Rozdział 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Jay POV:

Po tym, jak wreszcie udaje mi się uwolnić z uścisku dwa razy większego ode mnie goryla, dopadam do broni i strzelam Henry'emu w ramię. Nie chcę go zabić, nie chcę mieć tego skurwiela na sumieniu. Zajmie się nim odpowiedni człowiek, który jest tutaj najważniejszy. Czyli mój brat. Mądry i sprawiedliwy.
- Vivienne - podbiegam do jej ciała, które leży pod ścianą i klepię po policzku. Jest blada jak kreda, na szczęście wyczuwam puls - No już, obudź się - panikuję, a obok mnie kuca mama - Cholera, co z nią?
- Wszystko będzie dobrze, syneczku. Straciła przytomność, zaraz się ocknie. Zadzwoniłam po Rogera.

- Zadzwoń również do Thomasa - mama patrzy na mnie przerażona, biorę Vi na ręce i ostrożnie układam

na kanapie w salonie. Nie zwracam uwagi na siedzącego pod ścianą Henry'ego, który zalewa się krwią.
- Jesteś tego pewny, Justin? Jeśli Thomas dowie się, co zrobił Henry nie będzie miał dla niego litości.
- I to o chodzi, mamo! Nie miał kurwa prawa dotknąć jej małym palcem, a prawie ją udusił!
- Nie bądź cipą, bratanku - kaszle głośno i przykłada dłoń do krwawiącego ramienia. Nie wygląda to zbyt dobrze - Od kiedy jesteś taki wrażliwy, huh? To tylko kolejna dziwka w twoim życiu. Rozckliwiasz się.
- Henry! Nie pozwalam, abyś mówił tak o narzeczonej mojego syna! Joseph byłby tobą rozczarowany.
- Och, Dorothy. Nawet po śmierci uważasz go za takiego świętego, a był dokładnie taki sam jak ja.
- Justin - spoglądam na Vi, która odzyskała przytomność i próbuje się podnieść. Kręcę głową, aby tego nie robiła, ale oczywiście mnie nie słucha! - Wszystko jest w porządku, nic mi nie jest. Mogę usiąść?
- Niech ci będzie - kapituluję, pomagam jej i opieram o poduszkę - Potrzebujesz czegoś? Wody?
- Mhm - mruczy pod nosem, przykłada dłoń do czoła i masuje je. Mama podaje jej szklankę, upija kilka łyczków, a kolory szybko wracają na jej śliczną buźkę - Nie martw się, naprawdę nic mi nie jest.
- Taką mam nadzieję. Zaraz będzie wujek Roger, na wszelki wypadek cię zbada, a potem się zmywamy.
- Och, ta baba rozmiękczyła ci mózg, bratanku - Henry prycha rozbawiony, Vi schyla głowę i wpatruje się we własne dłonie. Jest mi jej żal, zawsze dumnie unosi brodę do góry i nie daje się złamać, ale ten dupek solidnie ją przestraszył. Mnie również - Nie daj się, tak czy siak i tak zrobi cię w chuja. Przekonasz się.
- Zamilcz, Henry! - mama podnosi głos, aż mnie zaskakuje. Nie pamiętam, kiedy ostatnio krzyczała - To mój dom, więc zamknij się i przestań obrażać mojego syna i jego narzeczoną! Dość tego! Ucieszyłam się, kiedy przyleciałeś, ale zmieniłeś się i nie mogę cię znieść! Masz czterdzieści dwa lata, dorośnij.
- Dorothy - w progu pojawia się wujek Roger, a obok niego mój brat. Z zaskoczeniem przesuwają wzrokiem po Henry'm, mamie, Vi i mnie - Co się tutaj do cholery wyprawia? Dlaczego Henry jest ranny?
- Ponieważ sobie na to zasłużył - mama przejmuje stery i podchodzi do mojego brata - Liczę na to, że wyciągniesz słuszne wnioski, skarbie. Wuj Henry zdecydowanie się rozpędził i złamał pewne zasady.
- Zaraz o tym porozmawiamy mamo, pozwól mi przywitać się z bratem - Thomas całuje ją w policzek i podchodzi do mnie. Bez skrępowania przytula mnie po męsku, klepiąc po plecach. Nasze stosunki nie zawsze były dobre, szczególnie po tym, kiedy wypiąłem się na interesy ojca. Mimo wszystko nie miał mi tego za złe, rozumiał to i poparł mnie, chociaż inni byli wściekli - Dobrze cię widzieć, Jay. Świetnie wyglądasz - mruga okiem, zerka w bok na Vivi, która na szczęście doszła do siebie - Przedstawisz mnie?
- Jasne. Kochanie? - wystawiam dłoń, pomagam jej wstać i stawiam przed sobą, układając dłonie na jej ramionach - To Vivienne, moja narzeczona. Vivi, to mój brat Thomas. Całkiem spoko z niego gość.
- Och, goń się - uderza mnie w ramię i skupia uwagę na Vi - Miło cię poznać - bierze jej dłoń, całuje wierzch nie przerywając kontaktu wzrokowego - Muszę przyznać, że jestem zaskoczony. Narzeczona?
- Ciebie również - Vi nie daje mi szansy na odpowiedź i boję się, że coś chlapnie! - To świeża sprawa.
- Hmm, ciekawe. Musisz być naprawdę wyjątkowa, skoro mój brat wcisnął na twój palec pierścionek.
- Jest kurewsko wyjątkowa, bracie - uśmiecham się szeroko, Vi unosi głowę i karci mnie spojrzeniem - Dawno się nie widzieliśmy, może odwiedzicie nas z Taylor? Dobrze byłoby spędzić razem trochę czasu.
- To świetny pomysł, podoba mi się. Porozmawiam z Taylor i dam ci znać. A teraz powiedz, o co tu chodzi. Byliśmy w drodze, kiedy do Rogera zadzwoniła mama. Strzelanka? Zapowiada się ciekawie.






Vi POV:
Justin, Dorothy oraz Thomas wychodzą, a Henry po opatrzeniu przez Rogera ramienia szybko do nich dołącza. Ja wywijam się od lekarskich rąk, wychodzę do ogrodu, owijam się sweterkiem i spaceruję alejkami. Pięknie tutaj. Ogród jest ogromny, zadbany, z idealnie przystrzyżoną trawą, mnóstwem kwiatków, uroczą huśtawką i altanką. Panujący tutaj spokój pozwala mi odzyskać trzeźwe myślenie i chcąc nie chcąc analizuję to, co się niedawno wydarzyło. Henry zaskoczył mnie potwornie, nie spodziewałam się, że wystartuje do mnie z rękami, w dodatku nie pozwolił Justinowi wkroczyć do akcji. Naprawdę byłby w stanie mnie udusić, czy może chciał mnie jedynie nastraszyć? Mało brakowało, a pożegnałabym się z życiem. Jaka szkoda, że nie miałam dostępu do broni, wtedy porozmawialibyśmy inaczej. Zapewne nie byłabym w stanie go zabić, ale zrobiłabym to samo, co Justin. Postrzeliłabym skurwiela, żeby zabrał te cholerne łapska z dala od mojego ciała. Henry to popapraniec, powinien się leczyć, bo z jego głową coś jest nie tak. Od pierwszego spotkania coś mnie w nim zaniepokoiło. Mimo tego, iż był uprzejmy kiedy odwiedził mnie w szpitalu, jego oczy mówiły co innego. Od takich ludzi lepiej trzymać się z daleka i ja właśnie mam zamiar to robić. A jeśli on zdecyduje się do mnie zbliżyć, nie ręczę za siebie.


Wracamy do domu prawie trzy godziny później. Jestem zmęczona, oczy same mi się zamykają, a kołysanie samochodu wręcz potęguje senność. Przez cały czas Jay trzyma dłoń na moim udzie i zabiera ją tylko wtedy, kiedy zmienia bieg. Doceniałam jego troskę, jak i obecność. Potrzebowałam mieć go obok siebie.


Nazajutrz Justin z podekscytowałem oznajmia mi, że na obiedzie będziemy mieli gości. Jego brat wraz z żoną przyjęli zaproszenie i tak oto poznam kolejnych członków jego rodziny. Nie jestem pewna, czy mam na to ochotę po przejściach z Henry'm, jednak Thomas zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Był miły, a w jego oczach można było dojrzeć sympatię i miłość do brata. Mam nadzieję, że chociaż on i jego żona okażą się być normalni, bo zdecydowanie mam dość dramatów na długi czas.

Kiedy wkładam kolczyk do ucha, mój telefon informuje mnie o przyjściu wiadomości. Biorę go ze stolika, wchodzę w skrzynkę i czytam sms'a od Dantego. Szybko przesuwam wzrokiem po tekście i kręcę głową. Dostawa opóźni się i to całkiem sporo. Miała być jeszcze w tym tygodniu, a teraz czas się wydłużył. Nie jestem pewna, czy w ogóle do tego dojdzie, a nawet jeśli, coś zapewne się spieprzy. Ta dostawa to jedna, wielka niewiadoma, która może nas sporo kosztować. I nie mówię tutaj o pieniądzach.






Jay POV:
Zanim Vi pojawia się w salonie, po domu roznosi się stukot jej szpilek. Opieram tyłek o blat w kuchni, zakładam ręce na piersiach i czekam na nią. Wchodzi sekundę później, przeczesuje włosy, a moja szczęka właśnie wypada z zawiasów! Jasna cholera, wygląda obłędnie, prześlicznie, kurewsko seksownie! Nie potrafię zdecydować się na jedno słowo, ponieważ to zdecydowanie za mało! Założyła czarny, dopasowany kombinezon i niebotycznie wysokie szpilki. Nie ukrywam, Vivienne to piękna, zmysłowa kobieta.
- Kotku, czy to ślinka skapuje z twoich ust? - mruga okiem, podchodzi bliżej i poprawia kołnierzyk mojej koszuli. Ściskam jej pupę przysuwając ją do mojego krocza, które zaczyna boleśnie pulsować.
- Dlaczego mi to robisz, hmm? Torturujesz mnie! - wsuwam w nos w jej pachnące włosy, zaciągam się tym pięknym zapachem, a Vi chichocze rozbawiona - Och, czy to jest dla ciebie zabawne? - odchylam głowę, wzrusza ramionami i przygryza wargę, obdarzając mnie seksownym spojrzeniem - Mógłbym cię oprzeć o ten blat i szybko przelecieć. Podoba mi się ta myśl - ujmuję jej twarz w dłonie, patrzę w te niesamowite, ciemne oczy i zastanawiam się, czy aby na pewno doszła do siebie po wydarzeniu w domu mojej matki. Pytałem ją o to kilka razy, wczoraj wieczorem jak i dzisiaj rano, ale zapewniła mnie, że wszystko gra i czuje się dobrze. Nie byłem pewny, czy jej wierzyć. Poznałem ją, wiem, że to typ dziewczyny, która nawet cierpiąc będzie się szeroko uśmiechać - Pięknie wyglądasz, rybko. Wciąż mnie zaskakujesz, wiesz?
- Staram się. Inaczej szybko się mną znudzisz i polecisz do innej. Takie jest życie, staruszku. Prawda?
- Staruszku? - unoszę brew, a Vi dopiero teraz orientuje się, co powiedziała - Obiecałaś mi coś, czyż nie?
- Wiem! Sorry! Naprawdę nie chciałam! - uwalnia się z moich objęć, wystawia ręce przed siebie i cofa się.
- Powiedziałem, że daruję ci ostatni raz, ale ten raz był już wcześniej, więc teraz nie mogę ci podarować. Pamiętasz, jaką karę zapowiedziałem? - kręci głową, ruszam w jej stronę niczym polujący tygrys, nie spuszczając z niej oczu - Nie pamiętasz, tak? Więc pozwól, że ci przypomnę. Mianowicie! Jeśli jeszcze raz wypowiesz to jakże paskudne słowo, spiorę ci tyłek. Mamy mało czasu, a ja mam zamiar zrobić to teraz.
- Zwariowałeś?! Zaraz będzie tutaj twój brat, a ty chcesz mnie lać po tyłku? Nie wyrażam zgody, o!
- O? Ciekawe, rybko, bardzo ciekawe! Mam to w nosie - wzruszam ramionami, przyśpieszam i dopadam do niej w chwili, kiedy chce okrążyć zastawiony stół - Nie ta szybko, maleńka. Kara ci się należy, a ja uwielbiam twój seksowny tyłek - obejmuję ją w talii, przerzucam przez ramię, a jej pisk chce rozwalić mi bębenki - Zachowuj się! - uderzam otwartą dłonią w jej pupę, aż charakterystyczny dźwięk roznosi się po salonie - Ile razy mam to zrobić? - ponownie uderzam, a Vi próbuje uwolnić się z mojego uścisku.
- Puszczaj, Jay! Przecież to boli! - wydziera się, przewieszona przez moje ramię ma ograniczone ruchy, co cholernie ją irytuje. I dobrze! Moja dłoń ponownie spotyka się z jej pośladkiem, i ponownie, i ponownie, a jej jęki nie ustają. Kurwa, działa to na mnie, jednak moment na seks jest fatalny! - Mój tyłek płonie.
- Cieszę się. Mów tak dalej, a niebawem na niego nie usiądziesz - stawiam ją na nogach, opieram o ścianę i bez ostrzeżenia wpijam się w jej słodkie usta. Natychmiast oddaje pocałunek, zaciska palce na moich nadgarstkach i mocno gryzie mnie w wargę - Wariuję przez ciebie! - mówię ostro, zwijam palce na jej włosach wyduszając z niej seksowny jęk - Wszystko zmieniłaś, Vi - marszczy brwi, patrzy na mnie nieco zaskoczona i przykłada dłoń do mojego policzka - To nie tak miało wyglądać, rybko, ale zawróciłaś mi w głowie i przepadłem. Kocham cię, tak bardzo cię kocham. Obiecaj, że nigdy mnie nie zostawisz.
- Nic z tego nie rozumiem, Jay. Wiem tylko, że ja kocham cię równie mocno i mam nadzieję, że mamy szansę na wspólną przyszłość. Znamy się niecały miesiąc, jeszcze wiele przed nami. Prawda?
- Oczywiście - uśmiecham się, składam na jej ustach czułego buziaka, a w salonie rozlega się niezręczne chrząknięcie. Oboje przekręcamy głowy i wpatrujemy się w Thomasa, który zaciska usta, aby się nie roześmiać. Cóż, widok jest całkiem ciekawy, skoro mój fiut chce przebić spodnie, a Vi przyciśnięta do ściany ledwo stoi - Witajcie, zapraszamy! - poprawiam koszulę, Vi włosy i wreszcie bierzemy się w garść.
- Chyba przerwaliśmy dość namiętną scenę, bracie. Nic się nie zmieniło, co? Wiecznie napalony!
- Jezu, Thomas! - wzdycham ciężko, a Vi wybucha śmiechem - Och, daj spokój, rybko! Nie słuchaj go!
- Zapewniam cię, że dzisiaj nasłucha się wystarczająco. Mam zamiar opowiedzieć jej o tobie kilka pikanych szczegółów - o, kurwa! Byle nie to, kiedy przyłapał mnie na waleniu konia na wyjątkowo ostrym pornolu. Jest skłonny jej to wyjawić - To Taylor, moja żona. Kochanie, poznaj narzeczoną Justina, Vivienne.
- Bardzo miło cię poznać. Thomas wspominał, że Justin ma narzeczoną czym mnie zaskoczył.
- Tak, mnie również - Vi mruga okiem, chwyta Taylor pod ramię i porywa do salonu. Może się zaprzyjaźnią?
- Zamienimy słówko? - Thomas kiwa głową na taras, zostawiamy panie i wychodzimy na świeże powietrze - Wczorajszy incydent zapewne był dla twojej narzeczonej sporym przeżyciem, dlatego nie chciałbym poruszać tego tematu przy obiedzie. To mogłoby zepsuć nastrój, a chcę, aby było miło. Jak się miewa?
- Tak, ja również. Pytałem ją kilka razy jak się czuje, ale to twarda sztuka i ciężko jej przyznać, że coś jest nie tak. Wydaje mi się, że będzie dobrze. Lepiej powiedz, jaką podjąłeś decyzję w sprawie Henry'ego?
- Cóż, wuj naprawdę bardzo się rozpędził i przekroczył kilka granic. Nie powinien zachować się tak wobec Vivienne, ponieważ nasze zasady jej nie obowiązują. Rozczarował mnie swoim zachowaniem, matkę zresztą też, dlatego nie cackałem się z nim. Jeszcze dzisiaj wróci do Teksasu i ma zakaz powrotu przez rok. Poza tym nie może również poszerzyć swoich działalności na terenie Rosji, a właśnie po to potrzebował Katheriny. Nie masz pojęcia, jak bardzo się na mnie za to wkurwił - prycha rozbawiony, a ja oczami wyobraźni widzę furię wuja. Nagrabił sobie - Niech się cieszy, że mam dobre serce i nie wymyśliłem czegoś o wiele gorszego. Gdyby nie był moim wujem strzeliłbym mu w łeb. W ogóle nie powinien był opowiadać o naszych zasadach twojej narzeczonej. Nikt nie ma prawa o nich wiedzieć, jedynie członkowie rodziny.
- Jeśli obawiasz się, że Vivi mogłaby komuś o nich powiedzieć to zapewniam cię, że możesz spać spokojnie. Jest lojalna, poza tym liczę na to, że niebawem będzie członkiem naszej rodziny. Naszej, nie twojej.
- Rozumiem, rozumiem, już nie musisz mnie uświadamiać, że nie masz zamiaru się do mnie przyłączyć. Zakodowałem to dawno temu - przewraca oczami i dąsa się jak małe dziecko. Przysięgam, czasami naprawdę tak się zachowuje - Więc! Chcesz się ożenić, huh? Vivienne wygląda na bardzo młodą.
- Tak, niedawno obchodziła dwudzieste urodziny - Thomas gwiżdże pod nosem i uderza mnie w plecy - Och, daj spokój. Nie róbmy z tego czegoś wielkiego, bracie. Taylor jest od niej starsza o zaledwie pięć lat.
- Nie pięć, tylko siedem, a to duża różnica. Taka młoda dziewczyna może sprawić ci sporo problemów.
- Umiem sobie z nią poradzić, nie obawiaj się. Owszem, jest szalona, zadziorna, ale za to ją kocham.
- Skoro tak, cieszy mnie to. Poinformuj mnie proszę, kiedy odbędzie się wasz ślub. Muszę na nim być.

- Nie nabijaj się, stary - szczerzy się jak debil i wiem, że robi sobie ze mnie jaja. Już ja go znam!


Obiad mija w prze sympatycznej atmosferze. Co ciekawe, Taylor i Vi świetnie się dogadują, buzie im się nie zamykają i wręcz nie mają czasu na posiłek. Nie sądziłem, że Vi polubi żonę mojego brata, ponieważ to typowa dziewczyna, która uwielbia rozmawiać o kosmetykach, paznokciach i zakupach. A jakież jest moje zdziwienie, kiedy umawiają się na pedicure, czy coś takiego. Och, te ich babskie sprawy, których za cholerę nie ogarniam. Patrzę na moją narzeczoną wręcz zszokowany, bo mimo, iż jej wygląd zapiera dech w piersiach nigdy nie widziałem, żeby biegała od kosmetyczki do fryzjera, a od fryzjera do masażysty, aby zadbał o jej delikatną, aksamitną skórę, którą uwielbiałem pieścić. A jednak cieszyłem się, że się polubiły. Nie wiedziałem, czy Vi posiadała jakiekolwiek koleżanki, bo nigdy takowej nie widziałem. Przebywała jedynie w gronie chłopaków z Seven i w moim, a tak nie powinno być. Zdecydowanie była bardzo młoda i chciałem, aby wykorzystała ten czas jak najlepiej. Na zabawę, wypady z przyjaciółkami, kino czy kręgle. Nie miałem zamiaru jej zmieniać, ale miałem zamiar zaszczepić w niej nieco młodości, które gdzieś po drodze zgubiła. Widocznie dzieciństwo, o którym wspomniał mi Josh musiało zostawić w jej psychice trwały ślad. Bardzo chciałem się dowiedzieć, cóż takiego spotkało osobę, którą pokochałem, ale nie chciałem na nią naciskać. Kiedy będzie gotowa, sama mi o tym powie. Taką mam nadzieję.


Wieczorem, kiedy leżę już w łóżku i obserwuję, jak Vi bezwstydnie przebiera się na moich oczach, przyłapuję się na tym, jak bardzo jestem dzięki niej szczęśliwy. Jak to możliwe, że jedna osoba może zmienić dosłownie wszystko? Jej jakimś cudem się to udało i wiem, że zrobiłbym dla niej wszystko. Jest taka urocza, zabawna, ale kiedy trzeba potrafi zachować powagę i przystosować się do odpowiedniego towarzystwa, jak w domu mojej matki. Zawsze słucha tego, co mam do powiedzenia i stara się pomóc, jeśli może. Mimo młodego wieku jest bardzo dojrzała, sprytna i czuję, że mam w niej oparcie.
- Chciałabym pójść na studia - kiedy wypowiada te cztery słowa, uchylam usta i wlepiam w nią wzrok. Okej, spodziewałbym się wszystko, ale na pewno nie tego! - Dlaczego tak dziwnie na mnie patrzysz?
- Ponieważ bardzo mnie zaskoczyłaś, rybko. Chodź tutaj - wystawiam dłoń, wskakuje do łóżka i siada na mnie. Seksowna, satynowa koszulka skutecznie odwraca moją uwagę, jednak staram się wziąć w garść i sklecić sensowną odpowiedź - To bardzo dobry pomysł. Jesteś jeszcze bardzo młoda, powinnaś się uczyć,
a nie zabijać, wiesz? - przewraca oczami, zaciska usta i układa się na moim ciele - Pamiętaj, że chcę dla ciebie jak najlepiej, kochanie. Do tej pory byłaś sama, miałaś jedynie chłopaków z Seven, ale żaden nie próbował wybić ci z głowy tego, co robisz, a powinni byli to zrobić. To ryzykowne i niebezpieczne.
- Wiem, jednak oni po prostu zaakceptowali moją decyzję. Nie mieli nic do gadania, ty też nie masz.
- Och, czyżby? - unoszę brew, podsuwam koszulkę nieco w górę i wślizguję dłonie w jej majtki, dotykając pośladków - Bolą? - karci mnie spojrzeniem, chowa się przede mną i opiera policzek na moim torsie - Chciałbym móc mieć coś do powiedzenia, Vivi. Pragnę cię chronić, zrobiłaś swoje i czas pójść inną drogą, kwiatuszku. Czasami trzeba przestać być tym, kim się było, aby zacząć być tym, kim się powinno być.
- To naprawdę mądrze zabrzmiało, wiesz? - uśmiecham się, zabieram jedną dłoń i wsuwam w jej włosy.
- Czasami uda mi się powiedzieć coś z sensem. Przemyślisz to chociaż? Zastanów się nad innym życiem.
- W porządku, zrobię to, ale nic nie obiecuję, dobrze? Nie wiem, do jakich wniosków uda mi się dojść.
- Daj sobie trochę czasu, a na pewno coś zdecydujesz. A skoro wspomniałaś o "dochodzeniu", mogę zaserwować ci nieziemskie dojście - odchyla głowę, jej policzki pokrywają rumieńce, a jednak widzę w jej oczach błysk podniecenia - Powiedz, że tego chcesz. Pragnę usłyszeć to z tych pyskatych usteczek.
- Chcę - i to wystarcza. Rzucam ją na łóżko, zawisam nad jej ciałem i obmyślam słodkie tortury.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro