Rozdział 32

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Vi POV:

Następnego dnia budzę się po szóstej rano. Justin smacznie śpi obok mnie, wymykam się ostrożnie i schodzę na dół. Nie ma nikogo, co przyjmuję z ulgą. Nie chcę rozmawiać, nie chcę widzieć tych współczujących spojrzeń, nie chcę litości. Poradzę sobie, jestem silna i nawet to straszne przeżycie nie będzie w stanie mnie złamać. Zabiłem tego skurwiela, który mnie zranił i który sprawił, że coś we mnie umarło. Nie miałam pojęcia, że pod sercem przez cały ten czas noszę nowe życie. Był to dla mnie ogromny szok, nie byłam nawet w stanie w to uwierzyć. Ba! Chyba nadal to do mnie nie dotarło. Jestem na siebie wściekła, bo naprawdę spóźniłam się ze zrobieniem kolejnego zastrzyku. Tak wiele działo się w moim życiu, były wzloty, upadki, zamieszanie, chwila zapomnienia i bum, zaszłam w ciążę. Nie oszczędzałam się, piłam alkohol i zapewne zaszkodziłam tym dziecku, co teraz i tak nie ma już znaczenia. Już go nie ma.

Gdyby Dave nie popchnął mnie na ten przeklęty stół, pewnie niebawem bym to odkryła. Nie potrafię przewidzieć swojej reakcji, ale z pewnością nie skakałabym ze szczęścia. Jestem za młoda na tak ważną rolę, nie dorosłam do bycia odpowiedzialną za drugą osobę. Jay też nie tryskałby radością. Jesteśmy ze sobą tak krótko, a dziecko połączyłoby nas na zawsze. O ile by je zaakceptował.

Przysypiam na kanapie w salonie, kiedy dociera do mnie rozmowa i śmiechy chłopców. Uchylam powieki, mrugam kilka razy i przekręcam głowę w stronę schodów, po których właśnie schodzą. Shot przepycha się z Bangerem, aż ten drugi prawie spada ze schodów. Nabijają się z niego, a ja zaciskam usta na ten widok. Kiedy jednak spoglądam na Josha, który wypisał się ze szpitala wczorajszego wieczora, czuję dziwny skurcz. Wygląda naprawdę źle, a jego obita twarz przybrała odcień śliwki. Musi bardzo cierpieć.

- Wróbelku - Josh zauważa mnie jako pierwszy, przysiada obok i chwyta moją dłoń - Jak się czujesz?

- Dobrze - podsuwam się w górę, odgarniam włosy, a chłopcy wlepiają we mnie oczy - Co tak patrzycie?

- Martwimy się o ciebie - Dante oddycha głęboko i patrzy na mnie smutno - Byłaś w ciąży, dziecinko.

- A no byłam, ale już nie jestem. Temat skończony - odrzucam koc, przyklejam na twarz uśmiech i przechodzę do kuchni. Otwieram lodówkę, wyjmuję jogurt i biorę łyżeczkę z szuflady. Niestety chłopcy nie spuszczają ze mnie wzroku - Przestańcie, okej? Nie zachowujcie się w ten sposób, nie chcę tego.

- My mamy się tak nie zachowywać? A ty? Co z tobą, huh? Przywdziałaś maskę "nic się nie stało".

- Bo nic się nie stało, Tookie. Żyję, oddycham, mam się dobrze i posłałam tego zjeba do piachu.

- Ale straciłaś przy okazji dziecko, a to naprawdę kiepska sprawa. Nie wierzę, że ani trochę cię to nie zasmuciło, Vi. Więc proszę, nie staraj się maskować przed nami tego, jak czujesz się naprawdę.

- Daj spokój, okej? - przewracam oczami, siadam obok niego i wpycham do ust trochę jogurtu - Nie mam zamiaru rozczulać się ani płakać, to już nie ma znaczenia, muszę zapomnieć. Było minęło, prawda?

- Mylisz się, to ma ogromne znaczenie - unoszę wzrok i gapię się na stojącego na schodach Justina. Zaciska szczękę, a jego wzrok jest poważny i wściekły - Przeszłaś przez piekło, a teraz udajesz twardą laskę, która nie pokazuje swojego bólu. To nie przejdzie, rybko. Doskonale cię znam i wiem, że w środku masz ściśnięte bebechy - wlepia we mnie te ciemne oczy, a w pomieszczeniu zapada idealna cisza - To było nasze dziecko. Nie mów o nim, jakby w ogóle nie istniało. Gdyby nie ten skurwiel, zostalibyśmy rodzicami.

- O ile w ogóle bym przeżyła - burczę pod nosem - Dziecka nie ma, więc proszę cię, nie wracaj do tego.

- Ach, więc teraz będziesz grać sukę, która ma to kompletnie w dupie, tak? Nie obchodzi cię ta strata?

- Nie - wzruszam ramionami, wkładam łyżkę do ust i włączam telewizor, aby skupić na czymś wzrok.

- Nie wierzę w to, Vivienne. Jesteś wrażliwa, masz dobre serce, ale widocznie wciąż trzyma się szok.

- Kurwa, daj mi spokój, Jay! - wybucham niczym wulkan, odkładam kubeczek na stół i zrywam się na równe nogi - Czego ode mnie oczekujesz, huh?! Że będę leżeć w łóżku dniami i nocami, płakać w poduszkę i użalać się nad sobą, bo straciłam dziecko?! Nie jestem pierwszą i ostatnią, więc zamknij ten temat!

- Powinniśmy o tym na spokojnie porozmawiać. To poważna sprawa, która wciąż nie daje mi spokoju.

- Masz do dyspozycji szóstkę facetów, niech robią za psychologów. Ja nie mam zamiaru o tym rozmawiać - już mam ruszać na górę, kiedy po magazynie roznosi się dźwięk dzwonka. Zmieniam kierunek, uchylam drzwi, a przede mną stoi chłopak. Przełykam ślinę, a wspomnienia uderzają we mnie niczym rozpędzona ciężarówka - C-co ty tutaj robisz? - jąkam się jak idiotka, ale nie spodziewałam się akurat jego!

- Chciałem pogadać, masz czas? - niepewnie zerka na stojących za mną chłopców i drapie się w kark.

- Jasne - wychodzę na zewnątrz, zamykam za sobą drzwi i ciągnę go kilka kroków w przód, do barierki odgradzającej wodę. Chrzanić to, że mam na sobie czerwone szorty od piżamy i szarą bluzkę z królewną śnieżką. Kogo to obchodzi? - Nie ukrywam, twój widok mnie zaskoczył. Jak mnie znalazłeś, Jason?

- Daj spokój, to nic trudnego - uśmiecha się uroczo i opiera pupą o barierkę - Kiedy uciekliśmy z pralni wszystko działo się jak w przyśpieszonym tempie. Byłaś cała zakrwawiona, twój kumpel ledwo żył i w dodatku nie pozwoliłaś się odwieźć do szpitala. Dręczyło mnie to i chciałem sprawdzić, co u ciebie.

- W porządku, dzięki za troskę. Nic mi nie jest oprócz obolałego ciała i paru siniaków. A jak u ciebie?

- Dobrze. Odzyskałem siostrę, którą przetrzymywał w swoim domu. Wziął ją sobie jako zabezpieczenie, gdybym nie zechciał odwalić dla niego brudnej roboty. Dave był skurwielem. Dobrze, że nie żyje.

- Też się cieszę. Dostał to, na co zasłużył. Gdybym mogła, wpakowałabym w niego dodatkowy magazynek.

- Pewnie nie tylko ty, miał sporo wrogów na mieście. Polowało na niego mnóstwo osób, nagrabił sobie.

- Chrzanić go, niech gryzie glebę - prycham wkurzona, a Jason szturcha mnie w bok - Dziękuję ci za uratowanie tyłka - marszczy brwi i wlepia we mnie te błękitne, śliczne oczy - Gdyby nie ty, nie wyszłabym z tego cało. Josh bym bardziej. Byłam pewna, że uciekłeś w cholerę. Dlaczego jednak wróciłeś?

- To proste. Nie mogłem was tam zostawić, przyczaiłem się i poczekałem na swoją kolej. Bałem się, że w takim stanie będzie ci samej ciężko, a byłaś naprawdę w opłakanym stanie. Na pewno wszystko okej?

- Nie, Jason, nic nie jest okej - schylam głowę, wlepiam wzrok w betonowe płyty i z całych sił próbuję się nie rozbeczeć. To nie tak, że poronienie mnie nie obeszło, wręcz przeciwnie, to dziwne uczucie. Przytłaczające, bolesne, kompletnie mi nie znane. Mimo wszystko nie chcę pokazać chłopcom, jak bardzo dobija mnie myśl, że Dave zdecydował o losie mojego dziecka - W tej pralni stało się coś strasznego.

- O czym ty mówisz, hmm? - podchodzi bliżej, unosi palcem moją głowę i nie spuszcza ze mnie wzroku. Nie znamy się, a on jest dla mnie taki miły - Co on ci zrobił? Tylko nie mów, że cię zgwałcił? Spóźniłem się?

- Nie, chociaż zapewne miał to w planach. Ta krew, którą miałam na nogach była powodem poronienia.

- O kurwa - wybałusza oczy, uchyla usta i mocniej wbija palce w moją brodę - Straciłaś dziecko?

- Straciłam dziecko - szepczę cicho, Jason przyciąga mnie do swojego ciała, a ja pozwalam sobie na łzy. Szlocham w jego bluzę, moje ciało drży, a on tuli mnie do siebie i głaszcze po plecach. Nie ma dla mnie znaczenia, iż jest to obcy dla mnie chłopak, chrzanię to. Gdyby nie on, straciłabym również życie.





Jay POV:
Stoję przy oknie, zaciskam dłonie w pięści, a widok, który mam przed sobą kurewsko mi się nie podoba. Nie mam bladego pojęcia, kim jest ów chłopak i dlaczego moja narzeczona przytula się do niego.

- Znacie go? - pytam chłopców, jednak wszyscy zgodnie zaprzeczają - Więc dlaczego ją kurwa dotyka?
- Nie wiem, zapewne niebawem się tego dowiemy. Spokojnie, Jay. Awantura nie jest teraz potrzebna.
- Pieprzę to - burczę pod nosem, opuszczam magazyn i podchodzę do Vivi, natychmiast odciągając ją od chłopaka. Niech to szlag, jest cała zapłakana - Kim on kurwa jest? I dlaczego płaczesz, huh?
- Uspokój się, Jay - ociera policzki, odgarnia włosy i pociera ramiona. Zdejmuję z siebie czarną bluzę, zakładam na jej ciało i zasuwam zamek pod samą szyję - To Jason. Jason, to mój chłopak Jay.
- Jestem jej narzeczonym, nie chłopakiem - wystawiam dłoń, ów Jason chwyta ją pewnie i ściska.
- Cóż, miło cię poznać Jay. Nie masz powodu do niepokoju, chciałem się jedynie upewnić, czy twoja narzeczona ma się dobrze. Przez chwilę było dość gorąco, ale daliśmy radę - chwila! O czym on mówi?
- Daliście radę? Nie bardzo rozumiem, o co tutaj chodzi. Czy ktoś może wyjaśnić mi sytuację?
- Kiedy poszłam do Dave'a, Jason też tam był. Tak jakby pracował dla niego i zawiózł mnie do pralni.
- Co takiego?! Więc pomagałeś mu?! Ty skurwielu! - dopadam do niego, chwytam za koszulkę, a z magazynu jak z procy wyskakują chłopcy - Zabiję cię, rozumiesz?! Jeśli tylko ją dotknąłeś, już nie żyjesz!
- Jay, przestań! - Vi wciska się miedzy nas, odpycha mnie od niego i odgradza - Nie pozwoliłeś mi nawet skończyć! Jason opiekował się mną i nie zrobił mi żadnej krzywdy. Gdyby nie on, Dave by mnie zabił. Josha zresztą też! - dyszę ciężko, przeczesuję włosy i próbuję cokolwiek z tego zrozumieć - Byłam bardzo słaba, opadłam z sił, a Jason pojawił się w odpowiednim momencie i postrzelił Dave'a w ramię. Ja dokończyłam.
- Boże, Vi - przyciągam ją do siebie, chowam w swoich ramionach i całuję w czubek głowy - Wybacz mi, poniosło mnie - wzdycham ciężko, spoglądam na Jasona który wygląda na nieco skrępowanego i wyciągam dłoń - Przepraszam i dziękuję. Jestem twoim dłużnikiem - ściska moją dłoń, przytakuje, a ja biorę Vi na ręce i zanoszę do jej sypialni. Mam zamiar jeszcze dzisiaj zabrać ją do swojego domu i nie spuszczać z oka.




Vi POV:
Justin spędził ze mną cały dzień, nie odstępując mnie nawet na krok w dosłownym tego słowa znaczeniu. Chodził za mną wszędzie, nawet do łazienki, kiedy chciałam zrobić siku! Obłęd! Odpierdoliło mu, coś poprzestawiało mu się w głowie i zaczynałam zastanawiać się, czy ta nowa wersja jego podoba mi się równie mocno, co ta poprzednia. Jeszcze niedawno potrafił wkurzyć mnie w sekundę, teraz zachowywał się jak potulny baranek, chuchając na mnie i dmuchając. Doceniałam jego trochę, jednak żyłam i nic mi nie dolegało! Czy strata dziecka mogła przyczynić się do nagłej zmiany jego zachowania? Błagam! Nie uwierzę, że przejął się tym faktem aż tak bardzo. To pewny siebie facet, raczej nie widzę go babrającego się w dziecięcych kupkach i przygotowującego mleko dla wrzeszczącego w nocy niemowlaka.
- Umówiłam się dzisiaj z Tinny - informuję go, kiedy opuszczam łazienkę i wybieram dla siebie ubrania.
- Blondynka z klubu? Siostra Shota? - przytakuję głową, zrzucam ręcznik i zakładam na tyłek czerwone stringi, oraz seksowny stanik do kompletu. Czuję na sobie jego spojrzenie, aż pali mnie skóra! - I musisz wkładać tak kuszącą bieliznę? - marszczę brwi, odwracam się i posyłam mu zdziwione spojrzenie.
- Nie rozumiem, o co w tym momencie ci chodzi, Jay. To źle, że mam ochotę założyć ładną bieliznę?
- Nie, rybko. Czepiam się, wybacz. Po prostu uważam, że to nie jest najlepszy pomysł. Zostań ze mną.
- Potrzebuję babskiego towarzystwa, a Tinny jest moją przyjaciółką. Muszę się jej wyspowiadać.
- Więc może spotkaj się z Taylor? - co?! Z żoną jego brata?! Zwariował! - Ona również cię wysłucha.
- Widziałam ją zaledwie jeden raz, sorry, ale nie mam w zwyczaju zwierzać się obcym kobietom.
- To się zmieni pewnego dnia, kiedy zostaniesz moją żoną, a Taylor będzie twoją rodziną - rozdziawiam usta, a jeansy prawie wypadają mi z rąk. Gapię się na niego, a mój mózg pracuje na najwyższych obrotach, aż mam wrażenie, że przypalają mu się styki. Czy on kurwa upadł na głowę?! - Dlaczego tak na mnie patrzysz? - chrząka i śmie wyglądać na wielce zaskoczonego. Trzymajcie mnie, bo go uduszę!
- Patrzę, bo nie dowierzam w to, co wychodzi z twoich ust. Nie zaczynaj tematu, przez który możemy skoczyć sobie do gardeł - wymierzam w niego palec, prycham wkurzona i wbijam się w spodnie.
- Ten temat jest wciąż aktualny, Vivi. Od momentu, w którym wcisnąłem na twój palec pierścionek.
- Poważnie?! - wyrzucam ręce w górę, a moją twarz rozświetla uśmiech przepełniony niedowierzaniem - Powiedziałeś wtedy, że będzie pasował do mojej kreacji! Nawet nie oświadczyłeś mi się naprawdę, więc przestań bredzić! To była ściema, którą sam wymyśliłeś. Do tej pory nawet nie wiem, jaki był w tym cel.
- To nie ma znaczenia, maleńka. Kocham cię, to chyba normalne, że chcę, abyś została moją żoną.
- Owszem! Może za pięć lat, ale nie teraz. Wybij sobie te durne pomysły z głowy. Dobrze ci radzę.
- Nie mogę! Wiem, że nie jesteś gotowa teraz, ale pięć lat na pewno nie będziemy czekać. Rok?
- Wiesz, co? Wychodzę - zakładam czarną, dopasowaną bluzeczkę z koronką, na nogi wkładam wysokie szpilki i chwytam torebkę, do której wrzucam portfel, telefon i czerwoną szminkę - Jak wrócę to będę, miłego wieczoru - opuszczam swój pokój nawet nie zaszczycając go spojrzeniem, nie zasłużył sobie na to. Niech mówi te bzdury dalej, a utrę mu nosa i poślę do diabła. Myśli, że będzie mi życie układał?
- Wróbelku? - zatrzymuję się jak tylko schodzę ze schodów, przekręcam głowę i wlepiam wzrok w Josha. Jego twarz wygląda jak po zderzeniu z pociągiem, a na ramieniu widnieją sine ślady. Dobitnie przypomina mi to ostatnie wydarzenia, a znajome ściskanie w żołądku potęguje się - Wszystko w porządku? Krzyczałaś.
- Och, Josh - podchodzę do niego, przytulam się do jego ciepłego ciała i zamykam oczy. Jeszcze dwa miesiące temu moje życie było takie proste i nieskomplikowane. Miałam jego, wystarczał mi w zupełności i byłam szczęśliwa bez tego całego zamieszania, które przytargał ze sobą Jay - Kocham cię, pamiętaj o tym zawsze - odchylam głowę, głaszczę go po policzku, po czym składam na nim całusa i wychodzę.


Do domu Tinny docieram dziesięć minut później. Wita mnie w drzwiach, cmoka w policzek i podaje mi szklaneczkę z whisky. Wypijam ją jednym haustem i zmieniamy jej dom na klub. Babskie pogadanki to była jedynie wymówka, aby Justin wyluzował i dał mi trochę przestrzeni. Przez jego troskę czułam się wręcz osaczona. Jakby z każdej strony napierał na mnie mur, a ja bezradnie stałam w środku czekając na zmiażdżenie. Dusiłam się, kochałam go, byłam wdzięczna, ale przesadzał. Tak cholernie przesadzał. Nikt nigdy nie troszczył się o mnie aż tak, dlatego teraz nie bardzo potrafiłam sobie z tym poradzić.


Wybieramy klub "Nonsens", który otworzyli zaledwie kilka dni temu. Miejsce robi na mnie ogromne wrażenie, jest eleganckie, gustowne i na pierwszy rzut oka widać, ile włożono tutaj pieniędzy. Przepych bije z każdej strony, alkohol leje się strumieniami, a kolorowe podświetlenie baru daje nieco kosmiczny wygląd. Na moje szczęście dostrzegam również srebrną rurę, a mój uśmiech robi się ogromny. Czuję, że dzisiejsza noc będzie zajebista! Mam zamiar zaszaleć i wyrzucić z głowy wszelkie zmartwienia.
- Co podać? - barman zagaduje nas, kiedy tylko sadowimy tyłeczki na barowym krzesełkach obitych czarną skórą. Chłopak przeczuje włosy, uśmiecha się do nas, a w jego policzkach robią się urocze dołeczki.
- Dwa razy czysta whisky! - Tinny zarządza stanowczo, chłopak puszcza jej oczko, a po chwili przed nami stoją szklaneczki z moją ulubioną odmianą - Do dna, przyjaciółko! Dzisiaj zabawimy się jak nigdy w życiu! - krzyczy radośnie, stukamy się szkłem i wypijamy na raz. Płyn pali gardło, rozchodzi się ciepłem i spływa w dół - O, kurwa! Ale sztos! Schlejmy się! - wybuchamy śmiechem, a barman szybko do nas dołącza.


Impreza szybko się rozkręca. Trzy godziny i dwanaście drinków później mój przepity mózg ledwo ogarnia sytuację. Mimo to świetnie się bawię, tańczę na rurze, a uśmiech nie schodzi mi z twarzy. Boże jak dobrze! Nie w głowie mi zadręczanie się Dave'em, jego chorymi torturami, ani dzieckiem, które zabił. W tym momencie nie obchodzi mnie dosłownie nic, mam wszystko w dupie! Śpiewam głośno, wymachuję włosami, posyłam obcym chłopakom seksowne uśmieszki i odstawiam dla nich taniec. Chyba im się podoba, bo jeden z nich wsuwa mi w stanik stu dolarowy banknot. Podchodzę do niego na czworaka i wciskam mu ów banknot do ust, puszczając mu całusa. Nie jestem striptizerką, do cholery! Nie chcę jego kasy.
- Vivi!! - krzyk Tinny odwraca moją uwagę od przystojniaka od banknotu, podnoszę się i z gracją schodzę z podwyższenia - Chodź ze mną - ciągnie mnie za rękę, opuszczamy salę, a moim oczom ukazuje się długi korytarz - Mam coś specjalnego na dzisiejszy wieczór - uśmiecha się, opiera moje plecy o ścianę i otwiera dłoń, w której trzyma małe tabletki - Najlepszy towar. Bierzemy? - unosi brew i podsuwa pod moje usta tabletkę, która spoczywa na jej palcu. Przez chwilę się waham, jednak postanawiam pójść na całość. Litości! Przecież po jednej tabletce nic mi nie będzie! - Grzeczna dziewczynka - Tinny puszcza mi oczko, szybko idzie w moje ślady, połyka tabletkę i chwyta mnie za rękę - Oj, zaraz będzie się działo.

I faktycznie się dzieje. Zaledwie kilkanaście minut później mój świat zaczyna wirować, nogi robią się jak z waty, a ciało poci. Kiedy uciekłam z domu, przez pół roku ćpałam pod mostem, a potem przez rok Dante zafundował mi hardcorowy odwyk, dzięki któremu stanęłam na nogi. Wtedy miałam do czynienia chyba ze wszystkim, ale to, co teraz krąży w moich żyłach sieje w środku totalny rozpierdol. Czuję, że coś jest nie tak, że nie taki powinien być efekt narkotyku. Serce chce wyskoczyć mi gardłem, bije jak szalone i mam wrażenie, że zaraz zejdę na zawał. Dopiero teraz oblatuje mnie strach, łapczywie chwytam powietrze i z całych sił próbuję nie zemdleć. Niestety przegrywam walkę, a mała tabletka powala mnie na ziemię.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro