Rozdział 35

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Jay POV:

Wpadam do sypialni niczym huragan, zwijam dłonie w pięści i wlepiam wzrok w śpiącą Vi. Dziwię się nawet, że nie obudził jej huk roztrzaskującego się o ścianę telefonu. Skończyło się tylko na nim, chociaż miałem ochotę rozpieprzyć wszystko, co znajdowało się w zasięgu moich dłoni. Nie panuję nad sobą, powinienem wyjść, ochłonąć, schlać się i uspokoić nerwy, jednak nie jestem w stanie tego zrobić. Szok jest zbyt ogromny, abym mógł po prostu odpuścić. Czy ona zdaje sobie sprawę z tego, co zrobiła? Pomogła dziewczynie, która jest córką szefa rosyjskiej mafii, która miała zostać żoną mojego wuja! Postradała rozum, czy jest aż taka głupia?! To niesamowite, że sama pcha się w paszczę pieprzonego lwa, który, jeśli tylko się o tym dowie, przetrzepie każdą norę, aby dorwać ją w swoje ręce. Myślę, że udusiłby ją przy ścianie w domu mojej matki, gdybym nie uwolnił się spod ciężkich łap jego goryla. To było dla niej za mało? Przecież przeraził ją na śmierć, przez niego straciła przytomność i o mały włos nie skończyła gorzej.
Nie powinna się wtrącać, wchodzić w coś, co może sprowadzić na nią kłopoty, jednak to szalona Vivienne! Czy kiedykolwiek wcześniej mnie słuchała? Nie. Czy brała do serca moje słowa? Nie. Więc dlaczego do cholery tym razem miałoby być inaczej? Jest uparta jak jasny chuj, zawsze robi to, co chce, ale tym przeszła samą siebie. Cóż skłoniło ją do pomocy? Co takiego podarowała jej Katherina, skoro zaryzykowała własne życie, aby zaplanować ucieczkę? Wręcz nie dowierzam, żeby dała się czymkolwiek przekupić. Każdy, ale nie ona. Przez tyle lat w Seven zapewne uzbierała tyle szmalu, że wystarczy jej do końca życia. Czy Katherina zaproponowała jej miliony, skoro pomogła jej zwiać? Mam zamiar się tego dowiedzieć.
- Wstawaj! - podnoszę głos, Vi wzdryga się przestraszona i uchyla zaspane powieki. Wygląda tak słodko i apatycznie, że na chwilę tracę rezon. Mam ochotę podejść, pocałować ją i przytulić do swojej piersi, nie robię tego jednak. Nie mogę - Jakim prawem, huh?! Coś ty sobie do kurwy nędzy myślała, Vivienne?!
- O czym ty mówisz? - siada, przytula kołdrę do piersi i przeciera oczy palcami - Co się stało, Jay?
- Jeszcze pytasz?! - wydzieram się, wsuwam palce we włosy i szarpię, aby opanować żądzę rzucenia się na nią i przetrzepania jej tyłka. Jest kurwa taka nieodpowiedzialna! - Nie wierzę, że to zrobiłaś, wiesz?!
- Nie, nie wiem! Możesz powiedzieć mi, o co ci chodzi? Nie mam zamiaru się tego kurwa domyślać!
- O Katherinę - po wypowiedzeniu imienia mojej byłej narzeczony, Vi blednie. Widzę, jak nerwowo przełyka ślinę i schyla głowę - Wysłała wiadomość, którą przeczytałem. Niestety nie będziesz miała okazji tego zrobić, ponieważ twój telefon rozpierdoliłem o ścianę. W skrócie; podziękowała ci za pomoc, życzyła szczęścia i oświadczyła, że poznała jakiegoś frajera! - lekki uśmiech, który pojawia się na jej twarzy całkowicie wyprowadza mnie z pieprzonej równowagi - Bawi cię to?! Po tym, co zrobiłaś?! Odpowiadaj.
- Pierdol się, Jay! - podnosi głos, zrywa się na równe nogi i zwija dłonie w pięści - Nie mam zamiaru ci się tłumaczyć, kapujesz?! Pomogłam jej, ponieważ czułam, że muszę to zrobić! Powinna żyć na własnych zasadach, a nie na zasadach twojego popierdolonego do granic możliwości wujka! Chrzanię to, że nie podoba ci się to, co zrobiłam. Nie mogłam pozwolić, aby ten bydlak bił ją i gwałcił, bo miałby taki kaprys!
- To nie jest twoja sprawa!! Nie należysz do tego świata, a Katherina była własnością Henry'ego!
- Gówno prawda! Nie była niczyją własnością, to nie jest pies! Nie można przywłaszczyć sobie kobiety!
- Czyżby? - unoszę brew, posyłając jej kpiący uśmiech - Ty również należysz do mnie. Jesteś moja, Vi.
- Jestem twoją narzeczoną, nie własnością. Mylisz pojęcia, Jay. Nigdy nie będę twoją niewolnicą.
- Ale nigdy też nie będziesz należeć do innego mężczyzny. Jesteś moja na wyłączność, na zawsze, rybko.
- Nie myśl sobie, że przejmę się twoim gadaniem. Mam to w dupie. Będę żyć tak, jak mi się podoba, a ty masz gówno do powiedzenia! Nie miej nadziei na to, że założysz mi obrożę jak psu, a ja będę posłuszna. Nigdy tak się nie stanie, zapewniam cię. Jestem wolna, tak, jak Katherina. Pogódź się z tym.
- Jesteś taka naiwna, rybko, ale nie winię cię. Jesteś bardzo młoda, życie jeszcze cię nieźle przeora.
- To mój problem, nie twój. Nie podoba mi się ta rozmowa, wiesz? Daj mi spokój, wracam do łózka.
- Nie skończyliśmy - podchodzę do niej, cofa się i dumnie unosi głowę, pokazując mi swoją odwagę. Wiem, że się mnie nie boi, udowodniła mi to wiele razy - Zdajesz sobie sprawę, że Henry mógłby cię za to zabić?
- Wiem, pomogłam jej biorąc pod uwagę twojego szurniętego wujka. Jednak udało się i nie ma tematu.
- Jest! - podnoszę głos, chwytam ją pod ramię i opieram o ścianę - Brak mi do ciebie sił, wiesz? Robisz coś, czego nie powinnaś, pchasz się w niebezpieczeństwo! Błagam cię, pomyśl czasami, zanim zechcesz pomóc komuś, przez kogo mogłaś stracić życie! I dlaczego do chuja nic mi o tym nie powiedziałaś, huh?!
- Naprawdę mnie o to pytasz? - prycha z kpiną i przewraca oczami, czym ponownie mnie wkurza - To proste. Nigdy byś mi na to nie pozwolił, a Katherina wyszłaby za tego bydlaka, który traktowałby ją jak szmatę. Żadna kobieta na to nie zasługuje, i wiesz co? Gdybym mogła cofnąć czas, zrobiłabym dokładnie to samo - zaciskam szczękę z nerwów, jednym ruchem rzucam ją na łóżko, aż piszczy. Patrzę na nią z góry, a w mojej głowie błyska myśl, aby zrobić coś, przez co skuli się ze strachu. Żeby na własnej skórze poczuła mój gniew za to, co odpieprzyła. Jest taka głupia! - Och, nie zgrywaj twardziela. Nie boję się ciebie.
- Naprawdę? - bardzo powoli odpinam skórzany pasek, wyciągam go ze szlufek i zwijam na pół. Wiele razy dostałem po dupie, kiedy ojciec się na mnie wściekał. Nie zawsze byłem grzecznym dzieckiem, tak samo jak i Thomas, a ojciec nie akceptował nieposłuszeństwa. Może Vi powinna poczuć odrobinę bólu? - Mam ogromną ochotę zlać cię na kwaśne jabłko, żeby wreszcie dotarło do ciebie to, co zrobiłaś, Vivienne.
- Zrób to - odpowiada pewna siebie, czym mnie szokuje. Patrzymy sobie w oczy, jednak w jej nie dostrzegam nawet grama strachu - No dalej! Na co kurwa czekasz, huh?! - podkręca napiętą atmosferę, podnosi się, zrzuca z siebie majtki, koszulkę i ku mojemu zaskoczeniu, przekręca się na brzuch i zaplata dłonie na plecach. Kurwa! Nie podoba mi się ten widok - Czekam, Jay. Wiem, że bardzo tego chcesz, więc pokaż, jak bardzo mnie kochasz i zlej mnie za karę. Przecież zasłużyłam na nią, pomagając bezbronnej dziewczynie - sarkazm aż wylewa się z jej słów. Nie widzę wyrazu jej twarzy, opiera policzek o łóżko, a lampka, która daje zbyt mało światła, nie pozwala mi ujrzeć niczego więcej - Och, wahasz się? Nie żartuj, skarbie - prycha rozbawiona, a moje serce dziwnie kuje. Cholera, moja złość ulatuje niczym chmara motyli, a oddech przyśpiesza - Uderz mnie, zbij, jak małe, nieposłuszne dziecko, jednak wiedz, że nigdy więcej już mnie nie zobaczysz - upuszczam pas, a ból ogarnia całe moje ciało. Jej słowa ranią mnie jak nic innego - Pamiętaj, że nie wybaczę ci tego, jeśli kiedykolwiek mnie zranisz. Nie trafiłeś na posłuszną sukę.
- C-co? - to krótkie słowo lewo przechodzi mi przez gardło, Vi podnosi się, staje przede mną naga i odważnie patrzy mi w oczy. Na jej twarzy nie dostrzegam nic, oprócz złości - Co ty mówisz, Vivi?
- To, co powinieneś sobie zakodować w głowie. Jeśli masz do mnie pretensje, żal, czy jakieś inne gówno, to powiedz mi otwarcie, wyjaśnij, jednak nigdy nie groź, że spierzesz mnie pasem. Nigdy ci na to nie pozwolę, rozumiesz? Nigdy!! - wydziera się, chwyta majtki, koszulkę i znika w łazience. Gapię się przed siebie, a moje wnętrzności wywijają salto. Boże! Ta kobieta mnie wykończy! Jak to możliwe, że jest tak pewna siebie, odważna, pyskata? Nie schyliła głowy nawet przed Henry'm, chociaż doskonale wie, w jakim świecie się obraca. Co za pieprzony obłęd! - Wracam do Seven - jej głos wyrywa mnie z myśli/ Potrząsam głową, aby wziąć się w garść i wlepiam w nią wzrok. Jest już ubrana, gotowa do wyjścia. Szlag!
- Nie możesz! - podchodzę do niej, wystawia dłoń na znak, abym się zatrzymał więc robię to - Odchodzisz?
- Nie, po prostu zanocuję u chłopców. Jak ochłoniesz i uspokoisz się, możesz do mnie zadzwonić.
- Proszę, zostań. Wybacz, poniosło mnie. Bardzo się zdenerwowałem. Już dobrze, porozmawiaj ze mną.
- Nie chcę rozmawiać, Jay. Jestem zmęczona, chce mi się spać i mam zamiar wrócić do łóżka. Tyle.
- Więc wróć, ale do naszego. Proszę! - ostrożnie chwytam jej dłoń, przytulam do swojego policzka i zamykam oczy - Przepraszam, kochanie. Wiem, że mnie poniosło, ale nie uderzyłbym cię! Wierzysz mi?
- Nie - gwałtownie uchylam powieki, a jej odpowiedź mnie szokuje - Widziałam na własne oczy, jak wielką miałeś na to ochotę. Gdybym nie wygłosiła swojego monologu, zrobiłbyś to. Zlałbyś mnie jak dziecko, które coś przeskrobało. Co to ma kurwa być, huh?! Właśnie tak chcesz się bawić? Masz zamiar mnie karać?
- Nie! Oczywiście, że nie! - przyciągam ją do siebie, wtulam nos w jej włosy i całuję je czule - Po prostu wyprowadziłaś mnie z równowagi. Ojciec tak nas karał, więc odruchowo pomyślałem o tym samym - odchyla się, patrzy mi w oczy, jednak widzę w nich mniej złości, niż sekundę temu - Nie chcę być taki jak on, wiesz? Kocham cię, chcę traktować cię jak księżniczkę, nie niewolnicę. Przysięgam, rybko.
- Jesteś dobrym człowiekiem, Justin. Boję się jednak, że pewnego dnia zapomnisz się i zrobisz to, co chciałeś zrobić przed chwilą. Pozwoliłabym ci na to, wiesz? Pozwoliłabym, abyś wyżył się na moim ciele, a to utwierdziłoby mnie w tym, że nasz związek nie ma przyszłości. Nigdy nie dopuszczę do tego, żeby jakikolwiek mężczyzna mnie ranił, bił, poniewierał. Ojciec wyrządził mi zbyt wiele krzywd, abym teraz tolerowała to samo - odgarniam kosmyk jej włosów, a to, co mówi wręcz miażdży moje bebechy.
- Nie skrzywdzę cię, Vivi. Czy kiedykolwiek podniosłem na ciebie rękę? - kręci przecząco głową, zamyka oczy, a na jej twarzy pojawia się zmęczenie i rezygnacja - I nie mam zamiaru tego zmieniać - zaczynam ją rozbierać, zakładam na nią czarną, satynową koszulkę i sam zrzucam z siebie ciuchy. Układam ją w łóżku, blisko siebie, skóra przy skórze i czule całuję w czoło - Jutro o tym porozmawiamy, śpij - obejmuje mnie w pasie, przytula głowę do mojej piersi i oddycha głęboko. Ja pierdolę, ależ skończony ze mnie dureń! Jednym ruchem mogłem wszystko przekreślić, a tego na pewno by mi nie wybaczyła.



Vi POV:
Budzę się przed Justinem. Narzucam na siebie jego szarą bluzę, zakładam kaptur na głowę i schodzę na dół. Mój humor jest dzisiaj na samym dnie, mam ochotę schować się pod kocem i nie wystawiać spod niego nosa. Wczorajsza akcja wytrąciła mnie z równowagi odbierając spokój. Jaka szkoda, że Katherina napisała akurat wtedy, kiedy mój telefon został na dole i trafiła na Justina. Gdybym miała więcej szczęścia nic by się nie wydało, a mój narzeczony nie wpadłby w dziką furię. Rany! Naprawdę nieźle się wkurwił.
Wchodzę do kuchni, a w moje oczy natychmiast rzuca się mój telefon, a raczej to, co z niego zostało. Faktycznie rozpieprzył go o ścianę, mało z niego zostało. Sprzątam wszystko, układam na blacie i wskakuję na krzesełko. Podpieram brodę na dłoni i gapię się w to, co leży przede mną. Lubiłam mój telefon, dobrze mi służył, jednak okrutnie skończył. Mam nadzieję, że Jay ruszy dzisiaj dupę i kupi mi nowy, bo ja nie mam najmniejszego zamiaru wydawać własnych pieniędzy. Co to, to nie! Zapewne nawet tego nie odczuje.
- Hej, mała - do kuchni wchodzi zadowolony Nathan, ale kiedy tylko widzi moją minę jego uśmiech znika - Co się stało? Wyglądasz na smutną i przygnębioną - opiera łokcie na blacie i wlepia we mnie wzrok.
- Bo tak się czuję - wzdycham ciężko i kiwam głową na szczątki - Tylko tyle zostało z mojego telefonu.
- Ouć, chyba ktoś tutaj wczoraj wylazł z siebie i stanął obok. Przychodzi mi na myśl taki jeden nerwus.
- Tsa! Wcale nie trzeba daleko szukać, nie? - przekręcam głowę i puszczam mu oczko - Wkurzył się.
- To nic nowego, Vi. Jay ciągnie się wkurza, kiedy coś idzie nie tak. Ja się tym już nawet nie przejmuję.
- Zazdroszczę. Też chciałabym się nie przejmować, gorzej, jak wyżywa się na mnie i traktuje podle.
- On? Ciebie? Nie wierzę! - prycha rozbawiony i szturcha mnie w bok - Przecież on ma klapki na oczach.
- Wczoraj nie miał - mówię smutno, opieram ramiona na blacie i chowam w nich twarz - Było ostro.
- Cholercia, skoro jesteś w takim nastroju, chyba uwierzę ci na słowo. Może pogadajcie na spokojnie, co?
- Nie jestem pewna, czy w ogóle mam ochotę o tym rozmawiać. On i tak mnie nie rozumie, Nathan.
- Musisz przetłumaczyć mu tak, żeby zrozumiał. Wiesz, faceci działają na trochę innych falach niż kobiety.
- Zdarzyłam to zauważyć. My nie jesteśmy jak ogień i woda. My jesteśmy dwoma ogniami, spalamy się.
- Oj, tam! Pieprzysz głupoty, wiesz? Widzę, jak na siebie lecicie. Musicie jedynie zacząć się komunikować.
- Nie mamy problemu z dogadaniem się, tylko ze złością. On od razu na mnie napada i wydziera się.
- Może kupimy mu coś na uspokojenie? - zaciskam usta, spoglądam na Nathana i nie mogę powstrzymać się od szerokiego uśmiechu - Ziołowe tabletki, hmm? Będzie spokojny jak aniołek - mruga okiem, obejmuje mnie ramieniem i pociesza - Nie przejmuj się nim, to taki typ. Kocha cię, wiem to, a uwierz mi, to chyba pierwszy raz w jego życiu. Savage wciąż nawija, że nigdy go takiego nie widział. Zwariował dla ciebie.
- Tak jak ja dla niego. Co nie zmienia faktu, że mam ochotę sprzedać mu buta, żeby ogarnął dupę i przestał zachowywać się jak Pan i Władca - buczę pod nosem, a Nathan wybucha śmiechem. Lubię go.





Jay POV:
Schodzę na dół, ziewam i drapię się po brzuchu. W domu panuje cisza, nigdzie nie widzę Vivi, a niepokój ogarnia moje ciało. Cholera, gdzie ona się podziewa?! Rozglądam się po salonie, wchodzę do kuchni, ale ani śladu. Wczoraj dałem ciała, Vivienne wkurzyła się na mnie i zapewne uciekła do Seven. Wzdycham ciężko, opadam na krzesło i przecieram twarz rękami. Naprawdę moja ciemna strona wychodzi ze mnie w najmniej odpowiednim momencie. Mam tylko nadzieję, że nie wystarczyłem jej tak na poważnie.
Nawet w pierwszym odruchu chcę do niej zadzwonić, jednak przypominam sobie, że rozwaliłem jej telefon o ścianę. Będę musiał podjechać do sklepu i kupić nowy. Wybiorę lepszy model, większy i będę się modlił, żeby mi wybaczyła. Powinienem też kupić kwiaty i zabrać ją na kolację. Wczoraj grubo przesadziłem.
Podnoszę tyłek z krzesła, włączam ekspres i wyjmuję kubek z szafki. Rozdzwania się mój telefon, marszczę brwi i spoglądam na wyświetlacz. Bosko, dzwoni mama. Jestem pewny, że wymyśliła jakieś spotkanie.
- Syneczku! - krzyczy radośnie, zanim mam szansę otworzyć usta - Nie obudziłam cię, prawda?
- Witaj, mamo. Nie, nie obudziłaś mnie, dochodzi dziesiąta. Mam nadzieję, że u ciebie wszystko dobrze?
- Oczywiście, nie martw się. Dzwonię w sprawie dzisiejszego przyjęcia. Taylor ma urodziny, pamiętasz?
- Szlag - burczę pod nosem, jednak mam słabą pamięć do dat - Organizujesz z tej okazji przyjęcie?
- Jak zawsze, Justin. Zaprosiłam całą rodzinę, będziemy świętować. Liczę, że przyjedziesz z Vivienne?
- Muszę z nią porozmawiać, zaskoczyłaś mnie. Dlaczego nie zadzwoniłaś wcześniej? Vi może mieć plany.

- Och, poproś ją, aby zmieniła, dobrze? - no tak, wszystko na mnie - Taylor bardzo ją polubiła, wiesz?
- Naprawdę? Cóż, cieszę się. Vi również, więc na pewno chętnie się z nią zobaczy. Co mamy kupić?
- W wyborze prezentu niestety ci nie pomogę, kochanie. Na pewno Vivienne coś wybierze, ma dobry gust.
- Tak, to prawda. No dobrze, dam ci znać, czy nie zaplanowała nic innego i postaram się oddzwonić.
- W porządku. Czekam! Całuję cię, syneczku - cmoka w słuchawkę i kończy połączenie. Cała mama!
- Joł - do kuchni wchodzi Savage i przybija mi żółwika - Dragon dzwonił, przygotował nową dostawę. Pojadę odebrać w południe - chwyta garść orzeszków, wkłada do buzi i miele jęzorem - Pasuje?
- Świetnie! Bądź ostrożny, okej? - przewraca oczami, przytakując głową - Widziałeś może Vivienne?
- Tsa, wyszła z Nathanem - że.co.kurwa?! Robi sobie ze mnie jaja? - Chyba poszli pobiegać, tak myślę.
- Tak myślisz? Dlaczego do cholery w ogóle pozwoliłeś jej wyjść, w dodatku z Nathanem? Co to ma być?
- Wyluzuj, stary. Zrobiłeś się ostatnio strasznie nerwowy, wiesz? Daj dziewczynie żyć, inaczej zwariuje.
- Raczej to ja zwariuję! Wczoraj się pożarliśmy, budzę się, a jej nie ma. I na dodatek wyszła z Nathanem?
- Jesteś zazdrosny? - uśmiecha się szeroko, aż mam chęć mu przywalić - No nie wierzę! Ty? Poważnie?!
- A co cię tak dziwi, huh? Vivienne jest moją narzeczoną, w dodatku to gorąca kobieta. Muszę być ostrożny.
- Spoko, rozumiem cię, ale zazdrość o Nathana? Stary, pracujesz z nim kilka dobrych lat, ufasz mu, prawda?
- Ufam, i lepiej, aby tego zaufania nie zaprzepaścił, bo rozpieprzę go na miejscu. Tak tylko mówię.
- Ona naprawdę cię zmieniła - och, wspaniale! Zaczyna się - To dobrze, potrzebujesz takiej kobiety obok siebie, a ona umie poskromić twoją wybuchowość. Swoją drogą, to dość zabawny widok. Nieprawdaż?
- Och, wal się, Savage! - burczę pod nosem i wreszcie zabieram się za zrobienie kawy - Nie nabijaj się.
- Hej - naszą rozmowę przerywa wchodząca do kuchni Vi. Przekręcam głowę, a jej widok prawie ścina mnie z nóg. Przełykam ślinę, wręcz nie mogąc oderwać od niej wzroku. Założyła szare, obcisłe spodnie z białymi wstawkami, krótki top, który odsłania jej płaski brzuch i granatowe adidasy. Na głowie ma czapkę z daszkiem. Jasna cholera, wygląda obłędnie w tym wydaniu - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Ja tylko po wodę i spadam pod prysznic - uśmiecha się uroczo, mija mnie i otwiera lodówkę, wyciągając butelkę.
- Jesteś na mnie zła? - kiwa przecząco głową, zdejmuje czapkę i upija wodę - Wyszłaś z Nathanem?
- Mhm, był tutaj rano. Porozmawialiśmy chwilę i rzucił propozycję pobiegania. Potrzebowałam tego.
- Mogłaś mnie obudzić, pobiegałbym z tobą - gwałtownie wypluwa wodę, mocząc sobie top i przy okazji podłogę. Savage zaciska usta, aby nie wybuchnąć śmiechem - Co jest do cholery takie zabawne, huh?
- N-nic, po prostu nigdy nie widziałam, żebyś biegał, Jay. Chyba zdecydowanie wolisz siłownię, prawda?
- Owszem, ale zrobiłbym to dla ciebie - jej spojrzenie się zmienia, odkłada wodę i podchodzi do mnie, ujmując moją twarz w dłonie. Głaszcze policzki kciukami, a ja chłonę widok jej pięknych oczu. Są tak ciemne, tajemnicze, przyciągające - Nie lubię budzić się, kiedy nie ma cię obok, rybko. Tęskniłem.
- Jestem tutaj - cmoka mnie w usta, chwyta za rękę i ciągnie na górę. Wchodzimy po schodach, otwiera drzwi od naszej sypialni i przechodzi do łazienki. Rozbiera się przede mną, stoję jak słup soli i nie mogę się ruszyć. Jej ciało to mój narkotyk, wciąż jest mi go za mało - Na co czekasz? Rozbieraj się - kiwa głową na moje dresowe spodnie, wchodzi do kabiny i odkręca wodę. Szybko zsuwam je w dół, dołączam do niej i przyciągam do siebie. Zarzuca dłonie na moją szyję, muskając moje usta - Wisisz mi nowy telefon.
- Nie martw się o to, jeszcze dzisiaj dostaniesz wypasiony model - sunę nosem po jej szyi, Vi odsuwa się i wchodzi pod deszczownicę. Obserwuję ją uważnie, biorę żel i wcieram w miękką skórę. Uwielbiam to robić, dotykanie jej jest takie przyjemne - Niedawno dzwoniła do mnie mama - odwraca się, marszczy brwi i posyła mi zaskoczone spojrzenie - Taylor ma dzisiaj urodziny, zaprosiła nas z tej okazji na przyjęcie, które dla niej organizuje. Masz ochotę pojechać? Uprzedziłem ją, że możesz mieć inne plany. Mam oddzwonić.
- Nie mam innych planów, chętnie pojadę. Polubiłam żonę twojego brata, wydaje się być normalna.
- Normalna, tak? - unoszę brew, Vi przewraca oczami i teraz ona mnie myje - Co masz przez to na myśli?
- To proste. Mimo tego całego świata, w którym musi żyć jest miła, wesoła i czułam, że słucha tego, co do niej mówię. Miałyśmy się wybrać na babskie spotkanie, ale widocznie twój brat się na to nie zgodził.
- Thomas? Wątpię. Dlaczego miałby się nie zgodzić, hmm? Polubił cię, poza tym będziemy rodziną.
- W dalekiej przyszłości, zapomniałeś dodać - mruga okiem i uśmiecha się szeroko - Ślub musi poczekać.
- Jeśli myślisz, że będę czekał pieprzone pięć lat, to jesteś w ogromnym błę... - nie kończę. Bezwstydnie chwyta mojego penisa i ściska mocno, wysyłając w moje ciało falę potężnego podniecenia - Och, kurwa!
- Będziesz czekał tyle, ile będę chciała, zrozumiano? - masuje go zdecydowanym, zbyt wolnym ruchem doprowadzając mnie do obłędu. Chcę szybciej, mocniej, a najlepiej znaleźć się w cieple między jej nogami - Jeśli powiem ci, że jestem gotowa na ślub, możesz wziąć się za organizację. Nie wcześniej.
- Vivi - sapię pod nosem, ledwo mogę ustać na nogach, a jej zebrało się na rozmowę o ślubie? Teraz, kiedy ma nade mną taką przewagę?! - Ooooch, tak! - przyśpiesza, opiera mnie o ścianę i znęca się bez grama litości. Wsuwam palce w jej włosy, zaciskam pięści, a moje biodra same poruszają się, goniąc jej ciepłą, małą dłoń - Pragnę cię, rybko. Tutaj, teraz! Jesteś taka mokra, seksowna, podniecająca. Wariuję!
- Musisz być cierpliwy, tygrysie - przysuwa się, wbija zęby w wargę i nie spuszcza ze mnie wzroku. Jej pracująca dłoń i to spojrzenie pcha mnie na skraj. Wiem, że nie brakuje mi już wiele, czuję ten dreszcz przebiegający przez moje ciało i kumulujący się na dole. Jeszcze kilka ruchów i będzie po wszystkim. Czy tego właśnie chce? - Nigdy więcej nie zachowuj się tak, jak wczoraj. Czy to jasne? - zaciska szczękę, mruży oczy i szczypie w palcach mój sutek. Kurwa! Serce prawie wyskakuje mi gardłem, tłucze się obijając żebra, a brzuch zaciska niewidzialna pięść, gniotąc mi bebechy - Jestem twoja, Jay. Kocham cię, uwielbiam, pożądam, ale nie będę posłuszną dziewczynką wykonującą twoje rozkazy. Nigdy - uśmiecha się pewna siebie, jej słowa i tak ledwo do mnie docierają, a orgazm puka do drzwi. Już prawie! - Patrząc teraz na ciebie, mam ochotę po prostu cię przelecieć, ale na to musisz poczekać - pociąga za moją wargę, odsuwa się i opada na kolana. Schylam głowę, rozdziawiam usta i podziwiam, jak znęca się nad moim kutasem, doprowadzając mnie do końca. Spinam się, szarpię ją za włosy, a przyjemność rozlewa się niczym fala tsunami. Vi uwalnia mnie w ostatniej chwili, a ciepła sperma oblewa jej niesamowite cycki, na których punkcie mam pierdolca. Rany Boskie! Czy ja jeszcze żyję, czy właśnie wyzionąłem ducha?! - Mmm.
- Ja pierdolę - chwytam ją za ramię i gwałtownie przyciągam do siebie. Nie spuszczamy z siebie wzroku, a widok jej zadowolonej miny sprawia mi radość - Wykończysz mnie, Vi. Wciąż mnie zaskakujesz.
- Staram się, inaczej byłoby nudno, staruszku - przygryza wargę, odchylam dłoń i uderzam w jej pośladek. Piszczy zaskoczona, dociska się do mnie ponownie rozbudzając podniecenie - Przepraszam - patrzy na mnie spod rzęs i mruga niewinne. Wiem, że wcale nie jest jej przykro - W łóżku możesz dawać mi klapsy.
- Lubisz to, ty diablico - jednym ruchem odwracam się i teraz ona przylega plecami do ściany - Co mam z tobą zrobić, huh? Doprowadzasz mnie do obłędu, szaleję za tobą, chociaż mnie wkurzasz, wiesz?
- To działa w obie strony, Jay - wsuwa palce w moje włosy, przeczesuje delikatnie i patrzy na mnie tym spojrzeniem, które dobrze znam. Przepełnionym czułością - Może dlatego nasz związek to wariactwo?
- Pasuje mi to, nie chcę niczego zmieniać. Wybacz za wczoraj - muskam jej usta i nic już nie mówimy.




Vi POV:
Przed domem Dorothy parkujemy punkt dwudziesta. Pierwsze, co rzuca mi się w oczy to ilość samochodów, które zastawiają cały podjazd, jak i trawnik. Jasna cholera, ile osób zaprosiła na przyjęcie?
- Denerwujesz się? - Jay gasi silnik i spogląda na mnie. Czy się denerwuję? Cholera, to oczywiste!
- Odrobinkę - posyłam mu lekki uśmiech i mocniej ściskam sznureczki od ozdobnej torby z prezentem dla solenizantki. Oczywiście Jay zwalił to na mnie, uprzedził jedynie, żebym nie patrzyła na cenę. Więc nie patrzyłam. Wybrałam piękną torebkę od Gucciego, za jedyne tysiąc sto dolców, ale cóż to dla niego? Bardzo mi się spodobała i obiecałam sobie, że wrócę po taką samą - Idziemy? Nie wypada się spóźnić.
- Jasne - opuszcza samochód, otwiera drzwi od mojej strony i pomaga mi wysiąść - Mówiłem to już, ale wyglądasz obłędnie, rybko - cmoka z uznaniem, a ja się zawstydzam. Rzadko mi się to zdarza, jednak jego wzrok wręcz przewierca mnie na wylot. Nie miałam pojęcia, co założyć na dzisiejsze przyjęcie. Wiedziałam jedynie, że to impreza z wyżej półki i należy wyglądać elegancko. Kupiłam, a raczej Justin kupił dla mnie, białą, długą, piękną sukienkę ze zdobieniami, w której czułam się wyjątkowo - Och, jeszcze kwiaty! - otwiera tylne drzwi i chwyta ogromny bukiet różowych róż - Gotowa? - przytakuję głową, chwytam go pod ramię i pewnie wchodzimy do środka. Prowadzi mnie w kierunku, którego nie znam i po chwili docieramy do ogromnego pomieszczenia na tyłach domu. Wow! - Ja pierdolę, ale matkę poniosło - Justin burczy pod nosem, a ja zaciskam usta podziwiając widok przed sobą. Mam wrażenie, że to specjalnie zaprojektowana sala na te ich mafijne przyjęcia, to widać na pierwszy rzut oka! - Zaprosiła całą naszą rodzinę. Bosko!
- Syneczku! - jej krzyk sprowadza mnie na ziemię. Podchodzi do nas odstrzelona jak prawdziwa dama i wita nas całusami w policzki - Wygadacie obłędnie! Nie mogę doczekać się waszego ślubu! - o nie, tylko nie to!
- Ja również, mamo - co?! Wbijam palce w jego ramię, jednak zachowuję się grzecznie i przyklejam na twarz szeroki uśmiech - Gdzie solenizantka? - rozglądam się w poszukiwaniu Taylor, Dorothy wskazuje palcem w prawo i ruszamy w jej kierunku. Wygląda przepięknie w czerwonej, długiej sukni z koronką - O nie - nim mam okazję zapytać, o co mu chodzi, przed nami zatrzymuje się kobieta. Ma długie, piękne brązowe włosy, a jej krótka, fikuśna sukienka różni się od pozostałych kreacji - Anja? Co tutaj robisz?
- Naprawdę o to pytasz, Jay? - uśmiecha się do niego i upija łyczek szampana. Kim.ona.kurwa.jest?! - Tak jak ty, zostałam zaproszona na przyjęcie urodzinowe Taylor. To chyba nic dziwnego, prawda?
- I przyleciałaś aż z Rosji? - o kurka wodna, znam już jedną Rosjankę, której pomogłam uciec daleko stąd.
- Nie, przyleciałam z Teksasu. Byłam u twojego wuja - na wzmiankę o Henry'm dreszcz przebiega mi po plecach - Cieszę się, że cię widzę. Gdyby moja siostra miała rozum, nigdy nie wypuściłaby cię wolno - dopiero teraz, po tych słowach dociera do mnie, kim jest stojąca przed nami kobieta. Jest siostrą Kath!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro