Rozdział 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Vi POV:

Zapada niezręczna cisza, zabieram dłoń i wsuwam do kieszeni płaszcza. Sytuacja jest wręcz komiczna i żenująca jak diabli. Nie dowierzam, że dałam się w to wszystko wciągnąć i nie dość, że udaję przed jego matką przyszłą pannę młodą, to w dodatku właśnie stoję naprzeciwko jego byłej narzeczonej. Co to ma być?! Ukryta kamera? Ktoś robi sobie kiepskie żarty, aby sprawdzić moją reakcję? Pierdolona komedia!

- Jedziemy? Jestem zmęczona - burczę do Justina, który karci mnie spojrzeniem. Mam ochotę przewrócić oczami i po prostu wyjść. Mam dość - Do widzenia, Pani Morgan. Dziękuję za kawę i pyszną szarlotkę. Karherina, miło było cię poznać - wysilam się na kiepski uśmiech, otwieram drzwi i opuszczam dom.
Oddycham świeżym powietrzem, które koi moje zszargane nerwy, opieram plecy o drzwi samochodu i obserwuję Justina, który stoi w progu i rozmawia ze swoją ex. W moim brzuchu właśnie rozpoczyna się jakaś rewolucja, flaki się zaciskają, a serce dziwne kuje. Nie podoba mi się widok przede mną, to, jak na nią patrzy, fakt, że była jego narzeczoną. Nic mi się kurwa nie podoba, ale nie mam prawa się wtrącać. On nie należy do mnie, ani ja nie należę do niego. Czas się z tego wymiksować, o ile jestem jeszcze w stanie to zrobić. Potem może być zdecydowanie trudniej, a jestem pewna, że z każdym dniem coraz bardziej.
- Rybko, wsiadaj - wzdrygam się na głos Justina, który stoi przede mną - Zamyśliłaś się. Wszystko dobrze?
- Tak - odpowiadam obojętnie, wskakuję na miejsce pasażera, zapinam pas i ciaśniej otulam się płaszczem.
- Mam wrażenie, że jesteś na mnie zła - uruchamia silnik, wyjeżdża z podjazdu i macha w stronę dwóch kobiet, które stoją w progu. Krew mnie zalewa, jednak nie komentuję tego, odwracam wzrok w stronę szyby i zamykam oczy - Vivienne, porozmawiaj ze mną. Nie zamykaj się przede mną, bo coś nie gra.
- Nie wiem, czy mam ochotę na jakąkolwiek rozmowę. Miej pewność, że więcej nie będę uczestniczyć w tym przedstawieniu i lepiej, żebyś już teraz przyjął to do wiadomości. Nie przyjadę więcej do twojej matki, a tym bardziej za ciebie nie wyjdę. Po co robisz jej kocioł w głowie, huh? Będzie rozczarowana.
- Nie rozmawiajmy na temat ślubu, kwiatuszku. Nie zawracaj sobie tym swojej ślicznej główki, okej?
- Okej, ale nie miej do mnie żalu, jeśli w niedzielę nie pojawię się na obiadku. I na deserze z twoją ex.
- Nie wiedziałem, że mama ją zaprosiła. Byłem zaskoczony jej widokiem równie mocno, jak ty, kotku.

- Kotku? - krzywię się, jakby ktoś wmusił we mnie cytrynę - Nie nazywaj mnie tak, Jay. To ckliwe gówno.
- Jezu, cóż cię dzisiaj ugryzło, hmm? Nic ci nie pasuje, przy herbacie byłaś spięta jak cholera. Co jest?

- Naprawdę mnie o to pytasz? - przekręcam głowę i wlepiam wzrok w jego profil. Wygląda na szczerze zaskoczonego, czego nie rozumiem - Nie podoba mi się to, w co chcesz mnie wciągnąć. Grasz przed swoją matką, opowiadasz o zaręczynach, ślubie i tych słodkich bzdetach, a nic z tego nie jest prawdą. To ściema! Dlaczego więc brniesz w ślub, skoro do niego nie dojdzie, huh? Nie wyjdę za ciebie. Ani teraz, ani potem.
- Powiedziałem ci, że nie będziemy rozmawiać teraz na ten temat. Przyjdzie na to odpowiedni czas.
- Nie, nie przyjdzie. Wbij sobie do głowy, że żadnego ślubu nie będzie i koniec kropka. Jeśli chcesz się żenić, leć do swojej ex narzeczonej. Chyba wciąż cię lubi, co? Wręcz nie mogła oderwać od ciebie wzroku.
- Katherina to przeszłość, Vi. Byliśmy razem, kiedy mieliśmy po dwadzieścia lat, a nasi rodzice chcieli zmusić nas do małżeństwa. Nie kochałem jej, chociaż ona zakochała się we mnie. Mam ją gdzieś.
- Zastanów się jeszcze. Mnie przed ołtarz nie zaciągniesz, a twoja matka chyba jednak liczy na ślub, prawda? Po prostu podmień narzeczoną, a na pewno będzie zachwycona. To widać, że ją uwielbia.
- Przestań! - podnosi głos, aż podskakuję. Zatrzymuje się na czerwonym świetle, odwraca się i chwyta moją szczękę, zbyt mocno wbijając w nią palce - Powiedziałem, że Katherina gówno mnie obchodzi! Chcę ciebie, tylko ciebie! Jesteś moją kobietą, więc dlaczego pierdolisz mi o mojej ex narzeczonej, huh?!
- Nie jestem twoją kobietą, Jay. Przestań sobie to kurwa wmawiać, dobrze? To tylko seks, nic więcej!
- Seks?! Tylko seks?! Chyba sobie kpisz, rybko. Nie widzisz, że mi na tobie zależy?! Jesteś kurwa ślepa?

- Ktoś trąbi - przewraca oczami, niechętnie się ode mnie odrywa i rusza z piskiem opon. W samochodzie zapada cisza, on skupia uwagę na drodze, a ja rozmyślam o tym, co przed chwilą wykrzyczał mi w twarz. Mimo tego, iż znamy się ledwo trzy tygodnie spędzamy ze sobą naprawdę dużo czasu. Nie było dnia, abyśmy nie widzieli się chociaż na chwilę. Powinno mnie to cieszyć, czy martwić? Przecież postanowiłam się od niego odseparować, zerwać naszą znajomość zanim wywinie mi numer pod tytułem "ślub". A Jay miewa naprawdę popierdolone pomysły - Odwieź mnie proszę do domu. Muszę pobyć sama ze sobą.

Przesypiam resztę drogi. Budzi mnie ruch, moje ciało unosi się i po chwili robi mi się przyjemnie ciepło. Nie mam siły otworzyć oczu, mimo upływu czasu bark nadal mi dokuczał, chociaż rana ładnie się zrosła i nieco wygoiła. Ból pozostał i zaczynał grać mi na nerwach. Miałam go już po dziurki w nosie!


O dziesiątej schodzę na dół. Narzucam na siebie jedynie biały podkoszulek Justina, ziewam przeciągle i przecieram oczy. Nie jestem zaskoczona, że przywiózł mnie do siebie. Przecież nigdy mnie nie słucha i zawsze stawia na swoim. Doprowadza mnie tym do pieprzonego szaleństwa, a ja tak bardzo nienawidzę, kiedy ktoś decyduje za mnie, próbuje wpłynąć na moje zdanie bądź wyklucza mnie z akcji. Jay chyba o tym zapomina i mam wrażenie, że próbuje zrobić ze mnie potulną, grzeczną dziewczynkę. Źle trafił.
- Vivienne - przekręcam głowę i spotykam rozbawione spojrzenie Nathana. Naciągam koszulkę nieco niżej, chociaż gówno to daje. Kapituluję, niech napatrzy się na moją dupę, a co tam! - Justina nie ma, musiał załatwić coś pilnego, ale niebawem powinien wrócić. Kazał zjeść ci śniadanie, gosposia je przygotowała.
- Kazać to on sobie może, wiesz? Poza tym od kiedy w tym domu jest gosposia? To ci dopiero nowość.
- Maria pracuje dla Justina od sześciu lat, złociutka. Bywa tutaj wtedy, kiedy on sam sobie tego życzy.
- Jezu, cóż za nonszalancja - prycham pod nosem, wskakuję na wysokie, barowe krzesełko i przyglądam się posiłkowi. Wow! Blat zastawiony jest tostami, grzankami z miodem i dżemem, owsianką z owocami, jajecznicą i małymi, słodkimi kanapeczkami - Nie powiem, postarała się. Mogę się z tobą podzielić, chcesz?
- Nie, dziękuję. Jadłem już dzisiaj, ale to miłe z twojej strony. Jesteś urocza, wiesz? Zupełnie inna, niż kobiety, które swego czasu pieprzył mój szef - wsuwam do ust słodką truskawkę i przyglądam mu się z zainteresowaniem. Jest przystojny i młody - Masz charakterek, jesteś zadziorna i pyskata, a Justin nigdy nie pozwalał, aby kobieta odezwała się do niego bez szacunku. Musisz być naprawdę wyjątkowa.
- Wyjątkowa? Wątpię. Jestem jedną z wielu, Nathan. Pieprzymy się, spędzamy razem czas. Nie ma sensu doszukiwać się w tym czegoś głębszego. Poza tym to nie tak, że odzywam się do niego bez szacunku. Szanuję go, to, co robi, ale nie pozwolę, aby mną rządził. To moje życie i ja o nim decyduję. Proste.
- Ostra z ciebie sztuka. Chyba to go tak w sobie kurewsko kręci, skoro nadal cię przy sobie trzyma.
- Hamuj się, kolego - zaciskam szczękę, a jego słowa uruchamiają we mnie mechanizm obronny - On nie trzyma mnie przy sobie, jestem tutaj ponieważ tego chcę. Jeśli zmienię zdanie, wymiksuję się.
- Tak ci się tylko wydaje. Weszłaś w to po samą szyję, on nie pozwoli ci odejść. Na to jest już za późno.
- Pierdolisz, aż nie mogę cię słuchać - zeskakuję z krzesła, biegnę na górę i wsuwam na dupę jeansy, na górę stanik i czarną bluzeczkę z dekoltem w kształcie litery V. Na nogi zakładam czarne szpilki zapinane na kostce i chwytam przewieszoną przez oparcie krzesła kurtkę. Kiedy schodzę na dół Nathan stoi w holu, opiera się o ścianę i uśmiecha zadziornie - Pożyczę sobie jeden z jego samochodów. Później go sobie odbierze - biorę torebkę z komody, opuszczam dom, a Nathan kroczy za mną jak cień - Coś jeszcze?
- Justin kazał mi mieć na ciebie oko, złociutka. Nie mogę pozwolić ci wyjść aż do jego powrotu.
- Wy faceci jesteście kurwa tacy zabawni - prycham z kpiną, odsuwam kosmyk włosów i podchodzę do niego, seksownie oblizując usta - Myślicie, że każda kobieta to potulny baranek, który schyli głowę pod wpływem waszego groźnego tonu lub spojrzenia. Nie boję się ani ciebie, ani jego, Nathan. I uwierz mi, jeśli chcę stąd wyjść, to kurwa wyjdę - syczę przez zęby, odwracam się i zmierzam w kierunku pięknego, czerwonego, odpicowanego Nissana. Ależ fura! Nie ukrywam, Justin ma naprawdę świetny gust.
- Nie mogę ci na to pozwolić, Vi. Wybacz - słyszę za sobą kroki, doskonale wiem, co się święci więc odruchowo sięgam do torebki. Kiedy tylko chwyta moje ramię, wyjmuję spluwę, odwracam się i mierzę prosto w niego - Co ty odpierdalasz?! - puszcza mnie, wystawia ręce przed siebie i robi krok w tył.
- Powiedziałam, że chce wyjść. I właśnie wychodzę - uśmiecham się, mrugam okiem i tyłem podchodzę do samochodu - Powiedz Justinowi, żeby się nie wkurwiał, ponieważ jestem dużą dziewczynką, która robi to, co jej się podoba. Ciao, skarbie - cmokam w powietrzu, wsiadam do środka i uruchamiam silnik, który jest melodią dla moich uszu. Opuszczam posiadłość Justina, kierując się prosto do domu.

Kiedy tylko przekraczam próg naszego magazynu wyczuwam napiętą atmosferę. Chłopcy rozmawiając dość głośno, przekrzykują się i gestykulują rękami. Cholera! Co wydarzyło się tym razem?! Zero spokoju.
- Hej - siadam obok Bangera na kanapie i przesuwam wzrokiem po każdym - Dlaczego się wydzieracie?
- Daj spokój, mamy kapusia na mieście - och! Nie dobrze - Papla jęzorem i rozpowiada o towarze.
- Że co?! - zrywam się na równe nogi, nerwowo przeczując włosy - Jakim prawem?! Trzeba się go pozbyć!

- I właśnie o to trwa dyskusja. Jedni twierdzą, że to niepotrzebne posunięcie, a drudzy, że to konieczne.
- Oczywiście, że to konieczne! Im więcej osób dowie się o dostawie tym gorzej dla nas! To kwestia czasu,
a rozpowie również o medalionie który mamy! Co wtedy?! Zleci się tutaj armia i rozpęta się piekło!
- Mam dokładnie takie samo zdanie - Dante przeciera twarz rękami i spogląda na Rockstara oraz Josha - Ale dwóch naszych kolegów twierdzi, że trzeba go jedynie nastraszyć, to wystarczy. Co o tym myślisz, Vi?
- Myślę, że to pojebany pomysł. To tak nie działa, straszenie nigdy nie przyniosło rezultatu, wręcz przeciwnie. Nie ma sensu się z nim bawić, skoro nie potrafi zamknąć japy! Od zawsze tak właśnie postępowaliśmy, nie cackaliśmy się z takimi. Dlaczego tym razem chcecie się litować? O co chodzi?
- To mój kumpel, Vivi - Rockstar wzdycha ciężko kręcąc głową - Pracuje dla nas naprawdę długo, był lojalny, ale coś mu nagle odpierdoliło. Nie wiem, dlaczego rozpowiada o dostawie. Nie kumam tego!
- Widocznie ktoś coś mu obiecał, skoro odwrócił się od nas. To oznacza, że nie jest już twoim kumplem.
- Dobra, jebać to! Róbcie co chcecie, okej? Ale ja tam nie pojadę i nie pociągnę za spust. Nie ma mowy!
- Nikt tego od ciebie nie wymaga - kucam przed nim, biorę jego głowę w dłonie i posyłam lekki uśmiech - Zdradził nas, przeszedł na stronę kogoś, kto zapewne zechce nam zaszkodzić. Musimy chronić siebie i dostawę, Jacob. Rozumiesz to, prawda? - przytakuje głową, rozluźnia się i pstryka palcem w mój nos.


Do magazynu w którym zaszył się ten zdrajca jadę jedynie z Zayn'em, którego wyznaczył Dante. Nie rozumiem tego za cholerę i wcale mi się to nie podoba. Nie ufam mu, podchodzę do niego z ogromnym dystansem i nie mam zamiaru się z nim zaprzyjaźniać, czego nie mogę powiedzieć o Dantem. Widać, że go lubi, ufa mu i traci czujność. Zayn nie należy do Seven, tym samym nie powinien znać naszych planów.
- Uważaj na siebie i nie rób nic pod wpływem złości, jasne? - karci mnie jak małe dziecko, czym potwornie mnie wkurza. Dlaczego faceci to takie dupki?! Dlaczego uważają się za lepszych? - Już jesteś zła? Bosko!
- Jestem, bo mnie wkurwiłeś - burczę pod nosem, wbijam do środka i wystawiam przed siebie spluwę. Rozglądam się raz w prawo, raz w lewo, jednak magazyn jest pusty. Obskurnie tutaj, zimno i śmierdzi stęchlizną - Jesteś pewny, że to odpowiednie miejsce? Ja w życiu bym się tutaj nie schowała.
- Ty nie, on tak. Sprawdzę pomieszczenia po lewej, weź te po prawej - kiwa głową i rozdzielamy się.
- Nareszcie - uśmiecham się, wchodzę do małego pokoju i uważnie zaglądam w każdy kąt. Widać ślady jego obecności w postaci ubrań, kilku kosmetyków i prowizorycznego łóżka w kolejnym pomieszczeniu do którego trafiam. Na bank tutaj pomieszkuje, a skoro tak, wróci tutaj prędzej czy później - A wtedy będzie wielkie bum - szepczę do siebie, opuszczam pokój i wchodzę z powrotem do ogromnej przestrzeni magazynu - Zayn? Gdzie jesteś? Tylko nie mów, że stchórzyłeś i spierdoliłeś?! - chichoczę pod nosem, a przede mną znikąd nie pojawia się Zayn, a mężczyzna zapewne starszy ode mnie. Wygląda dokładnie tak, jak na zdjęciu które pokazał mi Dante - Ani kroku dalej! Stój tam, gdzie stoisz! - mówię pewnie, celuję prosto w niego, jednak on wydaje się być wyluzowany. Prycha pod nosem i odpala jointa. Poważnie?!
- Co ty tutaj robisz, dzieciaku? - wypuszcza dym, zaciąga się ponownie i wreszcie łaskawie zaszczyca mnie spojrzeniem - Cukiereczek Dantego, co? Nie ukrywam, niezła z ciebie dupa. Mógłbym zamoczyć.
- O tym możesz jedynie pomarzyć, przyszłam tutaj w zupełnie innym celu. Wiesz, że zaraz cię zabiję?
- Ojej, naprawdę? Smutno mi - wygina usta w podkówkę i patrzy na mnie z miną zbitego psa! - Jestem jeszcze taki młody, nie rób tego - nabija się ze mnie skurwiel, a to znaczy, że nie traktuje mnie poważnie. Dla zaostrzenia sytuacji, celuję w sufit i pociągam za spust trzy razy. Po magazynie roznosi się jedynie cichy odgłos dzięki tłumikowi - O, kurwa! Chyba mi stanął, gwiazdeczko. Jesteś taka podniecająca z tą spluwą, wiesz? - pociąga jointa jeszcze dwa razy, rzuca go na ziemię i depcze butem - Chcesz się zabawić?
- Mówiłam, że możesz o tym pomarzyć, jesteś głuchy? Nie przyszłam na zabawę, przyszłam cię sprzątnąć ponieważ jesteś pierdolonym kapusiem, człowieku. Popełniłeś ogromny błąd. Zdajesz sobie z tego sprawę?
- Czy ja wiem? Wydaje mi się, że całkiem dobrze na tym wyszedłem. Miałem spore długi, a za kilka cennych informacji mój dług został spłacony. Więc nie pierdol mi tu, że popełniłem błąd.
- I co ci z tej spłaty, skoro zaraz i tak zginiesz? - wzruszam ramionami, a on szyderczo się uśmiecha.
- Na mieście mówią, że ponoć taka twarda z ciebie laska. Nie wahasz się pociągnąć za spust, więc śmiało. Zrób to! - podnosi głos, rusza w moją stronę, jednak robi to koszmarnie powoli. Jakby dawał mi czas na zastanowienie się, czy naprawdę chcę to zrobić. Myśli, że się waham? - Czekam - mruga okiem, wstrzymuję oddech i pociągam za spust. Trafiam idealnie tam gdzie chciałam, czyli w kolano. Krzyk bólu roznosi się po magazynie, chłopak upada na zdrowe kolano i morduje mnie spojrzeniem - Chyba nie trafiłaś, co?

- Och, skarbie. Trafiłam idealnie, po prostu przeciągam to i świetnie się bawię. Gdzie teraz, hmm?
- Vivienne! - gwałtownie przekręcam głowę na prawo i z niedowierzaniem wpatruję się w stojącego w drzwiach Justina, a obok niego Zayn'a. Krew gotuje się we mnie niczym lawa gotowa do wypłynięcia, przekręcam broń i celuję w niego. Mam dość tego, że wpieprza się w moje sprawy! - Odłóż broń, rybko.
- Pierdol się, Jay! Jakim cudem się tutaj znalazłeś, co? Ach, czy to Zayn się wygadał? Kolejny kapuś!
- Uspokój się, proszę. Zayn robi to, co do niego należy. Odłóż broń i porozmawiaj ze mną, dobrze?
- Problem w tym, że ja nie mam ci nic do powiedzenia. Jestem tutaj w konkretnym celu, a ty ponownie wchodzisz mi w drogę. Jestem niezmiernie ciekawa dlaczego? - przechylam głowę i myślę sobie, jak dobrze byłoby pociągnąć za spust i zranić tego kretyna! Żeby usiadł na dupie i przestał mnie szpiegować.
- Powiedziałem ci to już. Im mniej zabijasz, tym lepiej dla ciebie. Ja się tym zajmę, chodź do mnie.
- Przyjechałam tutaj z nim - kiwam głową w stronę Zayn'a, który stoi obok Justina i przysłuchuje się naszej rozmowie - A skoro on tchórzy i boi się pociągnąć za spust, robota spada na mnie - puszczam mu oczko, przenoszę broń na wciąż kucającego chłopaka i przygotowuję się do strzału. Jakież jest moje zaskoczenie, kiedy w magazynie padają strzały, ale to nie moja robota. To Justin strzela w ścianę, tuż obok mojej głowy.
- Ani mi się waż! - syczy przez zęby, mrugam kilka razy i muszę przyłożyć palce do skroni, bo mój łeb pęka. Nie wiem, z czego do kurwy nędzy strzelał, ale przez to cholerstwo dźwięczy mi w uszach! Jasna cholera!
- Wal się - oddycham głęboko i biorę się w garść - Przestań wciąż za mną łazić i pozwól robić swoje!
- Wystarczy! Mam dość tej zabawy, rozumiesz? Podejdź do mnie i przestań zachowywać się jak dziecko.
- To ty przestań mnie tak traktować, staruszku - cmokam w powietrzu i pociągam za spust pozbawiając chłopaka życia. Pada jak długi, zapada dziwna cisza, a ja cieszę się, że jest po wszystkim - Taki los kapusiów, chyba powinieneś to wiedzieć, prawda? Babrasz się w tym samym gównie co ja, kochanie.
- Nie powinnaś była tego robić - zwija dłonie w pięści, napina szczękę i rusza w moją stronę. Och, jest wkurwiony jak diabli, a takiego widuję go naprawdę rzadko - Potrzebowałem go! - och, ciekawe.
- Za późno. Nie podchodź, Jay - wystawiam broń, co na chwilę go zatrzymuje - Nie waż się prawić mi kazań, jasne? Wyjdę stąd, a ty wrócisz do swoich obowiązków. Powinniśmy zrobić sobie przerwę.
- Przerwę? Jaką przerwę? - pyta zaskoczony, jednak to ten moment, aby się wycofać. Jeśli nie teraz to kiedy? Ogranicza mnie, chce zmieniać, nie pozwala wyjść ze swojego domu. Co to ma kurwa być?! - Vivi!
- Przerwę od nas, Justin. Muszę odpocząć, nie chcę widzieć cię przez kilka dni. Sama zdecyduję ile.
- Chyba cię popierdoliło, rybko - prycha rozbawiony, rusza w moją stronę, a pistolet, który trzymam w dłoniach zaczyna drżeć. Dyszę ciężko, dłonie mi się pocą i staram się pociągnąć za ten pieprzony spust. Naprawdę tego chcę! Dlaczego więc moje ciało nie współpracuje z tym cholernym palcem?! Nie pozwolę mu na rządzenie moim życiem, a on cały czas to robi! - Dlaczego mnie nie zabiłaś? Zabrakło ci odwagi? - podchodzi do mnie, odbiera broń, zabezpiecza i wsuwa za pasek spodni. Jednym ruchem chwyta moją szczękę, unieruchamia i patrzy mi w oczy ze złością - Uważasz, że możesz mówić jakieś bzdury o przerwie? Że na to pójdę? Jesteś moją kobietą, od tego nie ma przerwy! - krzyczy wprost w moją twarz, a potem, jak gdyby nigdy nic, całuje mnie namiętnie, mocno, chciwie. Siłą wpycha język w moje usta, przygryza go i pieści łagodząc ból. Próbuję się od niego odsunąć, odpycham się dłońmi od jego umięśnionego torsu, jednak on ma to kompletnie w dupie! Władczo obejmuje mnie w talii, przyciąga do siebie pogłębiając pocałunek. Jestem bezradna w jego ramionach, taka krucha. Obdziera mnie z pewności siebie, odwagi, chęci pokazania mu, że nie jestem jego zabawką. Niech to szlag! Nie chcę być taka miękka! - Jesteś moja, kwiatuszku - szepcze w moje usta, odchyla się, a jego oczy mówią wszystko; jestem jego.


Magazyn opuszczamy w chwili, kiedy wchodzą do niego ludzie Justina, aby posprzątać bałagan. Opieram się o drzwi mojego czerwonego camaro, palę papierosa i przyglądam się, jak Jay rozmawia z Zaynem. Nie pasuje mi ich znajomość i dziwię się, że Dante zaufał temu człowiekowi. Jest zbyt naiwny!
- Rybko - Jay wyrywa mnie z moich myśli, odsuwa kosmyk moich włosów i przesuwa palcem po mojej dolnej wardze. Nienawidzę siebie za słabość, jaką przy nim odczuwam - Wracajmy do domu, dobrze?
- Jadę do siebie, muszę odpocząć - gaszę papierosa, schylam głowę i czuję na sobie jego spojrzenie.
- Do siebie? Nie chcę, żebyś jechała do siebie, Vi. Potrzebuję cię - staje przede mną, układa dłoń na moim karku i opiera czoło o moje - Wyszłaś dzisiaj rano. Nathan powiedział mi, że celowałaś do niego bronią.
- A jak według ciebie mam się kurwa bronić, co? - odsuwam się od niego, robię kilka kroków w tył, zachowując bezpieczną odległość, która pozwala mi trzeźwo myśleć - Nigdy więcej nie zabraniaj swoim ludziom wyjść mi z domu, rozumiesz? - wymierzam w niego palec, nie spuszcza ze mnie wzroku i śmie wygląda na zaskoczonego - Zakoduj sobie, że jestem samodzielną kobietą i jeśli chcę wyjść, to wyjdę. Nie ograniczaj mnie, nie zakazuj mi niczego, bo nie masz do tego prawa! Dlaczego właśnie chcę przerwy.
- Nie mogę się na to zgodzić, rybko. Tęsknię za tobą, kiedy nie widzę cię pieprzoną godzinę, a ty chcesz trzymać mnie na dystans? - pyta z niedowierzaniem, wsuwa palce we włosy i uśmiecha się bezradnie.
- Dasz radę, w końcu jesteś facetem, prawda? Poza tym łączy nas tylko seks, nie zapominaj o tym.
- Chyba sama nie wiesz, co mówisz! Czujesz to samo co ja, tylko się kurwa wypierasz! Przyciąga nas do siebie siła, lgniemy do siebie! Czujemy się dobrze we własnym towarzystwie, uwielbiamy obok siebie zasypiać! - przełykam ślinę, a moje serce dziwnie się zaciska. Chcąc nie chcąc muszę przyznać mu rację, ale nie wypowiem tego na głos. Nie mogę - Na początku powiedziałaś mi, że się nie zakochujesz. Możesz się ze mną pieprzyć, spędzać czas, ale mnie nie pokochasz. Gówno prawda! Już się we mnie zakochałaś, Vivi. Widzę to, czuję! Czy ty nie czujesz tego samego ode mnie? Nie czujesz mojej miłości? - mam wrażenie, jakby dał mi w twarz tymi słowami. Stoję jak słup soli, rozdziawiam usta, a moje oczy są wielkie jak spodki. Wyznał mi miłość, stało się, a ja nie wiem, jak mam sobie z tym poradzić. Jestem przerażona, boję się i jedyne, co przychodzi mi do głowy to ucieczka. Podchodzę do samochodu, chwytam za klamkę i otwieram drzwi - Vi, nie uciekaj! - obejmuje mnie od tyłu, dociska do swojego torsu i przytrzymuje - Porozmawiaj ze mną, ale nie uciekaj. Proszę! Wiem, że nie tego oczekiwałaś, ale daj mi szansę, rybko!
- Muszę iść, Jay. Puść mnie - szepczę cicho, oddycha głośno jednak ku mojemu zaskoczeniu spełnia moją prośbę i jestem wolna. Wsiadam do samochodu, uruchamiam silnik i czym prędzej się oddalam.


Wchodzę do domu kompletnie rozstrojona. Jestem na granicy wkurwienia i płaczu, nie ma nic pomiędzy. Nie jestem pewna, na którym uczuciu się skupić, a kiedy wpadam na Josha na schodach, jego spojrzenie pozwala mi zdecydować. Marszczy brwi, patrzy na mnie zmartwiony i wsuwa palce w moje włosy, aby mnie uspokoić. Ten gest to dla mnie znak. Wybucham płaczem, czym straszę go, bo wpada w panikę. Potrząsa mną jak szmacianą lalką, wypytuje co się wydarzyło, ale z moich ust nie wychodzi nawet jedno słowo. Chowam głowę w zagłębienie jego szyi, ściskam w palcach koszulkę, a jego kojący dotyk na plecach skutecznie mnie uspokaja. Czuję znajomy zapach jego ciała i chcę zostać w jego ramionach na zawsze.

Chwilę później Josh zabiera mnie na spacer. Opowiadam mu wszystko, nie pomijając żadnego szczegółu. Zaczynając od pierwszej wizyty w domu jego matki, a kończąc na moim przywiązaniu do niego i wyznaniu miłości. Tylko chłopcy są w stanie zrozumieć mój strach, bo tylko oni znają moją przeszłość.
- Nie powiem, zagięłaś mnie. Z jednej strony chciałbym, żebyś dała mu szansę. Znam Justina i wiem, że mimo tego, czym się zajmuje dobry z niego człowiek. Od zawsze troszczył się o matkę, dbał o nią i szanował. Mówi się, że po tym, jak mężczyzna traktuje własną matkę, tak będzie traktował i swoją kobietę - uśmiecha się, obejmuje mnie ramieniem i przytula do swojego boku - Niestety jest też druga strona, ciut gorsza. Nie podoba mi się to, że chce tobą rządzić. To gruba przesadza i nie ma prawa tak cię ograniczać. Związek nie polega na tym, polega na kompromisach. Najważniejsze pytanie brzmi; zależy ci na nim?

- Chyba tak - ocieram policzki, pociągam nosem i zatrzymuję się przy barierce - I właśnie to jest w tym wszystkim najgorsze. Wystarczyły tylko trzy tygodnie, a ja przywiązałam się do człowieka którego tak naprawdę ledwo znam! Nigdy nikogo nie kochałam, nikt nie kochał mnie. Boję się, Josh. Nawet, jeśli dam mu szansę pozostaje kwestia jego władczych zapędów i matki. Justin nie potrafi zachować dystansu.
- Więc skoro ci na nim zależy, po prostu z nim szczerze porozmawiaj. To nie mi powinnaś to wszystko mówić, a jemu. Jeśli nie znajdziecie rozwiązania wtedy przerwiecie to, co się między wami dzieje.
- Brzmi sensowe. Szkoda tylko, że nic nie jest takie proste. Dzisiaj, kiedy celowałam w niego w tym cholernym magazynie, nie mogłam pociągnąć za spust. Mój palec zesztywniał i nie słuchał rozkazów mózgu, rozumiesz? Nie potrafiłam go zabić, ponieważ mi na nim zależy. A jeśli mnie skrzywdzi?
- Nie możesz tego wykluczyć, mała. Takie jest życie, niestety nikt nie uchroni nas przez cierpieniem.
- Masz rację, w końcu sama powiedziałam to James'owi, kiedy włączył mu się instynkt tacierzyński.
- No właśnie! - Josh uśmiecha się, przyciąga do siebie i chowa w swoich ramionach - Wiedz, że cokolwiek postanowisz, ja będę cię wspierał. Możesz na mnie liczyć, Vi. Zasługujesz na szczęście po latach cierpienia.
- Nie wiem, czy zasługuję. Robiłam w swoim życiu złe rzeczy, dzisiaj kropnęłam kapusia! Może Bóg nie przewidział dla mnie szczęśliwego zakończenia, właśnie dlatego, aby ukarać mnie za te czyny.
- No już, nie pierdol głupot. Jesteś jeszcze młoda, weszłaś w nasz świat, ale to niczego nie zmienia. Szczęście zależy od nas samych, twoje jest na wyciągnięcie ręki. Ty decydujesz, zdecyduj dobrze.

Po prysznicu, doprowadzeniu się do porządku i przebraniu, jadę do Justina. Mam mieszane uczucia, moje serce tłucze się w piersi, a wnętrzności zaciskają ze stresu. Nie mam pojęcia, co powinnam mu powiedzieć. Jak wyjaśnić swój strach przed miłością, przyszłością i jak wytłumaczyć, jak bardzo przeraża mnie myśl, iż może zmiażdżyć moje serce? Wycierpiałam się przez rodziców, nie chcę powtórki.
A jednak tylko przy nim robię się gównianie miękka. Wydobywa coś z wewnątrz mnie, czego do końca sama nie znam. Jakieś uczucia, które do tej pory były schowane gdzieś głęboko. Potrzebę posiadania kogoś, kto zaakceptuje moje wady, zalety, mój cięty język i porywczość. A może nawet kogoś, kto będzie w stanie mnie pokochać i sam nauczy mnie kochać. Justin stwierdził, że już się w nim zakochałam, a jego słowa wciąż dźwięczą mi w głowie. Czy to może być prawda? Czy naprawdę obdarzyłam go uczuciem, chociaż nawet o tym nie wiem? Jeśli tak jest, wpadłam w poważne tarapaty.

Parkuję przed domem Justina, jednak nie wita mnie ani Savage, ani Nathan. Marszczę brwi, rozglądam się dookoła, ale nie widzę żywej duszy. Wchodzę więc do domu, przechodzę hol i docieram do salonu. Zatrzymuję się w połowie kroku, gapię na widok przed sobą, a moje najgorsze obawy się potwierdzają. Justin łamie moje serce. Miażdży je, rwie na strzępy i depcze butem. Wybrał Katherinę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro