Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Zapada cisza jak makiem zasiał. Wszyscy, oprócz mnie i Justina są spięci, wpatrują się w siebie nawzajem i zachowują maksimum ostrożności. Nie rozumiem, o co im chodzi, ale nie mam zamiaru się tym przejmować. Czeka na mnie kolacja w towarzystwie fajnego kolesia, który jest seksowny jak diabli.
- No dobra! Skoro już pozabijaliście się spojrzeniami, może wystarczy? Idę się przebrać, zaraz wracam.
- Vi - James chwyta mnie za nadgarstek i mruży oczy - Nigdzie z nim nie wyjdziesz, zapomnij o tym.
- Och, a to niby dlaczego, hmm? - wyrywam dłoń i patrzę na niego ze złością - Jestem dorosła, skarbie.
- Gówno mnie obchodzi ile masz lat. Mogłabyś być po czterdziestce, a i tak bym cię z nim nie puścił.
- Z tego, co wiem to Dante robi za moje ojca, James. Uwierz, jeden w zupełności mi wystarczy.
- Nie dyskutuj ze mną chociaż ten jeden raz. Ten człowiek to nie jest towarzystwo dla ciebie.
- Pozwól, że sama zdecyduję z kim będę się spotykać, dobrze? Ja nie wtrącam się do twojego życia.
- Ja również, jednak w tym przypadku muszę. Zostajesz w domu, możesz wrócić do oglądania filmu.
- Daruj sobie, Devil. Twoje słowa mnie nie ruszają, mam je w dupie. Justin - robię krok w bok, aby móc złapać z nim kontakt wzrokowy. Jest wyluzowany, a kiedy mnie widzi, jego twarz rozświetla ogromny uśmiech - Zaraz wracam - mrugam okiem, biegnę na górę i dopadam do szafy. Szybko przesuwam wieszaki i myślę, co na siebie włożyć. Skoro to restauracja wypada wyglądać elegancko i z klasą. Decyduję się na czarną, krotką dopasowaną sukienkę z uroczymi rękawkami - Idealnie - uśmiecham się do siebie, robię ekspresowy makijaż, a włosy rozpuszczam i roztrzepuję. Na nogi wkładam szpilki wiązane na kostce, chwytam kopertówkę i wrzucam do niej najpotrzebniejsze rzeczy. Nie mija nawet dziesięć minut, a jestem z powrotem na dole - Wow, nie pozabijaliście się jeszcze! To sukces. Brawo, panowie! Jestem dumna.
- Nigdzie nie wyjdziesz, Vivenne - James mruży oczy, a we mnie rodzi się pewna satysfakcjonująca myśl. Justin działa na niego jak płachta na byka, zapewne mają niedokończone sprawy i to jest powód jego furii. Nie byłabym sobą, gdybym nie wykorzystała tego przeciwko człowiekowi, który gardzi mną i zachowuje się jak prostak! - Wracaj na górę i zdejmij z siebie tę dziwkarską sukienkę. Wystroiłaś się tak dla niego?
- Przecież nie dla ciebie - poprawiam włosy, a James dosłownie płonie - Przesuń się, wychodzę.
- Nie zrobisz tego, nie prowokuj mnie. Jeśli będzie trzeba, zamknę cię w domu na klucz. Rozumiesz?
- A od kiedy zrobił się z ciebie taki troskliwy tatuś, huh?! Coś ci się w mózgu poprzestawiało?
- Jesteś kurwa taka głupia, Vi! Nie dociera do ciebie, że on cię skrzywdzi? Wykorzysta i rzuci!
- Mówisz tak, jakbym kiedykolwiek dała się wykorzystać - prycham z kpiną, odpycham go ramieniem i wychodzę - Nie czekajcie na mnie, poradzę sobie sama. Idziemy? - uśmiecham się do Justina, który oferuje mi swoje ramię i prowadzi do czarnego mercedesa. Czuję na sobie spojrzenia Jamesa, Shota i Bangera, jednak nie będę słuchać człowieka, który darzy mnie tak wielką nienawiścią.


Na miejsce docieramy piętnaście minut później. Justin jak dżentelmen otwiera mi drzwi, trzyma za rękę i prowadzi do ekskluzywnej restauracji. Nie przepadam za takimi restauracjami, nie przywykłam do nich ponieważ wolę coś mniej wypasionego. Obym nie musiała jeść czegoś, co będzie obślizgłe i potem się pochoruję. Kiedyś jadłam ośmiornicę, co kosztowało mnie nocką z twarzą w kiblu.

- Proszę, rybko - Justin odsuwa dla mnie krzesło, mam ochotę przywalić mu za tą rybkę, jednak posłusznie siadam i nie wypowiadam nawet słowa. Chcę spędzić miło wieczór - Czyżby nie podobało ci się miejsce?
- Nie, jest bardzo ładnie. Po prostu nie przepadam za wypasionymi restauracjami, wolę coś prostego.
- W porządku, dobrze wiedzieć. Następnym razem zaparkuję przy budce z kebabem - puszcza mi oczko, a ja zaciskam usta, aby nie wybuchnąć śmiechem. Czyżby Jay miał poczucie humoru? - Na coś masz ochotę? - podaje mi kartę, otwieram ją i wzdycham. Tak, jak myślałam. Nazwy dań pochodzą chyba z kosmosu, ceny również! - Jeśli chcesz, pomogę ci. Znam menu, często tutaj bywam. Tylko mnie naprowadź.
- Coś lekkiego i w małej ilości. Już jest późno - mruczy pod nosem, wertuje kartę, a ja mam okazję, aby mu się przyjrzeć. Ma na sobie czarny, dopasowany garnitur i nie ma krawatu. Górne trzy guziki koszuli są rozpięte przez co wygląda mniej poważnie, a mimo to seksownie! Jest naprawdę przystojny - Jak ci idzie?
- Świetnie, już mam! Przystawka; grillowane krewetki na sałacie letniej z warzywami z lekkim sosem miodowo paprykowym. Danie główne; kremowa zupa szparagowa z groszkiem ptysiowym i pieczony filet z kaczki w sosie balsamiczno porzeczkowym na puree selerowo chrzanowym z młodymi marchewkami. Na deser krem czekoladowy z malinami - uśmiecha się szeroko, uchylam usta i patrzę na niego jak na wariata. Zapada między nami cisza, sama nie wiem, czy mam ochotę się roześmiać, czy brać nogi za pas. Boże, kim jest ten szalony człowiek?! Gdzie miałabym to wszystko zmieścić?! - Coś nie tak, rybko?
- Właśnie nie wiem - odsuwam kosmyk włosów i patrzę mu w oczy. Wygląda uroczo, kiedy jest taki zdezorientowany - Po pierwsze; nigdy w życiu nie wcisnę w siebie aż tyle jedzenia. Po drugie; prosiłam o coś lekkiego i w małej ilości. A po trzecie; dlaczego u licha mówisz na mnie rybko? Skąd ten pomysł?
- Po pierwsze; to kolacja i musisz się najeść. Po drugie; na pewno wszystko zmieścisz, a może potem pomogę ci to spalić? - przechyla głowę, oblizuje usta, a mój brzuch kurczy się na to przewiercające spojrzenie. Chce mnie bzyknąć, skurczybyk! - Po trzecie; dlaczego mówię na ciebie rybko? A czemu nie?
- Nie znamy się, widzę cię na oczy dopiero drugi raz, a ty wyskakujesz z jakimiś czułościami, Jay.
- Przeszkadza ci to? Jeśli tak, powiedz mi otwarcie Vivenne. Będę zwracał się do ciebie po imieniu.
- Nie lubię swojego imienia, możesz mówić po prostu Vi? Szybko, krótko i na temat. Odpowiada ci to?
- Wolę rybkę, zdecydowanie - kręcę głową, chociaż jest piekielnie słodki - Opowiesz coś o sobie?
- Znowu? - przewracam oczami, na szczęście sytuację ratuje kelner, który do nas podchodzi. Justin składa zamówienie oraz prosi o butelkę wina, której nazwy nie umiałabym nawet powtórzyć - Wino?
- Nie lubisz? - marszczy brwi i wygląda na zaskoczonego - Jeśli chcesz, zamówię ci szklaneczkę whisky.
- Nie powiedziałam, że nie lubię, spokojnie - wiercę się i zaczynam czuć nieswojo. Nie znamy się, nie wie, co lubię a czego nie i to wydaje się być takie dziwne - Może być wino, jednak o sobie nie chcę mówić.
- A szkoda, chętnie dowiedziałbym się o tobie czegoś więcej, Vi. Jestem tobą bardzo zaintrygowany.
- Naprawdę nie ma czym, wierz mi. Może ty opowiesz mi coś o sobie? Na przykład zdradź, ile masz lat?
- Dwadzieścia sześć - ouć! Spora różnica wieku - Zaskoczona? Wyglądasz o wiele młodziej.
- Tak, miesiąc temu skończyłam dwudzieste urodziny. Cóż, całe sześć lat, Jay. Co ty ze mną robisz?
- Zapraszając cię na kolację nie wiedziałem ile masz lat - uśmiecha się szeroko, a ja zachwycam się tymi uroczymi dołeczkami, które tworzą się w jego policzkach - Wiek mi nie przeszkadza, jeśli choć trochę cię to niepokoi. Jesteś dorosła, sama decydujesz o swoim życiu. Chociaż mój kuzyn był wściekły.
- Nigdy nie przypuszczałabym, że jesteście rodziną. Mam nadzieję, że nie jesteś taki jak James, co?
- Zdecydowanie nie! Za dużo narzeka, marudzi i wiele razy dostał ode mnie po mordzie. Dziwny człowiek.
- Dziwny to trochę za mało powiedziane, jest solidnie walnięty. Dokucza mi i pała do mnie nienawiścią.
- Do ciebie? Niemożliwe! - prycha rozbawiony, sięga przez stół i chwyta moją dłoń. Cholera! - Ciebie nie da się nienawidzić, Vi. Jesteś zbyt słodka, zbyt urocza i zbyt piękna, aby żywić tak negatywne uczucia względem twojej osoby - wpatruję się w niego i próbuję zrozumieć sens jego słów. Komplementuje mnie, co powinno wzbudzić mój zachwyt, a ja czuję jedynie niepokój. Faceci to skomplikowane istoty. Potrafią nieźle namieszać w głowie, zrobić swoje i rzucić jak zepsutą rzecz - Nie przejmuj się moim kuzynem.
- Właśnie to sobie obiecałam. Inaczej wydrapię mu oczy - burczę pod nosem, a Jay wybucha śmiechem.


Czas mija jak w przyśpieszonym tempie, a ja świetnie się bawię. Kolacja mimo, iż późna i wybrana przez Justina okazała się być przepyszna! Po wszystkim zabrał mnie na długi spacer, trochę rozmawialiśmy i wciąż próbował dowiedzieć się o mnie czegoś więcej. Nie zdradzałam żadnych szczegółów, jedynie podstawowe informacje. Mój ulubiony kolor, smak lodów, ulubiona whisky czy film, który ostatnio obejrzałam. On doskonale wiedział kim jestem, gdzie mieszkam i to, że Dante zgarnął mnie z ulicy. Nie czułam potrzeby zagłębiać się w ten temat, ponieważ było na to zbyt wcześnie. Nie wiedziałam, dokąd miała zaprowadzić mnie znajomość z tym mężczyzną, ale byłam bardzo ostrożna. Życie, jakie prowadziłam nie było usłane różami, a w dodatku nie wiedziałam nic o człowieku, który szedł obok mnie.



Justin odwozi mnie prawie o drugiej w nocy. Odprowadza mnie do samych drzwi, podpiera dłoń na ścianie i patrzy mi w oczy. Czuję się dziwne, ponieważ nie spotykałam się z żadnym facetem oprócz Josha, z którym łączył mnie jedynie seks. Nie jestem pewna, czy w ogóle umiem być otwarta na inne znajomości, a mam przeczucie, że Justin tak łatwo nie odpuści. W dodatku to kuzyn Jamesa, a ja mam ogromną ochotę zrobić mu na złość. Żeby para furii wyszła mu uszami, za te wszystkie przykre słowa, które wypowiedział.

- Dziękuję za miły wieczór, rybko. Było naprawdę wspaniale. Kiedy ponownie się spotkamy?
- Ja również dziękuję, Justin. Znalazłeś mnie czym mi zaimponowałeś. Znowu chcesz się ze mną spotkać?
- To chyba oczywiste? Zrobiłaś na mnie ogromne wrażenie, jesteś zadziorna i bardzo interesująca.
- Cieszę się. Zadzwoń do mnie - uśmiecham się pewna siebie, bo przecież nie ma mojego numeru!
- Jak sobie życzysz - pochyla się, układa dłoń na moim policzku i czule całuje mnie w usta. Ostrożnie, jakby badał grunt czy może posunąć się dalej. A ja delektuję się smakiem jego ust, tą delikatnością. Lekko rozchylam usta, jednak on nie posuwa się dalej, wręcz przeciwnie, odsuwa się ode mnie, przejeżdża językiem po mojej dolnej wardze i kończy pieszczotę. Nie ukrywam, jestem zaskoczona - Dobranoc, rybko. Zadzwonię - pstryka mnie w nos, wkłada dłonie w kieszenie spodni i wraca do swojego samochodu.
Obserwuję, jak wsiada do środka, zapina pas i uruchamia silnik. Zanim odjeżdża, puszcza mi oczko i znika za zakrętem. Stoję oparta o ścianę, zamykam oczy i przykładam palce do ust. Jest pierwszym chłopakiem, który pocałował czule moje usta nie licząc Josha. I cholera jasna, to było tak inne od moich pocałunków z przyjacielem! Nie posunął się dalej, a mój brzuch i tak zacisnął się z podekscytowania. Niesamowite.
- Vi - podskakuję na dochodzący z boku głos Dantego. Przekręcam głowę i dostrzegam go stojącego w progu. Zaciska szczękę, chwyta mnie za ramię i wciąga do środka. Jak się okazuje, czeka na mnie komitet powitalny z Jamesem na czele. Jak miło! - Słyszałem, że wyszłaś z Justinem Morganem, to prawda?
- Tak - oblizuję usta, jednak bardzo nie podoba mi się kierunek tej rozmowy. Wiem, co się święci.
- Nie powinnaś się z nim spotykać, mała. To niebezpieczny człowiek, manipuluje innymi, wykorzystuje ich do swoich celów. Jest kuzynem Jamesa, a on na jego temat wie najwięcej. Odpuść go sobie, okej?
- Skąd pomysł, że coś do niego mam? - rzucam torebkę na kanapę i zsuwam piekielnie wysokie szpilki - Po prostu zaprosił mnie na kolację, wielkie mi rzeczy. O co właściwie robicie taki szum, panowie?
- Ponieważ pchasz się w paszczę lwa, idiotko! - James wybucha, czym natychmiast mnie wkurwia.
- Nie odzywaj się do mnie! Traktuj mnie jak powietrze, będzie nam łatwiej ze sobą żyć! Nie powinno interesować cię to, gdzie się pcham, James! Uprzykrzasz mi życie, czyżbyś się martwił, kochanie?
- Szczerze? Nie. Mam w dupie to, jaki spotka cię los - och, milusio - Po prostu ostrzegam cię przed nim.
- Zakodowałam, zadowolony? Nie życzę sobie wykładu na ten temat, przestańcie się mnie czepiać.
- Vi, to nie tak - Dante wzdycha ciężko, podchodzi i układa dłonie na moich ramionach. Właśnie zaczyna się tatusiowa pogadanka - Martwię się o ciebie, troszczę odkąd trafiłaś pod mój dach. To oczywiste, że nie chcę, aby spotkała cię krzywda. Byłem zaskoczony, kiedy James powiedział mi z kim wyszłaś.
- I co z tego? Jak wspomniałam, to była głupia kolacja. Nie wskoczyłam mu do łóżka, jeśli to cię martwi.
- I liczę, że nie wskoczysz - mruży oczy, a James stojący obok nas wręcz morduje mnie spojrzeniem.
- Nie znam przyszłości, kto wie, co się wydarzy? - wzruszam ramionami i zaciskam usta. Ha! Devil prawie wychodzi z siebie, a mnie kurewsko się to podoba! Karty się odwróciły i teraz mam idealną okazję, aby go podręczyć. Odbiję sobie wszystkie lata, w których mnie gnębił - Justin ponownie chce się ze mną spotkać, więc uprzedzam, aby wam żyłka nie pękła jeśli stanie w naszych drzwiach. Zachowujcie się, panowie.
- Po moim trupie! - James prycha z kpiną i odciąga mnie od Dantego - Mam zakaz spotykania się z tym idiotą, zrozumiałaś? Sprowadzi na ciebie kłopoty, nie dociera to do ciebie? Nie jesteś chyba aż tak głupia.
- Gdybym była głupia, już dawno dałabym się zabić, a było ku temu kilka okazji. Wiem, co robię, James. Mówisz, że masz w dupie mój los, jednak mam dziwne wrażenie, że jednak ciut się o mnie martwisz.
- Wiem, jaki jest mój kuzyn i wiem, co może z tobą zrobić. Nie chcę, żeby Dante za tobą beczał.
- Dante ma twardy tyłek, mój drogi. Nawet, jeśli ktoś mnie sprzątnie po prostu wyprawi mi pogrzeb i pójdzie dalej. Takie jest nasze życie, ryzykowne - po tych słowach zapada cisza. Nikt się nie odzywa, wszyscy stoją w rzędzie, a Josh zaciska usta, jakby powstrzymywał się, aby na mnie nie nawrzeszczeć. Od kiedy kurwa zrobili się tacy sentymentalni? - Jestem zmęczona, pójdę się położyć. Dobranoc - uwalniam się z uścisku Jamesa, wchodzę na piętro i marzę o śnie, aby wyłączyć myślenie.


W sobotę budzę się po dziesiątej. Kiedy schodzę na dół już na schodach dociera do mnie rozmowa Jamesa z Dantem. Nie powinnam podsłuchiwać, ale wyłapuję swoje imię i postanawiam przycupnąć na schodku.

- Daj spokój, dobra? Mówisz tak, jakby to była najprostsza rzecz na świecie! Nie mam prawa, James!
- Pierdolisz, stary. Jeśli ktokolwiek ma prawo, to właśnie ty! Uratowałeś ją, traktujesz jak dziecko.
- Bo jest dzieckiem! - och, mam ochotę mu przypierdolić - Myśli, że ma dwadzieścia lat i zawojuje świat, ale prawda jest zupełnie inna. Jest zagubiona, zgrywa twardzielkę i chowa wszystko za maską pewności siebie. Vivi jest wrażliwa, ma miękkie serce, a ten fakt może wykorzystać Jay. Nie pozwolę na to.
- Więc co masz zamiar zrobić, huh? Twoje słowa nie za bardzo do niej trafiają. Jest uparta jak diabli.
- Cała Vivienne, dlatego właśnie jest taka wyjątkowa - wbijam zęby w wargę, a głupi uśmiech sam wkrada się na moje usta. Kocham tego człowieka z całego serca! - Chronię ją od czternastego roku życia i mam zamiar robić to nadal. Czasami doprowadza mnie do szaleństwa, kiedy ma w dupie moje słowa tak, jak jest w tym przypadku. Ona w ogóle mnie nie słucha! Nie wiem, jak mam do niej dotrzeć. Ma charakterek.
- I co z tego? Utemperuj ją! Nie wiem, spierz jej dupę, zamknij w piwnicy i nie wypuszczaj. Proste, prawda? - pieprzony gnojek! Mam ochotę rozgrzać pręt i wepchać mu go prosto w tyłek, żeby nie usiadł na niego już nigdy! Wolałam opcję, kiedy w ogóle się mną nie interesował, gadał te swoje bzdury jednak nie ingerował w moje życie. Teraz zebrało mu się na tatusiowanie, a dwóch tatusiów to już tłok.
- Chyba sobie kurwa kpisz, James - prycham rozbawiona, ujawniam się i dołączam do nich w kuchni. Ich miny są wręcz komiczne, bo zapewne się mnie nie spodziewali - Zdecydowanie się rozpędziłeś, mój drogi. Zastanawia mnie twoja troska o moją dupę, wiesz? Wyjaśnij mi to. Jestem tego bardzo ciekawa.
- Mówiłem ci już, robię to ze względu na Dantego, bo będzie wkurwiony, jeśli spotka cię krzywda.
- Mam dwadzieścia lat, więc z łaski swojej przestańcie traktować mnie jak dwunastolatkę, dobrze? Nie robię nic złego, prawda? Wywiązuję się ze swoich obowiązków, nie puszczam na prawo i lewo, nie ćpam, co ci obiecałam - wskazuję palcem na Dantego, który siedzi cichutko i wbija we mnie wzrok - Wczoraj wyszłam na kolację i macie ból fiutów, bo jest to człowiek, którego nie darzycie sympatią.
- Spotykaj się z kim chcesz, Vi, prócz Justina i Zayna - och! Ciekawe - Oni nie są dla ciebie odpowiedni.
- Hmm, czyżby powstawała jakaś czarna lista o której nic nie wiem? Kto jest jeszcze nieodpowiedni?
- Na dzień dzisiejszy ta dwójka. Z dwojga złego wolę jak pieprzysz się z Joshem, niż miałabyś z któryś z nich - uśmiecham się szeroko, podchodzę do lodówki i wyjmuję sok, po czym nalewam go do szklanki.
- Podoba mi się Jay - wzruszam ramionami, a James blednie. Boże, potwornie bawi mnie jego reakcja na wzmiankę o jego kuzynie - Wczoraj był dla mnie dżentelmenem, zatroszczył się o mnie, nakarmił, odwiózł do domu i wiecie co? Pocałował czule, a kiedy go zachęciłam, odsunął się. Buduje napięcie.
- Jesteś naiwna, Vi. Nim się obejrzysz owinie sobie ciebie wokół palca, zerżnie i wyrzuci na bruk!
- James! - Dante upomina go i kręci przecząco głową - Mógłbyś nieco delikatniej? Nie musisz walić jej tego prosto w twarz, w dodatku w tak wulgarny sposób. Jest kobietą, dobierz ciut inne słowa, okej?
- Poważnie? I tak nic do niej nie dociera, więc nie mam zamiaru się produkować. Szkoda czasu.
- Skoro szkoda ci czasu dlaczego tutaj jesteś, hmm? Daj mi żyć własnym życiem, James. I zapewniam cię, że nie dam owinąć się wokół palca, nic nas nie połączy, ponieważ ja się nie zakochuję, skarbie. Jeśli będę mieć chęć, pozwolę mu zafundować sobie orgazm i na tym się skończy. Chcesz dodać coś jeszcze?
- Tak. Powinnaś wytatuować sobie na czole słowo "idiotka", bo nią jesteś - przewraca oczami i wychodzi.
- Nie ogarniam tego człowieka. Nienawidzi mnie, ubliża, a teraz prawi mi rady. Co jest z nim nie tak?
- Ma rację, Vi - marszczę brwi i patrzę na niego zaskoczona - Justin to naprawdę typek spod ciemnej gwiazdy. Jest przebiegły, a ty wciąż zbyt młoda i łatwowierna. Nie chcę, żeby cię zranił, wiesz?
- Wiem, Dante. Ale nie ochronisz mnie przed całym złem tego świata. Człowiek uczy się na własnych błędach, a ja tak czy siak będę je popełniać. Tak musi być. Nie dam się zbajerować Justinowi.
- Chodź tutaj - rozchyla ramiona, wtulam się w niego i zamykam oczy - Ufam ci, Vi. Uważaj na siebie.


Popołudniu wybieram się na zakupy razem z Tinny, siostrą Shota. Przyjaźnimy się od trzech lat, jest taką samą wariatką jak ja i pewnie dlatego złapałyśmy wspólny język. Łączy nas mnóstwo zwariowanych przygód, piżama party, chlanie do granic możliwości i jaranie jointów. Kocham ją jak własną siostrę, której nie widziałam od sześciu lat. Dwa lata temu na moją prośbę Dante dowiedział się, że wyjechała do Nowego Jorku na studia, a matka nadal tkwiła przy ojcu alkoholiku. Zmarnowała sobie przy nim życie.

- Poznałam kogoś - Tinny zaczyna nieśmiało i znęca się nad biedną rurką - Ma na imię Daniel, jest słodki.
- No nareszcie! Alleluja, chwalmy Pana! masz dwadzieścia jeden lat, bałam się, że zostaniesz starą panną.
- Jesteś szurnięta, Vi. Dopiero zaczynam żyć, co ty bredzisz? Pewnie i tak nam nic z tego nie wyjdzie.
- No z takim podejściem to możesz mieć pewność, kochana. Przestań, okej? Po prostu załóż dzisiaj tę wystrzałową kieckę, którą kupiłaś i zrób wejście smoka. Jestem pewna, że facet będzie twój.
- Sęk w tym, że on chce być mój, ale ja nie wiem, jak mam się za to zabrać. Nigdy nie byłam w związku.
- To witaj w klubie, więc nie za bardzo ci doradzę. Po prostu idź na żywioł, bądź sobą i nie udawaj nikogo innego, Tinny. Jesteś świetną dziewczyną, wesołą, z poczuciem humoru, śliczną. Czego chcieć więcej?
- Może odstąp trochę tej swojej pewności siebie, co? W kontaktach z facetami zawsze mi jej brakuje.
- Tego trzeba się nauczyć, moja droga. Mój sukowaty charakter świetnie mi w tym pomógł, jak widać.
- Tsa! Jesteśmy zupełnie inne, Vi. Mogę szaleć, pić, jarać, ale facet onieśmiela mnie jak jasna cholera.
- Wiesz, są i tacy, których właśnie ta nieśmiałość zajebiście nakręca. Kto wie? Może Daniel jest w grupie tych facetów? - mrugam okiem, a Tinny patrzy na mnie z politowaniem - Oj tam, głowa do góry, tak? Jestem pewna, że dzisiejsza randka to będzie sztos, tylko nie wskakuj mu od razu do łóżka, jasne?
- Zwariowałaś? Nie jestem pewna, czy odważę się wskoczyć mu do łóżka na dziesiątej randce!
- Odważysz się, sama zobaczysz. Przecież bzykałaś się z Patickiem, prawda? Jakoś dałaś sobie rade.
- To było zaledwie trzy razy, na dodatek za każdym razem byłam po trzech drinkach. Może się nawalić, co?
- Nie, tylko nie to! Idźcie do klubu, napij się jednego drinka i tyle! Ale nie chlej na umór, Tinny. Błagam!
- Dobra! Do odważnych świat należy. Jak jutro nie zadzwonię, to znaczy, że wyję w poduszkę.
- Mam inną teorię. Nie zadzwonisz, bo będziesz zadowolona i spełniona leżeć w jego łóżku po zajebistym orgazmie, który ci zafunduje - uśmiecham się chytrze, a po chwili obie wybuchamy śmiechem.


Tinny wstępuje do sklepu z bielizną, a ja korzystam i czmycham do toalety. Szybko robię siku, myję ręce i poprawiam włosy. Kiedy wracam z powrotem, moje oczy wyłapuję nikogo innego jak Justina w towarzystwie... Zayna. Marszczę brwi zaskoczona, chowam się za ścianą i obserwuję ich. Żywo o czymś rozmawiają, Justin gestykuluje dłonią, a Zayn uśmiecha się jakoś dziwnie i wznosi oczy ku niebu. Mam ogromną ochotę podsłuchać, ale jak to zrobić, aby mnie nie zauważyli? Rozglądam się, obmyślam plan a żeby znaleźć się bliżej muszę przebiec kilka kroków. Nie jestem pewny, czy akurat któryś z nich nie odwróci wzroku, jednak mam zamiar udać głupią, gdyby faktycznie tak się stało. Biorę głęboki oddech, wyłaniam się za ściany i szybko przebiegam dzielącą nas odległość. Nie wiem, jakim cudem nie zwrócili na mnie uwagi, ale to nie jest ważne, bo do moich uszu trafia bardzo ciekawe zdanie.

- Niech będzie, więc umowa stoi - ściskają sobie dłonie, a ja zastanawiam się, o co takiego im chodzi

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro