedy.
- C-co ty mówisz? - odsuwam się, odgarniam włosy i wręczam mu złoty medalion - Udało ci się?
- Mhm. Niestety nie zdążyłam wam tego powiedzieć. Musimy go dobrze ukryć, Justin się o nim dowiedział.
- Szlag! To nie jest dobra wiadomość, zapewne nie spocznie dopóki go nie odzyska. Gdzie go schowamy?
- James wspomniał, że ma dobrą kryjówkę, jednak musimy działać ostrożnie. Nie mam pewności, że jednak ktoś mnie nie śledził, a skoro śledzili mnie, będą i was. Nie możemy aż tak ryzykować. Na razie łańcuszek musi pozostać tutaj, chodźcie - kiwam głową, wszyscy schodzimy do piwnicy i przechodzimy do małego pomieszczenia z sauną. To właśnie tutaj dawno temu zauważyłam pewne ciekawe miejsce, a raczej szczelinę. Ze ściany, być może pod wpływem ciepła, odpal jeden panel, tak jak w moim pokoju, a to na tę chwilę idealna kryjówka - Tutaj powinien być bezpieczny. Nie ma szans, aby ktoś wpadł na pomysł, że jest w tym miejscu - odsuwam panel, wkładam do środka łańcuszek i zakładam z powrotem. Nie ma nawet śladu po tym, aby cokolwiek było nie tak. Zwykła ściana, zero podejrzeń - Pozostaje czekać na dostawę.
- Obawiam się, że dopiero wtedy rozpęta się piekło. Tylko my znamy datę, ale każdy zobaczy statek.

- Więc przekierujmy go do innego portu. Tam, gdzie nikt się go nie spodziewa. Co to za problem?
- Żaden, ale i tak sporo roboty, Vi. Będziemy mieć dużo dalej do naszego magazynu z towarem.
- Myślę, że to i tak lepsze od tego, aby statek przypłynął do naszego portu, Dante - Josh opiera się o ścianę i spogląda na mnie - Jay wie o łańcuszku, na pewno nie piśnie słowa i nie wygada się innym, bo i po co? Nie potrzebuje konkrecji. Znamy go bardzo dobrze, jestem pewny, że spróbuje odbić dostawę.
- Gówno może bez łańcuszka, a ten jest bezpieczny. Justin nic nie może, nie pozwolę mu na to, Josh.
- Serio? Masz do niego słabość, wróbelku - mruga okiem, chwyta mnie za rękę i wracamy na górę.
- Daruj sobie, okej? Może i się pieprzyliśmy, ale to nie znaczy, że wyjawię mu nasze plany. W życiu! Bardziej martwiłabym się o Zayn'a ponieważ to on się z nim zadaje, wiedzieliście o tym?
- Wspominał jedynie, że zadzwonił do niego kiedy byliśmy w domu Ramosa, Justin ma spory zespół.
- Na pewno Zayn zdradza mu wszystko, o czym rozmawiacie, Dante. Uważajcie na niego, może namieszać. Ale teraz dość o nich, dawać mojego schłodzonego szampana i paprykowe chipsy, złamasy!
- Brakowało nam ciebie, wariatko! - Josh podnosi mnie do góry, okręca dookoła aż kręci mi się w głowie.



Przesypiam noc we własnym łóżku. Skłamałabym mówiąc, że było mi wygodnie, bo nie było. Moje plecy przywykły do wypasionego materaca w łóżku Justina, a bez niego było mi dziwnie zimno. Nie rozumiałam toku swojego rozumowania, ale chyba ciut za nim tęskniłam. Był wobec mnie opiekuńczy, troskliwy, wręcz traktował jak jajko, do czego nigdy nie przywykłam. Owszem, chłopcy również byli dla mnie dobrzy, ale Justin bił ich na głowę. To zadziwiające, bo znaliśmy się zaledwie tydzień, przez który zdążyło wydarzyć się naprawdę wiele. Tęskniłam za człowiekiem, którego ledwo znałam, a który w jakiś sposób zakręcił mi w głowie, chociaż nie chciałam sama tego przed sobą przyznać. Mimo tego, że czasami wkurwiał mnie jak diabli, polubiłam go. Jego uśmiech, głos, urocze dołeczki w policzkach, jego towarzystwo i oczy. Czy Josh faktycznie miał rację mówiąc, że mam do niego słabość? Nigdy nie byłam zakochana i obiecałam sobie pewnego dnia, że nigdy nie dopuszczę, aby moje serce zabiło do kogoś mocniej. Miłość to jedynie cierpienie, nic więcej. Obserwowałam rodziców przez tyle lat, ich kłótnie, nienawiść, wzajemną pogardę i dochodziłam do wniosku, że nie chcę przechodzić tego samego. Wiedziałam, że matka kocha ojca ponad wszystko na świecie, ponad mnie i moja siostrę. Nie zostawiła go, tkwiła w tym toksycznym małżeństwie i przez te lata dawała się poniewierać, upokarzać, a nawet bić, ponieważ po alkoholu ojca nic nie ograniczało. Wpadał w furię, rzucał czym popadnie, a potem przenosił się na nią. Kilka razy oberwało się i mnie, kiedy nie wytrzymywałam już tych krzyków i chciałam jej pomóc. Bolał mnie widok jej skulonego w kącie ciała, ale matka wydzierała się, żebym nie wtrącała się w sprawy dorosłych. Nigdy więcej już nie stanęłam w jej obronie, a ojciec się nie zmieniał, był coraz gorszy. Zaszczepił we mnie nienawiść do jakichkolwiek uczuć. W szkole nikogo nie lubiłam, byłam typem samotnika, a jak ktoś do mnie zagadał, po prostu odchodziłam bez słowa. Dopiero przy Dantem otworzyłam się na ludzi i zmieniłam nieco podejście. Niestety w dalszym ciągu bałam się miłości, dlatego wymusiłam na Joshu obietnicę, że nie obdarzy mnie żadnym uczuciem, nie zniosłabym tego. Nie jestem pewna, czy w ogóle byłabym w stanie kogoś pokochać, skoro nigdy nie zaznałam tego uczucia w domu. Rodzice nie przytulali ani mnie, ani Ellie. Nie spędzali z nami czasu, nie rozmawiali, nie troszczyli się. Byłyśmy zdane jedynie na siebie, bo matka była zajęta mężem-alkoholikiem, który nienawidził całego świata za to, że jego życie to kompletna porażka.



Z łóżka ściąga mnie Josh. Każe mi coś na siebie założyć i zejść na dół. Nie mówi nic więcej, wychodzi, a ja przewracam oczami. Co to za cholerne tajemnice? Niechętnie opuszczam ciepłe łóżko, narzucam krótki szlafrok na piżamę i wsuwam stopy w pluszowe kapcie. Kiedy schodzę na dół wyczuwam zupełnie inną atmosferę, a kiedy spoglądam na naszego gościa wiem już dlaczego. Cóż za idealne wyczucie czasu!
- Vivienne Rodriguez. Usiądź - komisarz Svenson posyła mi szeroki uśmiech i wskazuje miejsca obok siebie.
- Dzień dobry. Przepraszam za mój strój, nie spodziewałam się gości tak wcześnie. Coś się stało?
- Tak, chodzi o zabójstwo Sergio Ramosa - o kurwa! Niepewnie spoglądam na Dantego, który stoi za plecami Svensona. Przykłada palce do ust i daje mi znak, że mam milczeć jak grób! - Więc! Gdzie byłaś w niedzielę dwunastego czerwca między godziną dwudziestą drugą a trzecią rano? - Dante robi palcem małe kółeczko i wiem już, co mam mówić. Jak dobrze, że dawno temu wyznaczyliśmy sobie kilka podstawowych znaków.
- Tutaj, razem z chłopakami. Jak zawsze spędzaliśmy wieczór przed telewizorem, a potem poszłam spać.
- Rozumiem - wpisuje coś w swój czarny notesik i unosi wzrok znad okularów - I oczywiście nie miałaś nic wspólnego ze śmiercią Ramosa, tak? - uśmiecham się i grzecznie przytakuję głową - Jak zwykle - wzdycha ciężko, chowa okulary do kieszeni w marynarce i zwraca się do Dantego - Dziękuję za poświęcony czas. Zeznania spisane, nie rzucajcie się w oczy - ściskają sobie dłonie, komisarz wychodzi, a ja unoszę brew.
- Dlaczego za każdym razem spisuje te durne zeznania, skoro i tak płacisz mu krocie za milczenie?
- Bo to jego praca, Vi. Musi to zrobić, aby mieć święty spokój. Svenson to przekupny glina, a żeby nie węszył i nie wściubiał nosa w nie swoje pracy, lepiej od czasu do czasu rzucić mu coś w kopercie.
- Nigdy tego nie zrozumiem. Gdybym była gliną łapałabym wszystkich po kolei, a nie brała brudny szmal.
- Dobrze, że nie jesteś gliną. Już siedzielibyśmy w pacie - Rockstar mruga okiem i czochra moje włosy.




Jay POV:

Kieruję się dwieście dziewięćdziesiątką prosto do Naperville, gdzie mam spotkać się z moim dostawcą. Stamtąd trzysta pięćdziesiątką piątką do Lemont, gdzie urzęduje mój człowiek. Dragon to kawał skurwiela, który zna się na rzeczy. Rozdziela towar, pakuje, a potem wysyła ludzi na ulicę, aby sprzedawali. Współpracujemy razem od dawna, a jego smykałka do interesów zaimponowała mi nie jeden raz. Zamieniał czystą kokainę w mocnego kopa dzięki specjalnemu dodatkowi w postaci fentanylu. Dragon znał się na rzeczy i doskonale wiedział, jak wyważyć proporcje, aby nie pozabijać ludzi zbyt wysokim dodatkiem cudownego proszku. Ceniłem go za tą wiedzę, ponieważ nie chciałem tworzyć czegoś, co sprowadziłoby na ulicę śmierć. Dilerzy mieli to w dupie, kombinowali, eksperymentowali, a trupów przybywało. Nie miałem zamiaru brudzić sobie rąk, zaczynaliśmy powoli, aż Dragon wyważył idealne proporcje. To dlatego ludzie do nas wracali. Mieli pewny, najlepszej jakości towar, który pozwalał im odlecieć. To, czy przesadzali z dawką było już tylko w ich rękach. Na to nie miałem żadnego wpływu.

Na miejsce dojeżdżam czterdzieści minut później. Parkuję przed dobrze znanym mi sklepem muzycznym, wchodzę do środka i witam się z Frankiem. Jego sklep to jedynie przykrywka, aby zbytnio nie rzucać się w oczy. Każdy odbiór dostawy to ogromne ryzyko, bo w każdej chwili coś może pójść nie tak. Wystarczy zwykła kontrola drogowa, a mogę wpaść i szybko nie opuścić więzienia. Mimo wszystko nie jestem w stanie zlecić tego ważnego zadania nikomu. Ufam swoim ludziom, jednak to ja jestem szefem.
- Pięć kilogramów czyściutkiej kokainy, bracie. Towar dostarczony prosto z Afganistanu. Pierwsza klasa.
- Wierzę, Frank. Ufam ci, nigdy mnie nie zawiodłeś dlatego kupuję tylko u ciebie. Kiedy kolejna dostawa?
- Za dwa tygodnie. Jeśli chcesz, mogę odłożyć ci więcej, ale musisz powiedzieć mi o tym teraz.
- Jasne. Niech będzie siedem kilogramów plus dwa kilogramy zioła. Płacę ekstra, żeby ktoś dostarczył.
- Nie ma sprawy, przyjacielu. Manuel zapuka pod podany przez ciebie adres. Uważaj, gliny dzisiaj węszą.
- Jak zawsze, Frank - mrugam okiem, wręczam mu równiutkie sto pięćdziesiąt tysięcy i chowam paczuszki do podręcznej torby - Do zobaczenia - ściskam mu dłoń i opuszczam sklep.



Po bezpiecznym odwiezieniu towaru do Dragona, wbijam do domu. Odkładam na stolik żarcie na wynos, zsuwam z ramion skórzaną kurtkę i wyjmuję z torby parujący posiłek. Dopiero teraz myślę o Vivienne, kiedy uderza we mnie pustka i jest zdecydowanie zbyt cicho. Przyłapuję się nawet na tym, że kurewsko mi jej brakuje, o co w życiu bym siebie nie podejrzewał. Nie przywiązuję się do kobiet, z którymi się pieprzę, jednak jej przypadek to zupełnie inna bajka. Wtargnęła do mojego życia tak niespodziewanie i solidnie w nim namieszała. Była mistrzynią w wyprowadzaniu mnie z równowagi, a mimo to coś mnie do niej ciągnęło. Była słodka, zadziorna i uwielbiała mi się stawiać. Czy właśnie to mnie tak urzekło? Jej odwaga, cięty język, zero strachu? Kobiety, z którymi sypiałem były potulne jak baranki, wystarczyło moje spojrzenie a schylały głowę ze strachu i spełniały moją każdą zachciankę. Wiedziały, kim jestem i okazywały mi należyty szacunek. Miały świadomość, że mogłem strzelić im w głowę i nawet nie drgnęła by mi powieka. Vi miała w dupie moje groźby, wychodziła mi naprzeciw i w dodatku kopnęła mnie w krocze! Myślałem, że bebechy wyskoczą mi gardłem, a kutas już nigdy nie stanie. Bolało cholernie, aż pociemniało mi przed oczami. Przez jedną sekundę miałem ochotę ją po prostu udusić, zacisnąć palce wokół jej szyi i zgasić blask jej pięknych oczu. A kiedy zobaczyłem ją w holu ze spluwą wycelowaną proste we mnie, uśmiechnąłem się, bo wyglądała tak groźnie i poważnie. Wiedziałem, że strzeliłaby nie wahając się nawet minuty, a ja nie miałem zamiaru ryzykować. Na wkurwioną kobietę należy uważać, a na Vi szczególnie.
Byłem zszokowany, kiedy zobaczyłem w jej dłoniach łańcuszek, o który chciało pozabijać się pół dilerskiego miasta. Co rusz dochodziły mnie nowe plotki o próbach przeszukania domu Ramosa. Jestem pewny, że codziennie ktoś szperał w jego rzeczach, na szczęście medalik był bezpieczny. Cieszę się, że to właśnie ona go miała, ponieważ Vivi, jak i całe Seven, to mądrzy, rozsądni ludzie, a nie zgraja idiotów, którzy nie wiedzieliby jak wykorzystać towar, który ma przypłynąć. Byłem ciekaw, ile będzie go na statku oraz cóż to takiego. Kokaina, heroina, trawa? Jedno było pewne; to była naprawdę gruba sprawa, za grubą kasę.



Wieczorem biorę prysznic, układam włosy i wsuwam na tyłek jeansy, na górę biały t-shirt i skórzaną kurtkę. Muszę zajrzeć do klubu i sprawdzić, jak mają się interesy. Niestety jeszcze bardziej pragnę zobaczyć Vivienne, chociaż obiecałem sobie, że odpocznę od niej przez kilka dni. Prawda jest taka, że ta drobna kobieta jest jak narkotyk, jak czysta kokaina z fentanylem, uzależniająca od pierwszego skosztowania. Pragnąłem udowodnić jej, że naprawdę jest moja mimo tego, iż cały czas się wypierała.
Postanawiam napisać do niej wiadomość. Zayn rano podrzucił jej telefon, który został u mnie dzięki temu mam możliwość kontaktu. Myślę, co napisać i gdzie ją zabrać, o ile sie zgodzi. Bywa upartą bestią!

Witaj, rybko. Stęskniłaś się? Ja bardzo! Co powiesz na spotkanie w moim klubie?

Klikam wyślij, wkładam na nogi buty i schodzę na dół. Savage i Nathan zapewne są już w klubie, więc liczę na to, że wszystko jest pod kontrolą. Odpowiedź od Vi przychodzi kiedy ledwie przekraczam próg domu.

Och, naprawdę tęskniłeś? Niesamowite! Czy to nie ty powiedziałeś mi wczoraj, uwaga cytuję; "Lepiej, żebym nie dorwał cię w swoje ręce, Vivienne"? Jak sam widzisz, traktuję groźby bardzo poważnie, a moja odpowiedź brzmi; nie. Dobranoc, Jay.

Zaciskam usta powstrzymując wypełzający na moje usta uśmiech. Ależ ta kobieta ma gorący temperament! Przy niej nigdy nic nie idzie po mojej myśli, przeora mnie przez najgorsze gówno, jeśli tylko ma na to ochotę. A ja to gówno przejdę i udowodnię jej, że nie pozbędzie się mnie ze swojego życia.








Wchodzę do klubu pięć minut po dwudziestej pierwszej. Mimo tego, iż dzisiaj poniedziałek ludzi jest od groma! Nie przeszkadza im fakt, że jutro trzeba zwlec tyłek do pracy, szkoły i wrócić do szarej, zwykłej rzeczywistości. Dzisiaj chcą się zabawić, wypić dobry alkohol i naćpać się najlepszym towarem. Nie narzekam, interes zajebiście się kręci, kasy przybywa, tak samo jak nowych klientów.
- Jay - na mojej drodze staje Roksana. Szczupła blondynka o sporych cyckach i buźce aniołka. Czasami, kiedy miałem ochotę na zabawę zapraszałem ją do swojego biura i pieprzyłem, aż błagała mnie o koniec. To zadziwiające, że tak drobne ciało zniosło ostrą jazdę - Dawno się nie widzieliśmy, prawda? Zaniedbujesz mnie - wygina usta w podkówkę i sunie palcem po moim torsie - Może masz ochotę na chwilę zapomnienia?
- Wybacz, skarbie, ale nic z tego nie będzie. Zmywaj się - odtrącam jej dłoń, przemierzam korytarz i otwieram drzwi do swojego biura. Jej szpilki odbijają się od podłogi, aż staje w drzwiach - Coś jeszcze?
- Wystroiłam się specjalnie dla ciebie - przygryza wargę, rozwiązuje pasek kardiganu, który sięga jej do kolan, a moim oczom ukazuje się seksowna bielizna. Roksana doskonale wie, co lubię i wstrzeliła się wręcz idealnie. Biały, prześwitujący stanik podkreśla jej spore, niestety sztuczne piersi, a pończochy opinają szczupłe uda. Niezły kąsek, niestety odkąd zasmakowałem Vivienne, nie chcę żadnej innej - Co jest, Jay? Już cię nie pociągam? - dąsa się, zakłada ręce na piersiach i patrzy na mnie ze złością - Nie chcesz mnie?
- Powiedziałem, że nic z tego nie będzie, tak? Nie mam czasu na pieprzenie się z tobą, ani dzisiaj ani jutro.
- A więc to prawda, co mówią? - prycha rozczarowana, a ja marszczę brwi. O czym ona znowu bredzi? - Nie bądź taki zaskoczony. Już rozniosła się plotka, że prowadzasz się z laską z Seven. Ponoć awansowała na twoją narzeczoną - uśmiecham się szeroko, a Roksana zaciska szczękę - Co to za gówno, huh?
- Nie twój interes - podchodzę do niej, chwytam za szczękę i ściskam mocniej - Nie mów do mnie tym tonem, zrozumiano? To, że posuwałem cię kilka razy nie uprawnia cię do tego, aby wypytywać mnie o sprawy osobiste. Bądź grzeczną dziewczynką, inaczej dostaniesz zakaz wstępu do klubu, tym samym również do zajebistego towaru. A teraz wynocha - bez słowa odwraca się, związuje sweter i dumnie rusza przez korytarz. Mam ochotę wybuchnąć śmiechem na widok jej śmiesznego zachowania. Zwykła dziwka, która myśli, że może więcej, ponieważ rozłożyła przede mną nogi - Z babami - przewracam oczami, trzaskam drzwiami i podchodzę do szyby, aby spojrzeć w dół na bawiących się ludzi. Niestety Roksana zdążyła podnieść mi ciśnienie i czuję, że tak szybko nie spadnie. Szlag by to!


Vi POV:
Biorę ciepły prysznic, zakładam na siebie satynową koszulkę i funduję mojej twarzy maseczkę. Po tygodniu spędzonym u Jay'a moje ciało potrzebuje odrobinę rozpieszczenia. Uważam na bark, który dokucza mi od wczoraj i wręcz nie daje spokoju. Marzę o tych tabletkach przeciwbólowych, którymi faszerował mnie Justin. Dawały szybką ulgę i trzymały mnie przez długi czas. Jaka szkoda, że nie znam ich nazwy, może chłopcy byliby w stanie je skołować. Równie dobrze mogłabym zapytać Justina, ale nie chcę, aby odebrał to jako oznakę słabości. Pokonam ból nie pokazując po sobie jak kurewsko jest uciążliwy. Minął zaledwie tydzień, jeszcze długa rekonwalescencja przede mną. Jedyne, co mi pozostaje to zaciśnięcie zębów i cierpliwie czekanie na wygojenie. Przez myśl przelatuje mi nawet opcja zjarania się, ale czuję, że Dante urządziłby mi kolejną tatusiową pogadankę i dał szlaban! Odkąd znalazł mnie zaćpaną pod mostem wręcz odgrodził mnie od narkotyków, chociaż było ich wokół pod dostatkiem.

Kiedy godzinę później wskakuję do łóżka, okrywam się kołdrą po samą szyję i włączam telewizor, drzwi do mojego pokoju się otwierają. Na widok stojącego w progu Justina moje ciało dziwnie się napina, sutki twardnieją, a ciepło spływa między nogi. Nie podoba mi się ta reakcja, a jeszcze bardziej fakt, że wręcz mam ochotę rzucić się na niego i wpić w te kuszące, słodkie usta. Mam wrażenie, że Jay pragnie tego samego, bo zamyka drzwi, siada na brzegu łóżka i przyciąga mnie do namiętnego pocałunku.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro