Rozdział 16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Vi POV:

Nie spodziewałam się Dave'a z jego pieprzoną armią, a jest ich dobre trzydzieści sztuk. Po jaką cholerę przywiózł ze sobą tych pionków? Naprawdę chce rozpętać wojnę w środku dnia? Kompletnie zwariował?!

- Dobra! Opuśćmy broń i porozmawiajmy - Dante bierze sprawy w swoje ręce, zabezpiecza spluwę, chowa ją za pasek spodni i wychodzi na środek - Co ty wyprawiasz, Dave? Po co to całe przedstawienie?
- Cóż, przyszedłem zabrać towar. To normalne, że muszę mieć ludzi, prawda? Tak to się odbywa, Ruster.
- Owszem, ale zapomniałeś o jednym szczególe. Towar należy do Seven. Nie możesz go ot tak zabrać.
- Czyżby? A ty zapomniałeś, że to ja wydałem ci Ramosa? Gdyby nie ja, do tej pory gówno byś wiedział!
- Tego akurat nie przewidzimy, już za późno. To, że wydałeś Ramosa było maleńką częścią dalszego planu. Zabranie klucza było bardzo ryzykowne, coś mogło pójść nie tak, ale ty się wymiksowałeś. Twoja strata.
- Zostawiłem brudną robotę dla lepszych. Wieść o tym, że twój cukiereczek świetnie sobie poradził rozeszła się niczym świeże bułeczki - przykłada palec do ust, przenosi na mnie wzrok i mruży oczy - Cieszę się, że jesteś cała i zdrowa, kochanie. Jak twój bark? - zwijam dłonie w pięści, próbując zachować spokój.
- Pierdol się, gówno ci do tego - ruszam przed siebie i zatrzymuję tuż obok Dantego - Twój pionek popełnił błąd celując do nas, ale już za to zapłacił. Czy to ty zostawiłeś mnie w tej przeklętej piwnicy?

- Wybacz, zmieniłem koncepcję w której nie byłaś mi już potrzebna - wzrusza ramionami, uśmiecha się chytrze, a we mnie gotuje się krew. Pierdolona kanalia! - Nie złość się, jednak ktoś cię uratował skoro stoisz przede mną, cukiereczku. Doszły mnie wieści, że chciałaś zabić mojego człowieka, strzeliłaś mu w kolana i ramię. Odważnie. Chętnie widziałbym cię w swoich szeregach, może zmienisz kolegów?
- Nie prowokuj mnie, bo ciebie też zabiję. Nie chcesz ze mną zadzierać, wierz mi. Towaru nie dostaniesz, zabieraj stąd tę bandę dzieciaków i spieprzaj, zanim wkurwisz mnie i zrobi się nieprzyjemnie.
- Ouć! Ależ ty jesteś ostra, Vi. Słyszałem, że niezła z ciebie sztuka i proszę! Podobasz mi się, cukiereczku.
- Nie mów tak do mnie, nie jestem cukiereczkiem. Radzę ci się zmywać póki jesteśmy jeszcze cierpliwi.
- Nie rozumiesz? Nie ruszę się stąd bez towaru, który przejmuję. Zdobyliście go tylko dzięki mnie.
- Mylisz się. Zdobyliśmy go wyłącznie dzięki mnie, bo to ja odwiedziłam Ramosa i zwinęłam klucz. Tak więc przestań bredzić i grać mi na nerwach. Skoro chciałeś towar, mogłeś po niego pójść. Proste? Proste.
- Jesteś za bardzo wyszczekana, oj za bardzo - odrywa tyłek od maski samochodu, podchodzi bliżej i patrzy na mnie z góry. Pieprzony wzrost! Czy stałam w kolejce po cycki, kiedy go rozdawali? - Chętnie nauczyłbym cię okazywania szacunku, laleczko. Bądź pewna, że chodziłabyś jak w najlepszym szwajcarskim zegarku.
- Łapy precz, Dave - dołącza do nas Jay, który władczo układa dłoń na mojej talii - Ona należy do mnie.
- Och, doprawdy? - uśmiecha się, przechyla głowę posyłając mi dziwny uśmieszek - Kto by pomyślał. Justin Morgan kręci się obok laseczki z Seven? Nie dziwię się, niezła z niej suka, prawda? Dobrze się pieprzy?
- Błąd - tylko tyle ucieka z ust Justina, a potem wszystko dzieje się szybko. Kątem oka widzę, jak unosi pięść, która spotyka się z twarzą Dave'a, a do moich uszu dociera nieprzyjemny odgłos łamanej kości. Auć! - Jeszcze jedno słowo, a na jednym ciosie się nie skończy. Nigdy więcej nie waż się tak do niej mówić, czy to jasne?! - Jay płonie ze złości, stawia stopę na jego torsie, dociskając go do ziemi - A teraz zabieraj swoich ziomków i spierdalaj stąd. Towar nie należy do ciebie, stchórzyłeś przed Ramosem więc przestań chojrakować. To, że przyjechałeś z ekipą nic nie znaczy, Dave. Nie zaczynaj wojny, którą przegrasz.
- To się jeszcze okaże - spluwa krwią, podnosi się i ociera usta - Jedno moje słowo, a zaczną strzelać.
- Poważnie? Więc na co czekają, huh? Doskonale wiesz, że gliny zjadą się szybciej niż myślisz, a trupów będzie od chuja. Chcesz tego? Chcesz stracić wszystkich swoich ludzi? Zostaniesz sam, idioto!
- Pierdol się, Justin! - patrzy na niego spod byka, jednak zadziwia mnie jego spokój. Dostał po mordzie, a nawet nie chce rewanżu - Dzisiaj chciałem po dobroci, sądziłem, że jesteście mądrzejsi i po prostu się dogadamy. Skoro nie, trudno. Następnym razem rozpierdolę was wszystkich! Bądźcie przygotowani.
- Uważaj na to, co mówisz i robisz, Dave. Jedna źle podjęta decyzja może cię bardzo dużo kosztować.
- Zaryzykuję - mruga okiem, spogląda na mnie i puszcza mi buziaka. Fuj! - Do zobaczenia, cukiereczku.
Na pewno jeszcze się spotkamy - odwraca się, wsiada do samochodu, a po chwili zostajemy sami.
- Co tu się właśnie odjebało? - wyrzucam ręce w górę, chowam broń i wlepiam wzrok w chłopców.
- Sam chciałbym to wiedzieć! Ten dekiel zbyt dużo sobie wyobraża. Myślał, że nas kurwa nastraszy?
- Nie wiem, Dante. Na pewno nie spocznie dopóki nie przejmie towaru. To wróży tylko jedno; rozpierdol.
- Więc powinniśmy się na niego przygotować - mówię pewnie, a Dante przewraca oczami - No co?
- Zaledwie półtora tygodnia temu skończyła się wojna w sąsiedniej dzielnicy. Gliny węszą bardziej niż zwykle, a to, że Svenson jest po naszej stronie nie daje nam przewagi. Musimy działać rozsądnie.
- Zawsze działamy rozsądnie, tatuśku - mrugam okiem, cmokam go w policzek i chwytam Justina za dłoń.
- Dzięki, stary - Dante szturcha Justina w ramię, zaciskam usta jednak to niecodzienny obrót spraw.
- Nie ma sprawy, polecam się na przyszłość - uśmiecha się, spogląda na mnie i całuje czubek głowy.


Kiedy tylko przekraczamy próg magazynu, rozdzwania się telefon Dantego. Marszczy brwi i oddycha ciężko.
- Dzwoni Manabu Sato, dostawca z Japonii - och, kurde! - Lepiej, żeby miał dobre wieści - przesuwa palcem po wyświetlaczu i przystawia telefon do ucha - Witaj, Manabu. Dostałeś zdjęcia? - zapada cisza, wszyscy oczekują w napięciu, jednak od tego człowieka zależy bardzo wiele. To on odpowiada za towar, który ma przypłynąć za dwa i pół tygodnia. Dante wysłał mu zdjęcia medalionu, który znalazłam i czekaliśmy aż potwierdzi, czy to faktycznie ten - Świetnie! Cieszę się, że teraz nam wierzysz. Przykro mi, że Ramosa spotkał taki koniec, ale wiesz jak jest - Dante posyła nam uśmiech, wystawia kciuk ku górze i zmierza do innego pomieszczenia - Więc? Co to za towar i ile go będzie? Muszę się przygotować.
- No proszę, więc jeden problem mamy z głowy - Banger rzuca się na kanapę i wystawia nogi na stolik.
- To dopiero początek, stary. Musimy przemyśleć dobrą strategię, inaczej w porcie zrobi się bardzo gorąco.
- Pogadamy o tym wieczorem - niepewnie spoglądam na Justina, który przysłuchuje się naszej rozmowie. Nie może wiedzieć zbyt wiele, mógłby to wykorzystać - Więc, co robimy kocie? Masz jakieś plany?
- Owszem, muszę załatwić kilka spraw. Może spotkamy się wieczorem w moim klubie? Masz ochotę?
- Jasne, czemu nie? Nie ma to jak pić na twój koszt, staruszku - chichoczę, a Jay mruży groźnie oczy.
- Odprowadzisz mnie? - chwytam go za rękę, prowadząc do drzwi - Na razie! - salutuje do chłopców, opuszczamy magazyn i zatrzymujemy się dopiero przy jego samochodzie - Będziesz grzeczną dziewczynką? - odgarnia kosmyk moich włosów, sunie opuszką po policzku, a jego oczy przewiercają mnie na wylot. Skurczybyk! Wie, co zrobić, żeby namieszać kobiecie w głowie! - Zero klejenia się do Josha, jasne?
- Czyżbyś był zazdrosny? - przygryzam wargę, zarzucam dłonie na jego szyję i jak zawsze gryzę w brodę.
- Może? - odpowiada pytająco, a jego słowa i tak mnie zaskakują. Co on mówi? - Nie patrz tak na mnie, to nic nadzwyczajnego, prawda? Po pierwsze; należysz do mnie, po drugie; to do czegoś zobowiązuje.
- Jesteś taki zabawny, kiedy wmawiasz sobie, że jestem twoja, Jay. Nie próbuj zapiąć mi obroży wokół szyi i prowadzić mnie na smyczy. Jestem duża, skarbie, mogę robić to, na co mam ochotę. Zrozumiano?
- Absolutnie nie, rybko. Nie próbuj ze mną pogrywać, inaczej się zdenerwuję. Chyba tego nie chcesz?
- Chcę - chichoczę, pocieram nosem o jego i wpijam się w jego kuszące usta, które wręcz same zapraszają do pocałunku. Natychmiast wpycha język do środka, odnajduje mój i przygryza, a nieproszony jęk sam wydostaje się na zewnątrz. Niech to szlag, ależ on na mnie działa. Co za szaleństwo! - J-Jay, cholera!
- Cicho - mówi w moje usta, odwraca się i przypiera moje plecy do drzwi samochodu. Napiera na mnie, jedną dłoń przenosi na moją szczękę, którą ściska mocno i pogłębia pocałunek. Przez moje ciało przelatuje ten znajomy, podniecający dreszcz i szybko robię się wilgotna. Sutki twardnieją pragnąc jego dotyku, od którego chyba zdążyłam się uzależnić - Do zobaczenia wieczorem, kochanie - odstawia mnie na nogi, na których ledwo stoję! Jak może ot tak przerwać i pozostawić to przeklęte uczucie niedosytu? - Jak będziesz grzeczna, potem dostaniesz więcej - cmoka w powietrzu, wsiada do samochodu i rusza z piskiem opon.
A ja stoję z przyśpieszonym biciem serca i narastającym uczuciem tęsknoty. Porażka!


Po obiedzie który robię razem z Joshem, James prosi mnie na rozmowę. Od niedzieli nie mieliśmy okazji zamienić kilku słów i doszłam do wniosku, że nie tak łatwo jest mu się na nią zebrać. Nie miałam pojęcia, cóż takiego chce mi powiedzieć i byłam tego ciekawa. Wątpię, aby zmienił do mnie nastawienie skoro nienawidził mnie przez sześć, długich lat. Nawet uratowanie życia niewiele wprowadzi do zmiany naszych relacji. Przywykłam do tego, iż nie zaakceptował mnie i zapewne nigdy tego nie zrobi. Bywa i tak.
- Zacznę od początku - chrząka niezręcznie, drapie się w kark i opiera o barierkę odgradzającą rzekę - Chciałem ci podziękować - opada mi szczękę, patrzę na niego z niedowierzaniem, ale James nigdy za nic mi nie podziękował! - Wiem, że to zbyt mało za uratowanie tyłka, ale tylko to mogę zrobić. Wiem, że gdybyś mnie wtedy nie osłoniła zapewne teraz by mnie tutaj nie było - schyla głowę, wpatruje się w dół, a mi pierwszy raz w życiu robi się go żal, chociaż sama nie wiem czemu - Dante wciąż to przeżywa, dużo rozmawialiśmy kiedy zniknęłaś i przez te rozmowy chyba wszystko do mnie dotarło. Nienawidziłem cię bezpodstawnie, Vi. Pojawiłaś się w naszym zespole dosłownie znikąd, a Dante zwariował na twoim punkcie, pokochał cię mimo, że w ogóle cię nie znał. Chyba to mnie zabolało. Twoje przybycie trochę zmieniło.
- Domyślam się, w końcu byliście sami, aż nagle pojawia się dziecko. Jednak zawsze będę wdzięczna Dantemu za to, że mnie ocalił. Teraz powinieneś mnie zrozumieć. On uratował mnie, ja uratowałam ciebie.
- Dokładnie. Żałuję jedynie, że musiało dojść do nieszczęścia, aby wreszcie to do mnie dotarło. Może i zajmujemy się czymś niebezpiecznym, ale chcę żyć jak każdy. Dlatego zawsze już będę zawdzięczał ci życie, Vivienne. Wybacz mi za to dziecinne zachowanie, zraniłem cię tak wiele razy, a ty bez wahania rzuciłaś się, żeby mnie osłonić. Wcale nie jestem pewny, czy byłbym w stanie zrobić to samo, wiesz?
- Wiem - uśmiecham się, układam dłoń na jego ramieniu i ściskam mocniej - Wyznaję zasadę, "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego", James. Zrobiłam to odruchowo, ponieważ ktoś celował w członka grupy, do której należę. Zapewniam cię, że obroniłabym każdego z pozostałej piątki. Jesteście moją rodziną.
- Miałem klapki na oczach. Wyżywałem się na tobie, a teraz, kiedy zawdzięczam ci tak wiele nagle moje oczy się otworzyły. Jesteś wspaniałą dziewczyną, Vivi - przyciąga mnie do siebie, przytula, a moje serce zamiera. W moich oczach zbierają się łzy, które powstrzymuję z całych sił, jednak ruch Jamesa cholernie mnie rozczula. Wiem, że między nami nie było dobrze, ale ja nie mam zamiaru tego rozpamiętywać. Nie żywię do niego nienawiści, wszyscy popełniały błędy, a sztuką jest się do nich przyznać - Jeszcze raz przepraszam za całe gówno, którym cię obrzucałem na każdym kroku. I dziękuję. Jak ma się twój bark?
- Szału nie ma. Jeśli go nadwyrężam mści się na mnie skurwiel i nie daje odpocząć od bólu. Poza tym daję radę, powinnam niebawem zmienić opatrunek. Muszę też wyżebrać od Jay'a proszki przeciwbólowe.
- Naprawdę go lubisz, co? - odchyla mnie od siebie, marszczy brwi i wpatruje się we mnie wyczekująco. Niepewnie przytakuję głową, wzdycha głośno i przewraca oczami - Nie podoba mi się to jak diabli, bo wiem, jakie z niego ziółko. Nie każdy jest jednak idealny i skoro chcesz się z nim spotykać, zamknę się i nie będę tego komentował - zaciskam usta, aby nie uśmiechnąć się szeroko. To niewiarygodne! Wystarczyła chwila, aby James zmienił do mnie podejście. Czy to pieprzony sen? - Podtrzymuję to, co powiedziałem wcześniej. Jeśli cię skrzywdzi, wal śmiało, dobra? Zbierzemy się z chłopakami i skopiemy mu dupę.
- Dzięki, James. Pamiętaj, że należę do Seven, tak? Jeśli mnie skrzywdzi po prostu go zastrzelę - mrugam zadziornie, chwytam go za rękę i wracamy do magazynu. Dzięki tej rozmowie czuję się taka lekka!



Jay POV:
Kilka minut po dwudziestej drugiej wychodzę z domu, wsiadam do auta i ruszam w stronę klubu, w którym umówiłem się z Vivienne. Liczę na to, że jest grzeczną dziewczynką i nie pije alkoholu ze względu na ranny bark. Wziąłem ze sobą tabletki, które przepisał jej lekarz. Nie upomniała się o nie i przez chwilę myślę, czy zrobiła to, bo naprawdę ich nie potrzebuje, czy może dlatego, iż nie pozwala jej na to duma?
Wcale nie zdziwiłbym się, gdyby chodziło o to drugie. W końcu to Vi! Uparta bestia, która nigdy nie przyzna się do bólu, chwili słabości. Nawet stwierdziła, że nienawidzi łez i się nie zakochuje. Co za bzdury! Może zgrywać twardą, pewną siebie kobietę, bo faktycznie taka jest, jednak ma serce, jest słodka i to kwestia czasu, a obdarzy mnie uczuciem. Nie będę narzekał, będzie należała do mnie nie tylko ciałem, ale i sercem. Cholera, jak to pięknie brzmi. To musi być niesamowite uczucie kochać i być kochanym przez taką kobietę. Vi jest wyjątkowa, wartościowa, piękna. Może i robi popaprane rzeczy, chociaż jest na to zbyt młoda, ale nie jeden szczeniak mógłby pozazdrościć jest odwagi. To zadziwiające, że tak zakręciła mi w głowie i to w zaledwie dziewięć dni. Czasami jednak wystarczy jedno spojrzenie, jeden gest, jedno słowo, aby wiedzieć, że to jest "to". Łączy nas coraz silniejsza więź i mam zamiar całkowicie nią zawładnąć.

Od klubu dzieli mnie pięć minut. Stoję na czerwonym świetle, a mój telefon informuje o przyjściu wiadomości. Wyjmuję go z wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki i wchodzę w skrzynkę. Wiadomość jest od Savage'a, a to, co widzę gotuje krew w moich żyłach. Zaciskam szczękę, a złość wylatuje mi uszami!


Z całej siły hamuję się, żeby nie wysiąść i nie pobiec na piechotę. Jestem wkurwiony, mam ochotę zabrać ją i porządnie przelecieć, żeby nigdy więcej nie przymilała się do obcych facetów! Co ona sobie wyobraża? Przecież powiedziałem jej, że ma być kurwa grzeczna, a ona świetnie się bawi nie tracąc czasu.
Ruszam ze świateł z piskiem opon. Skręcam dwa razy w lewo, raz w prawo i parkuję przed klubem. Wypadam z samochodu jak z procy, chwytam za klamkę, a mój telefon ponownie informuje o przyjściu wiadomości. Co tym razem? Mimo, że jestem na miejscu i tak zaglądam, co przysłał mi Savage.





Zaciskam szczękę, wchodzę do środka i przemierzam długi korytarz. Kiedy docieram na salę zamieram zszokowany. Tak, proszę państwa. Moja kobieta zmysłowo wije się przy rurze, a jej ruchy cholernie mnie zaskakują. To nie jest amatorka, Vi doskonale wie, co robić, jak się poruszyć, aby zwalić faceta z nóg. Więc stoję jak słup soli, gapię się na nią jak ciele w malowane wrota i nie dowierzam, że potrafi tak tańczyć! Spodziewałbym się po niej wszystkiego, oprócz tego, co mam okazję właśnie podziwiać. Jest niesamowita, tak kurewsko seksowna, nie wyuzdana. Mimo tego, iż ma na sobie zdecydowanie zbyt mało, wygląda jak bogini, nie dziwka. Jasna cholera! Przecieram twarz ręką i nie potrafię się ruszyć, aby zabrać ją stamtąd, osłonić przed widokiem chciwych oczu innych mężczyzn. Tylko ja mam prawo do takiego widoku, pokazu i Bóg wie czego! Nie ukrywam, liczę na taki taniec w zaciszu własnego domu.

- Dobra jest, nie? - obok mnie pojawia się uśmiechnięty od ucha do ucha Savage - Nieźle dzisiaj szaleje.
- Więc czas to zakończyć - wzdycham ciężko, przeciskam się przez tłumek napalonych facetów i wchodzę na podwyższenie, na którym Vi urządza przedstawienie. Kiedy tylko mnie widzi, nieco się spina, jednak maskuje to zadziornym uśmieszkiem. Bez pierdolenia przerzucam ją sobie przez ramię, znoszę ze sceny, a pomieszczenie wypełnia buczenie niezadowolenia. Mam ochotę wystawić im środkowy palec, jednak powstrzymuję się i po chwili wchodzę do biura, trzaskając drzwiami - Co ty wyprawiasz, do cholery?!
- Ciii, nie krzycz - marszczy brwi, przykłada palec do moich ust i przysuwa się bliżej - Nie lubię, kiedy się na mnie złościsz - patrzy na mnie z miną szczeniaka i dopiero teraz orientuję się, że jest podpita.
- Piłaś? - pytam z niedowierzaniem, niewinnie wzrusza ramionami i zaczyna całować moją szczękę - Powiedziałem ci, żebyś tego nie robiła, Vivienne! Masz ranny bark, naprawdę już o tym zapomniałaś?
- Jakbym mogła, skoro skurczybyk nie daje mi spokoju. Rwie jak diabli, musiałam się znieczulić.
- Jesteś niemożliwa! Lekarz przepisał ci tabletki, dlaczego nie wzięłaś ich ze sobą, huh? Pomyśl czasami.
- Wybacz, ale z tego, co pamiętam, uciekłam z twojego domu. Miałam się wrócić do tabletki? Jasne!
- Mogłaś mi po prostu powiedzieć, a przywiózłbym ci je natychmiast. Musisz na siebie uważać, rybko.
Rana jest poważna, dbasz o nią? - znudzona przewraca oczami, odsuwa się ode mnie i siada na biurku, zakładając nogę na nogę. Podnieca mnie jak diabli, a mój kutas budzi się do życia. Pragnę jej!
- Staram się, Jay. Nie znam się na tym za bardzo, dlatego nie jestem pewna, co mi z tego wychodzi.
- Wróć do mojego domu, Vivi - podchodzę do niej, odgarniam jej włosy i ujmuję twarz w dłonie - Zatroszczę się o ciebie, zadbam o ranę która tego wymaga. Może wdać się infekcja, a wtedy gojenie potrwa o wiele dłużej. Chcesz tego? - kręci przecząco głową, zakłada ręce na piersiach i wygląda jak nadąsana dziewczynka - No właśnie! Musisz wyluzować, a przed chwilą stałaś na rękach! Oszalałaś?
- Oj, przestań już - wzdycha ciężko, opiera głowę na moim ramieniu i ziewa głośno - Powiedziałam, że musiałam się znieczulić, bo bark mi dokuczał. Zwykłe tabletki za cholerę na niego nie działają.
- Są za słabe na taki ból, tutaj potrzeba coś na receptę. Mam je przy sobie, ale niestety dzisiaj ich nie dostaniesz. Jesteś pijana więc mogłoby się skończyć fatalnie. Zabiorę cię do domu, koniec zabawy.
- Już? Przyszłam ledwo dwie godziny temu - wygina usta w podkówkę, chwyta kołnierz mojej kurtki i przyciąga mnie do swoich ust. Kiedy tylko je czuję w moje ciało uderza podniecenie, tracę nad sobą panowanie wręcz pożerając ją tym pocałunkiem. To niesamowite, że wciąż jest mi jej za mało - Teraz możesz mnie zabrać - gryzie mnie w wargę, puszcza oczko i zeskakuje z biurka. Co za bestia!

W drodze do domu staram się skupić na drodze, co nie jest proste. Vivienne śpiewa, o ile mogę nazwać to śpiewem, wymachuje rękami i wyje przy refrenie jak wilk do księżyca. Mam ochotę zatkać sobie uszy, ale ona nie ma zamiaru przestać! Jak Boga kocham, uwielbiam tę dziewczynę, ale tego fałszu nie da się znieść! Rozprasza mnie jak cholera, a kiedy karcę ją, spogląda na mnie spod byka i marszczy brwi. Jestem pewny, że zaraz strzeli fochem, obrazi się, przeklnie mnie, jednak robi coś odwrotnego, czym potwornie mnie szokuje. Pochyla się, rozsuwa rozporek, uwalnia mojego wciąż nabuzowanego po jej seksownym tańcu fiuta i wsuwa go do ust. Ja pierdolę, to nie dzieje się naprawdę! Czy to alkohol dodaje jej odwagi?
- Kurwa, rybko! Czyś ty zwariowała? - dyszę ciężko, wsuwam palce w jej włosy i zaciskam pięść. Chcę ją unieść, aby przestała, a po chwili wpycham się w jej usta jeszcze głębiej - Zaraz się rozpierdolimy, chcesz tego? - syczę przez zęby, ma mnie kompletnie w dupie i znęca się nad moim fiutem. Nie mam pojęcia, jakim cudem udaje mi się prowadzić, jednak doskonale wiem, że to nie skończy się dobrze. Odbijam więc w prawo, parkuję w ciemnej uliczce i gaszę silnik - Przysięgam, że tak cię za to zerznę, że nie będziesz mogła chodzić! - odchylam głowę, zamykam oczy i w pełni delektuję się tym wariactwem. Nigdy, przenigdy żadna kobieta nie robiła mi laski podczas prowadzenia samochodu. Vi przekracza granice czym doprowadza mnie do szaleństwa. Chwilami mam ochotę sprać jej seksowny tyłek, a potem pieprzyć ją do utraty tchu. Jest jeszcze taka młoda, nie do końca wprowadzona do świata, w którym przyszło jej żyć i w dodatku taka słodka, aż chce się ją schrupać. Ta małolata solidnie namieszała mi w głowie! - Kurwa, robisz to tak dobrze - unoszę biodra, wciskam się w jej gardło aż czuję ten przyjemny skurcz. Vi świetnie sobie radzi, porusza głową, masuje dłonią, a orgazm już puka do drzwi. Jestem nabuzowany jak cholera i czekam na niego jak na zabawienie. Muszę przyznać, że laska w jej wykonaniu to czysta poezja. Uwielbiam jej mokre usteczka tak samo, jak cipkę. Ależ trafił mi się apetyczny kąsek - O, Boże! Tak! - dochodzę z głośnym jękiem, wlewam się do jej ust, a po chwili jest po wszystkim. Kurwa, jestem wykończony! Co ona ze mną zrobiła?! Jak to możliwe, że fiksuję na jej punkcie? - Wiesz, że mogłem spowodować przez ciebie wypadek?
- Zrzędzisz, Jay. Wolałabym usłyszeć coś w stylu; "byłaś cudowna, rybko. Dziękuję" - ociera kciukiem kącik ust i oblizuje opuszek. No nie! Czy ona sobie żartuje?! Naprawdę ma zamiar mnie dzisiaj sponiewierać? - Zawieź mnie do domu. Zaraz umrę z bólu - krzywi się, przykłada dłoń do barku i schyla głowę.
- Aż tak źle? - podsuwam palce pod jej brodę, patrzy na mnie smutno i przytakuje - Nie powinnaś tak szaleć, kwiatuszku - przykładam dłoń do jej policzka, wtula się w niego i zamyka oczy. Ależ ona jest piękna! - Okej, jedziemy do domu. Zaraz położysz się do łóżka i odpoczniesz. Poza tym, byłaś cudowna, rybko. Dziękuję - puszcza mi oczko, zapina pas, a ja opuszczam alejkę. Kiedy dołączam się do ruchu i zmieniam pas, coś zwraca moją uwagę. Po lewej, jak i prawej stronie nieco w tyle jadą dwa czarne samochody. Gdybym nie obracał się w branży zapewne olałbym to, jednak tkwię w tym gównie po same uszy i czuję w kościach, że coś się kroi. I nie jest to nic dobrego - Ktoś nas śledzi - Vi gwałtownie przekręca głowę i ogląda się za siebie - Może zrobić się nieprzyjemnie - patrzę we wsteczne lusterko, oba samochody zbliżają się do nas, a kiedy zatrzymujemy się na światłach zaczyna się najgorsze. Jak na komendę otwierają się szyby, a przez nie wita mnie spluwa. Otwierają ogień, Vi piszczy głośno i osłania głowę ramionami. Klnę pod nosem, wciskam gaz do dechy i ruszam przed siebie. Na szczęście ruch o tej godzinie nie jest zbyt duży, dzięki temu mam swobodę - Wyciągnij telefon z kieszeni mojej kurtki - Vivi natychmiast wykonuje polecenie i wpisuje podany przeze mnie kod zabezpieczający - Wybierz numer do Savage'a i przełącz na tryb głośnomówiący - ponownie dociskam pedał gazu, odbijam z autostrady, a ogon nie znika.
- Co tam, Jay? - w samochodzie roznosi się głos Savage'e i muza z klubu - Odwiozłeś Vi do domu? Wracasz?
- Nie, nie wracam! Zbieraj dupę, zgarnij chłopców i widzimy się u mnie. Ktoś właśnie do nas strzelał!
- Kurwa mać! Zaraz będziemy - kończy połączenie, zerkam w lusterko, a na ogonie został tylko jeden.
- Kto to jest? - Vi pyta zdezorientowana i zaciska palce na pasie, którym jest przypięta - Chcieli nas zabić?
- Nie wiem, rybko. Możliwe. Nie obawiaj się, jeszcze dzisiaj będę wiedział, kto odważył się na taki krok.
A potem zapłaci za to własnym życiem - zaciskam dłonie na kierownicy, z całych sił hamując złość, która roznosi się w moim ciele niczym huragan. Nie wiem, kto to był, ale ma przejebane.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro