Rozdział 43

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Jay POV:

To, co wyprawia Henry, przechodzi ludzkie pojęcie. Nie dość, że zaplanował sobie pozbycie się mojej narzeczonej, to teraz w dodatku zaczął do niej wypisywać. Znam go doskonale, wiem, jaki to typ człowieka jednak jego zachowanie jest karygodne! Pozwala sobie na zbyt wiele, a chyba zapomniał, że ograniczają go pewne zasady. Nie może ot tak nękać Vivienne, bo ma taką zachciankę. Jest głupi, skoro ryzykuje tak wiele. Ta zabawa może skończyć się dla niego tragicznie, ale to nie mój problem. Miałem zamiar raz na zawsze skończyć ten cyrk i pokazać mu, jak niewiele kroków dzieli go od śmierci.
Wyjmuję telefon z kieszeni jeansów, wybieram jego numer i czekam, aż łaskawie zechce odebrać.
- Och, witaj bratanku! - krzyczy radośnie, jakby naprawdę się cieszył - Co u ciebie i uroczej Vivienne?
- Daruj sobie, Henry! Nie mam zamiaru ci się zwierzać. Chcę się z tobą spotkać, najlepiej jeszcze dzisiaj.
- Spotkać? Czemu nie? W końcu jesteśmy rodziną, prawda? Zapraszam cię do mojego domu, wpadnij.
- Świetnie! Podaj adres, a będę tam za pięć minut - burczę pod nosem, a Henry śmieje się, jakbym opowiedział dobry dowcip. Ledwo nad sobą panuję - Nie wkurwiaj mnie, wujku. To nie jest zabawne.

- Masz rację, wybacz. Więc czekam na ciebie, bratanku. Chyba mamy sobie sporo do powiedzenia.
- Też tak uważam, czekam na adres - kończę połączenie, wbiegam na górę i po cichu wchodzę do sypialni. Vivi zdążyła zasnąć, co bardzo mnie cieszy. Uniknę tłumaczenia, a pewnie próbowałaby mnie zatrzymać.


Po podaniu adresu sms'em, zapierdalam do jego domu. Savage uparł się, że pojedzie ze mną, ale nie będzie się wychylał. Po prostu poczeka, a gdyby coś było nie tak, wkroczy do akcji. Nie boję się wujka,
nie jest dla mnie żadnym zagrożeniem. Jeśli tylko położony na mnie łapy, Thomas zrówna go z ziemią.
- Uważaj na siebie, gdyby coś było nie tak, daj mi znać, a wejdę tam i powystrzelam wszystkich w kosmos.
- Spokojnie, Savage. Czekaj cierpliwie, okej? Henry nic mi nie zrobi, nie jest aż tak głupi. Niedługo będę z powrotem - kiwa głową niezadowolony, wychodzę z samochodu i po chwili pewnie walę w drzwi. Otwiera mi jeden z jego goryli, ten sam, który trzymał mnie, kiedy Henry dusił Vivienne. Krew gotuje się w moich żyłach niczym rosół na niedzielny obiad, a chęć mordu rozsadza mi czaszkę - Gdzie jest mój wuj?
- Nie tak szybko, kolego - uśmiecha się chytrze, zamyka za mną drzwi i śmie mnie przeszukać. Oczywiście, że wziąłem ze sobą broń, nie jestem naiwny - To musi zostać u mnie, przykro mi. To rozkaz szefa, sorki.
- Pierdol się - spluwam z pogardą, przechodzę hol i docieram do salonu, w którym zastaję Henry'ego. Siedzi wyluzowany, popija drinka i ogląda mecz. Nie wierzę, że staliśmy się wrogami - Witaj, wujku.
- Och, szybki jesteś! - zrywa się z kanapy, wystawia dłoń i chcąc nie chcąc podchodzę bliżej, ściskając ją mocno - Cieszę się, że przyjechałeś. Drinka? - przytakuję głową, Henry polewa whisky i wręcza mi niską szklaneczkę - Więc? O czym chciałeś ze mną porozmawiać? - przewracam oczami i opadam na kanapę, pochłaniając drinka jednym haustem - Okej, doskonale wiem, że chodzi o twoją narzeczoną. Pytaj śmiało.
- Po pierwsze i najważniejsze; co strzeliło ci do łba, aby wydawać na nią zlecenie? Zwariowałeś?!
- Czy zwariowałem? Nie, Justin, to twoja kobieta zwariowała. Pomogła uciec Kath, dociera to do ciebie?

- Dociera. Owszem, popełniła błąd i żałuję, że nie miałem o tym zielonego pojęcia. Nigdy bym jej na to nie pozwolił, ale stało się, czasu nie cofniemy. To nie jest powód do tego, żebyś czyhał na jej życie!
- Mylisz się. Przekroczyła pewną granicę, której nigdy nie powinna. Nie miała prawa pomagać Katherinie w ucieczce, obaj o tym wiemy. Miała zostać moją żoną, a ona spieprzyła, ośmieszając mnie przed innymi członkami. Czułem, że Vivienne ma z tym coś wspólnego, jej dziwne zachowanie na to wskazywało.
- Ma dobre serce, to wszystko. Nie może znieść myśli, że Kath działa się krzywda. Ponoć ją pobiłeś.
- Nie chciała dać mi dupy, więc poniosła karę. Nie udawaj, że nie wiesz, jak to działa. Jay. Tkwiłeś w tym gównie od uroczenia, widziałeś wiele rzeczy, jakie działy się pod dachem domu twojego ojca. Dorothy też wiele razy oberwała, rozkładała nogi na zawołanie. Od tego są kobiety w mafii, bratanku. Mają być gdzieś z boku, czekające na nas, gotowe. Nie podaruję Vivienne, że zniszczyła moje plany. Sporo straciłem.
- Nie zależało ci na Katherinie, a na wpływach w Rosji. Nadal możesz to zrobić, Kath ma siostrę, prawda?

- Ach! Piękna, urocza Anja. Była u mnie w Teksasie niedawno, rozmawialiśmy. W porównaniu do swojej głupiej siostry chętnie zostanie moją żoną. Nawet sama mi to zaproponowała - Chryste! Nie wierzę, że kobiety mogą być tak pierdolnięte! Anja nie wie, że sama pcha się w paszczę lwa - Znowu się żenię.
- Cóż, gratulacje. Oby wam się wiodło. Wróćmy jednak do tematu Vivi. Anuluj to zlecenie, Henry.
- Dlaczego miałbym to zrobić, hmm? Twoja narzeczona to nieposłuszna kobieta, musi ponieść karę za popełniony błąd. Zagrała mi na nosie, uraziła moją męską dumę, bratanku. Nie chcę jej tego darować.
- Czy ty wiesz, co mówisz? To kobieta, która zostanie moją żoną! Nie możesz zrobić jej żadnej krzywdy!
- Och, ale jeszcze nią nie jest, prawda? - wzrusza ramionami, upija łyczek whisky i puszcza mi oczko - Tak więc mam wolną drogę, Justin. Nie gniewaj się na mnie, ale tak bywa. Vivienne musi za to zapłacić.
- Nigdy do tego nie dopuszczę, zapomnij. Stąpasz po cienkim lodzie, Thomas ma cię na oku, pamiętaj.
- Nawet przez chwilę o tym nie zapomniałem. Vivienne nie należy do naszej rodziny, mogę z nią zrobić to, na co mam tylko ochotę, a w mojej głowie jest mnóstwo pomysłów. Wiesz, że nawet przez moment myślałem, aby wziąć ją i zatrzymać dla siebie? - unosi brew, a mnie zalewa krew. Zwijam dłonie w pięści, a szklaneczka pęka pod wpływem uścisku - Taka mała rekompensata za Kath. Skoro pomogła jej uciec, równie dobrze może zająć jej miejsce. Za karę - bez namysłu rzucam się na niego, powalam na podłogę i okładam pięściami. Próbuje się bronić, oddaje mi, a cios, który czuję na policzku, omamia mnie na kilka sekund - Uspokój się, kurwa! Gdzie twój szacunek do wuja, huh?! - ociera krew z twarzy, podnosi się i odpycha mnie od siebie. Jego goryl wpada do salonu i celuje we mnie bronią - Jesteś w moim domu, Jay! Przyszedłeś porozmawiać czy bić się jak szczeniak na podwórku? - prycha z kpiną i mierzy mnie gniewnym spojrzeniem. Dyszę ciężko, a moje opanowanie wisi na włosku. Mam ochotę strzelić mu w łeb! Skurwiel.
- Nie daruję ci tego, że wydałeś zlecenie na Vi. Byłeś mi bliski, traktowałem cię jak starszego brata, a ty udowodniłeś mi, że nic dla ciebie nie znaczę. Katherina gówno cię obchodzi, ale twoja duma nie pozwoli ci na zapomnienie. Wiedz, że się nie poddam. Wyciągnę najcięższe działa przeciwko tobie, nigdy nie dostaniesz Vivienne. Choćbym miał ochronić ją własnym ciałem, wujaszku. Może mnie też zabijesz?
- Doskonale wiesz, że nie mogę tego zrobić - mruży oczy, zaciska szczękę i niepewnie spogląda na swojego goryla - Obowiązują mnie zasady, których złamać nie mogę. Poza tym jesteś moim bratankiem, Justin.
- Mylisz się. Od tego momentu już nim nie jestem. Chcesz zabić moją narzeczoną, kobietę, która jest dla mnie wszystkim. Gdybym był dla ciebie kimś ważnym, nigdy nie wydałbyś tego zlecenia, wujaszku.
- Widziałem na własne oczy, jak bardzo cię omamiła. Kobieta sprowadza na mężczyznę jedynie kłopoty, na ciebie też sprowadzi. Powinieneś trzymać ją krótko, jak kobiety w mafii. Nie pyskowałaby, nie miałaby prawa podnieść głosu i chodziłaby jak w zegarku. A ty dajesz jej prawo do wolności, sprzeciwu. Błąd.
- Vivienne ma prawo robić to, na co ma ochotę, tłumaczyłem ci to wiele razy. Musisz nauczyć się szanować kobiety, które nie należą do twojego świata, Henry. Jeśli tego nie zrobisz, prędzej czy później zginiesz.
- Nie martw się o mnie, Jay. Jestem ostrożny, nie popełnię tego samego błędu. Anja będzie idealną, posłuszną żoną, która nie piśnie, jeśli jej na to nie pozwolę. Powinieneś wziąć ze mnie przykład, wiesz?

- Nie, dziękuję. Wolę Vivienne, która swoją zadziornością niesamowicie mnie kręci. Jest wyjątkowa, o czym sam się przekonałeś. Również będzie idealną żoną, oddaną, wierną, moją na zawsze. I wiesz co? Nie musi być mi posłuszna. Najważniejsze, że będzie mnie kochać, trwać przy mnie i wspierać. Na tym polega małżeństwo, nie na rozkazach - obrzucam go obojętnym spojrzeniem, odwracam się i staję oko w oko z jego gorylem. Wyciągam dłoń, posłusznie oddaje mi moją broń i wreszcie opuszczam dom człowieka, który jeszcze niedawno był moim wujem. Z przekroczeniem progu stracił to miano. Teraz jest wrogiem.


Wchodzę do domu wkurwiony jak diabli. Za mną jak cień kroczy Savage, a po chwili pojawia się i zaspany Nathan. Nie wypowiadają słowa, patrzą na mnie w oczekiwaniu, a ja krążę po salonie, szarpię za włosy i myślę. Mam pewność, że Henry nie ustąpi. Jego męska duma ucierpiała i zrobi wszystko, aby ukarać kobietę, która jest za to odpowiedzialna. Ot tak, dla zasady. Ma w dupie to, że jestem synem jego brata, że jesteśmy rodziną, którą obowiązują surowe zasady. Zemści się, by pokazać innym, że jest twardym członkiem mafii, który nie daruje życia nikomu, kto z nim zadrze. Co najgorsze i smutne, zyska poparcie tych, którzy wyśmiali go za utarcie sobie nosa. Ludzie są okrutni, nie znają litości i aż mdli mnie na myśl, że są to ludzie mojego ojca, z którymi pracował dwadzieścia lat. Wybiłbym ich wszystkich, co do jednego, aby tylko trzymali się z dala od mojej narzeczonej. Ochronię ją kosztem własnego życia, nikt jej nie dorwie. A już na pewno nie mój pierdolnięty wujaszek, który stracił rozum i śmiał powiedzieć, że weźmie ją dla siebie. Po.moim.kurwa.trupie! Wolałbym ją wywieźć na koniec świata niż pozwolić mu ją tknąć.
- Jay? - moje rozmyślenia i marsz po salonie przerywa niepewny głos Nathana - Powiedz, co mamy robić?
- Macie dowiedzieć się, jakie dokumenty potrzebne są do zawarcia związku małżeńskiego. Znaleźć dobrą firmę, która organizuje przyjęcia, dekoratora kościoła, odpicowany samochód. Chcę to mieć na wczoraj.
- Nie ma sprawy. Robi się - Nathan kiwa głową, wychodzi z salonu, jednak Savage nie rusza się z miejsca.
- Pamiętaj, że jesteśmy z tobą, Jay. Ani Henry, ani nikt inny nie dotknie Vivienne - podnoszę głowę, wlepiam w niego wzrok, a jego słowa mnie zaskakują. Od dawna mam do niego zaufanie, pewność, że mnie nie zdradzi. Mimo to jego wsparcie dla Vi mi imponuje - Trzeba zorganizować sporo ochrony na wasz ślub.
- To prawda. Znajdź najlepszych ludzi, jakich ci się uda. Nikt nie może zakłócić uroczystości. Nikt kurwa!
- Idź spać, jest późno. Z samego rana zajmiemy się wszystkim i zorganizujemy to w mgnieniu oka.

- Na to liczę. Dzięki - klepię go po ramieniu, człapię na górę i wchodzę do naszej sypialni. Vivi śpi na boku, z dłonią wsuniętą pod głowę, z lekko rozchylonymi ustami, taka słodka, urocza, piękna. Gapię się na nią jak zaczarowany i przysięgam sobie, że zrobię wszystko, aby była bezpieczna. Absolutnie, kurwa, wszystko!




Vi POV:
Budzą mnie wpadające przez okno promienie słońca, które ogrzewają moją twarz. Uchylam powieki, ziewam i przeciągam się leniwie. Obok mnie smacznie śpi Justin, jednak jestem zaskoczona widokiem, który zastaję. Pomijam fakt, że śpi w ubraniach i skupiam uwagę na siniaku oraz podpuchniętym nosie.
Jasna cholera, w co on się znowu wpakował?! Wczoraj wyszedł tak nagle, gdzie pojechał? Co robił?
- Justin - potrząsam lekko jego ramieniem, mruczy pod nosem, ale nie budzi się. Przewracam oczami, siadam na nim i ujmuję jego twarz w dłonie, po czym składam na ustach czułego buziaka. Uśmiecha się, jego dłonie lądują na moim tyłku, który ściska mocno, aż piszczę - Otwórz oczy, Jay. Spójrz na mnie.
- Rybko - burczy pod nosem, ale posłusznie na mnie spogląda. Wygląda, jakby nie spał pół nocy i toczył walkę z bykiem! - No, co? Wiem, że zapewne nie wyglądam zbyt atrakcyjnie, ale chyba nadal mnie kochasz, co? - porusza brwiami, chwyta mnie w talii i jednym ruchem rzuca na plecy, kładąc się na mnie i wgniatając w materac - Za to ty wyglądasz cholernie apetycznie. Weźmiesz ze mną prysznic? Proszę?
- Tak, ale najpierw powiesz mi, gdzie byłeś, co robiłeś i kto cię tak urządził. Nie radzę wciskać mi kitu.
- Potem, teraz muszę się umyć - podnosi się, chwyta moją dłoń i prowadzi mnie do łazienki. Zrzucam z siebie koszulkę, wchodzę do kabiny i odkręcam wodę. Jay dołącza do mnie chwilę później, obejmuje od tyłu, a jego usta błądzą po moim karku - Uwielbiam twoją delikatną, miękką, wrażliwą skórę - muska ją językiem, przygryza zębami, a w moim ciele roznosi się znajome ciepło. Odwracam się, zarzucam dłonie na jego szyję i patrzę w te piękne oczy, które kocham - Co jest, rybko? Coś cię trapi? Powiedz mi.
- Życie mnie trapi, Jay - wzdycham ciężko, opieram czoło o jego i zamykam oczy - Wyjedźmy daleko.
- Obiecuję, że wyjdziemy, dokądkolwiek będziesz chciała, Vivi. Ale to dopiero po ślubie, wytrzymasz?
- Po ślubie? - marszczę brwi, odsuwam się i myślę nad tym, co powiedział - Zdradzisz mi coś więcej?
- Oczywiście, w końcu to dotyczy również ciebie - puszcza mi oczko i chwyta za żel - Najpierw prysznic, bądź cierpliwa - wyciska trochę na dłoń, rozciera i masuje moje ramiona, plecy, brzuch, nogi oraz piersi i miejsce, które na to czekało - Mmm, lubisz to - uśmiecha się szeroko, przygryza wargę, a w moim ciele rozbudza się podniecenie. Mimo, iż jego policzek jest nieco siny, jest tak cholernie przystojny!
- Wiesz, że lubię - karcę go spojrzeniem, biorę żel i teraz ja myję jego. Nie omijam żadnej części jego ciała, a na dolnej skupiam większość uwagi. To niesamowite, w jakim tempie jest gotowy - Też to lubisz.
- Ja to kocham, maleńka - gwałtownie chwyta mnie w talii, przyciąga do siebie i wpija się w moje usta. Zaskakuje mnie tym pocałunkiem, który jest mocny, zmysłowy, przepełniony pożądaniem, aż nogi uginają się pod ciężarem mojego ciała - Jesteś moja, Vivienne. Na zawsze - mówi ostro, unosi mnie i opiera o płytki. Bez ostrzeżenia wbija się we mnie, odchylam głowę i oddaję się w jego ręce.


Chwilę później wycieramy się i ubieramy. Zakładam bieliznę, krótkie spodenki, białą bluzeczkę i robię
lekki makijaż. Justin w samych bokserach suszy włosy, układa je i krzywi się, kiedy widzi siniaka.
- Niech to szlag, boli! - dotyka go palcem, a syk ucieka z jego ust - Nie wierzę, że straciłem czujność.
- Powiesz mi wreszcie, z kim się lałeś? - odkładam pędzel, zakładam ręce na piersiach i czekam - Jay?

- Nie odpuścisz? - pyta z miną niewiniątka, zaciskam usta i posyłam mu najgroźniejszą minę, na jaką mnie tylko stać - Byłem wczoraj u Henry'ego - drapie się w kark, chrząka niezręcznie i wkłada na dupę spodenki. Opadają mi ręce na jego słowa, które wypowiada, jakby mówił o pogodzie! - Tylko się nie złość, dobrze?
- Mówisz poważnie? Jak mam się nie złościć, huh? Po jaką cholerę do niego polazłeś? Biliście się?
- Musiałem z nim porozmawiać, dowiedzieć się, co nim kieruje. Od słowa do słowa posprzeczaliśmy się, na co byłem przygotowany. Wyprowadził mnie z równowagi i musiałem mu przywalić. Wiesz, jaki jestem.
- Doskonale wiem! - wyrzucam ręce w górę, jednak czasami ten człowiek mnie załamuje! - Nie powinieneś do niego jechać, Justin. Nie wpadłeś na to, że mogło mu coś odwalić i mógł cię skrzywdzić? Albo zabić?!
- Zwariowałaś? Henry może i ma pojebane pomysły, ale na pewno by mnie nie zabił. Jestem synem jego brata, który był bossem, Vi. Jeśli wuj by mnie zabił, poniósł by najsurowszą z kar. A ma do wyboru dwie - gapię się na niego zaciekawiona, na szczęście nie zataja tego przede mną - Po pierwsze; sam mógłby przypłacić za to życiem. Po drugie; Thomas miałby prawo odebrać mu to, co jest dla niego cenne. Nie wiedziałaś o tym, nie mówiłem ci tego, ale... Henry ma syna - kurwa mać! Rozdziawiam usta zszokowana, jednak takich rewelacji się nie spodziewałam! - Jest jeszcze maleńki, ma zaledwie dwa lata. Jak wiesz, nawet mafiozo kocha własne dzieci pomimo obowiązujących zasad. Mały Caleb jest dla niego na pierwszym miejscu. Gdyby Henry zabił mnie lub ciebie, kiedy wejdziesz do naszej rodziny, straciłby życie lub Caleba. Decyzja należałaby do Thomasa, a uwierz mi, potrafi być okrutny. Henry ma naprawdę wiele do stracenia.
- O, rany. Nie wiem, co powiedzieć, jestem zaskoczona. Nie spodziewałam się, że Henry jest ojcem.
- Tsa! Zrobił dziecko przypadkowej dziewczynie, a jak wiesz, w naszej rodzinie pojawienie się nowego członka to wspaniała nowina. Oczywiście Henry dbał o nią przez całą ciążę, a potem bez żadnego pierdolenia odebrał jej Caleba - zamieram, a oddech więźnie mi w gardle. Henry jest potworem, a teraz przekonuję się o tym, jak wielkim - Chciała pójść do sądu, ale mafia ma sędziów w jednym palcu.
- Mój Boże! To straszne, co zrobił. Dlaczego do cholery nie wychował syna razem z tą kobietą?
- Ponieważ jej nie kochał, nawet mu się nie podobała, a Henry kocha piękne kobiety. Zrobił jej dziecko, kiedy był kompletnie schlany, a ona biedna sama do niego przyszła. Nie miała pojęcia, z kim przespała się kilka tygodni wcześniej - wzrusza ramionami, przyciąga mnie do siebie i całuje w czubek głowy - Nie rozmawiajmy o tym, dobrze? Może wybierzesz się dzisiaj na zakupy? Potrzebujesz pięknej sukni ślubnej.
- Och, suknia? - odchylam się, a mój brzuch się kurczy - Kiedy właściwie odbędzie się nasz ślub?
- Jeszcze dzisiaj będę to wiedział. Na szczęście moje nazwisko może ułatwić wiele spraw, dlatego myślę, że sobota będzie w sam raz. Nie obawiaj się, wszystko będzie gotowe. Niczym się nie przejmuj.
- Powinnam się przejmować. Powinnam wybierać kwiaty, dekoracje, kolor przewodni. To moja rola, Jay.
- Wiem, kochanie. Niestety czas nas goni, a ty nie możesz swobodnie poruszać się po mieście.
- Więc twoja wczorajsza wizyta u Henry'ego na nic się zdała, co? Zlecenie nadal jest aktualne?
- Niestety tak, ale nie myśl o tym teraz. Nasz ślub już za kilka dni - porywa mnie w ramiona, okręca dookoła i całuje soczyście w usta - Musimy wybrać obrączki. Cholera, to ekscytujące! - śmieje się radośnie, a jego dobry nastrój udziela się i mnie. Boże, jak ja go kocham!


Po obiedzie dzwonię do Tinny. Umawiam się z nią na mieście, a kiedy uchylam rąbek tajemnicy związany z zakupami, piszczy, aż prawie wywala mi bębenki. Mój uśmiech jest ogromny, żołądek ściśnięty na supeł i nie do końca dociera do mnie, że za parę chwil będę wybierać suknię na swój ślub. A jeszcze bardziej nie dociera do mnie, że w ogóle wychodzę za mąż, w dodatku w wieku dwudziestu lat! Nigdy wcześniej nie wyobrażałam sobie tego dnia, jak i tego, że znajdę odpowiedniego kandydata, który całkowicie zawróci mi w głowie. A jednak! Jeden klub, jedno spotkanie, a potem wszystko potoczyło się już bardzo szybko. Sielanka nie trwała długo, kłopoty przyszły szybciej, niż się ich spodziewałam, a jedne wręcz goniły drugie. To smutne, że ślub miał ochronić mnie przed człowiekiem, który wynajął ludzi, którzy mieli mnie zabić.
- Jesteśmy na miejscu - Jay wyrywa mnie z moich myśli i ściska moje udo - To najlepszy salon sukien ślubnych w mieście. Savage oraz Nathan będą z tobą w środku przez caly czas. Proszę, bądź grzeczna.
- Będę, skarbie, przysięgam. Nie zrobię nic, co sprowadzi na mnie kłopoty. Uczę się na błędach, wiesz?
- Bardzo mnie to cieszy, rybko - pochyla się, chwyta moją brodę w dwa palce i patrzy mi w oczy - Jesteś dla mnie najważniejsza, wcale nie chcę cię zostawiać, ale nie powinienem widzieć sukni, prawda?
- Mhm. Kiedyś obiło mi się o uszy, że to ponoć przynosi pecha, a to w tej chwili nie jest nam potrzebne.
- Zgadzam się - puszcza mi oczko, czule muska moje usta i gryzie dolną wargę - Zrobisz coś dla mnie?

- Jeśli chcesz, żebym cię teraz przeleciała, to nie ma szans. Mam spodnie, a to auto jest zbyt ciasne.
- Vivienne! - karci mnie, oburza się i przykłada dłoń do serca - Naprawdę pomyślałaś akurat o tym?
- Żartowałam, głupolu - chichoczę rozbawiona, przyciągam go do siebie i cmokam w nos - O co chodzi?

- Wybierz białą suknię - och! Nie wiem dlaczego, ale zawstydzam się, schylam głowę i gapię się w dźwignię zmiany biegów - Pragnę zobaczyć cię w bieli, rybko. Jesteś w stanie to dla mnie zrobić? Proszę?

- Jestem - przykłada dłoń do mojego policzka, podnoszę głowę, a jego oczy mówią to, czego wcale nie muszą mówić usta. Widzę to, jak bardzo mnie kocha - Zwalę cię z nóg, skarbie. Przygotuj się na to.
- Och, wręcz nie mogę się doczekać - porusza brwiami, odsuwa się i sięga po coś do schowka, a w jego palcach pojawia się coś plastikowego, srebrnego - To dla ciebie, przyjmij bez marudzenia, dobrze?
- Co to? - biorę do ręki, oglądam, a kiedy orientuję się cóż to takiego, natychmiast mu oddaję - Nie.
- Vivienne, błagam! Zrób to dla mnie, maleńka. To ja jestem facetem w tym związku, pozwól mi na to.
- Mam własne pieniądze. Stać mnie na suknię - mrugam zadziornie, chwytam torebkę i wyskakuję z samochodu jak z procy. Macham mu na pożegnanie, a gdyby spojrzenie mogło zabijać, byłabym trupem.


Wchodzę do salonu, w którym są już Tinny oraz Savage z Nathanem. Wyglądają na rozbawionych, kiedy moja przyjaciółka żwawo o czymś opowiada, gestykulując przy tym rękami. Cała ona, ale właśnie taką ją uwielbiam. Nasza przyjaźń nie była jak te standardowe, gdzie psiapsiółki spotykały się na piżama party, plotkowały w szkole i podrywały kapitana drużyny. Nie widywałyśmy się zbyt często, a jednak świetne się dogadywałyśmy. Mogłyśmy na siebie liczyć w każdej sytuacji i razem przeżyłyśmy nie jedną zadymę.
- No proszę! Oto i nasza przyszła panna młoda! - Savage krzyczy głośno i zaczyna klaskać w dłonie.
- Vivi! - Tinny rzuca się na mnie, tuli do siebie i ściska mocno. Auć! - Jak dobrze cię widzieć. Jak tam?
- Dobrze, mała. Cieszę się, że tutaj jesteś. Bez ciebie bym sobie nie poradziła. Boże! Ile tutaj jest sukien!
- Nic nie mów, przejrzałam już chyba wszystkie i wątpię, abyśmy dzisiaj stąd wyszły! Tylko się rozejrzyj.

- Już dostaję oczopląsu od tej bieli. Planowałam czarną suknię, ale Jay poprosił mnie o biel. Biel, czaisz?
- Będziesz najpiękniejszą panną młodą na kuli ziemskiej. Jak księżniczka - przechylam głowę, posyłając jej spojrzenie mówiące; "poważnie, kurwa?! Księżniczka?!" - Okej, może księżniczka to nieodpowiednie słowo.
- Zdecydowanie, Tinny - podchodzę do pierwszego z brzegu wieszaka, a suknia, której dotykam to niebo!
- Witam! - kobieta o przyjaznym uśmiechu podchodzi do mnie i ściska moją dłoń - Cieszę się, że wybrała pani nasz salon. Mamy ogromny wybór sukien. Czy ma pani może jakiś typ, od którego powinniśmy zacząć?
- Eee, właściwie to nie. Nie za bardzo się na tym znam, więc chyba spędzimy nad tym trochę czasu. Na pewno musi być wyjątkowa - uśmiecham się lekko, a Nathan wystawia kciuk ku górze - I dopasowana.
- Dopasowana? Więc już mamy małą wskazówkę, zabieram się do pracy. Zaraz coś dla pani przyniosę.
- Dziękuję - kobieta wychodzi, a ja wreszcie się rozluźniam. Odkładam torebkę na fotel i zsuwam z ramion sweterek. Savage podaje mi kieliszek szampana i we czwórkę stukamy się szkłem - Za co pijemy?
- Jak to za co? Za was, Vivi. Za to, żebyście się dogadywali i przestali skakać sobie do gardeł. To męczące.
- Tsa! - Nathan szturcha Savage'a w ramię, kręcąc głową - Za to, żebyście się kochali i szanowali.
- Awww, rozczulacie mnie chłopcy! - zaciskam usta, ale naprawdę się wzruszyłam - Mam nadzieję, że tak właśnie będzie - unosimy kieliszki, stukamy się ponownie i wypijamy do dna. Nasze świętowanie przerywa dzwoneczek przy drzwiach, który informuje o przyjściu klienta. Odwracam się z uśmiechem na ustach, ale kiedy tylko widzę kobietę przed sobą, uśmiech szybko znika - C-co ty tutaj robisz? - jąkam się zaskoczona, jednak kobiety stojącej przede mną nie spodziewałam się dzisiaj ujrzeć. Tym bardziej tutaj. Szlag!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro