Rozdział 34

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Vi POV:

Ponad miesiąc od porwania, a trzy i pół miesiąca od naszego pierwszego spotkania, Jay ma dla mnie niespodziankę. Już wcześniej był strasznie tajemniczy, ukrywał coś przede mną, a ja prawie wyszłam ze skóry, byłam tak ciekawa! Nie pisnął jednak nawet słowa, organizował jakąś akcję, o której niestety nie miałam prawa wiedzieć. Wszystko stało się jasne, kiedy zaprowadził mnie, ze związanymi oczami, z bijącym szaleńczo sercem, na dach budynku. Kiedy tylko zsunął opaskę z moich oczu, zaparło mi dech w piersi. Długo wpatrywałam się w przepiękny widok przed nami, chłonąc go całą sobą. Słońce właśnie chyliło się ku zachodowi, tworząc na niebie piękne kolory. Panująca cisza otulała nas niczym ciepły kocyk.
- Masz ochotę na szampana? - chwyta mnie za rękę i dopiero teraz dostrzegam pięknie zastawiony stół. Pali się mnóstwo świec, małych i dużych, oraz uroczych kuleczek w różnych kolorach, tworząc niesamowicie romantyczny nastrój. Wokół jest również mnóstwo kwiatów, co w połączeniu z zachodem słońca, świecami wprowadza mnie w niesamowity nastrój. Nie ukrywam, cholernie się postarał czym mi zaimponował.

- Oczywiście - uśmiecham się, podchodzimy do stołu, a Justin jak dżentelmen odsuwa dla mnie krzesło.

- Wspaniale, bo mamy co świętować - och! Wlepiam w niego wzrok i przyglądam się, jak nalewa do wysokich kieliszków bursztynowy płyn, a następnie wrzuca po truskawce. Kiedy stukamy się kieliszkami i upijamy po łyczku, nagle znikąd zjawia się dwóch mężczyzn, a po ich ubiorze wnioskuję, iż to kelnerzy! Wow - Zjemy kolację, kochanie. Na ciąg dalszy będziesz musiała chwilę poczekać - całuje wierzch mojej dłoni, puszcza mi oczko i uśmiecha się szeroko. Boże, ależ ja kocham tego pięknego mężczyznę!

Po kolacji, która swoją drogą była przepyszna, przenosimy się na białą kanapę, nad którą stoi urocza altanka z tiulowym baldachimem. Jestem pod wrażeniem dzisiejszego wieczoru, który jest wspaniały! Ostatni miesiąc był spokojny. Po wydarzeniach z moim porwaniem, utratą dziecka, potrzebowaliśmy trochę czasu, odrobinę oddechu. Wspólnie dodawaliśmy sobie siły, dużo rozmawialiśmy i pod wpływem własnego cierpienia opowiedziałam Justinowi o moim smutnym dzieciństwie. Słuchał uważnie, ściskał moją dłoń i co rusz się denerwował. Uspokajałam go i zapewniałam, że to już przeszłość, a moją przyszłością jest on. Zmienił wszystko, kompletnie rozwalając moje życie i składając je na nowo. Czułam, że tak powinno być, że ja powinnam taka być. Wejście do Seven było swojego rodzaju ucieczką, zapomnieniem od tego, z czym próbowałam się zmierzyć. Byłam wdzięczna Justinowi, że odkopał moje prawdziwe "ja", które podobało
mu się równie mocno, jak moja nieco bardziej buntownicza i pyskata strona.
- Pamiętasz - zaczyna cicho, odrywam wzrok od niesamowitego widoku z dachu i skupiam uwagę na jego pięknych oczach - Po wydarzeniach sprzed miesiąca, kiedy wyszłaś ze szpitala powiedziałaś coś, co było prawdą. Dlatego chciałbym to zmienić - próbuję zrozumieć, o czym on mówi, jednak nie mam bladego pojęcia! Ja naprawdę dużo mówię - Tak więc - odstawia kieliszki na stolik, stawia mnie na nogach i sięga do kieszeni czarnej marynarki - Zamknij oczy - rozkazuje, a ja natychmiast wykonuję jego polecenie. Nie słyszę nic niepokojącego, na dodatek wciąż czuję przed sobą jego ciało - Okej, otwórz - uchylam powieki, schylam głowę i przykładam dłoń do ust. Jasna cholera, co on wyprawia?! - Przypominasz sobie, co wtedy powiedziałaś? - kręcę przecząco głową. Jestem zbyt zszokowana, aby w ogóle myśleć! - Powiem ci. Wyznałaś, że nigdy nie oświadczyłem ci się naprawdę, a szopka była wyłącznie dla mojej matki. Miałaś całkowitą rację, dlatego dzisiejsze oświadczyny są jak najbardziej na poważnie, rybko - gapię się na niego z rozdziawionymi ustami, zapewne nie wyglądając zbyt atrakcyjnie, ale nie wierzę, że to robi. Co innego bawić się w narzeczeństwo, co innego naprawdę nim być! Jestem na to gotowa? Przecież znamy się zaledwie trzy miesiące! - Wiesz, że cię kocham i żadna siła tego nie zmieni, wpadłem po uszy. Dlatego pragnę, abyś została moją żoną - i bum! Wypowiada te jakże ważne słowa, a serce podskakuje mi do gardła. W dodatku otwiera czarne, małe pudełeczko, a przed moimi oczami pojawia się piękny pierścionek. Zupełnie inny od tego, który wcisnął mi na palec tuż pod drzwiami domu jego matki, ten podoba mi się o wiele bardziej. Jest mniejszy, co niezmiernie mnie cieszy, a maleńkie brylanciki połyskują na wszystkie strony, odbijając od siebie światło padające ze świec i lampek - Powiedz coś, zaczynam się stresować.
- J-ja... - jąkam się jak idiotka, ze świstem wypuszczam powietrze i staram się coś z siebie wydukać.
- Wiedz, że nie przyjmę odmowy - no tak, kto jest zaskoczony ręka w górę - Wiem, co do mnie czujesz, a ty wiesz, co ja czuję do ciebie. Nie myśl teraz o ślubie, dobrze? Nie będę na ciebie naciskał, Vivienne.
- Obiecujesz? - żwawo przytakuje głową, patrzę w jego oczekujące spojrzenie i modlę się w duchu, abym nie żałowała swojej decyzji - Więc tak, zostanę twoją żoną, Jay. Pewnego dnia - wystawiam palec na znak groźby, uśmiecha się szeroko i podnosi, po czym wsuwa na mój palec piękny pierścionek. Pasuje idealnie!
- Moja - odrzuca pudełeczko, ujmuje moją głowę w dłonie i miażdży nasze usta w czułym pocałunku.


Budzę się przed Justinem, który jeszcze smacznie śpi. Wkładam na siebie dresowe spodenki, białą koszulkę i człapię na dół. Przeciągam się, ziewam, a kiedy docieram do kuchni, zastaję w niej Nathana oraz Savage'a, którzy siedzą przed laptopem i coś intensywnie oglądają. Przyzwyczaiłam się do ich częstego widoku, jak i tego, że bywają w tym domu. Polubiłam ich, a Savage nawet wybaczył mi kopnięcie w jaja.
- No proszę, kogo mu tu mamy - Nathan puszcza mi oczko i włącza ekspres - Wstała Pani tego domu.
- Ochujałeś? - przewracam oczami, wyjmuję kubek z szafki i stawiam pod dyszą ekspresu - Jarałeś coś?
- Skąd! Dochodzi dopiero dziesiąta, Vi. Nigdy nie zaczynam tak wcześnie - szczerzy się szeroko i chcąc nie chcąc jego dobry humor udziela się i mnie - Jesteś nie tylko Panią tego domu, ale i serca Justina.
- Proszę, odstaw to, co bierzesz, dobrze? Albo bierz pół, ponieważ to cholerstwo wyżera ci mózg.
- No patrz, Savage! Mówisz, jak jest, a ona jeszcze jedzie po mnie jak po burej suce! Ranisz mnie, Vi.
- Jak tak dalej pójdzie, chyba zabiorę cię do lekarza - uśmiecham się, pienię mleko i włączam podwójną porcję. Kiedy tylko młynek zaczyna mielić ziarenka, po kuchni rozchodzi się piękny zapach kawy.
- Nic mi nie jest, zapewniam. Ale to bardzo miłe z twojej strony, że tak bardzo się o mnie martwisz.
- No wiesz, szkoda by cię było. Jesteś jeszcze młody, masz tylko dwadzieścia trzy lata. Pożyj jeszcze.
- Dla ciebie wszystko - dumnie wypina pierś, a Savage wybucha śmiechem. Naszą wesołą rozmowę przerywa dźwięk mojego telefonu, który zawiadamia mnie o przyjściu nowego e-maila. Biorę go z blatu wyspy kuchennej, wchodzę w pocztę, a widok adresu prawie ścina mnie z nóg - Hej, co jest?
- Co się stało, Vivi? To coś złego? Mam obudzić Jay'a? - Savage zrywa się z miejsca i podchodzi do mnie.
- Nie! - podnoszę głos, szybko się ogarniam i odkładam telefon - Ja po prostu... dostałam się na studia.
- To świetna wiadomość! Gratulacje, maluchu! - Nathan czochra moje włosy i lekko szturcha w ramię.
- No proszę, będziemy mieć w rodzinie studentkę. Czyż to nie wspaniale? Jay będzie z ciebie dumny.
- Co się dzieje?! - do kuchni wpada zziajany Justin, a w dłoni trzyma broń. Kurwa mać! - Krzyczałaś.

- Hej, nic się nie stało. Spokojnie - podchodzę do niego, owijam dłonie wokół jego pasa i całuję w brodę - No już, uspokój się - głaszczę go po plecach, dyszy ciężko i nie spuszcza ze mnie wzroku. Rany! Naprawdę jest przewrażliwiony - Jedynie podniosłam głos, ponieważ coś mnie zaskoczyło. Przepraszam, skarbie.
- Nie masz za co, rybko - rzuca broń Nathanowi, dociska mnie do siebie i całuje w głowę. Czuję, jak szybko i gwałtownie bije jego serce - Co tak bardzo cię zaskoczyło, hmm? Prawie dostałem przez ciebie zawału.

- Nie waż się - mrużę oczy, uśmiecha się i cmoka czubek mojego nosa - Dostałam się na studia, Jay.
- Naprawdę? - pyta z niedowierzaniem, a kiedy ta wiadomość wreszcie do niego dociera, unosi mnie i okręca dookoła, aż kręci mi się w głowie - Kurwa, ale się cieszę! Jestem z ciebie taki dumny! - spoglądam na Savage'a, który unosi brew i posyła mi spojrzenie typu; "a nie mówiłem?" i prycha pod nosem.
- Tak, ja też się cieszę, kochanie - wsuwam palce w jego włosy, wtulam się w nie i zamykam oczy.


Siedzę na tarasie, piję kawę i rozmawiam z chłopakami. Josh włączył mnie na tryb głośnomówiący i wszyscy z dziecięcym podekscytowaniem słuchają o dzisiejszym e-mailu. Słyszę od nich to samo, co od Justina, że są ze mnie dumni. Nie rozumiem tego, ponieważ ja tylko dostałam się na studia, nawet ich nie zaczęłam! Mogą być dumni, jeśli jakimś cudem dobrnę do końca. Chyba dopiero teraz odczuwam strach. Cholera. Będę musiała na nowo muszę wdrożyć się w tryb studentki, chodzić na zajęcia i wkuwać. Bosko!
- Hej, mam coś dla ciebie - obok mnie pojawia się Jay, którzy rozkłada mnie na łopatki przepięknym uśmiechem - Proszę - otwiera dłoń, na której leżą trzy klucze przywiązane czerwoną kokardką - Do mojego domu. Zamieszkaj ze mną - kurwa! Uczucie osaczenia wręcz ściska mnie za gardło, odcinając powietrze.
- Justin, zaledwie wczoraj mi się oświadczyłeś, tak? Kocham cię skarbie, ale strasznie szybko działasz.
- Naprawdę? Przecież praktycznie cały czas ze mną mieszkasz. Kiedy ostatnio nocowałaś u chłopców? - marszczę brwi, próbując przypomnieć sobie ten moment. Cholera, to było wieku temu, kiedy spałam we własnym łóżku - No właśnie! Mieszkasz ze mną, a teraz proszę cię o to oficjalnie. Błagam wręcz - wzdycha ciężko, przysuwa się bliżej i układa głowę na moich kolanach. Głaszczę go po włosach, patrzę w jego oczy i doskonale wiem, że się złamię. Wcale nie chcę być z dala od niego, a i tak ma całkowitą rację. To jedynie potwierdzenie tego, co i tak dzieje się od kilku miesięcy - Pragnę, abyś była obok mnie przez cały czas.
- No dobrze - uśmiecham się, odbieram klucze i ściskam w dłoni - Musisz dać mi jeden pokój do nauki.
- Och, rybko. Dam ci nawet pięć - podrywa się z miejsca, chwyta mnie za ręce i przytula tak mocno, aż brakuje mi tlenu! - Życie jest tak kurewsko pięknie - szepcze mi na ucho, odchyla się i całuje namiętnie. Wdziera język w moje usta, pieści go, przygryza, ssie, a ciepło szybko spływa między moje nogi. Cholera! To niesamowite, że potrafi rozpalić mnie w jedną sekundę! Moje ciało poddaje mu się całkowicie - Muszę porwać cię na górę, nie wytrzymam - unosi mnie, owijam nogi wokół jego bioder i zsuwam usta na jego szczękę. Skubię ją zębami, dmucham na nią i robię mu małą malinkę. Urocza! - Zapłacisz za to - wchodzi do pokoju, stawia mnie na nogach i jednym ruchem pozbywa się mojej sukienki. Zostaję jedynie w białym komplecie, który niedawno mi podarował. Oczywiście więcej odkrywa niż zakrywa, to jego styl - Mmm, bardzo podoba mi się ten widok - wbija zęby w wargę, obserwuje mnie niczym zwierze gotowe do skoku i zsuwa z siebie t-shirt, a za nim krótkie spodenki. Jest bez bielizny, a jego męskość pręży się gotowa do działania. Oblizuję usta, klękam przed nim i chowam go do ust - Jeeezu - jęczy przeciągle, układa dłoń na mojej głowie chcąc wcisnąć się jeszcze głębiej. Pozwalam mu na to, zgadzam się, aby przejął kontrolę ponieważ wiem, jak bardzo to kocha - Mam ogromną ochotę dojść w twoich ustach, rybko, ale nie dzisiaj - pozwala sobie jeszcze na dwa, mocne pchnięcia i wysuwa się ostrożnie. Jego oddech szaleje, brzuch unosi się i opada gwałtownie, a spojrzenie wwierca się we mnie intensywnie - Podejdź do ściany - rozkazuje pewnie, schylam głowę i posłusznie opieram dłonie na pomalowanej na szary kolor ścianie. Słyszę go gdzieś za sobą, wraca do mnie i chwyta moje dłonie, związując je na moich plecach. Lubił, kiedy nie miałam możliwości ruchu, ale ufałam mu i nie odczuwałam strachu. Po wydarzeniach, których autorem był Dave przez pewien czas skrepowanie napawało mnie czystym przerażeniem. Wiele nocy budziłam się z krzykiem, zlana potem, całkowicie roztrzaskana. Gdyby nie Justin, nie byłabym w stanie poradzić sobie z tym sama. Wspomnienia były zbyt bolesne - Jesteś taka piękna, kotku - uśmiecham się na ostatnie słowo. Rzadko tak do mnie mówił, przeważnie byłam jego rybką - Co mam z tobą zrobić, hmm? Chcę usłyszeć, jak to mówisz.
- Nie powiem, staruszku. Zapomnij - uśmiecham się pod nosem, a moje słowa działają na niego niemal natychmiast. Czuję mocne uderzenie w pupę, a pisk przecina ciszę. Rany! Ależ on ma uderzenie!
- Od tego zaczniemy. Ostatnio znowu jesteś niegrzeczną dziewczynką, co? - sunie nosem po moim karku, lizę go językiem, a przez moje ciało niczym huragan przelatuje ten dobrze znajomy dreszcz podniecenia. Wiem, że tak łatwo mi nie odpuści, znam go! Wręcz uwielbia się nade mną znęcać.






Jay POV:
Wieczorem zostawiam Vivi pod opieką Nathana, a sam jadę odebrać dostawę. Upierała się, że pojedzie ze mną, ale nie zgodziłem się. Zawsze coś może pójść nie tak, a ja nie miałem zamiaru aż tak ryzykować. Wszystko zajebiście się układało i nie chciałem, aby cokolwiek się spieprzyło. Przed wyjazdem odbyłem poważną rozmowę i przekazałem dokładne instrukcje Savage'owi, który tylko przewrócił oczami. Cóż,
życie czasami różnie się układa, a ja chciałem, aby Vivi była bezpieczna. W razie czego miał się nią zaopiekować, przekazać jej mój dom oraz wszystkie pieniądze. Patrzył na mnie jakbym przyleciał z kosmosu, z dwoma głowami i fiutem na czole. Widziałem w jego oczach ogromne zaskoczenie i jeszcze coś, czego nie mogłem rozpoznać. Savage pracuje ze mną od sześciu lat i nigdy wcześniej nie widział mnie w takim stanie, a ja całkowicie przepadłem. To pierwszy raz, kiedy straciłem głowę dla kobiety, w dodatku o wiele młodszej, zwariowanej i uwielbiającej mi się stawiać. Nic na to nie poradzę, wzięło mnie na maksa i za nic w świecie z niej nie zrezygnuję. Powoli, krok po kroku realizowałem swój założony wcześniej plan. Była moja ciałem, duszą i sercem. Przyjęła oświadczyny, zgodziła się ze mną zamieszkać, a na ślub przyjdzie odpowiednia pora. Broni się, jednak dopnę swojego i wcisnę jej na palec obrączkę, znak tego, że do końca życia należeć będzie tylko do mnie. Dam jej trochę czasu, nieco wolności, ale nie za dużo, i pozwolę cieszyć się młodością, studiami. Niech wyszaleje się teraz, a nie wtedy, kiedy będzie związana ze mną przysięgą. Nie jestem pewny, jak zniósłbym chociażby wzrok innego frajera na ciele, które jest moje. Lepiej nie kusić losu. Dawno nikogo nie zabiłem, to się mogło bardzo szybko zmienić.


Parkuję przed dobrze znanym sklepem muzycznym, wchodzę do środka i witam się z Frankiem. Jak zawsze dostawa na mnie czeka, płacę odliczoną kwotę i ściskam mu dłoń. Szybko, sprawnie i bez problemów. To lubię. Nie mam czasu na owijanie w bawełnę, a zaledwie przecznicę dalej znajduje się komisariat policji. Nie ukrywam, Frank chyba lubi życie na krawędzi, ja bym aż tak bardzo nie zaryzykował.

Dostarczam towar do Dragona. Przy okazji zerkam w papiery, na których są dokładne obliczenia. Nie ukrywam, towar rozchodzi się jak świeże bułki, a zera na koncie w zastraszającym tempie idą w górę. Przybywa nam klientów, Dragon wręcz nie wyrabia, jednak zapewnia, że nie potrzebuje nikogo do pomocy. To lepiej. Zawęziłem krąg zaufanych do minimum, im więcej osób kręci się wokół tym gorzej. Nie mam zamiaru użerać się z kimś, kto sprawia problemy. Eliminuje się słabe ogniwo, na szczęście dobrałem sobie świetny zespół. Dragon był lojalnym przyjacielem, ufałem mu i ceniłem za to, że odwala kawał dobrej roboty. Dzięki niemu każdy rozpoznawał, że towar jest od nas. Zmieniliśmy nieco koncepcję, a nasze pigułki wyróżniał kolor. Jedna połowa była biała, druga czarna. Dzięki temu ludzie wiedzieli gdzie przyjść, aby dostać czystą kokę zmieszaną ze złotym dodatkiem, który pozwalał odlecieć.

Przekraczam próg domu pięć minut po północy. Zsuwam z ramion skórzaną kurtkę, odkładam broń i zamykam wszystkie zamki, włączając dodatkowo alarm. W salonie cicho gra telewizor, Vi leży na ogromnej kanapie opatulona kocem, aż ledwo ją widać. Uśmiecham się na ten widok, podchodzę bliżej i przyglądam się jej twarzy. Śpi sobie smacznie, lekko rozchyliła usta, a włosy opadają jej na czoło. Muszę przyznać, że jest przepiękna i taka słodka. Wcześniej nie zwracałem uwagi na szczegóły, przy Vivi szybko się to zmieniło. Uwielbiałem jej mały nosek, kilka ledwie widocznych piegów na policzkach i te wesołe, tańczące wyzwaniem iskierki w jej ciemnych oczach. Była moim ideałem kobiety. Ześwirowałem na jej punkcie.
- O, wróciłeś - w salonie pojawia się Nathan, który ziewa przeciągle i drapie się po brzuchu - Zasnęła niedawno, film ją znudził. Skoro jesteś, wracam do siebie. Padam na pysk i marzę o łóżku. Do jutra.
- Jasne, dzięki - odprowadzam go do tylnego wyjścia, zabezpieczam drzwi i wracam do Vi, która przekręciła się na bok. Kątem oka spoglądam na pierścionek, który zdobi jej palec, a głupi uśmiech sam wkrada się na moje usta. Poprzedni oddała mi tuż po tym, jak Zayn wypaplał o naszym nieaktualnym planie. Położyła go na płytkach i po prostu uciekła, a potem było tylko gorzej. Na szczęście zła karta się odwróciła, a ja bujałem w obłokach - Rybko - szepczę cicho, przysiadam obok i ogarniam jej włosy. Porusza ramionami, oblizuje usta, jednak nie budzi się. Biorę ją więc na ręce, zanoszę na górę i układam w naszym łóżku. Po kolei zdejmuję z niej spodnie, bluzkę i moją bluzę. Zauważyłem, że wręcz uwielbia moje bluzy! Wciąż mi je podkrada, mała bestia! - Hop - wsuwam na nią swój t-shirt, odkrywam kołdrą i całuję w czoło. Szybko schodzę na dół, aby pogasić światła, a kiedy robię to w kuchni, rozlega się dźwięk przychodzącej wiadomości. Podchodzę do blatu wyspy kuchennej, wciskam guzik, a wyświetlacz w telefonie Vi rozbudza się do życia. Wpisuję kod zabezpieczający i chociaż nie powinienem tego robić, jednak robię. Nieznany numer budzi mój niepokój i czytam szeptem treść sms-a - "Witaj, Vivienne. Wiem, że nie powinnam do ciebie pisać, ale tak trudno mi wytrzymać! Mam tylko ciebie. Poznałam kogoś, rozumiesz to?! Ma na imię Rory i jest posiadaczem najpiękniejszych, błękitnych oczu jakie kiedykolwiek widziałam. A to wszystko dzięki tobie, wiesz? Pomogłaś mi, a ja już zawsze będę ci za to wdzięczna. Mam szansę na nowe, szczęśliwe życie, to takie piękne! Dziękuję ci, jesteś niesamowita! Chciałabym być tak odważna i silna jak ty, kto wie? Może pewnego dnia będzie mi to dane. Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwa, Vivi, zasługujesz na to. Kath" - kończę czytać, gapię się w telefon, który po chwili gaśnie, a moje ciało oblewa zimny pot. Jestem zszokowany, furia przelewa mi się w żyłach próbując znaleźć ujście i wreszcie pozwalam wyleźć jej na powierzchnię. Z całej siły rzucam telefon, który uderza w ścianę rozbryzgując się na kawałki. Nie wierzę w to, że Vivienne pomogła uciec Katherinie. Kurwa mać!



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro