Rozdział 42

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Jay POV:
Wszyscy ludzie, którzy dla mnie pracują, rozjeżdżają się w różnych kierunkach miasta w poszukiwaniu Vivienne. Na szczęście Thomas do mnie dołącza i dzięki temu jest nas prawie setka. Nie ma możliwości, abyśmy jej nie znaleźli, chociaż jeśli wpadła w ręce mojego wuja, może być już na wszystko za późno.
Na razie nie chcę zadręczać się tak czarnymi myślami, ponieważ tli się we mnie nadzieja, że Vivi żyje.
Przetrzepię całe miasto, żeby ją odnaleźć i sprowadzić do domu. Na razie postanowiłem nic nie mówić chłopakom z Seven, bo znowu James by mi nie darował. Oszczędzę sobie jego pierdolenia.


O trzynastej dostaję telefon od brata. Znalazł Vivienne niedaleko parku, każe przyjechać mi do siebie, więc zapierdalam, ile fabryka dała. Oddycham z ulgą, że jest bezpieczna, pod ochroną i z dala od rąk Henry'ego. Żyje, a to jest dla mnie najważniejsze. Nigdy nie wybaczyłbym sobie tego, gdyby cokolwiek jej się stało. Fakt, nie ułatwia mi tego, wciąż się wymyka, a ja ganiam za nią niczym zakochany kundel. Pod wpływem tych myśli uderza we mnie taka furia, aż mam ochotę coś rozpierdolić. Ta dziewczyna mnie wykończy, jej charakter jest niczym bomba z opóźnionym zapłonem. Tylko czekać, aż wybuchnie i zmiecie ze sobą wszystko dookoła. Nie mam do niej sił, już nie wiem, co powiedzieć, aby do niej dotrzeć. Zawsze, kiedy na naszej drodze pojawia się problem, ona ucieka i rozwiązuje go sama, na swój własny, pokręcony sposób. Drażniąc mnie, doprowadzając do pieprzonego szału, zmartwienia, strachu. Dlaczego po prostu nie wzięła mnie za fraki i nie wyprowadziła z domu matki? Wolała zostawić mnie tam samego, uciec i pokazać pazurki. Nie tak rozwiązuje się problemy, a my chyba jeszcze się tego nie nauczyliśmy. Jak tak dalej będzie, nigdy nie pójdziemy dalej. Zatrzymamy się w miejscu, a każde z nas porażki będzie przeżywać w samotności. Nie chcę tego dla nas. Pragnę być dla niej oparciem, aby mogła się wygadać, wyżalić, a nawet wypłakać. Jestem jej narzeczonym, do cholery, więc czemu zawsze musi ode mnie uciekać?


Na miejsce dojeżdżam dwadzieścia minut później. Z piskiem opon hamuję na podjedźcie wypasionego domu mojego brata, wyskakuję z samochodu i podbiegam do Vivienne, która stoi obok Thomasa oraz postawnego osiłka. Patrzę na nią, mój oddech szaleje, a węzeł strachu puszcza. Przecieram twarz rękami, mam ogromną ochotę porwać ją w ramiona, jednak złość mi na to nie pozwala. Niech to szlag! Mogła sprowadzić na siebie Henry'ego, który odebrałby mi ją na zawsze. Czy nie zdawała sobie z tego kurwa sprawy?! Czy wie, jak pochopnie się zachowuje, uciekając ode mnie tym samym od ochrony? Chyba nie
jest aż tak głupia, prawda? Wie, jak ogromne grozi jej niebezpieczeństwo, a i tak stawia na swoim.
- Daj nam chwilę, bracie - spoglądam na Thomasa, który kiwa głową. Chwytam Vi pod ramię, wlokę ją do domu i wchodzę do pierwszego z brzegu pokoju. Trzaskam drzwiami, odwracam ją w swoją stronę i patrzę w te ciemne, przestraszone oczy - Nie zdajesz sobie sprawy, jak potwornie jestem na ciebie wkurwiony, Vivienne - zaczynam ostro, poważnie, bez grama uczuć. Niech wie, do czego mogła doprowadzić - Jesteś inteligenta, mądra, sprytna, a chodzisz po ulicach jak gdyby nigdy nic!! - wydzieram się, aż podskakuje w miejscu. Wlepia wzrok w podłogę, nerwowo bawiąc się palcami - Jak długo jeszcze będę za tobą biegał, huh?! Robię wszystko, aby zapewnić ci bezpieczeństwo, wychodzę ze skóry, żebyś była ze mną szczęśliwa, a ty kurwa wolisz uciec, zaszyć się Bóg wie gdzie i milczeć, katując moje biedne serce!! - odwracam się, szarpię za włosy, a serce zaraz wyskoczy mi gardłem. Jestem na granicy własnej wytrzymałości - Co mam z tobą zrobić?! Zamknąć cię kurwa w piwnicy?! Tego właśnie chcesz?! Wiesz, że jestem do tego zdolny!

- J-Justin - jąka się, zaciska usta i zwija dłonie w pięści. No! Jestem ciekawy, co ma do powiedzenia.
- Dalej, słucham! - podchodzę do niej, chwytam za szczękę i gwałtownie unoszę jej głowę w górę - Patrz mi w oczy, jeśli chcesz mi coś powiedzieć - syczę przez zęby, wbija zęby w wargę i mimo tego, iż ledwo nad sobą panuję, w niej nie ma za grosz złości - Na co czekasz, rybko? Wyduś to z siebie wreszcie.
- Proszę, nie krzycz - szepcze cicho, a ja uchylam usta zszokowany. Czy.ona.mówi.kurwa.serio?!
- Mam nie krzyczeć? Wolałabyś, żebym pogłaskał cię po głowie i pochwalił za to, co odjebałaś?!
- Przepraszam - przysuwa się, staje na palcach i muska moje usta. Ostrożnie, delikatnie, czule, jakby bała się, że zaraz ją od siebie odtrącę. Cóż, mam kurewską ochotę to zrobić, aby pokazać jej, do jakiego stanu mnie doprowadziła - Tak bardzo cię kocham, Jay - i chuj bombki strzela! Jej słodki, smutny głosik rozmiękcza moje serce na papkę, a mózg ucina sobie drzemkę. Zachłannie wpijam się w jej usta, wdzieram język do środka, a w palcach ściskam włosy. Wręcz pożeram ją tym pocałunkiem, ruszam do przodu, trzymając ją blisko siebie i rzucam na kanapę. Bez ceregieli zrywam z niej jeansy, razem z majtkami, rozpinam rozporek, a po chwili wbijam się w jej ciasne wnętrze. Odchyla głowę w tył, krzywi się i dopiero teraz dociera do mnie, że mogła być na to nieprzygotowana - Szlag, zraniłem cię?
- N-nie - oblizuje usta, chwyta mnie za kark i przysuwa do siebie - Nie przestawaj, potrzebuję cię.
- A ja ciebie rybko, ale nie w ten sposób - burczę pod nosem, odsuwam się od niej i opuszczam ciepłe wnętrze. Zsuwam się w dół, przyciągam ją na brzeg kanapy i pieszczę tak, jak lubi. Cichutkie jęki uciekają z jej ust, wierci się niespokojnie, szarpie mnie za włosy i co rusz dociska moją głowę jeszcze bliżej siebie. Jestem napalony jak jasna cholera, wszystkie emocje mieszają się ze sobą, chcąc rozpieprzyć mnie na kawałki. Tak potwornie się o nią bałem, na dodatek milczała, nie dawała znaku życia, a teraz leży pode mną, bezpieczna, zdrowa, żywa! - Nigdy więcej nie waż się odpierdalać takich numerów, Vivi - odrywam się od jej słodkiej cipki i napieram na nią swoim ciałem - Jeszcze jeden taki numer, a wyjdę z siebie, stanę obok i przetrzepię ci skórę, aż wreszcie usiądziesz na dupie. Mówię poważnie, rozumiesz mnie?
- Tak - szepcze cichutko, całuje linię mojej szczęki, skutecznie mnie rozpraszając - Pragnę cię, skarbie.

- I za chuja nie powinienem ci tego dać! Powinienem ukarać cię za to, jak dziecinnie się zachowujesz.
- Ukaż mnie orgazmem - przygryza wargę, patrzy mi w oczy i zsuwa dłoń w dół, po czym obejmuje palcami mojego fiuta. Kurwa! Zaciskam zęby, żeby nie jęknąć z przyjemności, kiedy pieści mnie zachłannie - Wiem, że też tego chcesz. Powstrzymaj tego władczego dupka, który chce z ciebie wyleźć i wejdź we mnie.
- Wejść w ciebie? - uśmiecham się, a te słowa działają na mnie pobudzająco - Trzymaj się rybko, będzie ostro - ponownie wbijam się w nią jednym, mocnym ruchem, jednak teraz czuję poślizg, którego brakowało mi chwilę temu. Wzdycha z przyjemności, wbija paznokcie w moje ramiona i wypycha cycki w górę. Szarpnięciem odsuwam bluzkę w dół, odchylam miseczkę stanika i gryzę jej kuszący sutek.

Dwadzieścia minut później doprowadzamy się do porządku. Nie planowałem takiego obrotu sytuacji, jednak to Vivienne wzięła sprawy w swoje ręce, a doskonale wie, jak na mnie działa. Wie, że ma mnie w jednym palcu i wykorzystuje to na swoją korzyść. Miałem w planach sprać jej tyłek, nawrzeszczeć na nią, żeby wreszcie zaczęła myśleć, a skończyło się zupełnie inaczej. Jestem dla niej zdecydowanie za miękki.
- Wszystko w porządku? - pytam, kiedy zmierzamy do biura Thomasa. Vi przytakuje głową, uśmiecha się uroczo i przytula do mojego ramienia. Kiedy jednak na horyzoncie pojawia się jeden z ludzi mojego brata, Vivi się spina i schyla głowę przestraszona, czym mnie zaskakuje - Hej, co się stało, kwiatuszku?
- Nic - odpowiadam obojętnie, otwieram drzwi od biura i przepuszczam ją pierwszą - Hej, Thomas.
- Hej - uśmiecha się szeroko, a po chwili zaciska usta, jakby przypomniał sobie coś ciekawego - Jak tam?
- Jakoś - burczę pod nosem, siadam na fotelu i przyciąga Vi na kolana - Chcę wiedzieć, kto ją uderzył.
- Niestety jeden z moich ludzi odrobinę się zapomniał - och, kurwa! Zaraz ja się zapomnę! - Przeprosi.
- Nie chcę jego przeprosin, Thomas! Nie miał kurwa prawa podnieść na nią ręki - podnoszę się, Vi staje obok i wpatruje się we mnie zaskoczona - Kim on myśli, że jest huh?! To moja narzeczona! Dawaj go tu.
- Justin, uspokój się - Vivi podchodzi bliżej, chwyta moje ramię i ściska mocniej - Nic mi nie jest, tak?
- Spoliczkował cię! Widzę ślad, który masz na policzku. Myślisz, że jestem ślepy?! Zabiję go kurwa!
- Nikogo nie będziesz zabijał - mówi surowo, chwyta moją szczękę i zmusza, abym spojrzał jej w oczy - Zdenerwował się na mnie, okej? To nic wielkiego, przechodziłam przez gorsze rzeczy. Poradzę sobie z tym.
- Wiem, że sobie poradzisz, ale to nie znaczy, że ten skurwiel miał prawo to zrobić! Nikt nie ma prawa!
- No już, wyluzuj - Thomas podnosi tyłek i dołącza do nas - Lee poniesie za to surowe konsekwencje, możesz być tego pewny, bracie. Masz rację, nie miał prawa uderzyć twojej narzeczonej, nawet, jeśli go zdenerwowała. Zajmę się tym, obiecuję. Możesz się wreszcie uspokoić? Chcę z tobą porozmawiać.
- Jasne, ale najpierw daj mi mocnego drinka. Mam na dzisiaj serdecznie dość - wzdycham ciężko, przyciągam Vivienne do siebie i tulę do swojego ciała - Tak bardzo się cieszę, że jesteś przy mnie, rybko.
- Ja też się cieszę, Jay. Nie złość się już, dobrze? - szepcze cicho, głaszcze mnie po karku, a w jej ramionach uspokajam się natychmiast. Jest lepsza niż drink - Chcę wrócić do domu, jestem zmęczona.
- Daj mi parę minut, zamienię kilka słów z bratem i wracamy - odchylam się, przykładam dłoń do jej policzka, a ona zamyka oczy pod wpływem mojego dotyku. Roztapia mnie jej widok, to spojrzenie szczeniaka, przepełnione smutkiem. Ochronię ją, choćbym miał zabić własnego wujka.


Vi POV:

Rozluźniam się, kiedy wracamy do domu, Justin prowadzi samochód i trzyma dłoń na moim udzie. Dochodzi dopiero piętnasta, jednak mam dość i marzę o tym, aby położyć się do naszego łózka i zasnąć.

- Kiedy odpoczniesz, będziemy musieli porozmawiać o incydencie, który miał miejsce w domu mojej mamy.
- Jeśli liczysz na to, że przeproszę Dorothy, to cię rozczaruję. Nie mam za co jej przepraszać, Justin.
- To ona chciała przeprosić ciebie - och! Przekręcam głowę i wlepiam w niego zaskoczone spojrzenia - Wie, że przesadziła. Była zdenerwowana, poniosło ją i stało się. Wiedz, że jest jej bardzo przykro, rybko.
- Nie mam teraz do tego głowy. Marzę jedynie o śnie - ziewam przeciągle, a ciszę przerywa dźwięk przychodzącego sms'a. Otwieram torebkę, którą odzyskałam z łap Lee i wyjmuję telefon. Na wyświetlaczu ukazuje się nieznany numer, a treść mnie dołuje - Kurwa, zapomniałam o pogrzebie ojca. Jest za godzinę.

- Pojedziemy? - w głosie Justina wyczuwam nutkę nadziei, jale ja mam mieszane uczucia - Zrób to, proszę.
- Niech ci będzie. Tylko nie opuszczaj mnie nawet na sekundę, dobrze? Inaczej nie dam rady.
- Obiecuję, że będę przy tobie. Zawsze - unosi moją dłoń, przysuwa do ust i składa czułu pocałunek.

Biorę prysznic, przebieram się w czarne spodnie, czarną bluzkę z wiązaniem na plecach, a na nogi zakładam klasyczne, czarne szpilki. Lubię ten kolor, jednak w połączeniu z czymś jaśniejszym. Ubrana
cała na czarno czuję się przytłoczona, a mój wisielczy humor po dzisiejszych wydarzeniach pogłębia się. Nie mam ochoty tam iść, wolałabym pójść spać i pozwolić ciału odpocząć. Nie mam pojęcia, dlaczego Justinowi tak bardzo na tym zależy, ale widocznie ma w tym jakiś cel. Sam przeżył śmierć ojca, ale nigdy nie pytałam go, czy byli ze sobą blisko. Jeśli będzie chciał, kiedyś sam mi o tym opowie.


Na miejscu jesteśmy przed czasem. Moje serce bije jak szalone, dłonie się pocą i mam ogromną ochotę brać nogi za pas. Przez szybę samochodu widzę moje ciotki oraz wujków, a także kilka kuzynek, kuzynów i znajomych rodziców. Bardziej od samego pogrzebu przeraża mnie spotkanie z nimi wszystkimi, jak i z matką. Nie widziałam ich od sześciu lat, co mam im powiedzieć? Nie czuję z nimi żadnej więzi, nie są mi bliscy, a mama już dawno odtrąciła mnie od siebie. Jak mam się zachować, kiedy stanę z nią twarzą w twarz? Uścisnąć ją? Pocałować? Jasna cholera, to będzie potwornie niezręczna sytuacja.
- Spokojnie, rybko. Jestem przy tobie - Justin doskonale wyczuwa mój niepokój, wychodzi z samochodu, obchodzi go i otwiera mi drzwi, pomagając wysiąść. Ledwo stoję na własnych nogach, które drżą niespokojnie - Wszystko będzie dobrze, obiecuję - przytula mnie do siebie, głaszcze po plecach, a ja oddycham głęboko i biorę się w garść. Dam radę, poradzę sobie z tym - Powinniśmy wejść do kościoła.
- Więc chodźmy - posyłam mu lekki uśmiech, wsuwam dłoń pod jego ramię i po chwili przekraczamy próg kościoła. Kiedy tylko zajmujemy miejsce w ławce, szeptom nie ma końca. Czuję na sobie spojrzenia wszystkich, jakby zobaczyli ducha. Czuję się niezręcznie, jednak staram się nie zwracać na nich uwagi.


Po mszy, która ciągnie się w nieskończoność, przechodzimy na cmentarz. Krzyżuję spojrzenie ze stojącą obok mamy Ellie, posyła mi wdzięczny uśmiech i skupia się na słowach księdza. Na szczęście nie guzdrzże się i po kilku minutach jest po wszystkim. Justin zostawia mnie na moment, aby podejść bliżej i położyć wieniec, który kupiliśmy w drodze. Kiedy tylko wraca, błagam go spojrzeniem, abyśmy już sobie poszli. Karci mnie jak dziecko, a ja doskonale wiem, że chce, żebym porozmawiała z mamą.
- Vivienne - sztywnieję na jej dochodzący zza moich pleców głos. Wspomnienia uderzają we mnie niczym tona cegieł, a do oczu napływają łzy. Justin odwraca nas w jej stronę, przedstawia się kulturalnie, a mama patrzy na niego z podziwem - Nie wiedziałam, że masz narzeczonego. To wspaniale, gratuluję.
- D-dziękuję - jąkam się i chrząkam, aby pozbyć się guli w gardle - Nic dziwnego, że nie wiedziałaś. Przecież nie widziałaś mnie sześć lat, nie próbowałaś mnie odszukać. Powinnaś dostać medal dla najlepszej matki - Justin gwałtownie wciąga powietrze i patrzy na mnie zaskoczony - No, co? Czemu tak patrzysz?
- Ponieważ nie powinnaś tego mówić, Vivi. Nie tutaj. Proszę, zachowaj te uszczypliwości na później.
- Nie mów mi, co mam robić, Jay - burczę pod nosem, jednak w sekundę podnosi mi ciśnienie. Gówno wie! Miał szczęśliwe dzieciństwo mimo tego, czym zajmował się jego ojciec. Nie ma bladego pojęcia o tym, jakie to uczucie, kiedy rodzice nie kochają własnego dziecka - Miło było cię zobaczyć... mamo.
- Och, córeczko. Nie masz pojęcia, jak bardzo jest mi przykro - patrzy na mnie z bólem w oczach, aż coś przekręca mi się w brzuchu. Niech to szlag! Nie chcę nic czuć, dawniej miałam wszystko w dupie, a przez Justina moje słabe strony wylazły na światło dzienne i robią ze mną to, co im się żywnie podoba! - Musiałam zaopiekować się ojcem, nawet jeśli nie był idealny. Wiem, że ciężko jest ci to teraz zrozumieć, ale kiedy wyjdziesz za mąż, spojrzysz na to zupełnie inaczej. Twój mąż będzie dla ciebie najważniejszy.
- Owszem, będzie. Ale nigdy nie odrzucę przez niego własnych dzieci! Będę kochać ich po równo, żadne z nich nie poczuje się niechciane! Ty wybrałaś ojca, a ja i Ellie przestałyśmy się dla was liczyć.
- Masz rację, pogubiłam się w tym wszystkim. Wiedz jednak, że nigdy nie przestałam cię kochać, Vivi.
- Muszę już iść. Uważaj na siebie - odwracam się i opuszczam cmentarz. Pragnę zapomnieć o tym dniu.


Biorę kąpiel w ogromnej wannie wypełnionej po brzegi gorącą wodą oraz pięknie pachnącym różanym olejkiem. Zamykam oczy, odprężam się i delektuję ciszą panującą dookoła. Właśnie tego mi brakowało, spokoju. Mam dość dramatów na długi czas, chociaż podświadomie wiem, że najgorsze i tak przede mną. Konfrontacja z Henry'm nadejdzie prędzej czy później, od niego na pewno nie ucieknę. Poza tym gdzieś z tyłu mojej głowy siedzi sytuacja z Dorothy oraz nasz ślub. Dopadają mnie potężne wątpliwości czy dobrze robię, a mój brzuch zaciska supeł stresu. Przyszła teściowa pokazała pazurki, teraz już wiem, że moje zachowanie jej się nie podoba. To, że mam własne zdanie, to, że mówię je wprost bez owijania. Wspomniała nawet o zasadach, które mnie nie dotyczą. Nie mam pewności czy przypadkiem nie namówi Justina do tego, aby mnie "utemperował", a jeśli on się na to zgodzi, będę w czarnej dupie. Wtedy nic nie będę mogła zrobić, jak siedzieć cicho i podporządkować się. Nie chcę dla siebie takiego życia, uciekłam z domu, jestem wolna jak ptak i robię to, na co mam ochotę. Jeśli faktycznie muszę za niego wyjść, niech napisze mi na papierze, że nigdy nie zmusi mnie do zasad panujących w mafii. Wtedy powiem "tak".

Owijam się ręcznikiem, drugim robię turban na włosach i ścieram resztki makijażu. Mój policzek pokrywa lekki, siny ślad po ciosach Lee i natychmiast przypominam sobie jego wkurwione spojrzenie. Ma słabe nerwy, skoro tak szybko wyszedł ze skóry, a nawet na dobre się nie rozkręciłam. Gdybym poszła na całość, zapewne strzeliłby mi w łeb i wyręczył polującego na mnie Henry'ego. To byłaby dopiero niespodzianka.

- Rybko - moje rozmyślenia przerywa stojący w progu Justin. Marszczy brwi, kiedy natrafia na to, na co przed chwilą patrzyłam - Bez makijażu widać siniaka jeszcze bardziej - zaciska szczękę, a jego spojrzenie poważnieje. Nie chcę, aby się tym zadręczał, przecież to nie pierwszy raz, kiedy ktoś mnie spoliczkował - Boli? - kręcę przecząco głową, podchodzę do niego i owijam dłonie wokół jego pasa. Dociska mnie do siebie, układa dłoń na moim karku, a drugą zsuwa ręcznik z włosów i wsuwa w nie palce. Rozluźniam się pod wpływem jego dotyku, zamykam oczy, a sen przychodzi natychmiast - Chodź do łóżka, wystarczy tego spa - przewracam oczami, podchodzę do szafki i szybko zakładam na siebie satynową koszulkę. Kiedy tylko wskakuję do łóżka, mój telefon się odzywa. Biorę go z szafki, a widniejący zastrzeżony numer budzi mój niepokój - Co się stało? Kto to? - siada na brzegu i wlepia we mnie te piękne oczy. Cholera, wiem, kto to.

- Twój wujek - szepczę cicho, Justin zamiera i rozchyla usta - "Witaj, słodka Vivienne. Jaka szkoda, że dzisiaj ktoś sprzątnął mi ciebie dosłownie sprzed nosa. Wystarczyło zaledwie kilka sekund, a byłabyś w moich rękach. Jestem bardzo niepocieszony. Wyglądałaś naprawdę pięknie, wiesz? Może odrobinę zmienię swoje plany, hmm? Dobrej nocy, słoneczko" - kończę czytać, a w pokoju zapada cisza. Niepewnie unoszę wzrok, a Justin płonie ze złości. Boję się, że wpadnie w szał - Kochanie, proszę nie...
- Zapierdolę go własnymi rękoma! Chciał wojny, będzie ją miał - syczy przez zęby, zrywa się na równe nogi i wychodzi z pokoju, zostawiając mnie samą, zdezorientowaną. Boże, niech to się skończy. Błagam!



****************

Hejo!

Kolejny rozdział na nowym ff pojawi się w czwartek :)

Ściskam was!

Kasia

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro