Rozdział 45

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Vi POV:

Siedzę pod ścianą w holu, tępo gapię się przed siebie, a Savage wychodzi ze skóry, aby wyciągnąć ode mnie treść wiadomości, jednak ja nie mówię nic. Sytuacja zaczyna mnie przerażać i to na poważnie. To już nie są żarty, chociaż wcześniej też nie były. Mimo wszystko nie boję się śmierci, nigdy się nie bałam. Od sześciu lat obracam się w takim, a nie innym towarzystwie i znam ryzyko, które czyha za rogiem. Niestety śmierć, a bycie dziwką rozkładającą nogi to dwie zupełnie inne sprawy, a w rękach Henry'ego byłabym niczym innym, jak właśnie dziwką. Z pewnością dokładnie pokazałby mi zasady, o których tyle mówił.
- Do kurwy nędzy powiesz mi wreszcie, co było w tym sms'ie? Dlaczego nie pozwolisz mi przeczytać?
- Ponieważ telefon to moja osobista rzecz i tylko ja mam prawo z niego korzystać. To była jakaś reklama.
- Nie rób ze mnie debila, Vi! - podnosi głos, aż mnie tym zaskakuje. Płonie ze złości, chodzi tam i z powrotem ściągając Nathana - Mamy cię chronić, tak? Dlaczego tak kurewsko nam to utrudniasz?
- Niczego nie utrudniam, daj mi spokój. Proszę! - burczę pod nosem, właśnie mam zamiar podnieść tyłek
z podłogi, kiedy w holu pojawia się zaspany, skacowany Justin. Wspaniale, tylko jego tutaj brakowało!
- Co tu się kurwa wyprawia? - spogląda na naszą trójkę, przeciera twarz rękami i próbuje ujarzmić odstające na każdą stronę włosy - Krzyczycie, nie pozwalając mi spać. Ktoś zechce wyjaśnić sytuację?
- Dochodzi jedenasta - Savage karci go spojrzeniem, zaciskam usta, aby się nie uśmiechnąć i wreszcie wstaję z podłogi - Śpisz sobie w najlepsze, a twoja kobieta toczy w głowie rozkminy roku! Po pierwsze; ktoś napisał do niej, aż zbladła. Po drugie; wiesz, że może nie dojść do waszego ślubu? Vi go nie chce.
- Ż-że co? - jąka się, uchyla usta i patrzy na mnie zszokowany. Mam ochotę strzelić Savage'owi z liścia!
Po jaką cholerę mu to mówił?! - J-jak to nie chcesz ślubu, rybko? Rozmyśliłaś się? Kiedy? Dlaczego?!
- To nie ma znaczenia kiedy, Justin. Po prostu nie potrafimy się dogadać, to wystarczający powód.
- Daj mi dwie minuty, ogarnę się i porozmawiamy - biegnie na górę, a ja zostaję z chłopakami.
- Dzięki, Savage. Zawsze mogę na ciebie liczyć - mijam go, wchodzę do salonu i siadam na kanapie.
Jaka szkoda, że nie zdążyłam się ulotnić i uniknąć porannej konfrontacji. Justin nie da mi żyć, zamęczy mnie argumentami, a ja nie mam siły na kolejną sprzeczkę. Mam ochotę zniknąć.


Justin zjawia się po piętnastu minutach, ale nie komentuję tego. Wygląda o wiele lepiej, jedynie zdradza go kac wymalowany na twarzy. Cóż, skoro wlewa w siebie tyle alkoholu, musi to jakoś przecierpieć.
- Dobra, pogadajmy szczerze. Możesz wyjaśnić mi, dlaczego nie chcesz ślubu? Wiesz, że to jedyne wyjście.
- Możliwe, ale nie jestem pewna, czy chcę się w to pchać, wiedząc, że się nie dogadujemy. Nie widzisz, że wciąż się kłócimy, krzyczymy na siebie, a potem wychodzisz ty albo ja. Mam tego po prostu dość.
- Musimy nad tym popracować, Vivi. Wszystko się ułoży, obiecuję. Jesteśmy w świeżym związku, musimy się dotrzeć chyba tak to działa, prawda? Z czasem będzie o wiele lepiej, sama się o tym przekonasz.
- Albo gorzej. Po ślubie już będzie za późno, nie rozwiedziemy się. Nie wyobrażam sobie siebie w związku, w którym jestem nieszczęśliwa. Nie chcę, żebyś wciąż na mnie krzyczał, wymagał szacunku do innych, wiedząc, że inni nie szanują mnie. Chcesz mnie zmienić, Jay. Chcesz mnie sobie podporządkować.
- Boże, Vivienne to nieprawda! Nie chcę cię zmienić, ponieważ kocham cię taką, jaką jesteś, rybko!
- Naprawdę? - pytam smutno, unoszę głowę i patrzę mu w oczy. Wygląda na zdezorientowanego - Chcesz, abym była grzeczna, posłuszna, odzywająca się wtedy, kiedy mogę. Mam przypodobać się twojej matce, rodzinie. Widziałeś na własne oczy, że Dorothy nie akceptuje mojego zachowania, ponieważ w jej gronie kobiety nie mówią tego, na co mają ochotę, bo nie mogą. Nie będę taka, jak te kobiety, Justin. Nigdy.
- Wiem o tym - podnosi tyłek z kanapy, kuca przede mną i chwyta moje dłonie, po czym składa na wierzchu pocałunek - Nie musisz taka być, doskonale o tym wiesz. To nasze małżeństwo, nasze życie, nasze zasady, nie mafii. Przysięgam na wszystko, że poradzimy sobie. Zaufaj mi, rybko. Proszę! - przytula mnie do siebie, zamykam oczy i wtulam głowę w zagłębienie jego szyi. Zdecydowanie częściej skaczemy sobie do gardeł, niż się przytulamy - Kocham cię, jesteś dla mnie najważniejsza, najcenniejsza. Ochronię cię przed każdym, kto stanie mi na drodze, ale nie odsuwaj się ode mnie. Postaram się ogarnąć dupę, przestanę zachowywać się w ten sposób. Sam wypominam ci, że uciekasz, a teraz robię dokładnie to samo - och, jak dobrze, że w końcu to do niego dotarło! - Wybacz mi, poprawię się - odchyla głowę, przykłada dłoń do mojego policzka i głaszcze go kciukiem - Jesteś taka piękna, kochanie. Zwariowałem dla ciebie, liczysz się tylko ty - przygląda się mojej twarzy, dotyka opuszką czoła, nosa, ust, jakby chciał zapamiętać każdy detal. Mięknę pod wpływem jego czułego, nieco przygnębionego spojrzenia, ponieważ wcale nie chcę się z nim kłócić. Chcę go kochać, być przy nim szczęśliwa i spokojna - Obiecaj, że wyjdziesz za mnie w sobotę.
- Tylko pod jednym warunkiem - marszczy brwi zaskoczony, jednak muszę to zrobić. Właśnie dla tego spokoju, który chcę mieć - Podpiszesz się pod zasadami mafii, które nigdy mnie nie dosięgną.

- Więc tego się boisz? Że po ślubie wykorzystam to i zrobię z ciebie posłuszną żonę? Naprawdę, Vivi?
- Już sama nie wiem, czego się boję, Justin. Ufam ci, ale nie ufam twojej matce oraz rodzinie. Wiem, jakie mają o mnie zdanie. Nie podoba im się to, że tak odważnie wypowiadam się na dany temat. Nie mam pewności, czy pewnego dnia czasami cię nie urobią i nie przekonają, że masz wprowadzić zasady wobec mnie. Chcę spać spokojnie, to wszystko - wzruszam ramionami, a Justin głośno wypuszcza powietrze.

- Nie ma sprawy. Jeśli tego chcesz, podpiszę to - och! Szybko poszło - Jeśli to da ci upragniony spokój, nie widzę żadnego problemu. Udowodnię ci w ten sposób, że pieprzę te zasady, udowodnię, jak bardzo cię kocham, wypierając się czegoś, co jest częścią mojego życia. Czy wtedy za mnie wyjdziesz, rybko?
- Tak - uśmiecham się, oddycha z ulgą i porywa mnie w swoje ramiona - Tęskniłam za tobą, Justin.
- Och, maleńka. Przecież jestem tutaj, przy tobie. Nie wyobrażam sobie, abyś była gdziekolwiek indziej.
- Więc bierzmy ten ślub i wyjedźmy stąd na kilka dni, tygodni. Potrzebuję być daleko od Chicago.
- Wyjeżdżamy zaraz po ślubie, w poniedziałek. Już zarezerwowałem pewne niesamowite miejsce.
- Wspaniale, nie mogę się doczekać. Tylko ty i ja, cisza, spokój i zero problemów. Żyć nie umierać, co?
- A jak! - porusza brwiami, cmoka mnie w usta, ale nagle poważnieje - Kto do ciebie dzisiaj napisał?
- Henry - szepczę cicho, a jego dobry humor idzie się pieprzyć - Stwierdził, że chyba zmieni plan i pozostawi mnie przy życiu, ale tylko po to, abym zajęła przy jego boku miejsce po Katherinie.
- Idiota! Mówił mi to samo, kiedy się z nim spotkałem. Nigdy do tego nie dopuszczę, może pomarzyć.
- Przestraszył mnie. Nie zniosłabym myśli, że robiłabym za jego dziwkę. Nigdy bym się nie pozbierała.
- Ciii, nic takiego nie będzie miało miejsca. Henry'ego ponosi wyobraźnia. Jesteś tylko moja.


Jay POV:
Kac morderca męczył mnie niemiłosiernie. Łeb mi pękał, ale musiałem wytrwać. Pozałatwialiśmy wszystkie sprawy dotyczące ślubu, podpisaliśmy, co trzeba i odwiedziliśmy pastora. Oczywiście był to nasz człowiek, który dawał ślub również moim rodzicom. Przymknął oko na wiele spraw, jednak w innym przypadku na ślub kościelny oboje mielibyśmy marne szanse. Kilka trupów na sumieniu skreślało nas już na starcie.
Jak dobrze, że pastor Carl zdołał nam pomóc i tak oto ślub zaplanowaliśmy na trzynastą w sobotę. Zaledwie trzy dni dzieliło nas od złożenia przysięgi, która połączy nas już na zawsze oraz zapewni Vivienne bezpieczeństwo. Szczerze mówiąc, nie myślałem, co będzie "potem", liczyło się tu i teraz, ona. Była dla mnie najważniejsza i musiałem sporo w sobie poprawić. Nie mogłem wywierać na niej presji zmiany, ponieważ wcale tego nie chciałem. Po prostu czasami musi przystopować i zrozumieć, że pewne rzeczy lepiej zachować dla siebie. W ten sposób unikniemy nieporozumień i konfliktów.


Zatrzymuję się przy dobrze znanym mi miejscu i prowadzę Vi do środka. Jest zdezorientowana, rozgląda się, a kiedy wchodzimy do środka, wszystko staje się jasne. Ślub za trzy dni, a my nie mamy obrączek.
- Dzień dobry - ściskam dłoń mężczyzny, który wita mnie uśmiechem. Doskonale mnie zna, ponieważ tutaj kupiłem prawdziwy pierścionek zaręczynowy dla Vivi - Potrzebujemy pięknych, wyjątkowych obrączek.
- Oczywiście! Mamy ogromny wybór, zaczynając od złota, srebra lub mieszanych. Co Państwo preferują?
- Białe złoto? - Vi przytakuje energicznie, Pablo sprzedawca wyjmuje pięć szufladek i pokazuje nam tyle rodzai, aż zaczyna boleć mnie głowa - O kurka, ależ piękne. Które ci się podobają, skarbie?
- Te - nieśmiało pokazuje obrączki najbliżej nas. Męska jest dość gruba, tradycyjna. Damska przy brzegu ma rząd maleńkich brylancików. Są piękne, idealne! Już widzę je na naszych palcach - Co myślisz?
- Że masz świetny gust - puszczam jej oczko, a ona zawstydza się uroczo - Bierzemy. Kiedy będą gotowe?
- To zależy. Muszę zmierzyć rozmiar Państwa palców i co ważne, czy ma być na nich jakichś grawer?
- Tak - marszczę brwi, zerkając na Vivi. Nie sądziłem, że to wchodzi w grę - "Dzisiaj, jutro, na zawsze"
oraz datę ślubu - wzruszenie ściska mnie za gardło. Mam ochotę porwać ją w ramiona, wycałować, ochronić, dać szczęście, na które zasługuje. Wiem, że boi się tego "na zawsze" - Justin? Powiesz coś?
- Wybacz - chrząkam i wracam na ziemię - Tak, ten grawer jest wspaniały. Mogą być jeszcze imiona.

- Zapisałem. Na grawer czeka się do kilku tygodni, ale w tym przypadku obrączki będą gotowe na sobotę.
- Będę bardzo wdzięczny - uśmiecham się do niego i wręczam mu kartę. Reguluję rachunek za obrączki, które kosztowały mnie marne pięć tysięcy dwieście dolarów, Pablo mierzy nasze palce i zapewnia, że wszystko będzie gotowe na "już". Chwytam narzeczoną za rękę, ciągnąc ją do wyjścia. Kiedy tylko przekraczamy próg sklepu, porywam ją w swoje ramiona i wpijam się w jej kuszące usta. Mam w nosie to, że naokoło nas jest mnóstwo ludzi, dla mnie liczy się tylko ona - Kocham cię - szepczę w jej usta, mój oddech szaleje, a serce tłucze się w piersi - Nigdy nie byłem tak szczęśliwy. Dziękuję ci za to, kochanie.
- Och, Justin - patrzy na mnie z rozczuleniem, sunie opuszką po moim policzku i wpatruje się we mnie jak zahipnotyzowana. Boże, jest taka piękna, wyjątkowa, jedyna! - Ja ciebie też kocham i jestem z tobą bardzo szczęśliwa. Chcę, żeby nam się udało, wiesz? Proszę, postarajmy się o to z całych sił, dobrze?
- Przysięgam, że będziemy starać się każdego dnia, rybko. Dam ci wszystko, czego tylko zapragniesz.
- Nie chcę niczego oprócz ciebie, Justin - muska moje usta, a ja roztapiam się pod wpływem jej dotyku.


W drodze do domu dzwoni matka. Odbieram, czekając na czerwonym świetle, a to, co mówi, wręcz mnie szokuje. Czego jak czego, ale takiego obrotu sprawy nie spodziewałbym się nigdy w życiu. Nie zmienia to jednak faktu, że wcale nie jestem spokojniejszy. W moim ciele szaleje niepokój, ruszam z piskiem opon, a Vivienne posyła mi zdezorientowane spojrzenie. Proszę ją jedynie o chwilę na pogrążenie się w myślach, milknie i nie drąży tematu. Sam muszę przygotować się na to, co może wydarzyć się za chwilę. A może rozpętać się prawdziwe piekło, po którym nigdy nic nie będzie wyglądać tak samo. Zastanawiam się nawet, czy po prostu nie zawrócić i nie zaszyć się w domu z Vivi. Mam dość dramatów, kłótni, wiecznych pretensji, presji. Chcę odpocząć z dala od wszystkich, nacieszyć się kobietą, którą kocham i kochać się z nią do utraty tchu. Dlaczego zawsze coś musi się spierdolić? Czy wreszcie nadejdzie ten upragniony spokój?


Kiedy tylko parkuję pod domem mamy, atmosfera w samochodzie natychmiast się zmienia. Vivi wierci się niespokojnie, zakłada kosmyk włosów za ucho, a po sekundzie ponownie go uwalnia. Domyślam się, jak bardzo czuje się niezręcznie, jednak obie powinny ze sobą porozmawiać. Sprawy wymknęły się spod kontroli, ale nie mogą się unikać. Za trzy dni nasz ślub, muszą się pogodzić. Nie chcę tkwić w konflikcie między narzeczoną, a matką. Obie są dla mnie ważne, a skoro polubiły się wcześniej, niech zakopią wojenny topór. Poza tym pozostaje jeszcze jedna kwestia do wyjaśnienia i tego obawiam się bardziej.
- Dlaczego tutaj przyjechaliśmy, Justin? - pyta niepewnie, przerywając niezręczną ciszę w samochodzie.

- Chciałbym, abyś porozmawiała z mamą, Vivi. Ona naprawdę bardzo żałuje, chce cię przeprosić za swoje zachowanie. Dodatkowo wyskoczyła jeszcze jedna sprawa, na którą za cholerę nie byłem przygotowany.
- Zaczynasz mnie przerażać, wiesz? - marszczy brwi, a w jej oczach dostrzegam coś dziwnego. Wiem, że ma ochotę brać nogi za pas - Wróćmy do domu, proszę. Naprawdę nie mam ochoty na kolejną kłótnię.
- Nikt nie będzie się dzisiaj kłócił, nie pozwolę na to - uśmiecham się lekko, cmokam ją w usta i wysiadam z samochodu, po czym obchodzę go i otwieram jej drzwi. Wzdycha ciężko, wsuwa dłoń pod moje ramię i bez sprzeciwów kroczy do domu mojej matki, która wyskakuje z niego jak z procy - Witaj, mamo.
- Cieszę się, że przyjechaliście - cmoka mnie w policzek, podchodzi do Vi i przytula ją do siebie. Na szczęście nie protestuje - Wybacz za moje zachowanie, było karygodne - odsuwa się, Vi marszczy brwi i mocniej ściska moją dłoń - Zapewniam, że taka sytuacja nigdy więcej nie będzie miała miejsca, a zasady, które obowiązują mnie, nigdy nie będą obowiązywać ciebie. Masz na to moje słowo, bądź spokojna.
- Na pewno będzie, mamo. Mam zamiar złożyć pisemne oświadczenie, że mafijne zasady nigdy nie dosięgną Vivienne po naszym ślubie - mama wybałusza oczy i patrzy na mnie zaskoczona - To zabezpieczenie.
- Rozumiem to i nie mam zamiaru się wtrącać. To wasze decyzje, wasze małżeństwo. Najważniejsze, abyście oboje byli ze sobą szczęśliwi. Przeszliśmy w naszym życiu już dość nieszczęść, prawda synku? - biorę jej dłoń, ściskam mocniej i patrzę w te zmęczone oczy, które tak wiele widziały. Wiem, że mama ma na myśli ojca, wszystkie afery, zamieszania, morderstwa, ale i moją kochaną, śliczną siostrzyczkę, która odebrała sobie życie, szokując nas wszystkich. Noc, w której zjarała się bez opamiętania, a James za dużo wypił, na zawsze pozostanie w mojej pamięci. To właśnie wtedy wylądowali w łóżku, właśnie wtedy zaszła w ciążę, a James olał ją, jakby była natrętną, zawadzającą muchą. Stchórzył, a powinien był wziąć to na swoje barki, zaopiekować się nią, dać jej poczucie bezpieczeństwa. Miała tylko osiemnaście lat! Nigdy mu tego nie wybaczę mimo tego, że sam wpadł w rozpacz po śmierci Danielle - No dobrze, wejdźmy do środka. Mamy poważny problem do rozwiązania - mama kątem oka zerka na Vivienne i kręci głową zrezygnowana.

- Tsa! - burczę pod nosem, obejmuję narzeczoną i wchodzimy do środka. Już od progu uderza we mnie kilka głosów, które rozpoznaję niemal natychmiast. Thomas, wujek Roger i wujek Jeremy. Po przekroczeniu salonu ukazuje nam się również Benjamin. Jasna cholera, co to za zebranie?! - Och, wszyscy w komplecie, co? - uśmiecham się szeroko, witam z każdym po kolei, a po chwili Vivienne zostaje wyściskana przez moich wujków. Nieco się zawstydza, a jej policzki pokrywają urocze rumieńce - Cóż to za zebranie, hmm?
- Jest problem to i stawić się trzeba, bratanku. Liczę na to, że sprawa wreszcie zostanie rozwiązana.
- Ja również, Jeremy - przekręcam głowę i wlepiam wzrok w Henry'ego, który wchodzi do salonu. Vi sztywnieje przy moim boku, przestaje oddychać i wbija paznokcie w moją dłoń. Jest blada jak ściana, nie spuszcza wzroku z wujka, który puszcza jej oczko - Witaj, słodka Vivienne. Jak zwykle twój wygląd zapiera mi dech w piersi. Prawda, panowie? Piękna kobieta - cmoka ustami, czym natychmiast mnie wkurwia.
- Daruj sobie, Henry! To moja narzeczona, do kurwy nędzy! - podnoszę głos, w salonie zapada cisza i nagle dzieje się coś, czego w życiu bym się nie spodziewał. Vi wpada w dziwną panikę, jej ciało drży, a nogi uginaną się pod ciężarem jej ciała. Przytrzymuję ją, dociskam do siebie i chwytam brodę w palce. Patrzy na mnie, ale mam wrażenie, że wcale jej tutaj nie ma. Myślami jest daleko stąd - Kochanie, spokojnie - szepczę cicho, opieram jej głowę na mojej piersi i próbuję uspokoić - Nie bój się, on nie zrobi ci krzywdy. Przysięgam na wszystko - dopiero teraz czuję, jak gwałtownie wciąga powietrze do płuc i słyszę cichutki szloch. Nie ukrywam, jestem zaskoczony jej reakcją, chociaż nie powinienem. Henry próbował ją udusić i o mały włos, a udałoby mu się to. Na dodatek wydał na nią zlecenie, a płatny zabójca prawie pozbawił ją życia. Ma prawo odczuwać przed nim strach, chociaż jest bardzo odważną i waleczną dziewczyną - Ciii.
- Och, tylko nie mów, że się mnie boisz, Vivienne? Ty? Nie żartuj, złotko. Przecież jesteś twardą laską!
- Zamilcz, wujku - Thomas mruży oczy, wręcz mordując go spojrzeniem - Zrobiłeś swoje, przekroczyłeś wszelkie granice i śmiesz mówić takie rzeczy? To dziewczyna mojego brata, okaż jej szacunek!
- Och, daruj sobie. Ona ma wszystko w dupie - Henry wzrusza ramionami, nalewa sobie drinka i siada na kanapie, zakładając nogę na nogę - Pyskowała mi, jakby miała do tego pierdolone prawo. Mylę się?
- Mylisz. Vivienne może to robić, a ty musisz to zaakceptować. Masz o wiele więcej grzechów na sumieniu niż ona. Wydałeś zlecenie, czego nie wolno było ci zrobić. Masz je zdjąć natychmiast. Zrozumiano?

- Jesteś głupi, Thomas. Gdybym naprawdę chciał ją zabić, już dawno by nie żyła. A żyje, czyż nie?
- Więc o to ci kurwa chodzi, huh? - syczę przez zęby, a moja cierpliwość wisi na włosku - Czego chcesz?
- To bardzo proste, bratanku. Chcę jej - kiwa głową na wtuloną we mnie Vivienne, a jej ciałem wstrząsa dreszcz - Przez nią moja narzeczona dała nogę, więc mi ją zastąpi. Dopiero wtedy pozwolę jej żyć.
- Zapomniałeś, że nie ty tutaj rządzisz, a twoje prawa są gówno warte - Thomas wkracza do akcji. Po cichu liczę, że da mu popalić - Vivi jest pod ochroną, nie możesz wyrządzić jej krzywdy. Znasz konsekwencje.
- Owszem, znam. Sęk w tym, że ona nie ma żadnej ochrony. Nie należy do naszej rodziny - Henry uśmiecha się dumny z siebie, a ja czuję na sobie spojrzenia pozostałych. Bez słów przekazują mi, abym na temat ślubu milczał jak grób - Jak sam widzisz, twoja narzeczona niebawem będzie moją narzeczoną - unosi szklaneczkę z drinkiem, wznosi toast i wypija duszkiem - Wierz mi, nie mogę się już doczekać.






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro