Rozdział 27

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Vi POV:

Próbuję zmusić nogi do ruchu, niestety słowa Zayn'a uparcie siedzą w mojej głowie, przytrzymując w miejscu. Więc o to chodziło przez cały czas? O ten przeklęty towar, nie o mnie? Byłam jedynie przynętą, kimś, kogo zbajerował i kto miał otworzyć mu drogę do odbioru kokainy. Udawał to żałosne przedstawienie w którym odgrywałam główną rolę naiwnej, głupiutkiej dziewczynki, którą omamił i rozkochał w sobie. W dodatku poszło mu tak łatwo, wystarczyły zaledwie dwa miesiące, a ja poczułam się jak w bajce. Poczułam, że mogę być dla kogoś ważna, potrzebna. Oddałam mu całą siebie, a on mnie zmiażdżył.
- Tak, Zayn. Ten plan stracił ważność - głos Justina ledwo do mnie dociera, nie kontaktuję i próbuję pozbierać szczątki mojego serca z podłogi. Rozsypały się wokół mnie i święcą pięknym, czerwonym światłem. A może to krew, która sączy się z otwartych ran? - Nie chcę, aby ona się o tym dowiedziała.
- Chyba już za późno - Zayn spogląda na mnie, wzdycha ciężko i zrezygnowany kręci głową - Vivienne.
- Niech to szlag! - Justin zrywa się na równe nogi, a kiedy staje krok przede mną, wystawiam dłoń powstrzymując go przed dotykiem. Nie mam odwagi spojrzeć mu w oczy, nie chcę rozsypać się całkowicie. Muszę zachować resztki godności - To nie tak, przysięgam! - wystawia dłoń, jednak robię unik w ostatniej chwili - Proszę, wysłuchaj mnie - kręcę przecząco głową, schylam głowę i zdejmuję pierścionek, który włożył mi na palec przed domem swojej matki. Powiedział wtedy, że idealnie pasuje do mojej kreacji, a tak naprawdę przedstawił mnie jako swoją narzeczoną. Tak pozostało do dnia dzisiejszego, a ja zdążyłam przywyknąć do tej myśli, nie biorąc tego na poważnie. Teraz ten piękny pierścionek nie jest mi już potrzebny - Nie rób tego, błagam cię, Vivienne! Wiesz, jak bardzo cię kocham! Spójrz na mnie!
- Nie - tylko tyle wydostaje się z moich ust. Kucam, kładę pierścionek na białych płytkach i bez słowa odwracam się z zamiarem opuszczenia jego domu po raz ostatni. Nie wrócę tutaj nigdy więcej.
- Kochanie, nie! Błagam, kurwa! - jego rozpaczliwy głos roznosi się po domu i wdziera do mojej głowy. Przełykam ślinę, chwytam za klamkę, a wtedy jego dłonie obejmują mnie w talii i dociskają do umięśnionego torsu. Jestem zbyt oszołomiona, aby odczuwać cokolwiek - Nie rób nam tego, rybko. Po prostu ze mną porozmawiaj, nie wychodź - szepcze cicho, a jego oddech odbija się od mojej skóry.
- Puść mnie, Jay. Muszę stąd wyjść - zaciskam usta, zduszam w sobie szloch i sama uwalniam się z jego objęć. Nie wiem, czy fakt, iż pozwala mi na to bez walki cieszy mnie, czy wręcz przeciwnie, dobija bardziej. Mimo to opuszczam dom, wsiadam do samochodu i zostawiam go za sobą na zawsze.


Nie wracam do domu, nie mam odwagi. Oprócz tego, że jestem cała zapłakana, rozczochrana, żałosna, jest jeszcze moja urażona duma. Chłopcy tak wiele razy ostrzegali mnie, James za każdym razem robił mi awantury, a ja nie posłuchałam żadnego z nich. Zachłysnęłam się szczęściem, miłością, mężczyzną, który mnie odmienił i teraz przyjdzie mi za to zapłacić. Doskonale znam to uczucie, które rozrywa mnie od środka. Przeżywałam je każdego dnia, kiedy rodzice odtrącali mnie od siebie, kłócili się, wyzywali. Teraz jest jednak sto razy gorzej, a ból pożera każdą komórkę w moim ciele. Jakby rozlał się żrący kwas trawiący na swojej drodze dosłownie wszystko. Mam ochotę wyjść z własnego ciała, aby tak potwornie nie bolało.
To naprawdę koniec? Tak po prostu, z dnia na dzień? Niby jak poradzić sobie z myślą, że byłam jedynie przynętą? Pokochałam kogoś, kto karmił mnie kłamstwami, kto przytulał mnie do siebie, dawał poczucie bezpieczeństwa, radość, szczęście, a to była tylko farsa. Był moim "wszystkim', kimś, komu oddałam serce i duszę. Nigdy wcześniej tego nie zrobiłam, a kiedy pojawił się on coś we mnie drgnęło, jakby obudziło się z zimowego snu. Jakby serce czuło, że na mojej drodze pojawił się człowiek mi przeznaczony. A jednak życie ponownie kopnęło mnie w dupę i zesłało na dno piekła, abym smażyła się tam żywcem.




Jay POV:
Piję drinka za drinkiem, w salonie panuje przerażająca cisza, a siedzący obok mnie Zayn nie wypowiada nawet słowa. To wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej, Vi nigdy nie miała dowiedzieć się, cóż takiego zaplanowałem praktycznie w ogóle jej nie znając. To był kretyński pomysł, który wymyślił Zayn, a ja się na to zgodziłem. A potem z dnia na dzień zależało mi na niej coraz bardziej i pieprzyłem tę cholerną dostawę, kupę forsy, dragi. Liczyła się ona, kobieta, która była dla mnie najważniejsza! Która w przeciągu kilkunastu dni zawróciła mi w głowie i oszalałem na jej punkcie. Nie wierzę, że to wszystko spierdoliłem.
- Jestem takim kretynem - zrywam się z miejsca, wsuwam palce we włosy i pociągam tak mocno, aby sprawić sobie ból - Pieprzony idiota, skurwiel, debil - wymieniam jak w amoku, chodzę po salonie, a moje serce tęskni za Vivi. Nie wyobrażam sobie, aby zabrakło jej w moim życiu - Co mam teraz zrobić, huh?!
- Odzyskać ją, to chyba kurwa oczywiste, tak? I tak nasz plan poszedł się jebać, pomogłem Seven i koniec historii. Nie chciałeś z nimi walczyć, nie chciałeś być jak Dave'a, więc nie ma o czym mówić. Vivienne dowiedziała się o wszystkim, więc teraz pozostaje ci jedynie walka. Wiedz tylko, że będzie w chuj ciężko.
- Ona nigdy w życiu mi tego nie wybaczy. Tak bardzo mnie pokochała, zaufała, a ja ją skrzywdziłem. Obiecałem jej, że nigdy tego nie zrobię, a zrobiłem! Co miałbym powiedzieć, żeby mi uwierzyła?
- Nie wiem, może prawdę? Od tego powinieneś zacząć. Ludzie popełniają błędy, stary! Ona o tym wie.
- To nie był zwykły błąd. Ona myśli, że jej nie kocham, że ją okłamywałem, a to nie nieprawda! Pierdoliłem ten plan już miesiąc później, zapomniałem o tym, aż musiałeś wypaplać. Gdyby tego nie usłyszała...
- Daj spokój! Skąd mogłem wiedzieć, że stoi w holu i nas podsłuchuje? Zaskoczyła nas obu, stary!
- Musi mnie wysłuchać, wyjaśnię jej wszystko bez ściemy. Dlaczego kurwa pozwoliłem jej wyjść?!
- Bo ona tego chciała, dobrze zrobiłeś. Oboje musicie ochłonąć, nerwy w niczym tutaj nie pomogą.
- Napisz do Josha, okej? Zapytaj, czy Vi wróciła do domu. Muszę mieć pewność, że jest bezpieczna.
- Zadzwonię do niego, chwila - wyjmuje telefon, wybiera numer i pyta o Vi. Kiedy przykłada dłoń do czoła mam kurewsko złe przeczucia - Nie, nie wróciła do domu. Josh powiedział, że pojechała do ciebie.
- Boże! Więc szlaja się gdzieś, Bóg wie gdzie i to sama! Gdzie mogła pójść, skoro nie ma tutaj nikogo?
- Nie mam pojęcia - Zayn schyla głowę, zapada cisza i nic więcej nie mówimy. Muszę walczyć.


W nocy nie zmrużyłem oka. O dziesiątej trzydzieści jadę do Seven, chociaż wiem, że rozpętam burzę z piorunami. Jeśli chłopcy dowiedzą się prawdy pięści pójdą w ruch. Nie chcę z nimi walczyć, dlatego w pewnym momencie olałem sprawę dostawy. Na początku cholernie tego chciałem i kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Vi, a Savage ją rozpoznał, stwierdziłem, że może mi się przydać. A potem Zayn wymyślił, żebym się przy niej zakręcił, uwiódł, a drzwi do dostawy otworzą się przed nami. Zakochana kobieta jest zdolna do wszystkiego, nawet do tego, aby wyjawić plany własnego zespołu. Vi tego nie zrobiła, była lojalna wobec Seven i nie pisnęła nawet słowa. Wszystko wiedziałem od Zayn'a, który im pomagał. Kiedy, gdzie, co, jak, o której. Niestety sprawy szybko zaczęły się komplikować, bo moje serce postanowiło zabić dla niej tysiąc razy szybciej. Zakochiwałem się w niej w każdy dzień od nowa. W jej pięknych oczach, uśmiechu, szaleństwie, zadziornym języku i w ciele, które idealnie pasowało do mojego. Była, jest, moją słodką wariatką, którą uwielbiam ponad wszystko na świecie. Popełniłem błąd, owszem, ale nie miałem zamiaru odbijać tego pieprzonego towaru! Plan był aktualny kiedy ją poznałem, niestety musiała wejść wtedy, kiedy Zayn paplał jęzorem i wszystko się wydało. Nie wiem jakim cudem przekonam ją do tego, jak cholernie mocno ją kocham. Przecież jest taka uparta, na pewno mi nie uwierzy. Nie mogę jej stracić!
- Jay? - w progu staje Rockstar, marszcząc brwi wlepia we mnie wzrok - Co ty tutaj robisz? Gdzie Vi?
- Nie ma jej ze mną, nie widziałem jej od wczorajszego wieczora, kiedy wyszła z mojego domu.
- O czym ty do mnie pierdolisz, człowieku? - jego podniesiony głos sprowadza resztę, która dołącza do nas.
- Jay? Co się dzieje? - Dante ziewa przeciągle i widać po jego oczach, że nieźle zabalował - Gdzie Vi?
- Nie ma jej! - Rockstar wyrzuca ręce w górę i prycha z kpiną - Co się wczoraj wydarzyło? Mów prawdę!
- Dowiedziała się czegoś, czego nie powinna, ale teraz nie ma to znaczenia. Musimy ją odszukać.
- Wiedziałem, że odwalisz jakieś gówno - James opiera się o ścianę budynku i odpala fajkę - Jest w tobie zakochana po uszy, zaufaliśmy ci, a ty spieprzyłeś sprawę. Wystarczyły zaledwie dwa miesiące. Nieźle.
- Pierdol się, James! Myślisz, ze zrobiłem to specjalnie? Kocham ją najmocniej na świecie i to się nie zmieni! Musi mnie wysłuchać, bo wszystko źle zrozumiała. Po prostu wyszła i nie dała mi dojść do głosu.
- Skoro schowała się i przed tobą, i przed nami oznacza to jedno; jest bardzo źle. Vivi teraz musi cierpieć.
- Jezu, Dante! Nie pomagasz mi, stary - zaczynam chodzić w kółko i myślę, gdzie mogła się udać.
- Wiem, ale taka jest prawda. Nie mam zamiaru prawić ci kazań, bo nie mam do tego prawa. Vi cię kocha, chciała z tobą być, a ja to zaakceptowałem. Żałuję jedynie, że ją zraniłeś. Ona jest na to za dobra.
- Uwierz mi, zdaję sobie z tego sprawę. To jest jedno, pierdolone nieporozumienie, nic więcej! Chciałem jej to wyjaśnić, ale wyszła, a ja nie chciałem wywierać na niej presji, żeby została. Kurwa mać!
- Znajdziemy ją, uspokój się. Spróbuję do niej zadzwonić, może chociaż ze mną porozmawia - Dante idzie po telefon, a kiedy wraca wybiera numer do Vi. Szybko okazuje się, że jest wyłączony, a jedyne, co zastaje to poczta głosowa - Chce być sama, skoro wyłączyła telefon. Może daj jej po prostu czas na oddech?
- Nie dam jej czasu, ona nie może być teraz sama. Dajcie znać, gdyby się pojawiła. Będę wdzięczny - żegnam się z każdym po kolei i wsiadam do samochodu. Nie mogłem powiedzieć im prawdy.







Vi POV:
Wracam do domu kilka minut po dwudziestej drugiej. Cały dzień szlajałam się po mieście, kompletnie bez celu rozmyślając nad własnym, żałosnym życiem. Co dziwne, nie uroniłem ani jednej łzy odkąd wyszłam z domu Justina. Zablokowałam uczucia, nie pozwoliłam im przejął nad sobą kontroli i dzięki temu mogłam funkcjonować. Czułam, że jeśli tylko uchylę im furtkę wedrą się we mnie i powalą na kolana, całkowicie miażdżąc. Nie mogłam sobie na to pozwolić, byłam twarda i coś takiego nie mogło mnie rozwalić.
- Vivienne! - Dante, niczym wściekły ojciec zagradza mi drogę zakładając ręce na biodrach. Wszyscy zrywają się z kanapy, podchodzą do nas, jednak ja wlepiam wzrok w podłogę i mocno zaciskam zęby - Gdzieś ty była, dziewczyno?! Odchodziliśmy od zmysłów! - podnosi głos, aż mam chęć zasłonić sobie uszy.
- Przez chwilę chciałam być sama, już jest okej - przełykam ślinę, unoszę głowę i przyklejam na twarz lekki uśmiech. Dante marszczy brwi i wiem już, że nie daje nabrać się na maskę, którą przywdziałam.
- Nie mów mi tych bzdur, dobra? Justin tutaj był, wyglądał jak nieszczęście - na dźwięk jego imienia deszcz przebiega mi po plecach - Mówił, że coś poszło nie tak, że coś źle zrozumiałaś. Chcesz o tym porozmawiać?
- Nie ma o czym mówić, nie musicie się martwić - cmokam go w policzek, głaskam po policzku i uciekam na górę. Zamykam drzwi, opieram o nie plecy i gapię się w ścianę. Boże, pomóż mi to przetrwać.


Biorę prysznic, przebieram się w skórzane, czarne spodnie, a na górę zakładam top, który odsłania pół brzucha. Maluję się, faluję włosy i roztrzepuję je palcami. Nie mam zamiaru leżeć w łóżku, cierpieć i wylewać łzy za kimś, dla kogo jestem nikim. Lepiej się zabawić, upić, a może i nawet naćpać, byle tylko pozbyć się tego wyżerającego w środku bólu. Mam dość, a to dopiero początek.


W klubie James'a melduję się o dwudziestej trzeciej. Rytm porywa mnie już przy wejściu, w dodatku przy barze spotykam Tinny, co cholernie mnie cieszy. Nie widziałam jej dwa miesiące, stęskniłam się za nią! Szybko dowiaduję się, że nie było jej w mieście. Wyjechała opiekować się babcią, która chorowała. Wróciła kilka dni temu i postawiła się dzisiaj zabawić, dokładnie tak samo, jak ja! Lepiej być nie mogło!
Zamawiamy kolejkę mocnych shotów, aby się znieczulić. Wypijamy osiem po kolei, a w głowie zaczyna się przyjemne wirowanie. Stoję przy barze, poruszam biodrami i śpiewam dobrze znaną mi piosenkę. Tinny zeskakuje z krzesełka, ciągnie mnie za rękę i wbijamy na podwyższenie. Unoszę dłonie nad głowę, skaczę i wymachuję włosami, które łaskoczą mnie po twarzy. Właśnie tego potrzebowałam. Kompletnego wyłączenia, zapomnienia, pozbycia się bólu chociaż na chwilę. Mam zamiar urżnąć się dzisiejszej nocy, a może i każdej kolejnej również? Cóż mi pozostało, skoro moje życie posypało się jak domek z kart?





Jay POV:
Telefon od James'a dostaję w momencie, w którym wsiadam do samochodu i ruszam spod domu mojego brata. Zaprosił mnie w odwiedziny, a spotkanie się przeciągnęło. Jednak nie byłem w stanie myśleć o niczym innym, jak o tym, co powiedział mi James. Vi szalała w jego klubie, a sytuacja powoli wymykała się spod kontroli. Dochodziła prawie trzecia rano, co ona do cholery wyprawiała?! Czy to był jej sposób na poradzenie sobie z naszą sytuacją? Wolała chlać zamiast ze mną porozmawiać? Owszem, była młoda, ale spodziewałem się po niej odrobinę więcej dojrzałości. Kurwa! Alkohol nie był rozwiązaniem problemów!

Do klubu dojeżdżam czterdzieści minut później. Jak na tak późną godzinę ludzi było od groma, jednak wcale nie trudno było dojrzeć Vivienne w tym tłumie. Razem z niską blondynką zajmowała centralne miejsce klubu, czyli podwyższenie ze srebrną rurą. Stałem jak wryty, patrzyłem na jej pewne siebie ruchy, zmysłowość, seksapil, który bił od niej na kilometr. Jej dłonie błądziły po jej szczupłym ciele, dotykały piersi, pupy, włosów. Ten widok prawie ściął mnie z nóg, a tęsknota uderzyła we mnie z podwójną siłą. Mimo tego, iż uśmiechała się szeroko wiedziałem, że to jedynie maska. Chciała ukryć to, że cierpi i nie pokazać po sobie, jak bardzo ją zraniłem. Kochałem ją i pozwoliłbym, by każdy kawałek mojego serca roztrzaskał się tylko po to, by zobaczyć, jak ponownie się uśmiecha. Nikt nie może sprawić, że będę czuł się tak, jak czuję się przy niej. Była wszystkim, czego potrzebowałem i miałem zamiar ją odzyskać.
Z myśli wyrywa mnie zmiana muzyki. Salę wypełnia wolna piosenka, Vi podchodzi do rury i zaczyna tańczyć. Przysięgam, że mógłbym patrzeć na nią godzinami, kiedy to robi. Oddaje się temu całkowicie, wyłącza i pokazuje wszystkie uczucia. Widzę to w jej ruchach, na jej pięknej, smutnej twarzy, aż serce zaciska się z żalu. Moja mała, kochana dziewczynka. Chciałbym wziąć ją w ramiona i mocno przytulić.
O piątej rano Vi ma dość. Blondynka już dawno odpadła, a chłopcy z Seven zdążyli do mnie dołączyć. Siedzieliśmy w loży z idealnym widokiem na kawałek parkietu, gdzie przez całą noc wywijała. Nie wtrącaliśmy się, po prostu obserwowaliśmy ją i byliśmy spokojni, że jest bezpieczna. Zniknęła jedynie na chwilę, kiedy, jak się dowiedziałem, siostra Bangera wyciągnęła ją w kierunku toalety. Podziwiałem ją za ilość energii, którą miała w tym szczupłym ciele. Wlała w sobie studnię alkoholu, a nadal stała na nogach.
- Muszę się odlać - podnoszę się z kanapy, James prycha rozbawiony i wypija kolejnego drinka. Schodzę ze schodów, przeciskam się przez tłum i docieram do korytarza prowadzącego wprost do męskiej toalety. Szybko robię swoje, myję ręce i opłukuje twarz wodą. Kiedy wracam i ponownie zmierzam się z armią spoconym ciał, wpada na mnie Vi. Wylewa drinka na moją oraz swoją koszulkę, a kiedy unosi głowę i patrzy mi w oczy, jej wzrok jest tak mętny, aż nie rozpoznaję koloru jej oczu! Kurwa! - Vivi, co ty wzięłaś?!
- To tylko zioło, duuużo zioła - mruga okiem, odstawia drinka i ciągnie mnie za rękę. Nie mam najmniejszej ochoty na zabawę, złość niczym fala tsunami rozlewa się po moim ciele, ale ona ma to w dupie. Zarzuca dłoń na moją szyję, śpiewa tekst piosenki i porusza biodrami. Nie mogę się ruszyć, jej dotyk wręcz mnie paraliżuje i wpatruję się nią jak zahipnotyzowany. Boże, jakaż ona jest piękna! - Dotknij mnie - nie słyszę jej słów, za to doskonale wyczytuję je z ruchu jej warg. Gwałtownie przyciągam ją do siebie, chwytam szczękę, nie spuszczając z niej wzroku. Przygryza wargę, przysuwa się i po prostu mnie całuje. Kiedy tylko czuję jej spragniony język, zapominam o całym świecie, wsuwam palce w jej włosy i zaciskam pięść, dociskając ją jeszcze bliżej siebie. Nie obchodzi mnie to, że jest zalana, zjarana i zapewne nie będzie tego pamiętać. Potrzebuję jej jak tlenu, a moje pęknięte z tęsknoty serce chłonie jej dotyk niczym gąbka.

Wracam do loży z przerzuconą przez ramię Vivienne. Nie wiem, co robi, ponieważ nie widzę jej twarzy, jednak jej ciało jest całkowicie bezwładne i nie walczy. Obstawiam tylko jedną opcję; po prostu zasnęła.

- Co ona odpierdoliła? - Dante zaciska szczękę, kuca i patrzy na jej twarz - Jest dosłownie zapita! Bosko!
- Dodatkowo wypaliła jointa, obstawiam kilka sztuk. Po jednym nie byłaby w tak kiepskim stanie.
- Obawiam się, że mamy też inne zmartwienie - spoglądam na Rockstar'a, który wpatruje się w telefon - Od popołudnia nie mogę skontaktować się z Joshem. Jego komórka nie odpowiada, coś musiało się stać.
- Co takiego? - Dante wsuwa palce we włosy, a jego twarz blednie - Szlag, mam kurewsko złe przeczucia.
- Ja również, przyjacielu. Musimy działać - Banger zrywa się na równe nogi i opuszczamy klub.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro