Rozdział 26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Vi POV:

Czas płynął jak w przyśpieszonym tempie. Czasami miałam wrażenie, że ucieka mi wręcz między palcami i nim się obejrzę, będę pomarszczoną staruszką, o ile w ogóle będzie mi dane dożyć tego momentu.

Czerwiec płynnie przeszedł w lipiec, a lipiec w sierpień. I tak oto wczoraj mój związek z Justinem obchodził drugą miesięcznicę, a z tej okazji mój ukochany zabrał mnie do pięknej restauracji. Wcześniej nie lubiłam takich ckliwych gówien, wydawało mi się to kiczowate, wręcz przesłodzone i sztuczne. Jednak człowiek pod wpływem uczuć i klapek na oczach potrafi zmienić spojrzenie na pewne sprawy. I ja byłam tego idealnym przykładem. Przestało liczyć się gdzie, a najważniejsze stało się z nim. Byłam obrzydliwie i nieodwracalnie zakochana, Justin dawał mi szczęście, poczucie bezpieczeństwa i mnóstwo miłości, której wciąż łaknęłam. Wreszcie czułam się tak, jak powinnam. Miałam świadomość, że jestem dla niego ważna, że mnie potrzebuje, pragnie. W dzieciństwie bywały dni, kiedy prosiłam o miłość rodziców, próbowałam przytulać się do mamy, jednak ona za każdym razem odpychała mnie i kazała iść do swojego pokoju. Odrzucenie dla kilkuletniej dziewczynki to jak cios w brzuch, po którym bebechy wywracają się na drugą stronę i chcą wyskoczyć gardłem. Cierpiałam, tłumiłam to w sobie i po cichutku zmieniałam się w zimną sukę, aby nie pozwolić sobie na ponownie odrzucenie. To niesamowite, że Justinowi wystarczyło ledwie dwa miesiące, aby pokazać mi, że miłość jest piękna i potrzebuje jej każdy człowiek. Ja również. Bez względu na to, ile wycierpiałam w przeszłości, ile razy zapierałam się, że nigdy w życiu nie pozwolę sobie na zakochanie, i tak złamałam swoje obietnice. Pokochałam i ktoś pokochał mnie. Moje wady, zalety, cięty język. Nie przeszkadzało mu to, że jestem zwariowana, czasami wręcz dziecinna. Akceptował mnie taką, jaką byłam i wziął wszystko, co chciałam mu dać. Chyba był moim pieprzonym przeznaczeniem.


Od kiedy wspomniałam mu o studiach, nie dawał mi spokoju. Pchał mnie w tym kierunku, ale robił to powoli i subtelnie. Nie czułam żadnej presji z jego strony, po prostu siedzieliśmy i rozmawialiśmy godzinami, jak dobry byłby to wybór. Widziałam coś dziwnego w jego oczach, jakby dumę, czego nie rozumiałam. Naprawdę zależało mu na tym, abym zmieniła swoje życie, ale nie mówił mi wprost, że "mam" to zrobić. Decyzja należała tylko do mnie, a ja nie byłam pewna w którą stronę pójść. Właściwie i tak przez ostatni miesiąc nie robiłam nic innego, jak spędzanie czasu z Justinem i nie w głowie było mi latanie za dragami. Z tego powodu zadowolony był również Dante. Nawet pewnego razu podziękował Justinowi, że odciągnął mnie nieco od tego popapranego życia, w którym tkwiłam. Wkurzał mnie jedynie fakt, iż wciąż za niepodważalny argument wymieniali mój młody wiek i to, że powinnam się uczyć, a nie biegać z bronią. Obraziłam się na nich śmiertelnie i nie odzywałam przez kilka dni. Tak nagle zebrało im się na pogadanki, tak? Robiłam to przez kilka lat, do jasnej cholery, więc mogliby sobie darować.
Tak czy siak na studia się zapisałam. Justin pomógł mi wybrać kierunek i chociaż nie byłam zbyt pewna, złożyłam papiery na psychologię. Byłam podekscytowana i przerażona jednocześnie.


Mieszam makaron z sosem z pomidorów i tuńczyka, kiedy rozdzwania się mój telefon. Na wyświetlaczu ukazuje się uśmiechnięte zdjęcie Dantego, odbieram szybko i włączam go na tryb głośnomówiący.
- Hej, skarbie. Czyżbyś tak szybko się za mną stęsknił? - chichoczę pod nosem i dodaję trochę pieprzu.

- Zawsze za tobą tęsknię, dziecinko! - oburza się i oczami wyobraźni widzę jego nadąsaną minę - Ale dzwonię w innej sprawie. Okazało się, że dostawa przypłynie dzisiaj wieczorem - o kurwa! Drewniana łyżka prawie wypada mi z dłoni - Manabu dzwonił do mnie kilka dni temu i zapewniał, że jest już gotowy. Podszedłem do tego z dystansem, ponieważ całość przedłużyła się o calutki miesiąc. A jednak dotrzymał słowa. Wszystko jest przygotowane, my również. Chcesz wziąć w tym udział? Może być różnie, mała.
- Mam to w nosie, Dante! Nadal jesteśmy zespołem i wolałabym, abyś o tym nie zapominał. Idę z wami.
- W porządku. Nie będę namawiał cię do zmiany zdania, bo wiem, że nic nie zdziałam. Ruszamy punkt dwudziesta pierwsza. Musimy wszystko przepakować do ciężarówek i zawieść do magazynu.
- Nie wydaje się być to jakieś super trudne. Mamy fajny zespół, więc akcja powinna pójść sprawnie.

- Nie zapominaj, że są również inni. Nie mamy pojęcia, czy ktoś nie dowiedział się o tym, co planujemy. Jeśli jakimś cudem wie o tym więcej osób, może rozpętać się tam prawdziwe piekło. Wtedy zostawiamy wszystko i spierdalamy, Vi. Rozumiesz? Ten towar nie jest warty życia żadnego z nas. Nie zaryzykujemy.
- Nie lubię uciekać i tchórzyć, Dante, ale to ty jesteś tutaj szefem. W tym przypadku masz sto procent racji, życie ponad wszystko. Nie chcę stracić żadnego z was, nigdy! Nie umiałabym z tym żyć!
- Wiem, Vi. Dlatego jak będzie okaże się dopiero na miejscu. Muszę kończyć, pogadamy później, okej?
- Jasne. Całuję - cmokam ustami, kończę połączenie i myślę o tym, co czeka nas wieczorem. Cholera! Jeśli coś naprawdę się spieprzy będzie gorąco! Takich sytuacji nie da się przewidzieć, idziemy na żywioł.
- Hej, rybko - w progu salonu pojawia się Jay, podchodzi bliżej i przytula się do moich pleców - Mmm, ale pięknie pachnie - zaciąga się zapachem i wydmuchuje powietrze na moją szyję - Nie ukrywam, uwielbiam cię w tym wydaniu, wiesz? Ten fartuszek seksownie na tobie wygląda. A gdybyś pod nim była naga...
- Justin! - karcę go i próbuję odepchnąć pupą, co mi się absolutnie nie udaje - Zachowuj się, proszę.
- Przecież nie robię nic złego, prawda? Przytulam się do mojej narzeczonej i komplementuję ją.
- Obiad gotowy - wyłączam palnik, rozwiązuję sznureczki od fartuszka, a Jay odkłada go na blat obok.
- Nie bądź taka zimna, stęskniłem się za tobą - odwraca mnie w swoją stronę, wsuwa palce w moje włosy i całuje namiętnie. Nie było go zaledwie cztery godziny, to możliwe, aby tak szybko się stęsknić? - Mmm, twoje usta to moje pieprzone uzależnienie, wiesz? - szepcze seksownie, unosi mnie i sadza na blacie. Kiedy staje między moimi nogami, krótka, zwiewna spódniczka nieco podsuwa się w górę, a on natychmiast wykorzystuje okazję i wsuwa palce pod moją bieliznę. Kurwa! Nienawidzę, kiedy moje ciało tak łatwo mu się poddaje, mając mnie kompletnie w dupie! Przecież to ja tutaj rządzę, dlaczego nie słucha mnie i tak perfidnie pokazuje, że jego dotyk może zdziałać wszystko? - Pragnę cię, tu i teraz - wsuwa we mnie dwa palce, kciuk dociska do tego zdradzieckiego guziczka i przepadam! Odchylam głowę, zamykam oczy i zaciskam mięśnie z przyjemności. Kocham to napięcie w dole brzucha, to ciepło, które przepływa przeze mnie niczym porażenie prądem i jego pewne, męskie dłonie, które doprowadzają mnie do szaleństwa! Seks z nim był wyjątkowy, niesamowity, wyuzdany. Za każdym razem chciałam więcej, i więcej, i więcej, a on dawał mi to bez zająknięcia. Pokazywał mi nowe rzeczy, których nigdy wcześniej nie próbowałam, i chociaż niektórych nieco się bałam, przekonywałam się szybko, że są zmysłowym doświadczeniem. Jay wiedział, jak odpowiednio zając się kobietą, a tym mi imponował - Tak szybko robisz się wilgotna - jego seksowny głos sprowadza mnie na ziemię, wysuwa ze mnie palce i patrząc mi prosto w oczy rozpina guzik w jeansach, zsuwa je razem z bokserkami, a jego męskość wyskakuje na wolność. Oddycha głęboko, jakby odczuł ulgę, że uciskający materiał zniknął - Zdejmij bluzkę - wydaje rozkaz, który spełniam bez wahania. Bluzka ląduje na podłodze, a stanik szybko do niej dołącza. Oblizuje usta, pochyla się i chowa sutek do ust, wysyłając w moje ciało nową falę podniecenia. A potem wbija się we mnie bez ostrzeżenia i nadaje sobie szalone tempo. Wszystko się we mnie zaciska, jęki wypełniają kuchnię i za cholerę nie mogę ich opanować. Jest mi tak dobrze! - Spójrz na mnie - zostawia sutek w spokoju, układa dłoń na moim karku i zmusza, abym otworzyła oczy. Więc robię to, wpatruje się we mnie jak zahipnotyzowany i nie przestaje ruszać biodrami, wbijają się we mnie do samego końca - Kocham cię, maleńka - przygryza moją wargę, a serce chce wyskoczyć mi gardłem. Uwielbiam, kiedy zapewniał mnie o swoim uczuciu, dodając mi pewności, że wciąż jestem dla niego najważniejsza - Chcę pomóc w dzisiejszej dostawie - och! Patrzę na niego zaskoczona, jednak ciężko skupić mi się na rozmowie, kiedy posuwa mnie jak szalony. W pewnej chwili unosi mnie, przechodzi do salonu, a każdy jego krok wysyła mnie w pieprzony kosmos - Pozwól mi być przy tobie, Vi - układa mnie na ogromnym narożniku, kładzie się na mnie i napiera swoim ciałem. Dante trzymał Justina z dala od naszych interesów. Każdy zajmował się swoimi sprawami, nie wchodzili sobie w drogę i to mi odpowiadało. Skąd więc pomysł, aby być przy dzisiejszej dostawie? - Boję się o ciebie, o to, że coś się spierdoli i stanie ci się krzywda - unosi moje dłonie nad głowę, pieści szyję, a orgazm zbliża się wielkimi krokami. Dlaczego musi mówić o tym akurat w momencie, kiedy skupiam uwagę na przyjemności?
- P-proszę, chcę orgazmu! - unoszę biodrami, dociskam się do niego mocniej wyduszając z niego jęk.
- Ach, tak? - uśmiecha się chytrze, odsuwa i siada na piętach. Przysuwa mnie do siebie jeszcze bliżej i przyśpiesza - Mówisz masz, kwiatuszku. Zaraz będziesz krzyczeć moje imię jak szalona.


O dwudziestej pierwszej wszyscy jesteśmy na miejscu. W porcie oprócz nas nie ma żywej duszy, jest ciemno, ponuro, a złowieszcza mgła unosi się nad wodą. Nie ukrywam, ten obrazek przypomina mi wręcz scenę z filmu akcji, gdzie po chwili znikąd pojawia się cały oddział armii, po czym rozpoczyna się walka na śmierć i życie. Mam nadzieję, że to tylko moja wyobraźnia podsuwa mi te obrazy i nic takiego nie będzie miało miejsca. Chcę odbębnić tą cholerną dostawę i wrócić do Justina, którego ubłagałam, aby został w domu. Ani trochę mu się to nie spodobało, jednak w końcu ustąpił. Musiał. Interesy Seven jego nie dotyczą, a ja jestem dużą dziewczynką i potrafię się o siebie zatroszczyć. Mieliśmy dobry zespół, ludzie Zayn'a przyłączyli się do nas i było nas łącznie dwadzieścia cztery osoby. Towaru będzie sporo, prawie sześćdziesiąt kilogramów, a ręce do szybkiego rozładunku się przydadzą. Nawet nie chciałam myśleć o wartości, którą zdradził mi dzisiaj Dante. Towar był wart dziewięćset tysięcy dolarów. Przerażająca cena.
- Statek wpływa do portu, oczy dookoła głowy - Dante nadaje przez walkie-talkie, a po moim ciele przebiega nieprzyjemny dreszcz. Jak na zawołanie przypominam sobie akcję w domu Ramosa, kiedy Josh mówił do mnie płacząc. To fatalny moment na wspomnienia, potrząsam głową i skupiam uwagę na statku, który umiejętnie cumuje. W moim ciele roznosi się znajoma adrenalina i muszę przyznać, że tęskniłam za tym dobrze znanym mi napięciem. Dobrze zaplanowana akcja to jest to! - Dobra, idzie Manabu.
Dante wychodzi mu naprzeciw, witają się uściskiem dłoni i rozmawiają. Rozglądam się dookoła, ściskam w dłoni spluwę i szukam czegokolwiek podejrzanego, czegoś, co zasiałoby ziarenko wątpliwości, jednak nic nie znajduję. Wszystko wygląda normalnie, a na horyzoncie oprócz nas nie ma nikogo. Uspokaja mnie to, Dante macha dłonią, abyśmy do niego podeszli, a właz statku się rozchyla. A więc chwila prawdy.
- Towar macie na dwóch paletach. Mój człowiek zaraz je tutaj przywiezie, a potem spadamy. Ale najpierw pieniądze i medalion - Manabu mruga okiem i spogląda po chłopców, którzy stoją w rzędzie. Kiedy nagle jego spojrzenie zatrzymuje się na mnie, uśmiech rozświetla jego twarz - Macie w zespole dziewczynę?
- Czy to coś złego? - Zayn chwyta mnie za nadgarstek i przyciąga do siebie - Ona zdobyła medalion.
- Naprawdę? Jestem pod wrażeniem - przygląda mi się uważnie, jakbym była pieprzonym okazem w zoo, co cholernie mi się nie podoba. Zachowuję jednak powagę i staram się być grzeczna - Zawsze podziwiałem kobiety, które mają w sobie pazur. Niewinne, z twarzą aniołka, a pod skórą siedzi diabeł. Jesteś piękna.
- Dziękuję - wysilam się na uśmiech, jednocześnie zaciskam zęby aby nie wypalić czegoś głupiego.
- Możemy przejść do interesów? - Dante niecierpliwi się i szczerze mówiąc, ja również - Wolałbym nie przebywać tutaj zbyt długo. Nie mam pewności, czy nie zjawi się ktoś nieproszony. Sam rozumiesz.
- Aż za dobrze, mój drogi. Ten biznes to niebezpieczna zabawa, zawsze coś może się spieprzyć.
- Otóż to. Proszę, kasa i medalion - Dante wręcza mu walizkę oraz łańcuszek, który zdobyłam i przez który zarobiłam kulkę. Oby to całe zamieszanie z dostawą było tego warte, inaczej naprawdę się wkurwię.
- Jirō, przelicz - oddaje walizkę drugiemu mężczyźnie i uważnie ogląda medalion - Idealny, taki jaki powinien być - unosi wzrok i ponownie patrzy mi w oczy - Zatrzymaj go, kochanie - podchodzi do mnie, zapina go na mojej szyi, a jego bliskość mnie niepokoi. Boże, co on do cholery wyprawia?! - Chciałbym zabrać cię jutro na kolację - że co kurwa mać?! Marszczę brwi, ale tego nie przewidziałam! - Więc jak?
- Wybacz, ale kolację jadam wyłącznie z jednym mężczyzną, któremu oddałam swoje serce.
- Och, jesteś zajęta! No tak, nie powinno mnie to dziwić. Piękne kobiety zawsze są poza zasięgiem. Co za pech - cmoka ustami, odgarnia kosmyk moich włosów i nie spuszcza ze mnie wzroku. Zaczynam się irytować, a stojący obok mnie Zayn doskonale to wyczuwa, ponieważ natychmiast wzmacnia uścisk na moim nadgarstku - Muszę obejść się smakiem, ale kto wie? Może następnym razem mi się poszczęści?
- Następnym razem? Co masz przez to na myśli? - pytam odważnie, jednak bardzo mnie zaciekawił.
- Chętnie zrobię z wami kolejny interes. A może kolejny, i kolejny również? Podoba mi się w Chicago.
- Jeśli okaże się, że towar jest tak dobry, jak go zachwalają, dopiero wtedy się nad tym zastanowimy.
- Jesteś zniewalająca, kochanie - wybucha śmiechem, a ja nic z tego nie rozumiem. Co jest niby takie zabawne?! - Znasz się na rzeczy, imponujesz mi. Liczę na to, że sama przetestujesz towar. Polecam.
- Nie, od tego mamy ludzi - Zayn wtrąca za mnie, nim mam okazję otworzyć usta. Następny, który decyduje za mnie. Wspaniale! Powinni się ustawić w pieprzonej kolejce! - Na pewno damy ci znać.
- W to nie wątpię, tak samo jak w to, że towar jest najlepszej jakości. Nigdzie nie znajdziecie lepszego - wraca do nas jego człowiek, który przytakuje głową - Suma się zgadza, możecie załadować towar - jak na zawołanie podjeżdża wózek widłowy, który taszczy ze sobą paletę z czystą kokainą. Gdyby znikąd zjawiły się psy, nigdy nie wyszlibyśmy z więzienia - Do dzieła, panowie! Dotrzymasz mi towarzystwa, kochanie?
- Wybacz, muszę brać się do pracy - chowam broń za pasek spodni i pierwsza podchodzę do palety z towarem. Wszyscy idą w moje ślady, kilku zostaje na czatach, a reszta ładuje do furgonetki.
- Jak zawsze pyskata, co? - Zayn zjawia się obok mnie, uśmiecha pod nosem i bierze kilka paczuszek.
- A co? Miałam z nim zostać i bajerować go? Błagam cię! Znasz mnie, nie będę się do niego przymilać.
- To nawet lepiej. Gdyby Jay się o tym dowiedział wyszedłby z siebie. Lepiej bądź grzeczna, cukiereczku.
- To, że jestem z kimś związania nie znaczy, że mam obrożę na szyi, Zayn. Nadal mogę robić to, co mi się żywnie podoba. Oczywiście nie mówię tutaj o pieprzeniu się z innymi facetami. Są pewne granice.
- Ach, więc seks odpada, ale flirt dozwolony? - unosi brew, wracamy do palety i bierzemy kolejne paczki.
- Nie będę rozmawiać z tobą na te tematy. Kumplujesz się z Justinem, jeszcze wszystko mu wypaplasz.

- Ranisz moje biedne serduszko - szturcha mnie w ramię, wracamy do furgonetki i wkładamy towar do środka. Dopiero teraz, kiedy przekręcam głowę dostrzegam trzy nadjeżdżające czarne samochody.
- Kurwa, mamy towarzystwo - szepczę do niego, a jego dłoń odruchowo sięga po broń - Pośpieszcie się! Zaraz będzie gorąco - chłopcy podkręcają tempo, a samochody zatrzymują się. Mam kurewsko złe przeczucia i to pewne, że kimkolwiek są, nie mają dobrych zamiarów. Moje przypuszczenia sprawdzają się wtedy, kiedy z pierwszego samochodu wysiada Dave - To są chyba kurwa jakieś jaja. Tylko nie on.
- Jakież miłe spotkanie, prawda? - uśmiecha się chytrze, wystawiam przed siebie broń i celuję prosto w niego - Och, Vivienne, dlaczego tak ostro, hmm? Przyszedłem się dogadać. Nie denerwuj się, złotko.
- Jesteś jak wrzut na tyłku, wiesz? Jeśli nie wejdziesz drzwiami, to wepchasz się kurwa przez okno!
- Cóż, taka praca. Naprawdę liczyłaś na to, że przepuszczę taką okazję? Tylko spójrz na ten towar!
- Który nie należy do ciebie! Miałeś swoją szansę, mogłeś pójść do Ramosa, odzyskać klucz i zdobyć medalion. Jaka szkoda, że jesteś tchórzem i wolałeś brudną robotę zwalić na nas! Jakie to proste!
- A nie jest? Zdobyłaś klucz, jakimś cudem mieliście medalion, a teraz jesteśmy tutaj wszyscy razem. Wyszedłem na tym całkiem dobrze, złotko. I dzisiaj nie odejdę z niczym, zapewniam cię.
- A ja zapewniam, że zarobisz kulkę w łeb, jeśli stąd nie odjedziesz! Nie zgrywaj takiego cwanego.
- Nie szukaj zaczepki, Dave - do akcji wkracza Dante, staje obok mnie i mierzy spojrzeniem ludzi, którzy z nim przyjechali. Nie więcej, niż dziesięć sztuk - Zniknąłeś na cały miesiąc, słuch po tobie zaginął, a nagle chojrakujesz i chcesz położyć łapy na czymś, co do ciebie nie należy? To tak nie działa i ty doskonalsze o tym wiesz. Nie masz do tego towaru żadnych praw, nic ci się nie należy. Trzeba było się postarać.
- Skoro tak stawiasz sprawę, postaram się - mruga okiem, wystawia dłoń, a jego ludzie otwierają ogień. Zayn ciągnie mnie za furgonetkę, ale zanim to robi kątem oka widzę, jak pada trójka naszych ludzi.
- Jebana powtórka z rozrywki - Zayn syczy przez zęby, wychyla się i wraca - Dwóch z lewej, czterech z prawej. Strzelaj, żeby zabić, Vi. Oni nie okażą litości, chcą nas powybijać. Pierdolony Dave!
- Jest nas dwa razy więcej, wyluzuj. Poza tym znowu działamy razem, obym i tym razem nie oberwała.
- Kiepski moment na żarty, wiesz? - przewraca oczami, wychyla się i oddaje kilka strzałów. Mimo tego, że kule świszczą gdzieś obok, hałas jest minimalny. Tłumik to idealne rozwiązanie, jeśli nie chce ściągnąć się psów - Trafiony zatopiony! - uśmiecha się zadowolony z siebie i wciska guzik w walkie-talkie - Jak towar?
- Wszystko spakowane. Musimy się zmywać jak najszybciej, ale najpierw musimy ich zatrzymać, aby Josh i Banger mogli odjechać z towarem. Na trzy otwieramy ogień i nie przestajemy, dopóki nie popadają! - Dante zaczyna odliczać, odbezpieczam broń i kiedy tylko daje znak, wyrywam się w górę i strzelam bez przerwy. Furgonetka idealna nas osłania, mam widok na pionków Dave'a i na niego samego. Jaka szkoda, że nie miał bladego pojęcia o przygotowaniu do akcji i zabrał zdecydowanie za mało ludzi. Padają jeden za drugim, a kiedy do Dave'a wreszcie dociera powaga sytuacji, zmywa się. Wsiada do samochodu, odjeżdża z piskiem opon i wreszcie zapada cisza - Od zawsze był tylko mięczakiem, który wybiera ucieczkę.
- Spieprzajmy stąd. To kwestia czasu, aż ktoś natknie się na trupy. Czy chłopcy odjechali z towarem?
- Tak, są w drodze do magazynu. Japończycy również się zmyli, więc to idealny czas na nas. Spadamy.
- Poszło sprawniej, niż myślałam - mrugam do Zayn'a, chowam broń i wskakuję do furgonetki.

Po akcji i zabezpieczeniu towaru w specjalnej, podziemnej skrytce chłopcy świętują, ja biorę szybki prysznic i postanawiam pojechać do Justina. Wysłałam mu wiadomość, że jestem cała i zdrowa, przez chwilę było gorąco, ale wszystko jest w porządku. Mam zamiar wyciągnąć go do klubu i dobrze się bawić.

Zakładam wyjątkowo odważną sukienkę, czarne szpilki i narzucam na ramiona długi kardigan, zawiązując go w pasie. Mam nadzieję, że Jay nie będzie na mnie zły za tę sukienkę, ale nie lubi, kiedy moje ciało jest na widoku innych mężczyzn. Czasami jego zazdrość była słodka. Wyglądał wtedy jeszcze seksowniej.

Parkuję samochód przed jego domem, biorę torebkę i z uśmiechem na ustach wchodzę do domu. Kiedy tylko przekraczam próg, dociera do mnie głos Zayn'a. Marszczę brwi, skradam się na palcach, jednak jego ton jest dziwny, podniesiony. Czyżby coś się stało? Przecież wszystko było dobrze! Co tym razem?

- Przestań pierdolić, Zayn! Doskonale wiesz, że sprawy nieco się zmieniły, prawda? Mówiłem ci o tym!
- Owszem, mówiłeś. Szkoda tylko, że wszystko szło tak dobrze, a tobie nagle się odwidziało.
- Nie dramatyzuj, stary. Czasami tak bywa, prawda? Nie mamy na to wpływu, planujemy coś, a potem w naszej głowie wybucha pierdolona bomba i plany idą w cholerę. Tak było u mnie, nic nie poradzę.
- Więc mam rozumieć, że plan pod tytułem "Uwieść, Vi, aby przejąć dostawę" jest właściwie nieaktualny?
Po słowach Zayn'a krew odpływa mi z twarzy. Przykładam dłoń do serca, które właśnie pęka na milion kawałków i próbuję zatamować wodospad łez, który gotowy jest do wypłynięcia. To była gra.


Byłeś człowiekiem, któremu bez wahania oddałabym swój ostatni oddech....

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro