Rozdział 46

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Jay POV:

Mam dziwne wrażenie, że Henry'emu kompletnie poprzewracało się w głowie, a to, co mówi, nie ma najmniejszego sensu. Czy on naprawdę uważa, że może ot tak zabrać Vivienne i przywłaszczyć ją sobie
jak psa? Zapomniał, że to nie on tutaj rządzi, nie ma prawa wygadywać takich bzdur! Porąbało go?!
- Mam dość twojego gadania, Henry - Thomas podchodzi do niego i przyjmuje tę dobrze znaną mi postawę szefa. Jaka szkoda, że na wujku nie robi to żadnego wrażenia, jakby miał w nosie to, kto tutaj dowodzi - Zachowujesz się jak rozkapryszony gówniarz! Masz zdjąć zlecenie, to rozkaz, nie prośba. Zrozumiałeś?
- Poza tym chodzi plotka, że ponoć żenisz się z Anją - Jeremy unosi brew i posyła mu chytry uśmieszek.
- Owszem. Doskonale wiesz, jak to działa, bracie. Mogę mieć żonę i dziwkę, którą będę mógł posuwać.
- Jeszcze słowo, a przysięgam, że wpakuję ci w łeb cały magazynek! - syczę przez zęby, odrywam się od Vivienne i robię dwa kroki w jego stronę, zanim jej dłoń mnie nie powstrzymuje. Przekręcam głowę, wparuję się w nią, jednak jej oczy mówią wszystko. Wiem, że mam odpuścić. Tylko jak to kurwa zrobić?!
- Och, Jay! Ależ zrobiłeś się przez nią miękki - Henry chichocze rozbawiony, podnosi tyłek z kanapy i podchodzi do nas. Przechyla głowę, z ciekawością wpatruję się w Vivi, ale tym razem nie kurczy się pod wpływem jego spojrzenia, wręcz przeciwnie, dumnie unosi brodę i pokazuje mu swoją pewność siebie. Wróciła moja rybka - Nauczę ją zasad, które powinna znać już od dawna. Będzie chodzić jak w zegarku, skończy się pyskowanie, nieposłuszeństwo i samowolka. Kobieta ma być dla ciebie, a nie ty dla kobiety.
- Skończ, Henry! - Thomas traci cierpliwość i ja również - Nie mam zamiaru się z tobą cackać, dociera to do ciebie? Masz zaprzestać tego szaleństwa w trybie natychmiastowym. Inaczej będę zmuszony posunąć się dalej. Naprawdę chcesz stracić życie lub syna? Odbiorę ci go bez wahania, zastanów się nad tym.
- Nie waż się tknąć Caleba, jasne? - mruży oczy, zwija dłonie w pięści i morduje mojego brata spojrzeniem. Lepiej, żeby nie odważył się podnieść na niego ręki, inaczej marnie skończy już teraz - To mój syn, jest poza zasięgiem. To, co robię, nie ma z nim nic wspólnego. To jeszcze dziecko, do kurwy nędzy!
- Daruj sobie, twoja gadka na mnie nie działa. Doskonale znasz zasady i nasze postępowanie. Rodzina ponad wszystko, prawda? Jeśli Vivienne spotka jakakolwiek krzywda, choćby za godzinę miała potknąć się i złamać nogę, obarczę za to winą ciebie. Nie mam pewności, czy to nie ty podstawisz jej haka.

- Chyba nieco cię ponosi, Thomas. Dlaczego lekceważysz to, że ta mała pomogła uciec Katherinie?
- Cóż, jak sam wspomniałeś wcześniej, Vivienne nie należy do naszej rodziny, tym samym nie mam prawa jej za to ukarać. To byłoby wbrew zasadom, czyż nie? A ja bardzo nie lubię ich łamać, wujku.
- Skoro nie jest w naszej rodzinie, moje zlecenie nadal jest aktualne. No chyba, że wróci ze mną do domu.
- Musiałbyś mnie najpierw zabić, aby ją zabrać - ochraniam ją własnym ciałem, Vivi opiera dłonie na moich plecach i zaciska kurtkę - Zacznij myśleć, Henry. Ta wojna może cię dużo kosztować, pomyśl o swoim synu.
- Nie ma dnia, żebym o nim nie myślał. Wyrośnie na porządnego członka mafii, który jeszcze będzie rządził - mam ochotę roześmiać się na głos, ponieważ do tego jest bardzo daleka droga - Znacie moje warunki.
- Gówniane, zapomniałeś dodać - Benjamin zabiera głos po raz pierwszy, wdycha ciężko i staje przed Henry'm - Uważałem cię za zajebistego gościa, bracie. Nie raz chlaliśmy razem, rwaliśmy dupy w klubie i świetnie się bawiliśmy. Jesteśmy rodziną, a ty stoisz tutaj i mówisz te wszystkie popierdolone rzeczy. Że Vivienne nie jest w naszej rodzinie, że chcesz ją dla siebie. Bla, bla, bla - udaje jego głos, a wuj Jeremy zaciska usta, aby nie wybuchnąć śmiechem. Benjamin jest starszy ode mnie zaledwie o cztery lata, jednak ma nieźle gadane - Weź się kurwa w garść, człowieku. Odważnie grozisz dziewczynie, która należy do syna bossa. Jeśli coś pójdzie nie tak, Thomas, uwielbiam cię stary i życzę ci jak najlepiej - mruga okiem i wali go dłonią w plecy, aż mój brat się krzywi - To właśnie Justin wskoczy na jego miejsce. Chyba ci to umknęło, prawda? - po tych słowach stojąca za mną Vivi wbija paznokcie w moje plecy. Jasna cholera, nigdy jej o tym nie wspominałem, jednak jeśli cokolwiek przydarzy się Thomasowi, będę zmuszony przejąć jego miejsce. Tak to działa i nieważne jest to, że poszedłem swoją drogą. Mafia może dopaść mnie jutro albo za piętnaście lat. Nie mogę zmienić swojego przeznaczenia - Nie szukaj sobie wrogów. Jay jest mściwy.
- Nie boję się go - Henry prycha z kpiną, podchodzi do barku i nalewa kolejnego drinka - Nie chcę żadnej wojny. Po prostu nie mogę podarować Vivienne tego, co zrobiła. To przez nią Katherina uciekła.
- Miałeś na nią wyjebane - Benjamin parska śmiechem i znudzony przewraca oczami - Nawet jej nie lubiłeś i dogryzałeś jej od czasów, kiedy była narzeczoną Justina. Nie ona cię obchodziła, ale to, co mogłeś osiągnąć dzięki niej. Więc poszukaj swojego rozumu, sprowadzać go na miejsce i skup się na Anji, skoro tak bardzo chcesz rządzić w Rosji. Nie ważne, którą siostrę poślubisz, ważne, że będzie nosić twoje nazwisko.
- Ale ja świetnie się bawię, braciszku - uśmiecha się szeroko, wychyla drinka i ponownie skupia wzrok na Vivienne, która przytula się do mojego ramienia - Ta dziewczyna jest odważna, czym szczerze mi zaimponowała. Nawet uciekła przed kulami Diego, który dorwał ją w pralni. Po co tam poszłaś, słodziutka?
- To nie jest twój interes, Henry - burczę pod nosem, ale nie chcę poruszać tego bolesnego tematu.
- Masz rację, Jay - macha ręka i puszcza jej oczko - Nasza rozmowa telefoniczna była interesująca, wiesz? - co, kurwa?! Kiedy rozmawiali?! - Miałem wrażenie, że wtedy było ci wszystko jedno. Zmieniłaś zdanie?
- Owszem. Doszłam do wniosku, że nie chcę zginąć akurat z twojej ręki. Nie dam ci tej satysfakcji.
- Ależ ty mi się podobasz, dziewczyno! - cmoka z zachwytem, a ja ledwo nad sobą panuję. Nie podoba mi się to, co mówi, a zdecydowanie się rozpędza - Masz cięty język, jesteś zbyt pyskata, ale masz w sobie coś, co cholerne mnie kręci. Chciałbym mieć kogoś takiego u swojego boku. Zmień narzeczonego.
- Przestań pieprzyć te bzdury, Henry! Jestem tutaj, to moja kobieta, a ty przekraczasz kolejną granicę!
- Justin - Vivi chwyta moją szczękę i siłą zmusza mnie, abym na nią spojrzał. Kiedy tylko nasze oczy się spotykają, posyła mi uroczy uśmiech i dotyka mojego policzka - Zachowaj spokój, dobrze? Ta gadka nie robi na mnie najmniejszego znaczenia. Kocham tylko ciebie - dotyka kciukiem moich ust, a ja gapię się na nią jak zaczarowany. Jak to możliwe, że potrafi uspokoić mnie jedynie dotykiem? - Wracamy do domu?

- Tak - układam dłoń na jej głowie, przytulam ją do siebie i całuję w czoło - Jeśli to wszystko, my się zmywamy. Liczę na to, że weźmiesz do serca dzisiejsze słowa i anulujesz to beznadziejne zlecenie.

- Kto to wie? Może anuluję, a może nie? - wzrusza ramionami, a na jego ustach gości chytry uśmieszek.

- Uciekajcie, ja jeszcze wezmę Henry'ego na rozmowę - Thomas mówi poważnie, a wujek wzdycha ciężko.

- Do zobaczenia, cukiereczku. Jestem pewny, że niebawem znowu się spotkamy. Może sam na sam?

- Nie boję się ciebie, Henry - Vi odważnie do niego podchodzi, unosi głowę i patrzy mu w oczy. Doskonale widzę zachwyt wuja, który oblizuje usta i nie odrywa od niej wzroku. Nigdy nie sądziłem, że będę czuł zagrożenie właśnie z jego strony. To on nauczył mnie podrywu i pokazał, jak być pewnym siebie, a teraz najchętniej gwizdnąłby mi narzeczoną! - Nie chcę z tobą walczyć, ponieważ jesteś wujkiem Justina. Wolałabym, żebyśmy żyli w zgodzie i spotykali się od czasu do czasu na pysznej szarlotce Dorothy.
- Kusząca propozycja, Vivienne. Przemyślę ją - chwyta jej dłoń, przysuwa do ust i składa na wierzchu pocałunek, przez cały czas patrząc jej w oczy - Uważaj na siebie, kruszyno. Byłoby szkoda tak ślicznej buźki - mruga okiem, odsuwa się i spogląda na mnie - Dbaj o nią, bratanku. Jest młoda, ale niesamowita.

- Wiem o tym - chwytam jej ramię i przysuwam do siebie - Zbieramy się. Mamo, zadzwonię do ciebie.
- Jasne, odprowadzę was - żegnamy się z resztą, Vivienne ponownie jest wyściskana, a Banjamin czochra jej włosy, jak dobremu kumplowi - Oby Henry się opamiętał, inaczej Thomas naprawdę się zdenerwuje - mama przewraca oczami, przytula mnie do siebie i cmoka w policzek - Wszystko na sobotę będzie gotowe, o nic się nie martwcie. Nikt nie zakłóci ceremonii, ale Henry nie może się o niej dowiedzieć - Vivi marszczy brwi i niepewnie zerka na mnie - Nie będziemy ryzykować. Nie mamy pewności, czy przypadkiem coś głupiego nie przyjdzie mu do głowy. Brakowałoby tego, gdyby próbował przeszkodzić, a to w jego stylu.
- Nie dopuścimy do tego, mamo - uśmiecham się do niej, żegnamy się i opuszczamy jej posiadłość.

W samochodzie panuje dziwna cisza. Mam przeczucie, że Vivienne coś gryzie i tylko czekam, aż wreszcie mi o tym powie. A wiem, że to zrobi. Wierci się nerwowo i co rusz na mnie spogląda. Już ja ją znam.
- Rybko, jeśli chcesz mi coś powiedzieć, to powiedz. Coś cię gryzie, tak? Wyduś to z siebie wreszcie.
- Dlaczego nie wspomniałeś słowem o tym, że w każdej chwili możesz wskoczyć na miejsce Thomasa?
- Nie wiem, Vivi. Uznałem, że w tym momencie jest to mało ważne, skoro mój brat świetnie sobie radzi.
- Och, poważnie? To niebezpieczne zajęcie, coś może pójść nie tak i co? Wtedy ty będziesz szefem?
- Tak. W takich okolicznościach na miejsce wskakuje kolejne dziecko, a jak wiesz, zostałem tylko ja.
- Mój Boże, Justin! Jak mogłeś pominąć tak ważną informację, co? Tak czy siak, będziesz w mafii.
- Jestem w niej cały czas, tylko na ciut innych zasadach. Nie zmienię swojego przeznaczenia, kochanie. Urodziłem się w takiej rodzinie i chociaż tego nie chcę, to będzie się za mną ciągnąć. Nie zmienię tego.
- Więc przed ślubem w ogóle nie miałeś zamiaru mi o tym powiedzieć? Wiesz, jak bałam się tych zasad!
- Wiem, ale nie masz powodu. Przecież podpiszę oświadczenie, tak? Thomas będzie świadkiem, jak i kilka innych osób. Nawet jeśli wskoczę na jego miejsce, zasady nie będą cię obowiązywać. Nie obawiaj się.
- Obawiam się, Jay. Właśnie potwornie się obawiam. Ja chyba nie wiem, w co się do cholery pakuję.
- Było już tak dobrze, nie zaczynajmy tego od nowa, dobrze? Zapewniam cię, że po ślubie nic się nie zmieni, masz na to moje słowo. Nikt cię nie ruszy, będziesz bezpieczna. Nie rozumiesz, że moje nazwisko to władza, kotku? Będąc ze mną w związku, musisz się liczyć dosłownie ze wszystkim, wiesz? - zatrzymuję się na światłach, spoglądam w bok i wpatruję się w jej profil. Patrzy w dal, a jej oddech przyśpiesza - Mafia to potęga, ale im wyżej jesteś, tym więcej masz wrogów. To jak z dilowaniem towarem. Pojawia się zazdrość o pozycję, chęć namieszania, odebrania, zemsty. To naprawdę okrutny, niebezpieczny świat.
- I to, że będę Vivienne Morgan, nagle wszystkich odstraszy? Narobią w spodnie, bo będę twoją żoną?
- Właśnie tak - wbija we mnie te ciemne, zadziorne spojrzenie i prycha pod nosem - Nikt cię nie ruszy, bo wie, jakie będą czekać go konsekwencje. Nawet ludzie ze świata narkotyków trzymają się ode mnie z daleka. Mają świadomość, jakie mam plecy - mrugam okiem, chwytam w palce jej brodę i całuję. Nie opiera się, wręcz przeciwnie, wsuwa palce w moje włosy, zaciska pięść i wpycha język w moje usta. Jasna cholera, uwielbiam to, jak na mnie działa. Wystarczy jej dotyk, a kompletnie wariuję! - Kocham cię, Vivi.
- Wiem, Jay. A ja kocham ciebie - dyszy w moje usta, prześlizguje językiem po wardze i odsuwa się.


Wieczorem, po odprężającej, długiej kąpieli siadamy w salonie, włączamy film i delektujemy się pysznym winem. Dopiero teraz do głowy wpada mi pewna myśl, którą obawiam się powiedzieć na głos. Ślub zbliża się wielkimi krokami, to najważniejsze wydarzenie w życiu dwójki ludzi, więc to istotne, aby obecni byli najbliżsi. Nie mam pewności, jak zareaguje Vivienne, ale zapewne nie będzie zadowolona.
- Wiesz... - zaczynam niepewnie, Vi przekręca głowę i wpycha do ust chipsa - Tak sobie pomyślałem - chrząkam, drapię się w kark, a ona unosi brew. Zaciekawiłem ją - Zaprosisz na ślub mamę oraz siostrę?
- C-co? - jąka się, odkładam paczkę i ociera usta chusteczką - Zaskoczyłeś mnie. Nie myślałam o tym.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Powinnaś to zrobić, skarbie. To twoja matka oraz siostra, najważniejsze i najbliższe osoby w twoim życiu. Nie ważne, co było dawniej, ważne jest to, co jest teraz. Zaproś je.
- Sama nie wiem - wtula się we mnie, wsuwa dłoń pod koszulkę i sunie opuszką palca po moim brzuchu, bawiąc się krótkimi włoskami pod pępkiem - Mama bardzo mnie zraniła, odpychając od siebie i chyba nadal sobie z tym nie poradziłam. Tak bardzo pragnęłam, żeby mnie kochała, była ze mnie dumna, ale ona widziała tylko ojca - w jej głosie wyczuwam ogromny smutek, aż coś ściska mnie za serce. Przekręcam się na bok, odgarniam włosy z jej twarzy i patrzę w oczy - Nie wiem, czy ponownie chcę ją mieć w swoim życiu - zamyka oczy, wtula się w moją dłoń i oddycha głęboko. Moja mała, zagubiona dziewczynka.
- Rozumiem to, naprawdę. Jednak czasami warto się przełamać i dać komuś drugą szansę. Moi rodzice też wiele razy dawali dupy, uwierz mi - Vi uchyla powieki i wpatruje się we mnie z ciekawością - Ojciec był bardzo surowy, nie uznawał sprzeciwu i nieposłuszeństwa, a ja byłem tylko dzieckiem, które lubiło psocić. Wiele razy dostawałem paskiem po dupie, aż nauczyłem się odpowiednio zachowywać. Nie myśl, że nie brakowało mi tych chwil, w których graliśmy w piłkę, łowiliśmy ryby czy naprawialiśmy rower, upaprani smarem. Ojciec był bossem, rządził Chicago i nie miał czasu na zabawy z dziećmi. Jedyną osobą, którą przytulał, była moja siostra. Uwielbiał ją - uśmiecham się na myśl o jej błękitnych oczach i blond włosach. Przypominam sobie, kiedy skończyła siedemnaście lat, wyznała mi, że się zakochała. Nie mogła powiedzieć tego ojcu, ponieważ wpadłby w szał i zapewne zakazałby jej się spotykać z tym chłopakiem. Kobiety w mafii miały naprawdę przejebane - Mimo wszystko kochałem go, bez względu na to, jak mnie traktował.
- Więc co mam zrobić? Zaprosić ją na ślub i zachowywać się tak, jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło?
- Powinnaś z nią porozmawiać, kiedy już będziesz na to gotowa. Na ślubie i tak będziesz rozchwytywana wśród moich wujków oraz kuzynów, zapewniam cię. Nie wiem, czy w ogóle się do ciebie dostanę.
- Jestem pewna, że znajdziesz jakiś sposób - przygryza wargę, zmienia pozycję i siada na mnie. Jednym ruchem pozbywa się swojej koszulki i pomaga mi zdjąć własną - Chcę wyjechać, Jay. Gdzieś daleko.
- Wyjedziemy, rybko. W poniedziałek rano mamy zarezerwowany lot. Zabieram cię stąd na długie, cudowne, namiętne dwa tygodnie - odpina stanik, patrząc mi w oczy, a mój kutas zaczyna boleśnie pulsować. Kocham jej cycki - I co mam z tobą zrobić, hmm? - mruczę pod nosem, ściskam sutki, a z ust Vi ucieka seksowny jęk, który szturmem rozlewa w moim ciele podniecenie - Jesteś niegrzeczną dziewczynką.
- Wiem, a ty to uwielbiasz - ależ cwana z niej bestia! Tak dobrze mnie zna - Chcę się z tobą pieprzyć, mocno i ostro - kurwa mać! Zasycha mi w gardle, gapię się na nią zszokowany, jednak potwornie mnie zaskoczyła! Co w nią wstąpiło?! - Tak jak wtedy, kiedy się poznaliśmy, pamiętasz? W klubie, przy drzwiach twojej sypialni, kiedy mnie związałeś i znęcałeś się nade mną - chwytam ją w talii, zrywam się z kanapy i wchodzę na górę. Skoro tego chce, mam zamiar jej to dać! - Podnieciłam się, kocie? - szepcze seksownie, muska linię mojej szczęki, co sprawia, że ledwo dochodzę do sypialni i rzucam ją na łóżko - Powiedz mi.
- Jakbyś tego nie wiedziała - przewracam oczami, zsuwam z niej spodnie, majki i podziwiam piękne ciało, które mam przed sobą - Chciałaś ostro, tak? Proszę bardzo - podchodzę do szafy, wyjmuję znajome sznurki oraz klamerki na sutki. Vi podnosi się, opiera na kolanach i czeka na mój ruch. Szybko oplatam sznurkami jej ciało, a klamerki zapinam na sutkach - Pięknie wyglądasz - podsuwam palce pod jej brodę, patrzy na mnie z dołu, a jej wzrok przepełnia pożądanie. Patrzy na mnie jak wygłodniałe zwierzę gotowe do skoku, spychając mnie na skraj. Jest niesamowita - Uklęknij na podłodze - wydaję rozkaz, który spełnia bez wahania. Pozbywam się dresowych spodni, biorę penisa do ręki i przysuwam do jej ust. Droczy się ze mną, nie uchyla ich i uśmiecha się zadziornie - No dalej, otwórz dla mnie te słodkie, pyskate usteczka. Od tego zaczniemy zabawę - nie byłaby sobą, gdyby mnie posłuchała. Zaciska usta, dając mi tym znak, że nie mam nad nią kontroli - Och, ty diablico - prycham rozbawiony, chwytam łańcuszek i pociągam mocno. Krzyk przecina ciszę, wpycham się w jej usta i uciszam - Sama tego chciałaś - wsuwam palce w jej włosy, dociskam ją do siebie mocniej i zamykam oczy, oddając się zniewalającej przyjemności.



*****



Vi POV:
Trzy dni minęły jak mrugnięcie okiem, a sobota przyszła szybciej, niżbym się spodziewała. Zanim się obejrzałam, stałam przed lustrem, wygładzając materiał sukni ślubnej, która została dostarczona z samego rana. Poprawki wyszły idealnie. Suknia przylegała do ciała, została odrobinę skrócona, a koronka, której sobie zażyczyłam doszyta. Wyglądałam jak księżniczka, chociaż krój na to nie wskazywał. Podobałam się sobie i wciąż nie dowierzałam, że naprawdę wybrałam biel. Nie lubię nudy, stereotypów, a mimo to posłuchałam Justina i spełniłam jego prośbę. Miałam ogromną chęć wybrać czerń, wprowadzić trochę pikanterii i zszokować gości. Cóż, mój przyszły mąż popsuł mi plany, a ja ten jeden, jedyny raz nie chciałam robić mu na złość. W końcu to nasz dzień. Powinien być wyjątkowy dla nas obojgu.
- O.mój.Boże! - moje rozmyślenia przerywa wchodząca do pokoju Ellie. Jej spojrzenie jest rozmarzone, a w oczach dostrzegam łzy - Wyglądasz oszałamiająco, Vivienne! Ta suknia jest stworzona dla ciebie.
- Dziękuję, siostrzyczko - uśmiecham się nieco zawstydzona i skupiam uwagę na bukiecie z czerwonych róż, który stoi tuż obok mnie. To dekoratorka zaproponowała, aby był kolorem przewodnim. Justin bardzo lubił mnie w czerwieni, więc ponownie uległam - Chyba się stresuję, wiesz? Ledwo mogę oddychać.
- Doskonale cię rozumiem. Ślub to ważne wydarzenie, a ty jesteś taka młoda. Przemyślałaś to dobrze?
- Mhm - odwracam się w jej stronę i głośno wypuszczam powietrze - To trochę skomplikowane, ale kocham Justina. Jest pierwszym mężczyzną, którego obdarzyłam uczuciem. Justin jest wspaniały i dobry.
- Gotowa? - do pokoju wpada Tinny, a na widok Ellie przystaje w miejscu - Och, nie chciałam przeszkadzać, ale czas nas goni, Vi. Samochód czeka przed domem, tak więc raz-dwa, kochana! Zbieraj tyłeczek!
- Okej, lećmy z tym koksem - chwytam bukiet, ostatni raz spoglądam na swoje odbicie i próbuję opanować szalejące w piersi serce. Jeszcze kilka chwil, a nie będę Viviennie Rodriquez. Będę Vivienne Morgan.


Droga do kościoła zajmuje nam dwanaście minut. Przez cały czas towarzyszy mi ochrona, która czuwa nad moim bezpieczeństwem. Nie mieliśmy pewności, czy Henry nie pojawi się znikąd i nie postanowi wbić mi kulki w łeb, a Justin za nic w świecie nie chciał ryzykować. Mimo tego, iż jego wuj od rozmowy w domu Dorothy nie odezwał się do nikogo, lepiej dmuchać na zimne. Poza najbliższymi osobami w kościele nie będzie nikogo więcej. Dorothy idealnie obmyśliła całą akcję. Zaprosiła mnóstwo osób, bo około dwustu pięćdziesięciu, w tym moją mamę oraz siostrę, jednak zaznaczyła, iż to przyjęcie niespodzianka. Tak naprawdę nikt nie wiedział, że wejdziemy do jej ogrodu jako małżeństwo i tak miało pozostać aż do ceremonii w kościele. Do Henry'ego nie mogły dotrzeć żadne plotki, inaczej mógłby przeszkodzić w naszym ślubie. O ile teraz ma wolną rękę i może zrobić ze mną to, na co ma ochotę, tak po ślubie nie może nic. Albo sam zginie, albo straci jedynego syna, na którym bardzo mu zależy. Wybór należał tylko do niego.


Kiedy tylko przekraczam próg kościoła, stres uderza we mnie niczym huragan, zmiatając mój spokój i opanowanie. Jestem kłębkiem nerwów, moje dłonie zaczynają się pocić, a ciało drżeć. Za cholerę nie mogę opanować zdenerwowania i przeczucia, że mimo wszystko wydarzy się coś złego. Coś, co przekreśli ten piękny dzień i moje szczęście. Skoro zgodziłam się na ten ślub, chciałam, aby naprawdę był niesamowity.
- Gotowa? - przede mną wyrasta Dante, który posyła mi pokrzepiający uśmiech. Mimo tego, że wcale nie podobał mu się pomysł ze ślubem, rozumiał, że moje bezpieczeństwo jest na pierwszym miejscu - Jesteś blada jak ściana, dziecinko - marszczy brwi, układa dłonie na moich ramionach i pociera - Co jest?

- Sama nie wiem. Mam dziwne przeczucie, że wszystko szlag trafi, wiesz? J-ja, boję się, Dante. J-ja...
- Ciii - przytula mnie do siebie, głaszcze po plecach i uspokaja. Zamykam oczy, oddycham kilka razy, a jego dotyk to bezpieczna przystań, w której zawsze mogę się schować - Nic się nie wydarzy, nie masz powodu do obaw. Justin zatrudnił tyle ochrony, że mogłaby pomieścić nasz magazyn, a zmieściłby ze dwieście chłopa - odchyla się, mruga okiem, a ja chichoczę - Wyglądasz oszałamiająco. Zasługujesz na szczęście.
- Och, Dante. Jeszcze słowo, a się rozbeczę - wachluję twarz i próbuję odgonić napływające do oczu łzy.

- Okej, zamykam się - przesuwa palcami po ustach, na znak milczenia. Podaje mi ramię, wsuwam pod nie dłoń i biorę się w garść. Jako, że nie miałam ojca, to właśnie Dante prowadzi mnie do ołtarza. Właściwie pełnił wiele ról w moim życiu i gdyby nie on, pewnie teraz nie byłoby mnie na tym świecie - Justin zaraz zniesie jajko, więc lepiej, żebyś nie rozmyśliła się przed ołtarzem. Jestem pewny, że padłby trupem.

- Dante! - karcę go spojrzeniem, zaciska usta ze śmiechu i niewinnie wzrusza ramionami - Jesteś jak dziecko, przysięgam - burczę pod nosem, a w kościele rozbrzmiewa spokojna, kojąca melodia. Ruszamy bardzo powoli, stawiam krok za krokiem z wbitym w podłogę wzrokiem. A więc czas powiedzieć "tak".





***************************************

Hejo!

Chcecie jakiś weekend może? :)

Jeśli tak, z którym opowiadaniem?

Buziam!

Kasia

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro