Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Nie wracam z chłopcami, jadę do klubu, który jest własnością Jamesa. Pieprzę to, że wcale nie życzy sobie tutaj mojej obecności, kogo to obchodzi? Lubię robić mu na złość i teraz też mam na to ogromną ochotę. Schleję się na jego koszt, a potem zabawię się na rurze i zrobię konkurencje tym przeciętnym dziewczynom, które zatrudnia. Ten koleś nie ma za grosz dobrego gustu. Mogłabym mu znaleźć takie dupy, że ludzie pchaliby się tutaj drzwiami i oknami. Nawet Dante uważa, że w tym temacie się nie popisał. Cóż, jego sprawa. Ja chcę się jedynie dobrze bawić i rozluźnić. Lepiej, żeby nikt nie wszedł mi w drogę.
- Vi, skarbie! Jak miło cię widzieć - Tom, barman o błękitnych jak woda na Bora Bora oczach wita mnie pięknym uśmiechem i nalewa dla mnie szklaneczkę whisky z cytryną i pepsi - Co słychać, śliczna?

- To, co zawsze. Życie płynie, a ja jestem starsza o kolejny dzień - mrugam okiem, wskakuję na krzesełko i wypijam drinka jednym haustem - Nie żałuj dla mnie whisky, dobra? Walić twojego szefa, to nudziarz!
- Oho! Widzę znowu zalazł ci za skórę, co? - szczerzy się szeroko i poleruje kufel z logiem klubu.
- Nic nowego, nie? Wydaje mi się, że nigdy się z nim nie dogadam. Czy ciebie też tak wkurwia?
- Nie? James jest w porządku, Vi. Miewa humorki, ale na szczęście świetnie się z nim dogaduję.- Szczęściarz! Widocznie tylko mnie obrał sobie za cel i postanowił podnosić mi ciśnienie. Bosko!
- Zobaczysz, przyjdzie dzień, a się dogadacie. Jesteś młodziutka, a James podchodzi pod trzydziestkę.
- Ach! Myślisz, że to przez wiek? - marszczę brwi i przykładam dłoń do ust - Starzeje się i marudzi?
- A bo ja wiem? - wzrusza ramionami i śmieje się ze mnie - Po prostu daj mu szansę, poprawi się.- Chyba sam nie wiesz, co mówisz. Nie poprawia się od sześciu lat i to się już nigdy nie zmieni. Polej!
- Jesteś szalona - kręci głową, ale posłusznie nalewa kolejnego drinka, którego szybko pochłaniam.


Trzy godziny i siedem drinków później mój humor diametralnie się zmienia. Ciało rozluźnia, po złości nie ma nawet śladu, a wkurwienie zastępuje euforia. Tom dotrzymuje mi towarzystwa, jednak kiedy po klubie roznosi się "Rockstar" mój tyłek praktycznie sam rwie się do tańca. Podnoszę się z krzesełka, kręcę biodrami i zmierzam do znajomego mi miejsca. Wchodzę po schodkach, chwytam rurę i przytulam do niej plecy. Śpiewam głośno, chociaż Post Malone na szczęście mnie zagłusza i poruszam się do rytmu. To jest właśnie to, co kocham. Muzyka pochłania mnie całkowicie, nic innego nie istnieje, tylko ja i to, co wypływa z głośników. Niski, zmysłowy głos, bit, bas i słowa. Ciało samo kołysze się na boki, zamykam oczy, obsuwam się w dół i podnoszę. Czuję na sobie mnóstwo spojrzeń, ale nie dziwi mnie to. Przywykłam, ponieważ jestem tutaj częstym gościem i większość doskonale mnie zna. Mnie i moje możliwości, których nabyłam w profesjonalnym studiu Pole Dance, prowadzonym przez byłą dziewczynę Bangera. Ta suka była w tym naprawdę dobra, a ja szybko ją dogniłam. Żałuję, że wymiękła i zwiała, jak tylko dowiedziała się czym zajmuje się jej chłopak. Na szczęście Banger ma twardą dupę i poszedł dalej, nie oglądając się za siebie.
- Co ty znowu odpierdalasz?! - muzyka dobiega końca, a mój taniec przerywa wściekły jak diabli głos Jamesa. Niechętnie uchylam powieki, schylam głowę i wyłapuję jego mordercze spojrzenie - Zabroniłem ci tutaj przychodzić, prawda? Dante nie chce, żebyś kurwa wywijała tyłkiem! Zakoduj to sobie wreszcie!

- Pieprzyć to, Devil. Mogę robić to, na co mam ochotę. A właśnie dzisiaj chcę wywijać tyłkiem.
- Zapomnij - prycha z kpiną, wchodzi na podwyższenie i jednym ruchem przerzuca mnie sobie przez ramię. Piszczę wkurwiona, a moi widzowie buczą niezadowoleni. Świetnie się bawiłam, ale jak zawsze ten dupek musi wszystko zepsuć - Mam ochotę potrząsnąć tobą, żeby ci rozum wrócił - burczy pod nosem, opuszcza klub i niesie mnie do swojego samochodu zaparkowanego w stałym miejscu - Stuknięta wariatka.
- Pierdol się, James! - wyrywam się, wiję w jego ramionach i wreszcie stawia mnie na nogach - Grabisz sobie, czaisz? Moja cierpliwość wisi na włosku, nie prowokuj mnie, bo możesz tego żałować.
- Och, poważnie? Co chcesz zrobić? Uderzyć mnie tą malutką pięścią? Już mam się bać? Czy za chwilę?
- Wal się, mam cię dość - odwracam się na pięcie, idę przed siebie, a wiatr rozwiewa moje włosy. - Dante kazał mi cię przywieźć do domu, ale przecież jesteś dorosła i zapewne poradzisz obie sama.
- Spierdalaj! Nienawidzę cię! - wydzieram się, nie zatrzymuję jedynie wystawiam środkowy palec.


Do domu mam spory kawałek, piechotą zajmie mi to dobre czterdzieści minut. Jak na złość nie ma żadnej taksówki, co potęguje moją złość, a spokój idzie w zapomnienie. Niech cię szlag, Devil. Zawsze musi wszystko spieprzyć, zepsuć mi zabawę i pokazać, że to on jest górą, a to gówno prawda! Myśli, że może mnie złamać, ale jestem twardsza niż mu się wydaje. Nie trafił na słodką, głupiutką dziewczynkę.
Myślę, czy nie zadzwonić to Josha lub Bangera, jednak szybko rezygnuję. Na pewno są w domu, siedzą razem z Dantem i tym skurwielem, więc nie dam im tej satysfakcji. Poradzę sobie bez nich, chociaż nienawidzę tej dzielnicy. Jest zbyt obskurna, podejrzana, a ćpuny są dosłownie w każdym kącie. Nie chcę zadręczać się myślami, że sama mogłabym tak skończyć, gdyby Dante nie przyszedł mi z pomocą. Po ucieczce z domu spędziłam na ulicy pół roku. Bez dachu nad głową, pracy, perspektyw, planów na przyszłość. Zaczęłam kraść, ćpać, a on pojawił się niczym rycerz na białym koniu, spojrzał mi w oczy i po prostu zabrał. Wiele razy pytałam go, dlaczego się na to zdecydował i co zobaczył w moim spojrzeniu, skoro zdecydował się na tak poważny krok. Nigdy nie odpowiedział na to pytanie.
- Podwieźć cię, ślicznotko? - podskakuję na dochodzący obok mnie głos i przykładam dłoń do serca. Niech cię szlag, człowieku! - To nie jest odpowiednie miejsce dla takiej kobiety jak ty. Ktoś może cię skrzywdzić.
- Poważnie? Dziękuję, że mnie oświeciłeś. Sama nigdy bym na to nie wpadła - skręcam w prawo, dumnie idę przed siebie, jednak ów mężczyzna nie daje za wygraną - Poradzę sobie, dzięki za chęci.
- W to nie wątpię, nie wyglądasz na zagubioną owieczkę. Wolałbym jednak, żebyś się zgodziła.
- Powiedziałam, że dam radę, tak? - zatrzymuję się, zakładam ręce na piersiach i pierwszy raz spoglądam na mężczyznę siedzącego w samochodzie. Przyglądam mu się i chcąc nie chcąc muszę przyznać, że jest kurewsko przystojny! Wiem, co to znaczy. Niebezpieczeństwo - Będziesz tak stał? Szkoda czasu.
- Och, mam go pod dostatkiem - uśmiecha się, gasi silnik i wysiada. Robię dwa kroki w tył, sięgam za pasek spodni i upewniam się, że spluwa jest na swoim miejscu - Nie obawiaj się, nie mam złych zamiarów.
- Czyżby? - przechylam głowę i mrużę oczy - Więc czego ode mnie chcesz? Nie znamy się, a tatuś ostrzegał mnie, aby nie ufać nieznajomym - ku mojemu zaskoczeniu, chłopak wybucha śmiechem. Gapię się na niego jak na wariata, co za dziwak - Aż tak cię rozbawiłam? - złoszczę się, ale nie podoba mi się ta sytuacja.
- Wybacz, jesteś taka urocza - ociera łezkę z kącika oczu, podchodzi do mnie i wystawia dłoń, na której dostrzegam tatuaże - Jestem Zayn, miło cię poznać - niepewnie ściskam jego dłoń, zachowując bezpieczną odległość - Więc wychodzi na to, że już się znamy, prawda? Teraz mogę cię podrzucić?
- Nie - uśmiecham się sztucznie, zakładam kosmyk włosów za ucho i ponownie robię krok w tył - Jesteś naprawdę bardzo miły, ale jak wspominałam, poradzę sobie. Dobranoc, Zayn - mrugam okiem, odwracam się i odchodzę, nie oglądając się za siebie. Czuję, jak odprowadza mnie spojrzeniem do samego zakrętu.

Do domu docieram pięć minut po północy. Trzaskam drzwiami, a wszystkie głowy odwracają się w moim kierunku. Dante marszczy brwi, a James uśmiecha się pod nosem czym dolewa oliwy do ognia. Buzuje we mnie alkohol, a w pomieszaniu ze złością nigdy nie wychodziło z tego nic dobrego.
- Jeszcze raz zepsujesz mi zabawkę, to cię kurwa zabiję, rozumiesz? - syczę przez zęby, James wybucha śmiechem, jednak reszta patrzy na mnie lekko zdezorientowana. Z ledwością nad sobą panuję, a James jest mistrzem w wyprowadzaniu mnie z pieprzonej równowagi - Nie masz prawa zabierać mnie z klubu, bo tak ci się kurwa podoba, jasne?! Dotknij mnie jeszcze raz, a moje hamulce puszczą, Devil.
- Już się boję, Vi! Całe metr sześćdziesiąt pięć grozi, że mnie zabije. Co za komiczna sytuacja, skarbie.
- Nie mów do mnie skarbie! - wydzieram się, doskakuję do niego, a moja pięść spotyka się z jego twarzą. Cios jest mocny, aż krzyczę i czuję kurewsko nieprzyjemny ból w nadgarstku. Tego nie przewidziałam.
- Nigdy więcej tego nie rób - syczy przez zęby, podnosi się i chwyta mnie za szyję - Myślisz, że Dante ochroni cię przede mną? Mylisz się! Mogę zrobić z tobą to, co zechcę! Nie należysz do Seven, Vivenne.
Patrzę mu w oczy, a moje serce roztrzaskuje się na kawałki. Walczymy ze sobą od tak dawna, jednak nigdy nie wypowiedział takich słów. Nie wypomniał, że nie należę do grupy, którą stworzył Dante. Może mnie rugać ile chce, ale te słowa zabolały mnie jak nic innego. Tyle akcji, tyle niebezpiecznych sytuacji, zagrożenia, latających przy uchu pocisków, a on mówi, że nie należę do Seven, któremu oddałam serce?
- James, przeginasz! - Dante zrywa się na równe nogi, odsuwa mnie od niego i chwyta za koszulkę - Pamiętaj, kto stworzył Seven, przyjacielu. To ja decyduję kto i kiedy przynależny do grupy, a ty doskonale o tym wiesz. Vi mieszka z nami od sześciu lat, weszła w to ze świadomością iż nie jest to zabawa w piaskownicy i udowodniła swoją siłę, odwagę i lojalność. Naprawdę rozczarowujesz mnie swoim zachowaniem, podejściem do niej i wiecznym fochem. Ona nic ci nie zrobiła, stary. Czas wziąć się w garść.
- Daj spokój - wyrywa się, poprawia koszulkę i patrzy na przyjaciela ze złością - Mówiłem ci, że zabranie jej to fatalny pomysł. Była, i nadal jest jeszcze dzieckiem, Dante. To nie miejsce dla niej, a tyłkiem nie zawsze uda jej się załatwić nasze sprawy - zwijam dłonie w pięści, zaciskam szczękę, a moja samokontrola idzie się pieprzyć. Nienawidzę tego skurwiela! I nim się orientuję, ponownie doskakuję do niego, jednak Dante w ostatniej chwili obejmuje mnie w talii i przytula moje plecy do swojego torsu. Jak zawsze pierdolony bohater! - Uspokój hormony, dziecinko. Nie jesteś dla mnie żadnym zagrożeniem - James mruga okiem, chwyta szklaneczkę z whisky i wystawia ją w moją stronę - Napij się, widocznie w klubie nie dobiłaś do linii - prycham z kpiną, wytrącam szklankę z jego rąk, roztrzaskuje się w drobny mak, a ja wbiegam na górę i rzucam się na łóżko. Jeszcze przyjdzie dzień, w którym przeprosi mnie za to, co odpierdala.

Nazajutrz budzę się o siódmej rano. Jestem zaskoczona, ponieważ przeważnie po wizycie w klubie śpię do południa. Niestety wczorajsze wydarzenia nadal siedzą mi w głowie i wcale nie jestem mniej wściekła. James coraz odważniej przekracza granicę i nie jestem pewna, ile jeszcze będę w stanie znieść. Potrafię pociągnąć za spust, zrobiłam to w swoim życiu sześć razy, jednak nie wiem, czy byłabym w stanie zabić tego gnojka. Jest częścią Seven, najlepszym przyjacielem człowieka, który uratował mi życie. Jak mogłabym pozbawić go życia mimo tego, że jest dla mnie totalnym chamem i równa mnie z ziemią?
Przecieram twarz rękami, odrzucam kołdrę i opuszczam ciepłe łóżko. Związuję włosy, wkładam na tyłek spodnie, krótki top i wchodzę na dół, do naszej siłowni. Włączam muzykę, zakładam rękawiczki i podchodzę do worka zwisającego z sufitu. Wyżywam się na nim, uderzam raz za razem i próbuję wyrzucić z siebie ten cholerny wkurw, przez który nie jestem w stanie normalnie funkcjonować, a nawet spać!

Godzinę później jestem spocona, zmęczona, a moje dłonie obolałe. Opuszczam siłownię, człapię na górę, a w moje oczy rzuca się Josh, który ziewa przeciągle i podstawia kubek pod ekspres. Wygląda niesamowicie z nagą klatą i dresowymi spodenkami, które nisko zawieszone na jego biodrach dodają mu zajebistości.
- Cześć, wróbelku - gwałtownie odwraca się za siebie i wlepia we mnie wzrok - Cóż za widok z rana, huh?
- Mówisz o sobie? - unosi brew, opiera tyłek o blat i zakłada ręce na piersiach - Boksowałaś. Pomogło?
- Nie tak, jakbym chciała - podchodzę do niego, staję na palcach i wbijam się w jego pulchne, kuszące usta, które wiele razy dawały mi niesamowitą przyjemność. I to jest to, czego teraz potrzebuję, jego. Chłopaka, któremu rok temu po raz pierwszy oddałam swoje ciało, który obchodził się z nim jak z czymś wątkowym, delikatnym, doprowadzając mnie na skraj. Dokładnie pamiętam ten dzień i to, jak bardzo Dante był na mnie wkurzony. Przeżywał mój pierwszy raz zdecydowanie bardziej niż ja sama i burczał, że nie powinnam robić tego z chłopakiem, z którym mieszkam. Kogo to obchodziło? Josh był w siódmym niebie i od tamtej pory sypiałam wyłącznie z nim - Potrzebuję cię - i te słowa wystarczają. Josh podsuwa dłonie pod moje pośladki, unosi mnie i wchodzi po schodach, nawet na chwilę nie rozłączając naszych ust.

Biorę prysznic, odprężam się i uśmiecham. Ćwiczenia plus seks to zdecydowanie idealne połączenie, które całkowicie pozwala mi się zrelaksować. Postanawiam sobie, że więcej nie dam się wyprowadzić z równowagi Jamesowi. Niech gada co chce, zleję to i będę twarda. Ba! Jestem twarda, nie potrzebuję jego pieprzonej aprobaty, aby czuć się członkiem Seven oraz kimś, kto się tutaj liczy. To Dante jest moim mentorem, moim ojcem, moim przyjacielem. A skoro on wciąż powtarza, że kocha mnie i to jest mój dom, właśnie na tym się skupię. Chrzanić Jamesa! Od dzisiaj jego słowa są dla mnie jak powietrze.

Popołudniu ponownie wybieramy się do magazynu. Jedzie z nami kilka innych chłopców, potrzeba sporo rąk do pracy, aby przenieść towar do nas. Odrobina adrenaliny na pewno mi się przyda, uwielbiam to uczucie niepewności, niewiadomej, bo nigdy nie możemy być pewni tego, iż wszystko pójdzie zgodnie z naszym planem. Wiele razy przekonaliśmy się, kiedy do akcji wkraczała inna grupa chcąca trochę namieszać.
- Vi, stań na czatach - prawie wybucham śmiechem na rozkazujący głos Jamesa - Coś nie tak?
- Owszem, ty - mrugam okiem, wchodzę do magazynu i biorę kilka paczuszek z białym proszkiem. Och, ależ chętnie bym się nim poczęstowała, aby odlecieć chociaż na chwilę i mieć wszystko w dupie! Jaka szkoda, że złożyłam tę cholerną obietnicę Dantemu! Co jak co, ale obietnic to ja zawsze dotrzymuję.
- Pośpieszcie się! - Dante wchodzi do magazynu i zabiera się za przenoszenie towaru - Ta dzielnica należy do ćpunów, gdyby tylko wiedzieli co mają pod ręką, rozpętałoby się nieźle piekiełko. Sprężać dupcie.
- Jestem pewna, że to skutecznie by ich powstrzymało - sięgam za pasek spodni i pokazuję mu moją robioną na zamówienie, czerwoną spluwę - Jeśli ktoś podejdzie zbyt blisko, przywita się z moją panienką.
- Tylko bez numerów, Vi. Nie potrzebujemy zamieszania i paplających na prawo i lewo kapusiów.
- Wyjmij kij z tyłka, Dante. Robisz się tak samo marudny jak James - przewracam oczami, opuszczam magazyn i wkładam do furgonetki kilka paczuszek z białym proszkiem. Kiedy odwracam się z zamiarem wejścia z powrotem, widzę nadjeżdżający samochód. Sięgam do tyłu, chwytam broń i palcem odbezpieczam. Jakież jest moje zaskoczenie, kiedy z wypasionego, sportowego auta wychodzi chłopak, którego miałam okazję wczoraj poznać. Uśmiecha się na mój widok, trzaska drzwiami i podchodzi pewnym krokiem. Bez wahania wystawiam broń przed siebie - Ani kroku dalej, cukiereczku - mrużę oczy, zatrzymuje się i w geście obronnym wystawia ręce przed siebie - Co tutaj robisz? Zgubiłeś się?
- Właściwie nie, złociutka - puszcza mi oczko, opiera się o maskę i zakłada ręce na piersiach - Ptaszek wyszeptał mi, że dzieją się tutaj bardzo ciekawe rzeczy. Chyba miał rację, prawda? Dobry ptaszek.
- To ciebie nie dotyczy, nie powinno cię tutaj być. Grzecznie radzę ci zabierać tyłek z powrotem.
- Auć, jesteś bardzo niemiła - cmoka z niezadowoleniem, wyjmuje z kieszeni paczkę papierosów i odpala jednego. Zaciąga się mocno, wypuszcza dym i robi małe kółeczka. Co za komiczna sytuacja. Koleś ma w dupie to, że celuję do niego z broni - Odłóż to, kochanie. Nie przyjechałem tutaj, aby walczyć.
- Więc po co, Zayn? - przekręcam głowę i wlepiam wzrok w Dantego, który do nas podchodzi i kiwa palcem, abym opuściła broń. Robię to bardzo niechętnie - Dawno się nie widzieliśmy, co cię do mnie sprowadza?
- Wiesz, co. Plotki szybko się rozchodzą. Słyszałem, że masz coś bardzo cennego, może się podzielisz?
- Nie dzielę się, doskonale o tym wiesz. To, co zdobywam sam jest moje i Seven. Robisz tak samo.
- Wiem, ale ten jeden raz możemy chyba ugiąć reguły, prawda? To koka z Japonii, Dante! Nie bądź chytry.
- Och, pierdol się, Zayn - Dante prycha rozbawiony, a z magazynu wychodzi reszta chłopców. Nie wydają się być zaskoczeni widokiem chłopaka z wypasionego samochodu i zaczynam zastanawiać się, dlaczego ja go nie znam, w porównaniu z moimi kumplami. Czy to nie dziwne? - Nie wchodź mi w drogę, tak, jak ja nie wchodzę tobie. Dawno temu właśnie to sobie obiecaliśmy, rozeszliśmy się w zgodzie. Niech tak pozostanie.
- Jak już wspomniałem temu uroczemu cukiereczkowi - patrzy na mnie, uśmiech się chytrze i mruga okiem. Och, trzymajcie mnie! - Nie przyjechałem z tobą walczyć, a dogadać się. Pomyśl nad tym, przyjacielu.
- Nie jesteśmy przyjaciółmi od czterech lat, umknęło ci to? Nie będę robił z tobą interesów, Zayn.
- Żałuję, Dante. Dawniej byleś bardziej otwarty na współpracę, teraz chcesz mieć wszystko dla siebie.
- Wiesz, co to się ciężka praca, cwaniaczku? - pewnym krokiem podchodzę do niego, zatrzymuję się ledwie krok przed nim i unoszę brodę - Spóźniłeś się, twój pech. Napracowałam się, aby zgarnąć klucz od Ramosa, więc z łaski swojej nie wpierdalaj się w nasz biznes. Zapewniam, może zrobić się bardzo nieprzyjemnie.
- Och, a więc to ty wysłałaś go w zaświaty? - wypuszcza dym, przechyla głowę i uważnie skanuje mnie z góry na dół - Nie spodziewałem się tego po tak drobnej, uroczej kobiecie. Zaimponowałaś mi, cukiereczku.
- Mogę zaimponować ci zdecydowanie bardziej, kiedy moja spluwa spotka się z twoim mózgiem. Zaboli.
- Nie wątpię - rzuca papierosa, gasi go butem i odrywa tyłek od maski samochodu. To oczywiste, że przewyższa mnie wzrostem mimo moich dziesięciocentymetrowych obcasów. Od zawsze wkurzał mnie mój niski wzrost, przewaga facetów nad moją osobą, ale nigdy nie dałam tego po sobie poznać. Tym razem też mam taki zamiar - Do zobaczenia, ślicznotko - oblizuje usta, kręci głową i szokuje mnie, kiedy przesuwa opuszką palca po moim policzku. Odskakuję jak poparzona - Na razie, Dante. Przemyśl naszą współpracę, może ci się to opłacić - salutuje, wsiada do swojego samochodu i odjeżdża z piskiem opon.
- Będą kłopoty - Dante wzdycha ciężko, bez słowa wchodzi do magazynu, a ja zostaję zdezorientowana.

Towar zostaje dobrze ukryty, zabezpieczony i pod naszym czujnym okiem. Nie podoba mi się to, co powiedział Dante i rozmyślałam nad tym przez całą drogę do domu. Co znaczy, że będą kłopoty? Czy ten cały Zayn planuje coś, aby odzyskać nasz towar? Coś, za co ryzykowałam wiele, aby to zdobyć? W życiu! Na pewno nie oddam mu tego, a tym bardziej nie pozwolę, aby Dante wszedł z nim w jakieś dziwne układy. Nie mam pojęcia, kto to jest i ciekawi mnie skąd zna mojego przyjaciela. Czy to nie dziwne, że nigdy wcześniej nie widziałam go na oczy? Skoro się znają, tak czy siak powinien był gdzieś się przewinąć.
- Znacie tego chłopaka? - pytam wreszcie, kiedy tylko rozsiadamy się na kanapach w domu - Skąd?
- To nie jest twój interes, Vi - James burczy pod nosem i patrzy na mnie z tą swoją pewnością siebie.
- Uspokój się - Dante karci go i posyła mordercze spojrzenie - Dawno temu robiliśmy z nim interesy, ale sprawy się spierdoliły i każdy z nas poszedł w swoją stronę. Nie widziałem go od roku, aż do dzisiaj.
- Mam nadzieję, że nie bierzesz pod uwagę dzielenia się tym, co zdobyłam ze sporym ryzykiem?
- Oczywiście, że nie! Towar jest nasz i Zayn o tym wie, dlatego szlag to trafia, bo się spóźnił. Niestety plotki szybko się rozchodzą, już wszyscy wiedzą, że Ramos nie żyje, a towar zmienił właściciela. Będzie ich więcej, Vi. To sępy. Każdy z nich chce się obłowić, a koka z Japonii to nie byle co. Sama to wiesz.
- Wiem, bo do tej pory nie udało nam się załatwić transportu. Dziwię się, że udało się to akurat Ramosowi, przecież to idiota! Nie nadaje się do interesów, ale chrzanić go. Trzeba szybko rozprowadzić towar, Dante.
- Potrzeba na to trochę czasu, to nie jest błahostka. Trzeba go podzielić, zapakować, sprzedać. Nie możemy rzucać się w oczy, a komisarz z pewnością nas odwiedzi. Ciekawe, ile zażyczy sobie tym razem.
- Milczenie kosztuje - mrugam okiem, a Dante prycha pod nosem - I tak mamy większe zmartwienie. Przecież za miesiąc ma przypłynąć kolejna dostawa, a tego chyba nie wie nikt, skoro my dowiedzieliśmy się tego zaledwie wczoraj i to przypadkiem, z notesu Ramosa. No chyba, że to olejemy i zapomnimy?
- Poważnie, Vi? Olać tyle towaru? - Caspar szturcha mnie ramieniem, by objąć mnie i przycisnąć do swojego boku - Damy sobie z tym radę, tylko trzeba to rozegrać po cichu. Im mniej ludzi wie, tym lepiej.
- Jestem pewny, że Zayn jakiś cudem i tak się tego dowie. Ma na mieście świetnych informatorów.
- Oby tylko on, Shot. Wiesz, ilu chętnych wręcz czai się za rogiem. Takie dostawy nie zdarzają się często, mamy szczęście, że Dave sprzedał Ramosa. Dlatego musimy wykorzystać szansę i być ostrożni.
- Ja tam się nie boję, jak trzeba powystrzelam wszystkich jednym magazynkiem. Wielkie mi halo.
- Za to cię uwielbiam wróbelku - Josh posyła mi to spojrzenie, które tak bardzo lubię i puszcza buziaka.
- Właśnie dlatego uważam, że nie nadajesz się do tej roboty. Działasz zbyt roztropnie, bez pomysłu.
- Wiesz co, James? A ja mam teorię, że boli cię dupa z zazdrości, bo nie raz udało mi się załatwić to, czego nie udało się tobie. Pierdolisz bez sensu żeby mi dogryźć, a na mnie twoje słowa nie robią już wrażenia. Jestem na to uodporniona więc daruj sobie. Powtarzasz się, a to już zrobiło się kurewsko nudne.
- Nawet nie zaczynajcie - Dante wkracza do akcji i spogląda raz na mnie, raz na Jamesa - Czas dorosnąć, stary. Nie chcę w naszym zespole spięć. Vi należy do Seven od samego początku, pogódź się z tym.
- Masz rację, niech ci będzie. Szkoda na nią moich nerwów. Przez jej dziecinne zachowanie prędzej czy później i tak ktoś ją zabije. Wreszcie będzie spokój - wzrusza ramionami, podnosi się i wychodzi. W moim ciele wybucha tornado złości, zrywam się na równe nogi, biegnę na górę i biorę kluczyki od samochodu.
- Vivienne! - Dante zagradza mi drogę, kiedy tylko próbuję wyjść. Nie patrzę mu w oczy, skupiam uwagę na logo jego koszulki, ale w tym momencie niczym nie przekona mnie do pozostania w tym domu - Proszę, nie bierz jego słów do siebie. Naprawdę przechodzi jakieś dziwny okres, nie poznaję go. Zostań z nami.
- Widzisz to? - odsuwam kawałek bluzki, wskazuję na przedramię i widniejący tam tatuaż z siódemką - Jestem z wami, a ten idiota wciąż urządza mi piekło. Pierdolę to, Dante! Mam go kurwa dość - prycham z kpiną, mijam go i opuszczam magazyn. Wsiadam do mojego czerwonego Camaro i ruszam z piskiem opon.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro