Rozdział 21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Jay POV:

Zapada cisza i nawet James jest zaskoczony słowami Henry'ego. W życiu nie spodziewałbym się takiego obrotu spraw i nie bardzo wiem, dlaczego Henry chce się z nią ożenić. Po pierwsze; Katherina jest młodsza od niego o całe siedemnaście lat! Po drugie; przecież nie znosił jej od momentu, kiedy była jeszcze moją narzeczoną. Skoro zdecydował się na taki krok, na pewno chodzi o interesy. Katherina jest córką prawej ręki rosyjskiej mafii. Dzięki niej Henry może poszerzyć działalność, zdobyć nowe tereny. Ojciec również chciał tego dokonać, dlatego pragnął wyswatać mnie z Kath. Miałem zaledwie osiemnaście lat, kiedy postawił ją przede mną i "rozkazał" pokochać. Nie pozostawił mi żadnego wyboru, a ja jako posłuszny syn traktowałem ją jak kobietę, którą obdarzyłem uczuciem. Oczywiście to była ściema, bo nawet jej nie lubiłem. Niestety wtedy byłem zbyt młody i zbyt wpatrzony w ojca, aby myśleć o sprzeciwie. Dopiero dwa lata później, w dniu moich dwudziestych urodzin dotarło do mnie, że spierdolę sobie życie, jeśli dojdzie do tego ślubu. Połączy nas coś, czego nie zdoła rozerwać żadna siła i będę musiał się z nią męczyć. Do tej pory dziwię się, jakim cudem zebrałem się na odwagę i powiedziałem ojcu otwarcie, że ślubu nie będzie. Wkurwił się na mnie jak nigdy wcześniej, nawet spoliczkował i wyzwał od nieposłusznych. Nie chciał mnie widzieć przez kilka dni i gdyby nie fakt, iż mój brat już posiadał żonę, którą zresztą sam mu wybrał, zapewne Katherina trafiłaby w jego ręce. To śmieszne, że chciał decydować o naszym życiu, jednak tak działał ten świat. Tylko boss miał cokolwiek do powiedzenia, rodzina miała być posłuszna, wykonywać jego polecenia i przynosić dumę, aby inni podziwiali i zachwalali. Ja nagle stałem się czarną owcą rodziny więc postanowiłem odejść. Spakowałem swoje rzeczy, uciekłem nocą i zaszyłem się z dala od rodziny. Skoro wszyscy moi znajomi dilowali, sam wpadłem na pomysł rozwinięcia własnego biznesu. Było fajnie, do czasu, kiedy matka zaczęła mnie szukać i prosić, abym wrócił. Spotkałem się z nią, przytuliła mnie do siebie i przepraszała za zachowanie ojca. Miała szczęście, że jej wtedy nie słyszał, bo boleśnie by za to zapłaciła. Kochała mnie, chciała dobrze, jednak nic nie mogła zrobić. Miała mało do powiedzenia.
Dwa lata później, na podjeździe własnego domu, na oczach matki, ojca zastrzelił jego odwieczny wróg, a ja odnowiłem kontakty z rodziną na wstępie oświadczając, że nie przejmę interesów ojca. Członkowie mojej rodziny, jak i ludzie ojca byli oburzeni moim zachowaniem, ale ja miałem to w dupie. Byłem dorosłym facetem, już zarabiałem na dragach i nie narzekałem. Matka zaakceptowała moją decyzję ze strachu, że ponownie mnie straci. Wiedziała, że zrobiłbym to bez wahania, dlatego ustąpiła.
- Dlaczego do cholery chcesz się z nią ożenić, wujku? Z tego co wiem, nie przepadasz za Katheriną.
- Och, Justin. Czasy się zmieniają, nie wiesz o tym? Przecież Kath jest śliczna, chyba się ze mną zgodzisz?
- Nie zaprzeczę, jednak jeśli wejdziesz w to, już się nie wygrzebiesz. Przemyślałeś tę kwestię dobrze?
- Oczywiście! - uśmiecha się, przyciąga dziewczynę bliżej siebie i chwyta szczękę - Będziemy się razem świetnie bawić, osobiście się o to postaram. Będziesz grzeczną dziewczynką, prawda? - Kath marszczy brwi, jednak posłusznie przytakuje głową. Wie, że nie ma innego wyjścia. Sprzeciw jest surowo karany, a ona została wychowana w mafii - Widzisz, Jay? Kobietę trzeba sobie ustawić. Bierz ze mnie przykład.
Nie odpowiadam. Siadam obok James'a, nalewam whisky do szklanki i wypijam na raz. Henry to popierdolony skurczybyk i lepiej dla Katheriny, aby chodziła jak w zegarku. Inaczej nie będzie miał dla niej litości, a kary bywają kurewsko surowe. Pamiętam pewną sytuację, kiedy usłyszałem w domu krzyki. To mama wydzierała się na ojca i przysięgam, to był pierwszy raz, kiedy doszło do takiego incydentu. Zbiegłem na dół, a ojciec, na moich oczach, bez skrępowania czy choćby grama wstydu, wyciągnął pas zza szlufek spodni i zlał ją, aż nie mogła się podnieść. Nigdy więcej mu się nie sprzeciwiła.




Vi POV:
Na miejsce dojeżdżam półtora godziny później. Niestety złapał mnie przeklęty korek spowodowany wypadkiem, droga była całkowicie zablokowała i spędziłam czterdzieści minut nie ruszając z miejsca.
Wysiadam z samochodu, poprawiam parkę w czarnym kolorze i biorę torebkę. Nie miałam pojęcia, jak ubrać się na taką okazję, więc postawiłam na klasykę. Czarne, dopasowane body z golfem oraz plisowana spódniczka. Do tego kozaki za kolano i srebrny łańcuszek. Liczę na to, że strój jest odpowiedni i Justin będzie zadowolony. Jestem pewna, że natknę się na Katherinę, która emanuje seksem aż mdli, a ja nie chcę po raz kolejny wypaść przy niej jak szara myszka. Nie jest dla mnie żadną konkurencją.
- Vivienne! - Dorothy wita mnie w progu, przytula do siebie i jak zawsze, całuje w oba policzki - Jak miło cię widzieć, kochanie. Bardzo się cieszę, że jednak przyjechałaś. Jak się czujesz? Jak twoja głowa?

- Lepiej. Doktor Roger założył cztery szwy, ponieważ rozcięłam skórę o szybę, ale to nic wielkiego.
- Dzielna z ciebie dziewczyna - uśmiecha się czule, obejmuje mnie w talii i prowadzi na patio, gdzie zastaję Justina, Henry'ego, niestety Katherinę i o dziwno, James'a! - Patrzcie, kogo wam przyprowadziłam!
- Vivi - Jay zrywa się jak poparzony, podchodzi do mnie i przytula do swojego ciała. Jestem nieco zaskoczona jego ruchem, jednak nie protestuję. Dobrze być w jego ramionach i poczuć mój ulubiony zapach perfum wymieszany z zapachem jego skóry - Wszystko w porządku? Jak się masz?
- Dobrze. Nie martw się już tyle - cmokam go w usta, odwracam się, a Jay pomaga mi zdjąć parkę. Kiedy tylko widzi, w co jestem ubrana wkurwia się niemal natychmiast. Dziwię się, że nie wybucha.
- Vivienne - Henry podchodzi do mnie, oblizuje usta i bez skrępowania przesuwa wzrokiem z góry na dół. Gdybym nie była do tego przyzwyczajona, zapewne by mnie zawstydził - Wyglądasz zupełnie inaczej niż w szpitalu - mruga okiem, przytula mnie do siebie i układa dłoń w dole moich pleców, zbyt blisko tyłka.
- Po wypadku byłam zmęczona i obolała, dzisiaj czuję się zdecydowanie lepiej. Miło Pana widzieć.
- Jestem Henry, mówi mi po imieniu - odsuwa się, bierze moją dłoń i całuje wierzch - Czego się napijesz?
- Może kawy? - odgarniam kosmyk włosów, siadam na fotelu który odsuwa dla mnie Jay i zakładam nogę na nogę - Hej, James - przysuwam się, cmokam go w policzek, a Justin robi się czerwony niczym gotowa do wypłynięcia lawa! - Katherina - kiwam głową, przewraca oczami i wymusza sztuczny uśmiech. Suka!

- No dobrze, usiądźmy - Henry zajmuje miejsce naprzeciwko mnie, Justin obok zarzucając ramię na oparcie mojego fotela. Jakby chciał pokazać, że należę do niego - Więc! Nie wiem, czy już słyszałaś, ale żenię się - och! Tego się nie spodziewałam - Ślub odbędzie się w tą sobotę, liczę na to, że będziesz?
- Dziękuję za zaproszenie. Jeśli Justin pójdzie ze mną chętnie przyjdę - spoglądam na niego, zaciska szczękę i przenosi dłoń z oparcia na moje kolano. Uśmiecha się do mnie, ale wiem, że jest zły.
- Oczywiście, rybko. To ślub mojego wuja i z całą pewnością będzie to wydarzenie na wielką skalę.
- Oj, tak! Zaprosiłem ponad trzysta pięćdziesiąt ludzi - kurwa mać, czy on mówi poważnie?! - Wynająłem pałac za miastem, który połączony jest z hotelem. Możemy szaleć przez całą noc! Będzie ostra balanga.
- Nic się nie zmieniłeś, wujku. Nadal jesteś tak samo szalony, ale plus, że chcesz się ustatkować.
- James, James, James, poważnie? Ja i ustatkowanie się? To, że się żenię niczego nie zmienia w moim życiu, bratanku. Nadal mogę robić to, na co tylko będę miał ochotę, a moja śliczna żona nie ma prawa głosu. Prawda? - unosi brew, spogląda na siedzącą obok niego Katherinę i odsuwa kosmyk jej włosów.
- Do czasu, aż nie przekroczysz granic, Henry - och! Więc to ona ma zostać jego żoną?! Jakim cudem?!
- Uważaj na słowa - jego ton głosu natychmiast się zmienia, poważnieje i mruży oczy. Nie ukrywam, mam względem niego mieszane uczucia. Z jednej strony uprzejmy, szarmancki, flitujący przystojny mężczyzna. Jednak wystarczy kilka słów, aby całkowicie się zmienił - Wiesz, jak to działa, prawda? Chyba nie chcesz podzielić losu uroczej Rosalie Mendes? - marszczę brwi, układam dłoń na dłoni Justina, która nadal spoczywa na moim kolanie i niepewnie na niego spoglądam. Kręci głową dając mi znak, abym nawet nie zaczynała. Więc nie zaczynam - Tak myślałem - prycha z kpiną, bierze drinka i wychyla go na raz - Kobiety mają być posłuszne, tylko tego się od nich wymaga. Mogę założyć jej obrożę jak psu i prowadzić po domu, jeśli najdzie mnie taka ochota - zaciskam zęby, a to, co mówi wyprowadza mnie z równowagi. Kim on kurwa myśli, że jest, aby mieć prawo do traktowania kobiet w ten sposób?! Mam ochotę splunąć mu w twarz i wyjść. Straciłam do niego szacunek - A ty, piękna Vivienne, jesteś posłuszna swojemu mężczyźnie?
- Wujku, nie zaczynaj. Proszę - Justin posyła mu surowe spojrzenie, mocniej zaciskając palce na moim udzie. Auć! - Twoje mafijne zasady nie dotyczą Vivi, więc nie każ odpowiadać jej na pytanie, które może cię zdenerwować - monolog Justina przerywa wchodząca na patio Dorothy. Stawia przede mną filiżankę kawy oraz talerzyk z pachnącą drożdżówką. Po tym wychodzi bez słowa. Kurwa, o co tutaj chodzi?
- Mimo wszystko jestem bardzo ciekawy jej odpowiedzi, więc pozwólmy jej to zrobić, Jay. Vivienne?
- Czy jestem posłuszna swojemu mężczyźnie? Nie - uśmiecham się uroczo i wzruszam ramionami. Henry przechyla głowę patrząc na mnie z zainteresowaniem - Jestem niezależną, samodzielną kobietą. Nikomu nie muszę być posłuszna, ponieważ nie jestem niczyją niewolnicą. Te ciężkie czasy na szczęście są już dawno za nami, teraz każdy jest panem swojego losu. Nigdy nie pozwoliłabym, aby mężczyzna trzymał mnie jak w klatce, wydawał mi polecenie i traktował jak przedmiot. Nikt nie ma do tego żadnego prawa.

- Doprawdy? W moich szeregach sprawy wyglądają ciut inaczej, piękna. Gdyby Jay postanowił przejąć interesy swojego ojca, a ty byłabyś jego kobietą, musiałabyś utemperować swój cięty języczek. A gdyby nadal w głowie było ci pyskowanie, mógłby zafundować ci taką karę, która nauczyłaby cię idealnego posłuszeństwa - patrzę mu w oczy, on również nie spuszcza ze mnie wzroku, a w pomieszczeniu zapada cisza. Nie bardzo rozumiem, dlaczego mi o tym wszystkim mówi. Chce mnie przetestować? Sprawdzić moją reakcję na jego zasrane, chore zasady? - Wspomniałem o Rosalie Mendes. Również była tak odważna jak ty, sprawiała swojemu mężowi sporo kłopotów, aż pewnego dnia postanowił wysłać ją do swoich ludzi, aby nauczyli ją odpowiedniego zachowania. Przez dwa tygodnie miał ją każdy, rozumiesz, co chcę przez to powiedzieć? - uśmiecha się chytrze, a do mnie dociera sens jego słów. Boże! - Tak, była gwałcona tak wiele razy, aż zamilkła i nie odezwała się do dnia dzisiejszego, a minęło sporo czasu. Tak działają nasze zasady. Jaka szkoda, że Justin nie przyłączył się do nas. Chętnie zobaczyłbym cię w roli jego żony, kochanki, niewolnicy. Wydaje mi się, że miałby przy tobie pełne ręce roboty. Jesteś bardzo pyskata, cukiereczku.
- Nie jestem cukiereczkiem, daruj sobie - przewracam oczami, Henry uśmiecha się szeroko jednak dostrzegam w jego spojrzeniu ostrzeżenie - Poza tym tak się składa, że Justin uwielbia mój cięty język. Kręci go to, kiedy do niego pyskuję - mrugam okiem, urywam kawałeczek drożdżówki i wkładam do ust, oblizując palec. Henry przełyka ślinę, niespokojnie wiercąc się w fotelu. Typowy facet! - Prawda, kotku?
- Vivienne - och! To, że użył mojego pełnego imienia oznacza powagę sytuacji - Oczywiście, że to lubię.
- Widzisz, Henry? Czasy się zmieniły, trzeba iść z postępem. Kobiety mają prawo głosu, a to, że traktujecie je w tak okrutny sposób świadczy jedynie o was. Macie chore ego albo mafia wyprała wam mózgi.
- Lepiej zamilcz, kochanie - Henry spogląda na Justina, który jedynie wzrusza ramionami, jakby bezgłośnie mówił; "ostrzegałem" - Dziwię się, że mój bratanek pozwala sobie na takie zachowanie. Jesteś zbyt odważna i ktoś powinien solidnie cię utemperować, abyś wiedziała, gdzie jest twoje miejsce.
- Czy właśnie po to się spotkaliśmy? Chciałeś mnie poznać, prawda? Jestem tutaj, a ty mówisz mi o zasadach, które mnie nie dotyczą. Jaki w tym sens, Henry? Nie obchodzi mnie twoje mafijne życie, róbcie tam sobie, co tylko chcecie. Liczyłam na mile spędzony czas z rodziną mojego narzeczonego, niestety bardzo się rozczarowałam - upijam łyk pysznej kawy, zabieram kurtkę, torebkę i podnoszę tyłek z fotela - Jeśli masz ochotę zostać, zostań. Ja wracam do domu - Justin marszczy czoło i patrzy na mnie szczerze zaskoczy. Naprawdę myślał, że będę tkwić w tej toksycznej atmosferze? - Katherina, miło było cię widzieć. Gratuluję zbliżającego się ślubu - jej maska suki spada, patrzy na mnie jakby litościwie i robi mi się jej żal, że będzie mieć tak popierdolonego męża. Powinna brać nogi za pas i uciekać tam, gdzie nikt nigdy jej nie znajdzie - Do zobaczenia, James - mrugam okiem, kręci głową rozbawiony i ściska pocieszająco moją dłoń. Ależ się zmienił - Do widzenia, Henry. Nie jestem pewna, czy po naszej rozmowie skorzystam z zaproszenia na twój ślub, gdybym się jednak nie pojawiła, już teraz życzę wam wszystkiego najlepszego - podchodzę do niego, pochylam się i ku jego ogromnemu zaskoczeniu, cmokam go w policzek. Zrywa się na równe nogi, chwyta moja ramiona i patrzy mi w oczy. Nie jest zły, nie morduje mnie spojrzeniem czego się spodziewałam, wręcz przeciwnie, w jego oczach dostrzegam zainteresowanie i fascynację - Coś nie tak?
- Jesteś naprawdę wyjątkową kobietą, Vivienne. Mimo tego, iż zbyt pyskatą i cwaną, jest w tobie coś niesamowicie pociągającego. Nie dziwię się Justinowi, że trzyma cię blisko siebie - wsuwa kosmyk włosów za moje ucho, przytula do siebie, a jego dłoń ponownie ląduje w dole moich pleców - Liczę na to, że jednak pojawisz się na ślubie. Obym nie musiał fatygować po ciebie jednego z moich ludzi - że co kurwa?! Odchylam się, patrzę na niego zdezorientowana, jednak on puszcza mnie, chwyta Katherinę pod ramię i opuszczają patio. Czy to miało być ostrzeżenie, a może raczej groźba? Co jest z nim nie tak?!

Prowadzę swoje czerwone camaro, a Jay siedzi obok mnie. Wypił kilka drinków, zostawił swój samochód i uparł się, że wróci ze mną, chociaż Dorothy namawiała go na nocleg. Miałam wrażenie, że Justin chciał uciec, aby uniknąć kolejnej sprzeczki z szurniętym wujaszkiem. Zrobiłabym to samo na jego miejscu.
- Muszę przyznać, że jestem z ciebie dumny - och! Obrzucam go szybkim spojrzeniem i dostrzegam dobrze znajomy chytry uśmieszek - Nieźle sobie poradziłaś, rybko. Henry nie jest przyzwyczajony, aby kobieta mu się stawiała. To on rządzi, on ma ostatnie zdanie, a ty zagrałaś mu na nosie. Cóż to był za widok!

- Daj spokój, wcale nie miałam zamiaru być niegrzeczna. To twój wujek, rodzina, a ja chciałam dobrze wypaść. Niestety musiał zacząć pierdolić o jakichś gównianych zasadach no i się wkurzyłam. Przepraszam.
- Hej, wcale nie musisz - pochyla się, układa dłoń na moim udzie i gryzie w płatek ucha - Podobałaś mi się taka odważna, dumna, silna. Henry wie, że kobiety nie mają odwagi odnosić się do niego w ten sposób, chyba jesteś pierwszą. Dobrze, że nie dotyczą cię jego zasady, inaczej byłoby naprawdę kiepsko.
- Pozwoliłbyś mu na to? - kiedy zadaję to pytanie, mój brzuch dziwnie się zaciska - Przyglądałbyś się?
- Nie, ponieważ to ja musiałbym cię ukarać, nie on. Do niego należałoby wybranie kary, bo to jego byś obraziła, nie mnie. Nie miałbym żadnego wpływu na jego wybór, musiałbym go wykonać bez sprzeciwów.
- Więc gdyby rozkazał, aby zgwałcił mnie którykolwiek z jego ludzi lub kilku, wyraziłbyś na to zgodę?
- Tak, rybko - kurwa! Zaciskam usta, a niechciane łzy nagle pojawiają się pod powiekami. To chore! - Oczywiście ten widok zmiażdżyłby moje serce, jednak takie są zasady, które zostały ustalone dawno temu.
- To obłęd, wiesz? Mimo tego, iż nie należę do świata Henry'ego, tak bardzo żal mi tych wszystkich kobiet, które mają okrutne życie. Są gwałcone, bo tego życzy sobie ich własny mąż! Za karę, za nieposłuszeństwo, za brak możliwości wyrażenia własnego zdania. Gdyby mój mąż zrobił mi coś takiego, uciekłabym w cholerę! Zaszyłabym się na pieprzonym końcu świata, aby nigdy więcej nie oglądać jego mordy. A gdyby jakimś cudem mnie odnalazł, strzeliłabym sobie w łeb. Znienawidziłabym go całym sercem, całą sobą! Wolałabym umrzeć, niż żyć z potworem pod jednym dachem - wypuszczam na jednym wydechu, a w samochodzie zapada cisza. Mam w dupie, co sobie teraz myśli. Nigdy nie będę jego własnością. Nigdy!
- Zatrzymaj się, Vivienne - mówi ostro, mój oddech przyśpiesza i szukam wzrokiem jakiegoś miejsca do zaparkowania. Robię to dopiero po chwili, kiedy zajeżdżam do zatoczki dla tirów. Gaszę silnik, Jay odpina mój pas i jednym ruchem sadza mnie na swoich kolanach. Układam dłonie na jego ramionach, patrzę mu w oczy, próbując zrozumieć, co on wyprawia! - Zasady Henry'ego ciebie nie dotyczą - ujmuje moją twarz w dłonie, przysuwa do siebie, a jego ciepły oddech odbija się od moich ust - Jesteś moja, rybko, wiesz o tym. Zapewniam cię, że nigdy, przenigdy kurwa nie pozwolę, aby stała ci się krzywda, rozumiesz? - przełykam łzy, które za wszelką cenę blokuję i przytakuję głową. Jego słowa uruchamiają we mnie coś dziwnego, niezrozumiałego dla mnie. Uświadamiam sobie, jak mocno się do niego przywiązałam, jak bardzo go kocham i jak cholernie go potrzebuję! Co z tego, że czasami skaczemy sobie do gardeł, kłócimy się, a on robi mi na złość? Jakie ma to teraz znaczenie, skoro przy nim czuję się szczęśliwa? Czuję, że żyję i podoba mi się takie życie - Pewnego dnia zostaniesz moją żoną, zapewniam cię, a ja będę wielbił cię i kochał. Będę dawał ci szczęście, ponieważ na to zasługujesz. Nigdy nie będą cię ograniczać żadne zasady - po tych słowach wpija się w moje usta, wsuwa palce w moje włosy i już nic więcej nie mówi.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro