Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Uchylam powieki, mrugam kilka razy, jednak wszędzie panuje ciemność. Nie widzę dosłownie nic, nie wiem, gdzie się znajduję, a kiedy nieco się rozbudzam uderza we mnie potworny ból głowy. Krzywię się, przykładam dłoń do czoła i siadam. Śliski materiał zsuwa się z mojego ciała, przez co orientuję się, że jestem naga. Przysuwam kolana do piersi i próbuję przypomnieć sobie cokolwiek, ale idzie mi to jak krew z nosa. Jasna cholera, aż tyle wypiłam?! Rzadko urywa mi się film, w tym przypadku musiało to nastąpić, skoro mam dziurę w pamięci. Co się wydarzyło? Były kręgle, potem klub, kilka drinków, nasz seksowny taniec i... kurwa, seks! Serce podskakuje mi w piersi, a ciepło spływa między nogi. Przypominam sobie to obezwładniające uczucie, kiedy rozpadałam się pod jego ciałem. Przysięgam, że nigdy nie przeżyłam czegoś tak szalonego, zmysłowego. Seks z Justinem ogromnie różni się od seksu z Joshem i wcale nie chcę obrażać mojego przyjaciela, ale Justin ma zupełnie inny styl. Jest pewny siebie, męski, tak cholernie podniecający! Mimo tego, iż nie był wobec mnie zbyt delikatny, jak Josh za każdym razem, doprowadzał mnie do czerwoności. Moje ciało całkowicie mu się poddało, chciało więcej i muszę przyznać, że niczego nie żałuję. Bo jakże bym mogła? To tylko seks. Jay zdobył to, na czym zapewne mu zależało i nasz kontakt się urwie. Wątpię, aby interesowało go coś więcej. W końcu to facet, a faceci uwielbiają zdobywać.
Opuszczam łóżko, zapalam lampkę przy łóżku i rozglądam się. Jestem zaskoczona, ponieważ za cholerę nie rozpoznaję pokoju. W dodatku obok mnie śpi Justin, a jego odkryty tors ukazuje mnóstwo tatuaży. Przełykam ślinę, bo oprócz seksu w klubie nic nie pamiętam. Skoro jestem naga, czy był i drugi raz?


Wchodzę do domu pięć minut po piątej rano. Kac morderca nie ma dla mnie litości, jest mi zimno, jestem zmarnowana jak to po całej zakrapianej nocce i marzę o własnym łóżku. Liczę na to, że nie natknę się na nikogo, niestety życie kopie mnie w dupę. W salonie przed laptopem siedzi Rockstar i kiedy tylko mnie widzi, posyła mi chytry uśmieszek. Kto jak kto, ale on nigdy się do mnie nie przypierdalał.

- Hej, mała. Niezła pora na powrót do domu, co? - mruga okiem, siadam obok niego i zsuwam szpilki.
- Nic nie mów, moja głowa to tykająca bomba z opóźnionym zapłonem. Zaraz mi ją wywali, przysięgam!
- Wyglądasz jak po całonocnej balandze. Czyżby imprezowanie z Jay'em było aż tak bardzo udane?
- Było, Jacob, ale potem nieco się skomplikowało. Wypiłam za dużo i urwał mi się pieprzony film.
- Zdarza się, nie pierwszy i nie ostatni raz, Vi. Mam tylko nadzieję, że nie narobiłaś głupot, co?
- Głupot? - marszczę brwi i patrzę na niego zdezorientowana - Co masz przez to na myśli, przyjacielu?
- Nie wiem. Coś, czego będziesz żałować? - och, czyżby się domyślał? - Nie osądzam cię, to twoje życie i masz prawo robić z nim to, co zechcesz. Wiedz jedynie, że martwimy się o ciebie. Jesteśmy rodziną.
- Naprawdę? - pytam smutno, opieram łokcie na kolanach i chowam twarz w dłoniach - Po wczorajszej rozmowie poczułam się poza tą rodziną, jakbym była panienką, którą można odstawić po zrobieniu swojej roboty. Zabolało mnie wasze knucie z Zaynem. Dante mówił, że nie chce z nim robić interesów.
- Bo nie chciał, Vi. Po prostu ta dostawa z Japonii jest ogromna, a nas jest tylko siódemka, tak? Nie poradzimy sobie sami, potrzebujemy sojusznika. Zayn ma ekipę, możliwości. Jesteś na niego cięta, co?
- Sama nie wiem, po prostu zirytował mnie fakt, że nie było mnie na tym spotkaniu, pominęliście mnie, jakbym nie należała do grupy. I jeszcze ten cholerny James i jego pieprzenie. Mam go serdecznie dość.
- Wiem, jak każdy z nas. Wierz mi. Dante rozmawiał z nim wczoraj i prosił go, aby wreszcie się ogarnął. Uparty z niego skurczybyk, ale przyjdzie taki dzień w którym poczuje się chujowo i przeprosi cię.
- Jeśli naprawdę do tego dojdzie, to podepnę to pod pieprzony cud, w który oczywiście nie wierzę.
- Mówią, że cuda się zdarzają - mruga okiem, przyciąga mnie do siebie i całuje w czoło - Kocham cię, Vi. Od samego początku uważam cię za swoją siostrę i to się nigdy nie zmieni. Możesz na mnie liczyć.
- A ja kocham ciebie, Jacob. Dziękuję ci za te słowa - zamykam oczy i mocniej się w niego wtulam.


Budzą mnie krzyki. Gwałtownie otwieram oczy, nasłuchuję i rozpoznaję głosy chłopców oraz... Justina? Nie, to niemożliwe. Co on by tutaj robił? Nie mam szansy dłużej nad tym rozmyślać, bo po domu roznosi się odgłos strzału. Kurwa! Zrywam się z łóżka, zbiegam na dół i staję na środku. Mój oddech szaleje, łeb mi pęka, a przede mną stoi moja szóstka plus pieprzony Zayn i Justin. Jasna cholera, co to ma być?!

- Co tu się dzieje? - odgarniam włosy i zawieszam wzrok na broni, którą w dłoni trzyma James.
- Co on ci zrobił, huh?! - wrzeszczy niemiłosiernie, a moja głowa natychmiast na to reaguje. Ouć!
- Boże, ciszej! - krzywię się, masuję skronie i próbuję pozbyć się bólu - Kto co mi zrobił? Możesz jaśniej?
- On! - celuje bronią w Justina, płonie ze złości, ale nic z tego nie rozumiem. Przekręcam głowę, spoglądam na Jay'a, który wygląda poważnie jak diabli i zaciska dłonie w pięści. Wow! Chyba pierwszy raz widzę go w takim stanie - Przylazł tutaj i owiadczył, że musi się z tobą zobaczyć, bo, cytuję; "wczorajszy wieczór nie poszedł tak, jak powinien". Mów, co ci zrobił, Vi. Nie waż się ściemniać, rozumiesz?
- Justin nic mi nie zrobił - marszczę czoło i przenoszę wzrok na Jamesa. Dlaczego to właśnie on jest tak wkurwiony, skoro mnie nienawidzi? Czy to nie dziwne? - Poszliśmy na kręgle, świetnie się bawiliśmy, a potem zabalowaliśmy w jego klubie - zapada dziwna cisza, nikt nie mówi ani słowa, a spojrzenia wlepione są we mnie - No co tak patrzycie? Nie mam pojęcia, o co tutaj chodzi, okej? Justin? - zakładam ręce na piersiach, unoszę brew i patrzę mu w oczy - Możesz wyjaśnić nam sytuację? Co poszło nie tak, hmm?
- Uciekłaś - mówi ostro i morduje mnie spojrzeniem. Cholera, i o to tyle szumu? - Dlaczego nie zostałaś, rybko? Obudziłem się, a ciebie nie było. Powinnaś była zostać, dlaczego więc wolałaś ucieczkę?
- Hej, chwila kurwa! Jak to obudziłeś się, a jej nie było? Tylko nie mów, że ją kurwa przeleciałeś, stary?!
- Nie? Po prostu przytulaliśmy się w moim łóżku, kuzynie - przewraca oczami, czym się zdradza. Bosko!
- Wskoczyłaś mu do łóżka? - James pyta z niedowierzaniem i gapi się na mnie, jakby zobaczył ducha.
- Nie musisz odpowiadać na to pytanie, Vi - Dante przejmuje pałeczkę, podchodzi do mnie i przytula do siebie - To twoja sprawa, James nie ma prawa się wtrącać - obejmuję go, opieram głowę na jego torsie i zamykam oczy. Dlaczego czuję się winna? Nie zrobiłam nic złego! - Wróć do łóżka, dobrze? Dopiero ósma.
- Musimy porozmawiać - Jay nie daje za wygraną, mija chłopców, podchodzi do nas i uwalnia mnie z objęć Dantego - Nie martw się, nie zrobiłem jej nic złego, ani nie mam takiego zamiaru. Mój kuzyn jak zawsze jest w gorącej wodzie kąpany, a ponoć tak bardzo nienawidzi Vivienne - prycha z kpiną, ciągnie mnie na górę i pozwala, abym poprowadziła go do swojego pokoju. Dopiero teraz dociera do mnie, że muszę wyglądać jak gówno! Rozczochrane włosy, zapewne resztki makijażu na twarzy i piżama w fioletowe słonie. Idealny widok - Więc, odpowiesz na moje pytanie? - stoję przed nim, bawię się palcami i wbijam wzrok w bose stopy. Cóż mam mu powiedzieć? Po prostu wyszłam i tyle - Vi, spójrz mi w oczy i powiedz.
- Nie wiem, Justin - unoszę głowę i nieśmiało patrzę mu w oczy. Wygląda normalnie, a po złości nie ma śladu - Uznałam, że powinnam pójść skoro impreza się skończyła. Nie myślałam nad tym, co robię.
- Liczyłem na miłą pobudkę obok twojego ciepłego ciała - przyciąga mnie do siebie, a drugą dłoń układa na moim policzku. Wstrzymuję oddech, kiedy jest tak blisko mnie - Żałujesz tego, co się wydarzyło?
- N-nie - jąkam się, a jego cudowny zapach odurza mnie całkowicie - Obudziłam się naga w twoim domu.
- Owszem. Skończyliśmy imprezę w klubie, a potem przenieśliśmy się do mnie. Dlaczego cię to dziwi?
- Ponieważ od wyjścia z klubu nic nie pamiętam - zagryzam wargę, a Jay robi się czerwony ze złości.
- Mówisz poważnie? - niewinnie wzruszam ramionami i uśmiecham się lekko, aby załagodzić sytuację - Kurwa, więc pieprzyłem cię we własnym łóżku, a ty tego nie pamiętasz? - jasna cholera, więc był drugi raz!
- Przepraszam, urywał mi się film. Nie martw się, jest okej - pocieram jego ramiona i całuje w brodę.
- Doprowadzasz mnie do obłędu, wiesz? - przesuwa kciukiem po mojej wardze i wpatruje się w nią intensywnie - Podobasz mi się, rybko. Jesteś zadziorna, pyskata, piękna. Chcę cię mieć tylko dla siebie.
- Przykro mi, kochanie, to nie jest możliwe - marszczy brwi, a widok jego dezorientacji jest rozbrajająco słodki - Jestem kobietą, która należy tylko i wyłącznie do siebie. Mieliśmy świetny seks, ale nie oczekuj, że będę po tym za tobą biegać jak merdający ze szczęścia piesek - zagryzam wargę, sunę opuszką palca po jego ramieniu czym wywołuję na jego ciele gęsią skórę. A co ci dopiero! - Dziwię się, że tutaj jesteś.
- Czyżby? - mruży oczy i wzmacnia uścisk na moich plecach - Sądziłaś, że po seksie się odczepię?
- Właściwie to tak. Faceci przeważnie tak robią, prawda? Zdobędą to, co chcą i machają na pożegnanie.
- Nie jestem jak wszyscy faceci, rybko. Jestem jeden na milion, tak samo jak ty. Takie kobiety to prawdziwy skarb, a ja o ten skarb zawalczę. Jeszcze będziesz moja, zobaczysz. Będę walczył jak lew.
- Oczekujesz, że się w tobie zakocham? - zarzucam dłonie na jego szyję, uśmiecham się szeroko, a wyraz jego twarzy jest wystarczającą odpowiedzią - Ja się nie zakochuję, Jay. Mogę się z tobą pieprzyć, ale na tym koniec bajki - prycha rozbawiony, wsuwam palce w moje włosy i przypiera mnie do ściany.
- Skoro tak, pieprz się ze mną. Teraz - sunie nosem po mojej szyi, zamykam oczy, a moje zdradzieckie ciało już mu się poddaje. Rozbudza podniecenie, które ledwo zdążyło ostygnąć po gorącej nocy, którą mi zafundował. Niestety w domu są chłopcy, a moment jest fatalny - Spięłaś się. Nie masz ochoty?
- Nie o to chodzi, w domu są moi przyjaciele - odrywam się od niego niechętnie, naciągam niżej koszulkę i dopiero teraz się zawstydzam - Muszę zachowywać się grzecznie, Jay. Nie sprowadzaj mnie na złą drogę.
- Och, słodziutka. Oboje kroczymy tą drogą od bardzo dawna. A we dwoje będziemy bardzo niegrzeczni, zapewniam - puszcza mi oczko, jednym ruchem zsuwa ramiączka mojej koszulki i bierze w dłonie moje cycki - Zwariowałem dla tych przebitych sutków, wiesz? - szepcze zmysłowo, rzuca mnie na łóżko i opada na mnie. Jego jeansy drażnią wrażliwą skórę na udach, a język nieśpiesznie znęca się nad wrażliwymi guziczkami. Kocham to uczucie, kocham ten jego ciepły, nieco chropowaty język, który sprawia mi tyle przyjemności. Odchylam głowę, wypycham piersi w jego usta i zaciskam palce na jego włosach. Czuję ciepło w dole brzucha, spływa na sam dół i rozlewa się tym znajomym skurczem, które zwiastuje orgazm. Pieści jedynie moje piersi, a ja wiję się pod nim, szarpię za włosy i bezwstydnie jęczę, ledwo panując nad własnym ciałem - Doprowadzę cię do orgazmu w ten sposób. Spodoba ci się - dyszę ciężko, poruszam biodrami, a Jay rozchyla moje nogi i wygodnie mości się między nimi. Kurwa! Czuję jego podniecenie, które bezlitośnie wbija się we mnie przez jego jeansy i tak bardzo pragnę poczuć go w sobie! - Ależ jesteś ruchliwa, rybko. Twoje ciało tak łatwo mi się poddaje, czerpie przyjemność z mojego dotyku - przy każdym słowie jego oddech odbija się od moich sutków, co wręcz doprowadza mnie na skraj. Kiedy przygryza prawą brodawkę, a lewą ściska w palcach dochodzę. Napinam całe ciało, zagryzam wargę aby nie krzyknąć i nie zdradzić, co dzieje się właśnie w moim łóżku. Poruszam biodrami ocierając się o jego erekcję, czym przedłużam ten zajebisty, rozpieprzający moje ciało orgazm - Od wczoraj uwielbiam ten widok. Mógłbym godzinami patrzeć jak dochodzisz, kwiatuszku - uchylam powieki, moje policzki palą ciepłem, a Justin uśmiecha się i ogarnia kosmyk moich włosów z czoła - Bardzo ładnie, podobało ci się? - przytakuję, nie spuszczam z niego wzroku i wreszcie się rozluźniam - Mam ogromną ochotę w ciebie wejść, ale muszę się zmywać. Odbiorę to sobie, nie obawiaj się - cmoka mnie w czubek nosa, podnosi się i pociąga mnie za dłonie. Cholera, moje nogi są jak z waty - Do zobaczenia, rybko - ujmuje moją twarz w dłonie, patrzy mi w oczy jednak nie dzieje się nic więcej. Po prostu patrzy na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, marszczy brwi i wygląda tak, jakby właśnie się nad czymś zastanawiał - Taka piękna - cmoka ustami, uśmiecha się zniewalająco i wychodzi. Ot tak, zostawiając mnie zdezorientowaną i roztrzęsioną.


Po prysznicu, ogarnięciu się i przebraniu, wreszcie schodzę na dół. Dochodzi dziesiąta, chłopcy siedzą przy kuchennym stole i rozmawiają. Ku mojemu zaskoczeniu, Zayn nadal tutaj jest. Nie podoba mi się to.

- Czyżby do naszego zespołu dołączył kolejny mężczyzna? Musimy zmienić nazwę - przewracam oczami, wyjmuję miseczkę i wsypuję do środka czekoladowe płatki. Raz dwa podgrzewam mleko w mikrofalówce, zalewam je i siadam przy stole - Mogę? Czy przeszkadzam, a to jest kolejna narada za moimi plecami?
- Vi, proszę - Dante kręci głową i patrzy na mnie smutno. Kurwa! Wzdycham ciężko, bo robi mi się go żal - To nie jest narada, zaznajamiamy się z planem domu Ramosa. Też musisz to zrobić, zanim ruszymy.
- Nie, wcale nie muszę tego robić, ponieważ nigdzie się nie wybieram. Życzę wam powodzenia.
- Och, oto i ona. Pierdolona królowa dramatu - James spluwa z kpiną, nie zwracam na niego uwagi i wcinam płatki - Ponoć należysz do Seven, prawda? Teraz postanowiłaś się na nas wypiąć? Jak miło!
- I ty to mówisz? - unoszę głowę i posyłam mu najbardziej beznamiętne spojrzenie, na jakie mnie tylko stać - To właśnie ty gnębiłeś mnie przez sześć lat i co rusz wbijałeś w moje serce kolejną szpilkę. Powtarzałeś, że Seven nie jest dla mnie, traktowałeś jakbym była zbędna, niechciana, bezużyteczna. A jeszcze wczoraj wspomniałeś, że lepiej będzie, jeśli zostanę w domu. Skoro ja jestem królową dramatu, ty jesteś królem.
- Dajcie spokój, dobra? - do rozmowy włącza się Shot i karci nas spojrzeniem - Odkąd Vi do nas trafiła jest w drużynie i odwaliła kawał dobrej roboty, nie jeden raz cholerne ryzykując. Doceń to, James. Jest najmłodsza, ale sprytna, zaradna i mądra. Mam dość twojego pierdolenia, stary. Przekraczasz granicę.
- Zgadzam się - spoglądam na Josha, który uśmiecha się do mnie - Vi jest za dobra, aby spływało na nią takie gówno. Kocham ją jak siostrę, ciebie James jak brata, dlatego boli mnie to, co mówisz.
- Musimy trzymać się razem, bo nigdy nie wiadomo, co wydarzy się kolejnego dnia. Dlatego proponuję zgodzę, James. Vi nic ci nie zrobiła, jest w porządku, a ty rugasz ją na każdym kroku. Ile jeszcze?
- Och, daj spokój, Banger! Teraz nagle wszystkim zebrało wam się na obronę? Poradzi sobie sama.
- Owszem, radzi sobie sama, ale wcale nie musi. Ma nas, a jeśli nadal będziesz tak mielił jęzorem to przysięgam, nie wytrzymam i ci przypierdolę - zaciskam usta na słowa Jacoba. Jest ostatni do bitki.
- Jesteśmy rodziną, mała. Nigdy w to nie wątp, dobrze? - Dante siada obok mnie, przytula do siebie, a mi zbiera się na płacz. Nie należę do płaczliwych dziewczynek, jednak wzruszenie ściska mnie za serce i chce wycisnąć to słone ustrojstwo. Nie dam się, będę dzielna! - Głowa do góry! Wszystko w porządku, Vi?
- Tak, dziękuję - odchylam głowę, a Dante marszczy brwi na widok mojej twarzy. Zapewne wyglądam dość ckliwie, chyba nigdy mnie takiej nie widział - Byłam pewna, że Zayn zajmie moje miejsce.
- Nie obawiaj się, nie jestem dla ciebie żadnym zagrożeniem. Seven nie będzie miało nowego członka, ani nie zastaniesz zastąpiona. Jesteś jedyna w swoim rodzaju, Vivienne. Dante nigdy z ciebie nie zrezygnuje, ma szczęścia, mając u boku taką dziewczynę - o rany! Dlaczego mi to mówi? - Jestem tutaj tylko na pewien czas, ponieważ posiadam większy zespół. Musimy przygotować się do przejęcia dostawy, a przede wszystkim mamy niecały miesiąc na znalezienie tego pieprzonego medalionu. Na pewno jest w jego domu.
- Tsa! Jaka szkoda, że jego kurewski dom ma prawie pięćset metrów kwadratowych. To obłęd.
- Łatwo nie będzie, ale nie mamy innego wyjścia. To nasza ogromna szansa, musimy działać szybko.
- Damy sobie z tym radę, Dante. Jak nie my, to kto? - uśmiecham się do niego i przytulam do ramienia.


Po rozmowie z chłopakami wychodzę przed magazyn, podchodzę do barierki, która zabezpiecza rzekę i owijam się ramionami. Czuję w środku niesamowicie oczyszczającą ulgę, jakby spadł mi z barków ogromny ciężar. Tak dobrze było wyjaśnić sobie to, co siedziało mi w głowie od wczoraj. Może i James nadal będzie dla mnie wredny, ale z tym jestem sobie w stanie poradzić. Najważniejsze, że chłopcy mnie kochają.

- Wróbelku - Josh skrada się za mną, obejmuje i całuje w kark - Wszystko w porządku? Co jest, hmm?
- Nic. Po prostu stoję tutaj i myślę o tym, co się ostatnio działo. O pojawieniu się Zayna, moich wątpliwościach odnośnie Seven, o Justinie, który nagle zwrócił mi w głowie. Jesteś na mnie zły?
- Ja miałbym być na ciebie zły? - pyta zaskoczony, odwraca mnie w swoją stronę i unosi palcem moją głowę. Kocham tego chłopaka na swój własny, pokręcony sposób - Nigdy w życiu, Vi. Nasz układ był jasny, tak? Możesz się pieprzyć z kim chcesz, ja nie mam o to do ciebie żalu. Łączył nasz tylko seks.
- To prawda. Mimo wszystko nie sypiałam z nikim innym i teraz wydaje mi się to być trochę dziwne.
- Przywykniesz, a widać, że Justin tak szybko nie odpuści. Proszę cię tylko o to, abyś uważała, okej?
- Będę, wróbelku. Nie martw się - zarzucam dłonie na jego szyję, staję na palcach i opieram czoło o jego - Bałam się, że będziesz zły, a to zniszczy coś między nami. Cieszę się, że wszystko zostaje po staremu.
- Nie do końca po staremu - och! Odchylam się i patrzę na niego zdezorientowana - No wiesz, skoro spotykasz się z Justinem, na pewno nasz seks odpada, kochanie. Wątpię, aby chciał się tobą dzielić.
- Pieprzyć go, Josh. To ja decyduję z kim będę się bzykać, nie on. Chyba, że ty nie chcesz się dzielić.
- Nie jesteś moją własnością, Vi. Jesteś wolną kobietą, możesz robić to, co chcesz. Uwielbiam cię, wiesz?
- A ja uwielbiam ciebie, Tookie. Zawsze tak będzie, bez względu na wszystko. Jesteś wyjątkowy.
- Przestań już, to ty jesteś wyjątkowa - układam głowę na jego piersi i uśmiecham się szeroko.


Związuję włosy w kitkę, a dół zostawiam rozpuszczony. Wygładzam dopasowany, biały kombinezon i zacieśniam sznurówki, wyjątkowo dzisiaj, płaskich traperków. To nie jest odpowiednie miejsce na szpilki, poza tym muszę być skupiona i zwinna niczym pantera. Czas nas goni, akcja musi pójść sprawnie i bez problemów. Mimo to i tak biorę moją czerwoną, wyjątkową broń i wsuwam za szlufkę.

Kiedy schodzę na dół chłopcy są już gotowi. Zayn patrzy na mnie jak zahipnotyzowany, oblizuje usta i posyła mi chytry uśmieszek. Nie zwracam na niego większej uwagi, opuszczamy magazyn, wsiadamy do furgonetki i jedziemy w stronę domu człowieka, który jest przepustką do ogromnych pieniędzy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro