Rozdział 28

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Vi POV:
Budzi mnie potworny ból głowy i suchość w gardle. Krzywię się, przekręcam na brzuch i nakrywam głowę poduszką. Boże! Mam nadzieję, że to tylko zły sen, zaraz obudzę się naprawdę i wcale nie będę tak kurewsko cierpieć! To niemożliwe, aby po kilku drinkach tak bardzo bolała głowa, a w gardle był kapeć!
Jakim cudem w ogóle znalazłam się w domu? Chwila! Czy ja jestem w domu? Gwałtownie siadam, rozglądam się i oddycham z ulgą. Tak, jestem w domu, we własnym łóżku, ubrana w biały t-shirt. Kurwa! To oznacza tylko jedno; któryś z chłopców przytaszczył tutaj mój schlany tyłek, a kazań nie będzie końca! Dante chyba wyjdzie z siebie i jeśli nie dostanę szlabanu to będzie pieprzony cud. Porażka!
Niechętnie opuszczam łóżko, ziewam przeciągle i odgarniam włosy z twarzy. Kiedy spotykam swoje odbicie w lustrze, mam ochotę przyłożyć sobie w twarz. Jasna cholera, będę odchorowywać kaca przez bity tydzień! Jaka szkoda, że alkohol na dłuższą metę wykańcza człowieka. Tak dobrze było zapomnieć o wszystkim i świetnie się bawić. Teraz już nie jest mi do śmiechu, a pół wieczoru i tak nie pamiętam.

Schodzę na dół, maszczę brwi rozglądając się, jednak zastaję wielkie nic. Jest cicho, po chłopakach nie ma nawet śladu i zaczynam zastanawiać się, o co tutaj chodzi? Zawsze w domu był chociaż jeden z nich, czy to oznacza, że znowu nadciągnęły czarne chmury? Naprawdę mam dość dramatów na długi czas.
Podchodzę do lodówki, ale zanim mam okazję ją otworzyć, w moje oczy rzucają się dwie karteczki. Najpierw czytam żółtą, która jest od Dantego. Dowiaduję się, że są na mieście, a kiedy się obudzę mam do niego zadzwonić. Druga jest błękitna, a adresatem jest... Jay. Serce natychmiast podskakuje mi do gardła, a brzuch się kurczy. I chcąc nie chcąc ponownie moją głowę zalewają wspomnienia, które są niczym pociski. Niektóre śmigną obok i tylko cię przestraszą. Inne rozerwą cię i zostawią w kawałkach.
Biorę się w garść i czytam to, co napisał, a zapełnił całą karteczkę. Ależ się rozpisał.
"Nie chciałaś ze mną rozmawiać, mam cichą nadzieję, że chociaż przeczytasz to, co napisałem. Na wstępie; przepraszam. Naprawdę źle to wszystko odebrałaś, Vivi. Chciałbym ci to osobiście wyjaśnić i proszę, abyś zechciała mnie wysłuchać. Potem zostawię wszystko w twoich rękach, rybko. Jeśli będziesz chciała odejść, odejdziesz. Daj mi ostatnią szansę. Czekam na znak od ciebie".
Wzdycham ciężko, siadam na blacie i czytam to jeszcze dwa razy. Cóż takiego źle zrozumiałam? Czy Zayn nie wyraził się aż nadto jasno? Byłam mu potrzebna jedynie do interesów, do niczego więcej. Świetnie bawił się moim kosztem przez te dwa miesiące, pieprzył i karmił tymi słodkimi kłamstwami o miłości.
Mimo wszystko uniosę brodę, zachowam się jak na dorosłą kobietę przystało i wysłucham go. Co mi zależy? Na pewno nic nie tracę, zyskać też nic nie zyskam, więc niech mu będzie. Miłość jest naprawdę skomplikowana, zakochałam się w nim, a skoro dla niego była to jedynie gra, cierpieć będę tak czy siak.
Biorę torebkę, która leży na blacie. Nie mam pojęcia, skąd się tutaj wzięła, ale jestem wdzięczna temu, kto zatroszczył się o mnie w nocy. Wyjmuję telefon, wybieram numer do Justina i piszę mu wiadomość, że będę u niego za godzinę. Dopiero teraz orientuję się, że dochodzi szesnasta! Kurwa mać, nigdy więcej alkoholu i jointów! Oświadczę chłopcom, że mają mi na to nigdy więcej nie pozwalać.


Biorę prysznic, doprowadzam się do porządku i czuję jak nowo narodzona. Lekki makijaż ukrywa worki pod oczami, więc wreszcie wyglądam jak człowiek. Moje samopoczucie dzisiaj i tak leży i kwiczy, więc nie mam najmniejszego zamiaru się stroić. Wkładam na dupę niebieskie jeansy, zakładam stanik i białą bluzeczkę z krótkim rękawem. Zgarniam dłuższy sweterek, na nogi wkładam trampki i jestem gotowa do wyjścia.
Martwi mnie jedynie fakt, że Dante nie odebrał ode mnie telefonu ani nie odpisał na wiadomość. Mam nadzieję, że u chłopców wszystko w porządku. W drodze do Justina mam zamiar jeszcze się do nich dobijać. Nienawidzę, kiedy milczą, a ja martwię się i wychodzę ze skóry. Oby nic się nie stało.

Schodzę na dół, biorę jabłko i zmierzam do drzwi. Zatrzymuje mnie dzwonek telefonu, wyjmuję go z torebki i liczę, że to Dante nareszcie ogarnął tyłek. Niestety! Numer jest zastrzeżony, a mój niepokój się potęguje. Wbijam zęby w wargę i myślę, czy powinnam odebrać. Tylko znajome mi osoby posiadają numer mojego telefonu, więc kim jest nieznajomy? Mimo to odbieram i przysuwam telefon do ucha.
- Witaj, słodka, piękna Vivienne - krew odpływa mi z twarzy, kiedy słyszę jego głos. Opieram dłoń na ścianie i próbuję zachować spokój - Zapewne jesteś zaskoczona, że do ciebie dzwonię. Mam rację, złotko?
- T-tak, jestem bardzo zaskoczona. Skąd właściwie masz mój numer telefonu? Posiada go niewiele osób.
- A widzisz! Jednak sprytny ze mnie gość, skoro go zdobyłem. Mam dla ciebie pewną propozycję.
- Propozycję? Co ty znowu kombinujesz, Dave? Naprawdę jeszcze mało ci po ostatniej strzelaninie?
- Zawsze jest mi mało, pączusiu - pączusiu? Co jest kurwa?! - Nie przedłużając, posiadam coś, co może cię zainteresować - przykładam dłoń do czoła i zastanawiam się, co ten zjeb ma na myśli - Chcesz wiedzieć?
- Raczej nie. Nie chcę z tobą rozmawiać, a co dopiero wchodzić w jakieś układy. Żegnam cię, Dave.

- Poczekaj, Vi. Nie rozłączaj się albo ktoś dzisiaj umrze - szlag! Dostaję gęsiej skórki i coraz bardziej nie podoba mi się kierunek tej rozmowy - Doszły mnie słuchy, że wczoraj świetnie się bawiłaś. Kac męczy, co? - chichocze beztrosko, a moja cierpliwość wisi na włosku - Och, wybacz. Nie powinienem się z ciebie nabijać, masz prawo. Wracając do sprawy, zapewne ci to umknęło, ale coś zgubiliście. A raczej kogoś.
- O czym ty do mnie mówisz? - opieram czoło o zimną ścianę i wzdycham z ulgą - Przejdź do rzeczy.
- Jak sobie życzysz, skarbie. Tak się składa, że przypadkiem wpadłem na twojego przyjaciela, Josha - nie! Zamieram, telefon prawie wypada mi z dłoni, a ciało oblewa zimny pot przerażenia - Spoko z niego gość.
- Blefujesz, Dave! Nie wierzę w ani jedno twoje słowo! Znowu kombinujesz i próbujesz namieszać!
- Och, doprawdy? Sama się przekonaj - coś trzeszczy, stuka, puka, a ja ledwo nad sobą panuję. Modlę się w duchu, aby to nie była prawda, bo jakim cudem Josh miałby wpaść w ręce Dave'a? - Wróbelku - nie!
- Boże, Josh! - wybucham płaczem, zasłaniam usta dłonią i siadam na podłodze - G-gdzie jesteś?!
- Ciii, nie płacz, jestem cały. Przepraszam, zawiodłem. Nie spodziewałem się, że natknę się na niego przypadkiem - pociągam nosem, moje serce pęka na kawałki, a szok przejmuje nade mną kontrolę - Vi, posłuchaj mnie uważnie. Nie zgadzaj się na nic, co ci zaproponuje, rozumiesz? Poradzę sobie, jestem twardy, ale nie możesz się na nic zgodzić. Obiecaj mi to, maleńka - nie mam szansy na odpowiedź, bo ponownie odzywa się Dave - Och, wzruszające, czyż nie? - śmieje się, kiedy ja tonę we własnej rozpaczy - Zrobisz to, co mówię, Vi - jego głos nagle poważnieje, a żarty się kończą - Przyjedziesz pod podany adres, nie piśniesz o tym nikomu ani słowa. Rozumiesz? - słyszę w tle Josha, który wrzeszczy niemiłosiernie, że za nic w świecie mam tego nie robić. Niby jak?! Mam go tak po prostu zostawić?! - Jeśli nie zjawisz się tutaj za trzydzieści minut, zastrzelę go, Vivienne. Wiesz, że jestem do tego zdolny, prawda? - zamykam oczy i szlocham głośno kompletnie się nie hamując. Tak bardzo się o niego boję! - Odpowiedz na pytanie.
- T-tak, jesteś do tego z-zdolny! Proszę! Nie rób mu krzywdy, będę na czas, tylko nie zabijaj go!
- Czekam na ciebie, nie zawiedź mnie. Jeśli ktoś będzie cię śledził, twój przyjaciel umrze, skarbie.
- Nikt nie będzie mnie śledził, będę sama. Wyślij mi adres sms'em - kończę połączenie, ściskam w dłoniach telefon i myślę, co mam zrobić. Ponownie wykręcam numer do Dantego, jednak nie odbiera i włącza się poczta. Mój brzuch boleśnie się zaciska, bo zostałam z tym wszystkim sama. Muszę podjąć decyzję, która pozwoli wyjść mojemu przyjacielowi cało z tej popierdolonej sytuacji. Jeśli przyjadę z kimkolwiek, będzie po wszystkim. Nie mogę aż tak zaryzykować - Boże, pomóż mi - szepczę cicho, kładę się na podłodze i wylewam z siebie strach. Przez dwa miesiące wypłakałam więcej łez, niż przez sześć lat.


Na miejscu jestem dokładnie po dwudziestu pięciu minutach. Okolica jest dość nieciekawa, to ta biedniejsza część Chicago, której wolę unikać. To nie tak, że się boję, po prostu nie mam potrzeby przebywać w takich miejscach. Rozglądam się dookoła, ale nie widzę Dave'a. W parku bawią się dzieci, mamy biegają za nimi, aby nie stała im się żadna krzywda, a obok mnie siada chłopak. Przekręcam głowę, on również na mnie spogląda i wręcz nie spuszcza ze mnie wzroku. Wiem już, że nie usiadł tutaj przypadkowo, jest wysłannikiem Dave. Nawet nie miał odwagi przyjść osobiście! Pierdolony tchórz!
- Gotowa? - chłopak pyta cicho, wystawia dłoń i czeka, aż ją chwycę. Oddycham głęboko, powstrzymuję chęć ucieczki i niepewnie wsuwam dłoń w jego. Ściska ją delikatnie, posyła mi lekki uśmiech i podnosi się ciągnąc mnie w górę. Idziemy wzdłuż alejek parku, mijamy przechodniów, którzy rozmawiają wesoło, śmieją się, a my wyglądamy jak dwójka młodych ludzi, która trzyma się za ręce. Sytuacja jednak wygląda zupełnie inaczej. Właśnie maszeruję w paszczę lwa - W samochodzie oddasz mi torebkę - informuje mnie, kiedy opuszczamy park i odbijamy w prawo. Powinnam była się tego spodziewać, przecież nie zostawi mi jakiekolwiek deski ratunku w postaci telefonu i broni, którą ze sobą zabrałam. Dave nie pozwoli mi się bronić, będzie miał nade mną przewagę, a moim jedynym ratunkiem będą pięści. Jakież mam szanse w porównaniu w wysokim, silnym mężczyzną? - Okej, jesteśmy. Wskakuj - chłopak otwiera drzwi od strony pasażera, pomaga mi wejść i odbiera mi torebkę - Wystaw nadgarstki - marszczę brwi, posyłam mu pytające spojrzenie, a on macha mi przed oczami plastikowymi paskami do kabli. Zapina je na moich nadgarstkach, a na oczy zakłada mi opaskę - Podziwiam cię za odwagę - szepcze do mojego ucha, aż podskakuję - Jesteś bardzo ładna, szkoda tak pięknej buzi - wzdycha ciężko, zamyka drzwi, a po chwili zajmuje miejsce za kierowcą. Nic już nie mówi, uruchamia silnik i rusza. Żałuję, że nie pożegnałam się z chłopcami i Justinem, bo właśnie z siłą rozpędzonej ciężarówki uderza we mnie myśl, że umrę.


Nie wiem, ile jedziemy ponieważ nic nie widzę, ale zdaje mi się, że mija pieprzona wieczność zanim chłopak wreszcie zatrzymuje samochód i pomaga mi wysiąść. Obejmuje mnie w talii, chwyta za nadgarstki i prowadzi przed siebie. Mam wrażenie, że zaraz potknę się i wybiję sobie zęby, jednak jego dłonie asekurują mnie i trzymają. Niestety nie czuje się przez to bezpieczniej, wręcz przeciwnie, zbliżam się do śmierci. Oby tylko Josh był cały i zdrowy. Kocham go, nie darowałabym sobie, gdyby coś mu się stało.
- Jesteśmy - otwiera skrzypiące drzwi, prowadzi mnie do środka i wreszcie pozbywa się opaski oraz pasków. Mrugam kilka razy, przecieram oczy palcami i przyzwyczajam oczy do lekkiego światła padającego z wiszącej nad stołem lampy. Rozglądam się po pomieszczeniu, które jest obskurne i zimne. Oprócz stołu i dwóch krzeseł nie ma tutaj zupełnie nic - Dave zaraz do ciebie przyjdzie. Rozgość się - puszcza mi oczko, wychodzi i przekręca klucz w zamku. Nie wierzę, że ten śmieć tak cholernie nas wyrolował.


Siedzę na krześle, opieram ramiona na stole, a na nich głowę. Zamykam oczy i myślę, w którym momencie sprawy tak bardzo się skomplikowały. Tak naprawdę Dave czaił się gdzieś w cieniu od akcji z Ramosem. Wydał nam go, a potem cierpliwie czekał aż odwalimy za niego całą resztę. Nie przewidział jedynie, że my będziemy walczyć o swoje i nie oddamy tego, co mu się nie należy. Zaleźliśmy mu solidnie za skórę, nie odpuścił i zemścił się zabierając Josha. Teraz ma i jego, i mnie, może zażądać od Dantego wszystkiego, a on odda mu to bez mrugnięcia okiem. Nie powinnam była przyjeżdżać tutaj sama, jednak gdybym pojawiła się z resztą, Dave zastrzeliłby Josha bez skrupułów. Ten człowiek nie ma w sobie nic dobrego.
Wzdrygam się na nieprzyjemny zgrzyt przekręcanego klucza. Podnoszę się, opieram plecy o oparcie, a w drzwiach pojawia się... Josh. Uchylam usta, mój żołądek wywija salto, a jego widok mnie szokuje. Zrywam się na równe nogi, wpadam w jego ramiona i wybucham płaczem. Tuli mnie do siebie, głaszcze po plecach i uspokaja, chociaż to nic nie daje. Jest pobity, ma ogromnego, fioletowego siniaka pod okiem i sporo zaschniętej krewi na głowie. Boże! Ten widok miażdży moje serce, cierpiał, a mnie przy nim nie było.
- Ciii, nic mi nie jest, wróbelku. Żyję - szepcze cicho, wtula nos w moje włosy i kołysze mnie na boki. Wpadam w dziwną histerię, nie mogę pohamować płaczu i wyrzucam z siebie nadmiar negatywnych emocji, które przepełniają mnie po same brzegi - Nie powinnaś była tutaj przyjeżdżać. Dlaczego do cholery mnie nie posłuchałaś, huh? Nie widzisz, że jemu właśnie o to chodziło? Zaplanował to sobie.
- M-mam to w dupie, Josh. Bałam się o ciebie, tak bardzo się bałam. Nie mogłam cię zostawić.
- Och, wróbelku. Ja ciebie też kocham, ale nie wyjdziemy z tego cali. On nas stąd już nie wypuści.
- Josh - odchylam głowę, patrzę mu w oczy, a moje serce ponownie się roztrzaskuje - Przyjechałam cię uratować, wyjdziesz z tego, choćbym miała przypłacić to życiem. Przysięgam ci to. Będziesz żył.
- Nie mów mi takich rzeczy, zrozumiałaś? Jeśli ty umrzesz, chcę umrzeć razem z tobą. Myślisz, że mógłbym żyć z poczuciem, że poświęciłaś się dla mnie? Nigdy, Vi. Jesteśmy w tym razem, do końca, maleńka.
- Do końca - uśmiecham się lekko, opieram czoło o jego i zamykam oczy. Tak dobrze czuć go przy sobie.


Dave nie pozwala zbyt długo nacieszyć mi się Joshem. Chłopak, który mnie tutaj przywiózł zabiera go, a zastępuje go ten skurwiel, któremu mam ochotę wydrapać oczy. Na jego widok zrywam się z miejsca, cofam i zwijam dłonie w pięści, aby być gotową do ewentualnej obrony. Nie dam mu się sponiewierać, choćbym miała walczyć do ostatniej kropli krwi. Nie trafił na biedną, strachliwą dziewczynkę.
- Usiądź, kochanie - kiwa głową na krzesło, sam zajmuje drugie i czeka. Mam ogromną ochotę zetrzeć mu ten pewny siebie, perfidny uśmieszek z gęby, bo wygląda wręcz komicznie z poczuciem zwycięstwa. Mięczak! Nigdy nie wygra - Długo mam jeszcze czekać? Chcę z tobą porozmawiać, nie będę robił tego na stojąco. Siadaj! - podnosi głos, odsuwam krzesło i zajmuję miejsce po przeciwnej stronie stołu - Od razu lepiej, prawda? - mruga okiem, układa dłonie na stole i mierzy mnie spojrzeniem - Nie sądziłem, że naprawdę mnie posłuchasz i przyjedziesz, w dodatku całkiem sama. Zaimponowałaś mi, Vivienne.
- Naprawdę? Czym? Tym, że nie miałam innego wyjścia? Gdybyś nie miał Josha nigdy bym tego nie zrobiła.
- Domyślam się, dlatego świetnie się złożyło, że dorwałem go gdy wracał od swojej dziewczyny. Cudowny zbieg okoliczności - unosi brew, wstaje i siada na stole, tuż obok mnie - Udowodniłaś swoją lojalność wobec Seven, Vi. Wiedz, że to bardzo ważna cecha, nie każdy ją posiada. Chcę, żebyś dla mnie pracowała.

- Zwariowałeś, wiesz? - prycham z kpiną, chcę wstać, ale nie pozwala mi na to. Układa dłoń na moim ramieniu, dociskając do krzesła - Nigdy nie będę dla ciebie pracować, nie zniżę się do tego poziomu.
- Ouć, ranisz moje biedne serduszko! Polubiłem cię, a ty jesteś dla mnie niemiła. Pamiętaj, że mam Josha - zaciskam zęby, odwracam wzrok, a furia wręcz wychodzi mi uszami. Boję się tylko jednego; że nie da mi wyboru - Mogę zmusić cię do wszystkiego, maleńka, a ty to zrobisz bez wahania. Jeśli zażyczę sobie, żebyś kogoś zabiła, zabijesz. Jeśli zażyczę sobie, żebyś zdobyła dla mnie towar, zrobisz to. A jeśli będę miał ochotę cię pieprzyć, będę pieprzył - żółć podchodzi mi do gardła, oddech przyśpiesza, a dłonie się pocą. Ma rację. Ma pierdoloną rację, ponieważ zrobiłabym wszystko, aby nie skrzywdził Josha. On nigdy mnie nie zawiódł, zawsze był przy mnie. Pomagał, wspierał, troszczył się. Jest moim najlepszym przyjacielem, więc jak mogłabym pozwolić, żeby przez moje źle podjęte decyzje stracił życie? Gdybym jakimś cudem wyszła z tego cało, jak miałabym żyć z myślą, że umarł właśnie przeze mnie? Wyrzuty sumienia dręczyłyby mnie do końca moich dni, rozdzierając moje serce na strzępy - Nie martw się, słodziutka. Nie zażyczę sobie dwóch pierwszych rzeczy, nad trzecią jeszcze pomyślę - podnosi się, siada na swoim miejscu i przez chwilę nic nie mówi. Nie chcę na niego patrzeć, nie chcę, żeby mój mózg przez śmiercią zapamiętał go jako ostatniego człowieka, którego dane będzie mi zobaczyć. Wolałabym, aby to był Josh lub Justin, ale o tym drugim mogę jedynie pomarzyć - Jesteś bardzo cenna. Mam tyle możliwości, ale nie skorzystam z żadnej - co? Wreszcie unoszę głowę, patrzę mu w oczy, ale nie rozumiem z jakiego powodu tutaj jestem - Mam wobec ciebie zupełnie inne plany. Widzisz, znamy się z Dantem kawał czasu, jeszcze za czasów naszych początków. Wiesz, że kiedyś należałem do jego grupy? - co?! To są chyba jakieś jaja! Dante nie byłby na tyle głupi, żeby mieć obok siebie kogoś tak kłamliwego i dwulicowego! - To było bardzo dawno temu, ale doskonale to pamiętam. Byliśmy zgrani, jednak pewnego dnia w naszych szeregach pojawiała się dziewczyna, moja dziewczyna. Chciałem, żeby poznała mojego przyjaciela, ale ona zrobiła coś, co mnie zszokowało. Zakochała się w nim - słucham tego z otwartymi ustami i mam wrażenie, że mój mózg nie nadąża. Dave i Dante jako zespół. Dziewczyna Dave'a zakochana w Dantem! Co to ma być? Moda na sukces? Jeśli tak, od razu dziękuję - Nie wiedziałem o tym przez pewien czas, a oni spotykali się za moimi plecami. Dowiedziałem się przypadkiem, kiedy postanowiłem zrobić jej niespodziankę i wpaść z winem. Jakież było moje zdziwienie na widok Jane i Dantego, między jej nogami - uśmiecha się chytrze, opiera łokcie na stole, brodę na dłoniach i wlepia we mnie te ciemne oczy - Odebrał mi ją, jak gdyby nigdy nic posuwał za moimi plecami, a ponoć byliśmy przyjaciółmi. Mieliśmy nawet nasz męski pakt o nietykaniu lasek kumpli. Jak widać Dante miał to w dupie - zastanawiam się nad wszystkim, co powiedział Dave. Takie zachowanie wręcz nie pasuje mi do mojego przyjaciela. Naprawdę zakochał się i potajemnie spotykał z dziewczyną, która była związana z jego przyjacielem? To nie brzmi dobrze - Jane przepraszała mnie, błagała o wybaczenia, a Dante nie mówił nic. Po prostu stał, jakby to, co zrobił było normalną sprawą, a nie było. Miałem ochotę go kurwa zastrzelić, ale wtedy obiecałem sobie, że pewnego dnia zemszczę się, a zemsta będzie słodka i bolesna. Nie wyszło mu z Jane, rok później wielka miłość się wypaliła, a nasze drogi rozeszły. No i proszę! Przyszedł dzień, kiedy mam coś, co jest dla niego najcenniejsze na świecie. To nie jest towar, który przypłynął z Japonii i jest wart grube miliony. To jesteś ty, Vivienne. Dante kocha cię jak własną siostrę, zabrał cię z ulicy, uratował. Myślę, że twoja śmierć zaboli go po stokroć bardziej, niż odebranie dragów - i tak oto doszliśmy do puenty tej jakże wzruszającej przemowy. Pieprzyć towar, to wszystko sprowadza się tylko i wyłącznie do mnie - Co o tym myślisz? Czyż to nie jest plan doskonały?
- Nie - obojętnie wzruszam ramionami, ale za nic w świecie nie przyznam się, jak dobrze to sobie zaplanował. Do sprytnych nie należy, a jednak jakimś cudem jestem tutaj i siedzę przed człowiekiem, który niebawem pozbawi mnie życia - Owszem, Dante nie zachował się wobec ciebie w porządku, ale nie będę go osądzać nie znając jego wersji. To nie była tylko jego wina, ale twojej dziewczyny również. Gdyby tego nie chciała, nigdy nie zdradziłaby cię z kimś innym. Widocznie wcale cię nie kochała, to smutne.
- Zamknij się! - gwałtownie pochyla się nad stołem, a jego ręka spotyka się z moim policzkiem. Zaskakuje mnie tym, ale jakimś cudem udaje mi się nie wydobyć z siebie jęku porażki - Jeszcze jedno słowo, a skończysz o wiele gorzej. Jesteś w beznadziejnej sytuacji, nie radzę pokazywać pazurków. Zrozumiano?!
- Pieprz się! Zgrywasz odważnego, bo masz przewagę. Niedawno spierdalałeś jak tchórz, zapomniałeś?
- Utemperuję twój niewyparzony język, kochanie. Mamy na to mnóstwo czasu, zapewniam - uśmiecha się przebiegle, zrywa na równe nogi i szarpie mnie w górę - Mogę zrobić z tobą wszystko, a ty odważnie pyskujesz. Zastanów się, czy to jest tego warte. Jeśli będziesz grzeczna, może będę dla ciebie dobry?
- Przestań zgrywać litościwego, Dave. Jestem twoją zemstą, czyż nie? Tak czy siak mnie zabijesz.
- Ale przed tym mam zamiar przetrzepać ci skórę, a Dante będzie tego świadkiem. Przygotuj się na to.
- Jestem gotowa - odważnie patrzę mu w oczy, zaciskam zęby, ale za nic w świecie nie okażę strachu, który pełza po moim ciele. To oczywiste, że się boję, kto by się kurwa nie bał?! Doskonale wiem, że Dave tylko czeka na oznakę słabości - Wypuść, Josha. Chciałeś mnie i masz mnie, on nie ma z tym nic wspólnego.
- Zastanowię się nad tym, kochanie - cmoka w powietrzu, puszcza mnie i wychodzi, przekręcając klucz.



Dante POV:
Sytuacja jest beznadziejna! Szukamy Josha od samego rana, a nasze wysiłki idą na marne. Mila, jego dziewczyna powiedziała nam, że spędził u niej noc, a potem już go nie widziała. Josh nigdy ot tak nie zapadał się pod ziemię, nie dając znaku życia. Zawsze byliśmy w stałym kontakcie, a kiedy nie odbierał, oddzwaniał chwilę później. Coś tu nie grało, nie pasowało do całości i miałem zamiar się tego dowiedzieć.
Na dokładkę była jeszcze Vivi, która wkurwiła mnie swoim zachowaniem. Pojechała do klubu, nie chciała z nami rozmawiać, urżnęła się i zjarała, a obiecała mi, że już nie sięgnie po to gówno. Widziałem po wyrazie jej twarzy, że chce o czymś zapomnieć, coś uparcie zablokować, aby jej nie złamało. Dotyczyło to Justina, który w klubie nie spuszczał z niej oka, a potem odwiózł ją do domu, przebrał i położył spać. Nie wiem, o co im poszło, ale liczyłem na to, że szybko porozmawiają i wyjaśnią sobie nieporozumienia. Nie mogłem na niego patrzeć, wyglądał jak nieszczęście, a chyba nigdy wcześniej nie widziałem go w takim stanie. Naprawdę zakochał się w niej i przepadł na amen. Jeśli ją zranił, musi stanąć na głowie, aby to naprawić.


Wchodzimy do domu punkt dziewiętnasta. Josh nie odezwał się od wczorajszego popołudnia, a ja mam coraz czarniejsze myśli. Staram się dojść do tego, co mogło się wydarzyć, ale nic sensownego nie przychodzi mi do głowy. Skoro zawsze się odzywał, a teraz milczy mogło stać się tylko jedno; ktoś go zabił. Takich myśli jednak do siebie nie dopuszczałem, po prostu kurwa nie i koniec kropka! Znajdę go!
- Ja pierdolę, co za porażka - Banger opada na kanapę, przeciera twarz rękami, a ja niestety podzielam jego zdanie - Co mogło się stać, do cholery? Skoro wyszedł od Mili i nie trafił do domu pozostają dwa rozwiązania. Albo ktoś go sprzątnął albo pojechał do domu. Druga opcja jest mało prawdopodobna.
- Josh zawsze mówił nam, kiedy wybierał się do Los Angeles. Nawet nie wspominał o odwiedzinach u rodziców, więc odpada. Poza tym na pewno powiedziałby o tym Mili, prawda? Ona nic o tym nie wiedziała.
- To niemożliwe, żeby ktoś go zabił - zaciskam usta, a ta myśl naprawa mnie przerażeniem - Josh nawet nie dałby się kurwa zabić! Kto jak kto, ale na pewno nie on. Może schlał mordę i gdzieś śpi nieprzytomny?
- Daj spokój, Dante. Wymyślamy scenariusze, żeby się pocieszyć. Na bank stało się coś strasznego.
- Niech to szlag! - syczę przez zęby, wsuwam palce we włosy, a drzwi do magazynu się otwierają. Do środka wchodzi Jay, staje przede mną i wzdycha ciężko - Cholera, a tobie co? Wyglądasz koszmarnie, stary!
- Pieprzyć to. Vi napisała mi wiadomość dwie godziny temu, miała do mnie przyjechać. Jest w domu?
- Nie wiem. Wyszliśmy rano, kiedy jeszcze spała. Czekaj - biegnę na górę, zaglądam do jej pokoju, do łazienki, jednak ani śladu. Kurwa! - To jest jakiś żart - wracam na dół, sprawdzam lodówkę, a karteczki, które napisaliśmy z Justinem leżą na blacie. Przeczytała je - Nie ma jej w pokoju. Josha też nie ma.
- Dzwonię do niej od dwóch godzin, ma wyłączony telefon. Wychodzi na to, że zniknęła razem z nim.
- Chcesz mi powiedzieć, że uciekli razem? Tak po prostu, bez słowa? Bredzisz! Nie uwierzę w to!
- Mój związek z Vi poszedł się jebać. Nie dała mi szansy na wyjaśnienia, wolała się po prostu zmyć.
- To, że jest na ciebie wściekła, nie znaczy, że jest wściekła na mnie! Nie zrobiłaby mi czegoś takiego.
- Więc gdzie jest, huh?! Nie ma ani jego, ani jej! Nie wygląda ci to podejrzanie? Poprosiła go, aby wyjechał razem z nią, przecież jest jej przyjacielem, prawda? Chciała być ode mnie jak najdalej. Koniec historii.
- Pierdolisz, to stek bzdur - zwijam dłonie w pięści, ale jego słowa skutecznie wyprowadziły mnie z równowagi. Vi może i jest zwariowana, miewa odjechane pomysły, ale kocha mnie. Na pewno nie zostawiłaby mnie w takim zawieszeniu, odchodzącego od zmysłów! - Widocznie jej nie znasz, skoro tak mówisz, Jay - mijam go, nalewam whisky do szklanki i wypijam jednym haustem. W pomieszczeniu zapada cisza jak makiem zasiał, nikt nie wypowiada nawet słowa, jedynie dzwonek do drzwi burzy wszystko. Podchodzę do nich, otwieram zamaszyście, a przede mnie ukazuje się dzieciak - Czego chcesz?
- Ktoś na rogu dał mi pięćdziesiąt dolców, żebym przekazał to komuś z Seven - unosi dłoń, w której trzyma płytę CD. Co do cholery?! - Nic więcej nie wiem, mam to jedynie dostarczyć. Weź to i już mnie nie ma.
- Dzięki - odbieram od niego plastikowe pudełeczko, młody ucieka, a ja wystawiam głowę i rozglądam się na wszystkie strony. Nie ma żywej duszy, więc wracam do środka, wsuwam płytkę do cd-romu, a po chwili na monitorze wyświetla się film. Wstrzymuję powietrze, a krew odpływa mi z twarzy.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro