Rozdział 37

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Vi POV:

Zakładam na tyłek niebieskie jeansy, na górę wkładam krótki, szary crop top, a na nogi szpilki w kolorze nude. Roztrzepuję włosy palcami, aby swobodnie opadły, a usta pociągam czerwoną szminką. Gotowe. Przyglądam się sobie w lustrze, odwracam i oglądam tyłek. No, no! Muszę przyznać, że te spodnie są niesamowite! Opłacało się wydać na nie całkiem sporo, są tego warte, a moja dupa wygląda obłędnie.
- Jesteś gotowa? Powinniśmy już jechać - do pokoju wchodzi Jay. Poprawia mankiet czarnej koszuli, skupia na nim całą uwagę, uroczo marszcząc brwi. Aż muszę przełknąć ślinę na jego widok. Jasna cholera, ależ z niego ciacho! Ubrany cały na czarno wygląda jak milion dolców - Vivi? - unosi głowę, zamiera i zatrzymuje się w połowie kroku - Wow, cóż za piękność. Masz zamiar w wyjść w tej bluzce? Odsłania twój brzuch!
- Oczywiście, że mam zamiar wyjść w tej bluzce. A czy z moim brzuchem jest coś nie tak, kochanie?
- Nie, rybko, twój brzuch jest boski. Nie podoba mi się jednie fakt, że zobaczy go całkiem sporo osób.
- Och, nie marudź - przewracam oczami, podchodzę do niego i niewinnie cmokam w usta - Idziemy?
- Jesteś niegrzeczną dziewczynką, wiesz? Nie słuchasz mnie - mruży oczy, układa dłonie na moim tyłku, a zębami przegryza skórę na moje szyi. Czuję ten znajomy, przyjemny prąd który przelatuje przez moje ciało niczym tornado - Najchętniej zostałbym w domu i nie opuszczał łóżka. Mam na ciebie ochotę.
- Widzę! Niestety musisz obejść się smakiem, Jay. Mój przyjaciel obchodzi dzisiaj urodziny, musimy tam być. Może wynagrodzę ci to później, o ile będę w stanie - mrugam okiem, chwytam torebkę i wychodzimy.

Kiedy tylko wchodzimy do Seven, moją twarz rozświetla ogromny uśmiech. Główne pomieszczenie zastawione jest długim stołem z przekąskami, z sufitu zwisają balony, a pod oknem stoi DJ, który puszcza fajne kawałki. Całość dopełniają strzelające na każdą stronę światła. Wow! Chłopcy się postarali.
- Hej, solenizancie! - krzyczę wesoło, podbiegam do Josha i rzucam się w jego ramiona. Okręca mnie dookoła, aż wiruje mi w głowie i całuje soczyście w policzek - Wszystkiego najlepszego, wróbelku. Kocham cię, zawsze będziesz w moim sercu i proszę, nigdy o tym nie zapominaj, dobrze? Jesteś moim bratem.
- Och, maleńka - wzrusza się, wtula głowę w zagłębienie mojej szyi i wręcz miażdży mi kości. Nie odsuwam się, jednak dobrze mi w jego ramionach - Ja ciebie też kocham, zawsze możesz do mnie przyjść, a ja ci pomogę. Tylko nie nazywaj mnie bratem, okej? Spaliśmy ze sobą, to dziwnie brzmi - patrzy na mnie, zaciskając usta, nie możemy dłużej wytrzymać i wreszcie wybuchamy śmiechem - Stęskniłem się, wiesz?
- Och, ja bardziej. To dla ciebie - wręczam mu kwadratowe pudełeczko z ogromną, czerwoną kokardą.
- Wszystkiego najlepszego, stary - Jay ściska jego dłoń i klepie po plecach - Oby spodobał ci się prezent.

- Jeśli ona go wybierała - kiwa na mnie głową i mruga okiem - Na pewno tak będzie - rozdziera papier, rozwiązuje kokardkę, a kiedy tylko dostrzega logo na wieczku, unosi brew i posyła mi chytry uśmieszek - No, no. Ktoś się postarał, co? - otwiera pudełeczko, a jego oczom ukazuje się najnowszy model zegarka. Gwiżdże z uznaniem, wyjmuje go i natychmiast zakłada na nadgarstek - Wygląda zajebiście, prawda?
- Się wie! Nie kupiłabym byle czego dla mojego najlepszego przyjaciela. Cieszę się, że ci się podoba.
- Dziękuję wam, jest piękny - ponownie mnie obejmuje i całuje w czubek głowy - Nigdy go nie zdejmę.
- Hej - przekręcam głowę na dźwięk dziewczęco głosu. Obok Josha staje blondynka, którą widzę po raz pierwszy - Ty jesteś Vivienne, tak? Josh wiele mi o tobie opowiadał, jestem Mila - ach, jego dziewczyna!
- Tak, to ja. Miło cię poznać - uśmiecham się, ściskam jej dłoń i podziwiam tę drobną, słodką buźkę. Muszę przyznać, że bardzo pasuje do mojego przyjaciela. Jest szczupła, urocza i nieco zawstydzona. Fajnie, że znalazł sobie odpowiednią dziewczynę - To Justin, mój narzeczony - Jay również ściska jej drobną dłoń, a następnie obejmuje mnie w talii i przyciąga do siebie - To niesamowite, że nie poznałyśmy się wcześniej.
- Wiesz, jak było - Josh wzdycha ciężko i niepewnie spogląda na Milę - Kiedy chciałem was poznać, nagle wydarzyło się coś nieoczekiwanego, a potem były ważniejsze sprawy. Na przykład twoje zdrowie.
- Nie mów tak, jakby twoje nie było ważne, Josh, bo było! Oberwałeś bardziej niż ja, Dave nieźle cię załatwił, a siniaki długo schodziły z twojego ciała - złoszczę się. Dlaczego do cholery nie bierze pod uwagę własnego stanu, w którym się znajdował? - Na szczęście mamy to już za sobą, już o tym zapomniałam.
- I bardzo dobrze, czas pójść do przodu - Josh mruga okiem i szturcha mnie w ramię - To kiedy wasz ślub?
- Josh! - burczę oburzona i posyłam mu mordercze spojrzenie - Nie tak prędko, trochę sobie poczekasz.
- Och, nie bądź taka pewna, rybko - do rozmowy włącza się Jay, ściska moje biodro i mruga zadziornie do mojego przyjaciela - Myślę, że jeszcze w tym roku Vivienne zostanie moją żoną. Szykuj garnitur, stary.
- Chyba ponosi cię wyobraźnia, kochanie - posyłam mu złośliwy uśmieszek, jednak on nic sobie z tego nie robi. Odgarnia kosmyk moich włosów, sunie opuszką palca po policzku, a jego wzrok przepełnia miłość. O rany! - Nie patrz tak na mnie, dobra? - Josh wybucha śmiechem, ciągnie za sobą Milę i zostajemy sami.
- Lubię tak na ciebie patrzeć, kwiatuszku - oblizuje usta, pochyla się i całuje mnie czule, powoli.



Jay POV:
Impreza rozkręca się na dobre. Dochodzi druga trzydzieści, a Vi nie ma jeszcze dość. Wlewa w siebie alkohol, tańczy, śpiewa, świruje. Siedzę obok Dantego i podziwiam tę piękną kobietę, która należy tylko do mnie. Muszę przyznać, że widok jej szerokiego uśmiechu i świetnego humoru sprawia mi radość. Jeszcze niedawno była cieniem samej siebie, a ja bałem się, że sytuacja z Dave'em coś w niej zmieni. Najbardziej obawiałem się tego, że Vi nigdy nie będzie taka sama, wydarzenia przygniotą ją swoją siłą i sprawią, że zmieni się w kogoś innego. Na szczęście mój strach i obawy się nie spełniły, a ona pozostała sobą. Tą zwariowaną, niesamowitą dziewczyną, na której punkcie zwariowałem. Była dla mnie najważniejsza.
- Nigdy wcześniej nie widziałem, aby ktoś patrzył na Vi tak, jak ty na nią patrzysz - głos Dantego wyrywa mnie z gapiostwa, przekręcam głowę i patrzę mu w oczy - To niesamowite, że cię pokochała. Wciąż powtarzała, że nigdy tego nie zrobi, bo miłość nie jest dla niej. Bolały mnie te słowa, bo Vi dużo przeszła.
- Wiem, pewnego wieczoru opowiedziała mi o swoim dzieciństwie. Nie martw się, zaopiekuję się nią.
- Wierzę, Jay. Ufam ci, widzę, jak bardzo ją zmieniłeś. Trzymaj ją od tego syfu jak najdalej, okej?
- Masz to jak w banku. Nie pozwolę jej się w tym babrać. Za miesiąc idzie na studia, skupi się na nich.
- I dobrze. Jest za młoda, żeby spieprzyć sobie przyszłość. Nie powinienem był się zgadzać na Seven.
- Daj spokój, Dante. Nie ma sensu teraz tego rozpamiętywać, stary. To był jej wybór, tak zdecydowała.
- Poważnie? Miała zaledwie szesnaście lat, Justin, była dzieckiem. Mogłem się po prostu nie zgodzić.
- Och, jakbyś jej nie znał. Na pewno znalazłaby inny sposób, żeby do was dołączyć. To w końcu Vi, tak?
- Tsa, święta racja. Jak się na coś uprze to nie ma przebacz. Ale taką ją kocham, jest moją dziecinką.

- Weź, bo zaraz zrobię się zazdrosny i skopię ci dupę - Dante wybucha śmiechem, dolewa mi whisky do szklaneczki i stuka w nią - Za Vivienne. Aby zawsze była uśmiechnięta i szczęśliwa. No i żeby wreszcie za mnie wyszła - poruszam brwiami, Dante szturcha mnie w ramię i wypijamy całość na raz.


Budzi mnie pukanie do drzwi. Leniwie otwieram oczy, rozbudzam się i spoglądam na śpiącą, wtuloną we mnie Vi. Uśmiech sam pojawia się na moich ustach, wygląda tak pięknie i spokojnie. Moja księżniczka.
- Jay! - przewracam oczami, ostrożnie uwalniam się z jej uścisku i uchylam drzwi - Ktoś przyszedł do Vivi.
- Co? - marszczę brwi, drapię się po brzuchu i ziewam - Niby kurwa kto? Liczę, że go przeszukałeś?
- To ona. Mówi, że jest jej siostrą - o cholera! Przekręcam głowę, wpatruję się w moją narzeczoną i myślę, jak jej to powiedzieć. Z tego co wiem, nie kontaktowała się z rodziną od sześciu lat - Obudź ją.
- Daj nam chwilę - Savage odchodzi, a ja wracam do łóżka. Odgarniam jej włosy, całuję po czole, nosku, powiekach i budzę. Mruczy jak kotek, próbując przekręcić się na drugą stronę - Rybko, pobudka.
- Jezu, Jay. Dlaczego nie dasz mi jeszcze pospać, co? Przecież wróciliśmy nad ranem, miej litość, dobrze?
- Chętnie, jednak ktoś do ciebie przyszedł - gwałtownie uchyla powieki i wlepia we mnie te ciemne, piękne oczy - To twoja siostra - rozdziawia usta, zrywa się na równe nogi i wyskakuje z łóżka jak poparzona.
- Ellie? - pyta szeptem, przeczesuje włosy, a jej ruchy są dość nerwowe - Nie widziałam jej od sześciu lat. Boże - biegnie do łazienki, w tym czasie wkładam na tyłek dresowe spodnie i biały t-shirt. Kiedy wychodzi ma na sobie bieliznę, a z szafy wyjmuje jeansowe spodenki i błękitną koszulę, którą wsuwa za pasek.
- Kochanie, uspokój się - podchodzę do niej, układam dłonie na ramionach i ściskam - Spójrz na mnie - rozkazuję surowo, jednak mam wrażenie, że zaraz wybuchnie ze stresu. Niepewnie unosi głowę, a nasze oczy się spotykają - Wdech i wydech, już - zamyka oczy, oddycha głęboko i odrobinę się rozluźnia - Będzie dobrze, kochanie. Jestem przy tobie - obejmuję ją i prowadzę na dół. Kiedy tylko docieramy do salonu, nieznajoma mi dziewczyna zrywa się z kanapy. Muszę przyznać, że ani trochę nie jest podoba do Vivienne. Jest niższa, szczupła i ma niemal białe włosy. Wow! - Witaj. Jestem Justin, narzeczony Vivi.
- H-hej, jestem Ellie, jej siostra - ściska moją dłoń, przenosi wzrok na uczepioną mojego ramienia Vivienne, a na jej ustach pojawia się lekki uśmiech - Dobrze cię widzieć, siostrzyczko. Pięknie wyglądasz.
- Ty również - odrywa się ode mnie i przytula do siostry. Nie widziały się tyle lat, nie kontaktowały i poniekąd jestem zaskoczony obecnością Ellie w moim domu - Skąd wiedziałaś gdzie mnie szukać?
- Naprawdę mnie o to pytasz? - Ellie przewraca oczami i dopiero teraz dostrzegam podobieństwo. Wygląda tak samo jak Vi, kiedy to robi - Plotki się roznoszą, doskonale wiem, czym się zajmujesz - karci ją spojrzeniem, Vi odsuwa się i zaczepnie unosi brew - Dotarłam do twoich przyjaciół, oni zaś skierowali mnie tutaj. Nie wiedziałam, że masz narzeczonego - zerka na mnie, natychmiast się zawstydzając. Urocza.
- To długa i skomplikowana historia - chwyta mnie za rękę i posyła ten pełnen miłości uśmiech.
- Cieszę się, że jesteś szczęśliwa. Mama prosiła, żebym cię od niej ucałowała - na wzmiankę o matce Vi cała się spina - Bardzo chciałaby cię zobaczyć, tęskni za tobą. Tak samo, jak ja. Spotkaj się z nią, proszę.
- Zastanowię się na tym. Wiesz, że nasze stosunki były bardzo napięte. Teraz pewnie będzie gorzej.
- Mylisz się, mama jest inną osobą - a to ciekawe! Vi opowiadała mi o niej, niestety nie było to nic przyjemnego - Właściwie przyszłam powiedzieć ci, że ojciec zmarł - nogi uginają się pod ciężarem jej ciała, chwytam ją w ostatniej chwili i sadzam na kanapie. Jest blada jak ściana! - Przyniosę ci wody.


Vi POV:
Gapię się w Justina, który krząta się po kuchni, nalewa wody do szklanki i wraca. Wypijam całość jednym haustem, a w mojej głowie szaleje tornado. Nie dowierzam w to, co powiedziała moja siostra. Kiedy ostatnio widziałam ojca, był schlany, ledwo kontaktował i miał w nosie cały świat. Leżał zalany w trupa z butelką wódki obok siebie. Przywykłam do tego widoku. Rzadko kiedy bywał trzeźwy.
- Zmarł tydzień temu. Miał marskość wątroby, alkohol przez tyle lat zrobił swoje. Chciałam odszukać cię wcześniej, ale ojciec mi zabronił. Stwierdził, że już nie jesteś członkiem naszej rodziny, ale myślę, że wcale tak nie uważał. Kochał nas, niestety przez alkohol tak bardzo się zmienił. To był dobry człowiek.
- Mówisz poważnie? - pytam z niedowierzaniem, odkładam szklankę na stolik i podchodzę do okna, owijając się ramionami - Ojciec był tyranem, Ellie. Bił matkę, my też wiele razy oberwałyśmy. Zburzył nasze dzieciństwo, przez alkohol nie otrzymałyśmy od niego grama miłości, jedynie awantury i krzyki. Naprawdę uważasz, że był dobrym człowiekiem? - odwracam się, wlepiam w nią wzrok, a ona schyla głowę.
- Już sama nie wiem, Vivi. Po prostu był naszym ojcem i nie chcę mówić o nim źle. On chciał się zmienić.
- Jakoś słabo mu to szło przez tyle lat. Ja nie mam zamiaru mówić o nim dobrze, przecież to przez niego uciekłam z domu. Miałam dość tego koszmaru, który fundował nam każdego dnia. Ty też miałaś dość.
- Owszem. Po twoim odejściu było jeszcze gorzej. Wpadł w szał, chciał cię szukać, a potem stwierdził, że od tamtej chwili nie jesteś już jego córką. Pokłóciłam się z nim, a on dał mi z twarz - zaciskam szczękę i żałuję, że nie żyje. Chętnie wyładowałabym na nim swoją złość - To już przeszłość, nie ma sensu do niej wracać. Przyjedziesz na pogrzeb? - cholera! Ja i pogrzeb? W dodatku ojca, którego nienawidziłam?
- Nie - odpowiadam pewnie, Justin patrzy na mnie wyczekująco, ale niech nie spodziewa się, że zmienię zdanie - Proszę, nie patrz tak na mnie, Jay. Wiem, że chcesz mnie zmienić, ale nie przekonasz mnie.
- To był twój ojciec, kochanie. Myślę, że powinnaś przez chwilę się nad tym zastanowić. Możesz żałować.
- Nie mam czego. Przeżyłam przez niego koszmar, sam słyszałeś, co powiedział. Przestał uważać mnie za swoje dziecko, na pewno nie chciałby, żebym przyszła na pogrzeb. Tak więc oszczędzę sobie tego.
- Przemyśl to, dobrze? Pogrzeb jest w poniedziałek. Masz na to cały weekend, Vivenne. A co z mamą?
- Za dużo rewelacji jak na jeden dzień, Ellie. Nie wiem! Cholera nic nie wiem. Daj mi trochę czasu.
- W porządku, zostawię ci swój numer. W razie czego zadzwoń - posyła mi lekki uśmiech, podchodzi i przytula do siebie. Tak dobrze mieć ją blisko siebie. W najgorszych chwilach trzymałyśmy się razem, wciśnięte w kąt pokoju, trzymające się za ręce. Po cichutku modliłyśmy się, aby krzyki ustały, a ojciec wreszcie zasnął. To był ciężki czas - Fajnie było cię zobaczyć, siostrzyczko. Może spotkamy się na plotki?
- Chętnie, Ellie. Chciałabym wiedzieć, czy u ciebie wszystko w porządku, co teraz porabiasz.
- A ja chętnie ci o tym opowiem. Umówimy się na konkretny dzień, teraz muszę wspierać mamę.
- Pozdrów ją ode mnie. Może pewnego dnia zbiorę w sobie siłę, aby stanąć z nią twarzą w twarz.


Po wyjściu Ellie jestem przygnębiona. Śmierć ojca była dla mnie szokiem, ponieważ wydawało mi się, że ten człowiek jest ze stali. Nigdy nie widziałam, aby ktoś wlał w sobie tyle alkoholu, co on i miał chęć na więcej. Co za ironia, że to właśnie on go pokonał. To, co tak kochał, wreszcie posłało go do piachu.
Czy było mi z tego powodu smutno? Trudno powiedzieć. Nie widziałam go od sześciu lat, nie myślałam o nim, ani nie zastanawiałam się, w jakim jest stanie. Po prostu szłam dalej, zapomniałam i cieszyłam się tym, co mam. Pojawienie się Ellie zburzyło mój odzyskany spokój, a na deser miałam pogrzeb oraz propozycję spotkania z mamą. Nie byłam gotowa na żadną z tych dwóch rzeczy i nie zamierzałam robić nic w ich kierunku. Rodzice nie próbowali mnie odnaleźć, a miałam zaledwie czternaście lat. Pogodzili się z tym, że odeszłam, nawet nie próbując mnie zatrzymać. Ojca już nie ma, a matka nagle sobie o mnie przypomniała. Chyba zapomniałam, jak wygląda jej twarz. Zapomniałam, jak to jest mieć mamę.
- Rybko? - Jay wyrywa mnie z moich myśli, unoszę głowę i patrzę w jego piękne, brązowe oczy - Dłubiesz widelcem w tej biednej jajecznicy i prawie nic nie tknęłaś. Dręczy cię wizyta siostry, mam rację?
- Mhm. Nie spodziewałam się jej tutaj, a minęło tyle lat. W dodatku śmierć ojca trochę mnie zaskoczyła.
- To nic dziwnego, daj sobie czas na przemyślenia. Tylko nie podejmuj pochopnych decyzji, dobrze?
- Masz na myśli pogrzeb? - przytakuje głową, a ja przewracam oczami - Na to mnie nie namówisz, nie pójdę tam. Nie wiesz, jak to jest, kiedy rodzice cię nie chcą, nie okazują ci miłości. Może i twoja rodzina to mafia, ale kochali cię, na pewno miałeś spokojne dzieciństwo. Nie musiałeś się bać, słuchać awantur.
- To prawda, moje dzieciństwo było wspaniałe. Jednak to twój ojciec, kochanie. Pożegnaj się z nim.
- Nie potrafię tego zrobić, nie przełamię się. Zobaczę tam swoją rodzinę, której nie widziałam sześć lat. Ciotki, wujków, kuzynki. Oni wiedzą, że uciekłam. Ciotka Barbara na pewno mnie przeklęła.
- Nie idziesz tam dla nich, idziesz tam dla samej siebie, Vivi. To twoje pożegnanie z ojcem, nie ich.
- Pomyślę nad tym - wymuszam uśmiech, ściskam jego dłoń i próbuję odgonić niechciane łzy.


W sobotę dzwoni Dorothy. Zaprasza nas na kawę i szarlotkę, Justin zgadza się bez wahania, nawet nie pytając mnie o zdanie. Jestem trochę zła, ponieważ znowu podejmuje za mnie decyzje, pozbawiając mnie możliwości zabrania głosu. Oczywiście złość rozchodzi się w moich żyłach niczym kwas, wyżerając wszystko, co spotka na swojej drodze i pojawia się chęć zrobienia mu na złość. Pokazania, że mogę sama o sobie decydować. Raz na zawsze powinien przyhamować te swoje chore, władcze zapędy.
- Okej, idę się przebrać i wziąć szybki prysznic. Ile potrzebujesz czasu na wyszykowanie się, kochanie?
- Zero - wzruszam ramionami, wpycham do ust garść orzeszków, a Savage zaciska usta ze śmiechu.
- Co to znaczy? - marszczy brwi, podchodzi i ujmuje moją twarz w dłonie - Nie chcesz ze mną pojechać?
- Nie. Nie chce mi sie, poza tym chętnie wybrałabym się na zakupy. Spodobała mi się pewna torebka.
- I musisz ją kupić akurat dzisiaj? - unosi brew i patrzy na mnie mówiąc bezgłośnie; "nawet o tym nie myśl".
- Tak, chciałam to zrobić już wcześniej, ale nie chciało mi się ruszyć dupy. To ta sama, co kupiłam Taylor.
- Zamówię ci ją z dostawą do domu, może być? Będziesz ją miała jeszcze dzisiaj, skoro tak jej pragniesz.
- Jesteś bardzo miły, kotku - uśmiecham się chytrze, cmokam go w usta i zeskakuję z krzesełka. Savage skupia uwagę na monitorze laptopa, ale widzę rozbawiony wyraz jego twarzy - Chętnie się przejadę.
- Dlaczego mam dziwne wrażenie, że chcesz zrobić mi na złość? - och, zajarzył - O co właściwie chodzi?
- Powinieneś to widzieć, jesteś bardzo inteligenty - przewracam oczami, otwieram lodówkę i nalewam soku do szklanki - Zrobiłeś coś, czego bardzo nie lubię, Jay. Nadal niczego się nie nauczyłeś, nie dobrze.
- Och, a więc wszystko jasne! Strzelasz fochem, ponieważ podjąłem za ciebie decyzję z wizytą u mamy?

- Bingo! - klaszczę w dłonie, do kuchni wchodzi Nathan i patrzy na nas zaskoczony - Wciąż to robisz, Jay.
- Daj spokój, rybko. Ile my mamy lat, huh? Pięć? Nie wydaje mi się, żebyś miała jakieś inne plany.
- Więc mogłeś mnie o nie łaskawie zapytać! - podnoszę głos, a moja cierpliwość wisi na włosku.
- Dobrze, przepraszam! - wyrzuca ręce w górę, głośno wypuszcza powietrze i mija mnie - Jak zawsze robisz wielkie halo z niczego, a chciałem jedynie miło spędzić z tobą czas, pokazać ci ogród w domu matki. Ale nie to nie, nie będę cię błagał - prycha wkurwiony i wychodzi z kuchni, w której zapada niezręczna cisza.
Nie mogę znieść spojrzeń Savage'a oraz Nathana, więc szybko się ewakuuję. Wychodzę do ogrodu, oddycham głęboko i schylam głowę. Nie chciałam, aby odebrał to w ten sposób i obrócił wszystko przeciwko mnie. Czuję się winna, a przecież nie zrobiłam nic złego. Powinien był zapytać mnie o zdanie, ponieważ tak się robi. Jak zwykle to ja wyszłam na niewdzięczną sukę, która robi problemy.


Jay POV:
Do mamy jadę sam. Nie mam ochoty na ponowne pokazy niezależności Vivienne. Nie przywykłem do tego, aby kogokolwiek pytać o zdanie, a ona wręcz tego ode mnie wymaga. Związek to nic prostego, o czym przekonuję się codziennie. Mam świadomość, że popełniam błędy i jeszcze sporo muszę się nauczyć, jednak ona wcale mi tego nie ułatwia. Co rusz rzuca mi kłody pod nogi, żeby mnie przeorać i pokazać, że nie mam nad nią żadnej władzy. A ja kocham władzę, nie tylko w biznesie. Moje kobiety, które pieprzyłem zawsze były na skinienie mojego palca, potulne niczym baranki, nigdy się nie wykłócały ani nie podnosiły głosu. I tak przeważnie był to jeden raz, jednak niektórym dawałem szanse kilkakrotnie. Jeśli były naprawdę dobre i wyjątkowo mi się spodobały, zapraszałem je do mojego biura częściej. Mimo to nigdy nie pozwoliłby sobie na żaden sprzeciw. Vi była ich przeciwieństwem, a pewnością siebie pokonałaby wszystkie kobiety, z którymi spałem. Czasami doprowadzała mnie do białej gorączki, ale nic nie mogłem zrobić. Kochałem ją za to, jaka była i ten cięty język niezmiernie mnie kręcił. Niestety nie dzisiaj.
- Och, a gdzie Vivienne? - mama wita mnie w progu, marszczy brwi i spogląda na mój samochód.
- Przyjechałem sam, wypadło jej coś ważnego - ściemniam, ponieważ nie chcę zrobić jej przykrości. Polubiła ją, a gdybym powiedział prawdę byłaby rozczarowana zachowaniem mojej narzeczonej.
- W porządku, wejdź. Musimy porozmawiać - ton jej głosu nieco mnie niepokoi. Mama rzadko bywa poważna, a jeśli już do tego dochodzi, powód nie jest błahy - Jak wiesz, po śmierci ojca to Thomas przejął jego interesy. Co nie zmienia faktu, że nie trzymam ręki na pulsie - siadam na fotelu, mama naprzeciwko mnie, a jej mina nie wróży nic dobrego - Dowiedziałam się czegoś, co zjeżyło mi włos na głowie, Justin - jasna cholera! Nieprzyjemny dreszcz przebiega mi po plecach i mam złe przeczucia - Nie mam bladego pojęcia, co zrobiła Vivienne... - ucina, a krew odpływa mi z twarzy. Vivi? To o nią chodzi? - Ale zadzwonił dzisiaj do mnie Joshua - szlag! Joshua Walker, szpieg zatrudniony wiele lat temu przez mojego ojca, człowiek od wielu zadań, od brudnej roboty. Zawsze tam, gdzie powinien być, w gotowości. Jeśli wymienia się jego nazwisko, sprawa wygląda nieciekawie. A to, że dotyczy mojej narzeczonej, odrobinę mnie przeraża - Powiedział, że na mieście krąży zlecenie. Jest anonimowe i ograniczone - uchylam usta, a serce podskakuje mi do gardła. Ostatnio, kiedy Joshua powiedział to samo, ojciec został zamordowany przed własnym domem - To znaczy, że na życie twojej narzeczonej zostało wydane zlecenie, synu. Ktoś chce ją zabić - chowam twarz w dłoniach, a ta wiadomość jest dla mnie niczym kubeł lodowatej wody.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro