Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Dom Ramosa jest piękny i duży. Z zadbanym ogrodem, basenem, kortem tenisowym, a nawet lądowiskiem dla helikoptera. Nie ukrywam, przez lata nieźle obłowił się dzięki dragom. Jaka szkoda, że gryzie glebę.
- Okej, słuchajcie - Dante ustawia nas w rzędzie i wyjaśnia zasady, które i tak każdy z nas zna już na pamięć - Uważajcie na siebie, bądźcie ostrożni i miejcie oczy dookoła głowy. Trzymamy się razem w bezpiecznej odległości. Gdyby coś, krzyczeć do walkie-talkie. Czy wszystko jest dla was zrozumiałe?
- Tak, Dante! Siedzimy w tym od tylu lat, a ty za każdym razem powtarzasz tą samą regułkę. Wyluzuj.
- To nie jest zabawa, Shot! To poważna sprawa, w każdej chwili coś może się spierdolić. Wiesz o tym!
- Oczywiście, że wiem! Ile razy coś poszło nie tak? Z tysiąc! Wiemy, co mamy robić w takiej sytuacji.
- Cieszę się. To znaczy, że pracuję z odpowiednimi ludźmi - mruga okiem do chłopców, a mi posyła buziaka - Wchodzimy. Najpierw sprawdzamy dół, potem idziemy na górę. Oby udało nam się wyrobić do świtu - kiwa głową, Rockstar otwiera skrzyneczkę z alarmen i przecina odpowiednie kabelki, dzięki temu możemy wejść nie uruchamiając tego ustrojstwa. Kiedy tylko otwieramy drzwi przed naszymi oczami ukazuje się ogromny hol z prowadzącymi na górę schodami. Po lewej jest salon otwarty na kuchnię, po prawej rząd pokoi. Przestrzeń jest ogromna, świetnie zaprojektowana i robi naprawdę oszałamiające wrażenie - Po co mu tak wielki dom, skoro nie miał rodziny? - Dante przewraca oczami i skręca w lewo.
Wchodzę do kolejnego pokoju, rozglądam się i podziwiam wystrój. Jest ładnie, jasno, dziewczęco. Dopiero teraz myślę o tym, czy Ramos faktycznie nie miał rodziny, czy może robił wszystko, aby w naszym świecie ten fakt się nie rozniósł? Skoro był na dobrej pozycji zapewne miał sporo wrogów. A wrogowie, jeśli chcą osiągnąć swój cel posuwają się do paskudnych rzeczy. Nie hamuje ich dosłownie nic. Jeśli chcą dobrać się do czyjegoś tyłka, użyją jego rodziny, aby dopiąć swego. Nie rozumiałam takiego postępowania, ale wydaje mi się, że nie miałam pojęcia o wielu rzeczach, które działy się wokół mnie. To, co robiłam z chłopakami to nic specjalnego, przywykłam. Byłam twarda, bojowo nastawiona i nie okazywałam strachu. Nauczyłam się tego dzięki ojcu, który każdego dnia niszczył nam życie, wyzywał, poniżał. Moja siostra oraz matka wylały morze łez, a ja? Ja patrzyłam na niego z nienawiścią, zwijałam dłonie w pięści a zamiast łez pojawiała się chęć mordu. Nie jeden raz wyobrażałam sobie, jak wbijam nóż w jego serce i kończę naszą mękę. Uwalniam nas od tyrana, który nie pokochał swoich dzieci, a miłość przelał jedynie na alkohol.
To przez niego stałam się też suką. Byłam wredna, chamska i nerwowa. Nie każdemu pasował mój charakter. Dziewczyny w szkole patrzyły na mnie spod byka, gardząc moją postawą i pewnością siebie, której im brakowało. Nie należałam do drużyny cheerleaderek, nie kochałam się w kapitanie szkolnej drużyny i nie podniecałam balem na zakończenie liceum. Uczyłam się dobrze, bo tego wymagał ode mnie Dante, a ja nie chciałam go zawieść, jednak nic poza tym. Nie szukałam przyjaciół i nigdy w szkole ich nie miałam. Wystarczyła mi szóstka chłopców, którzy byli dla mnie najważniejsi.

Dochodzi trzecia rano. Od sześciu godzin przeszukujemy pomieszczenie po pomieszczeniu, ale sytuacja wygląda beznadziejnie! To, że trafimy na ten pieprzony medalik jest bliskie zeru! Jestem pewna, że Ramos schował go w takim miejscu, aby nikt nie miał do niego dojścia. Zastanawiam się nawet, gdzie ja schowałabym coś tak cennego. W swoim pokoju mam pewną skrytkę, tuż obok szafy w podłodze. Pewnego dnia odłamał się kawałeczek panelu podłogowego, wykorzystałam to i tam trzymam swoje skarby. Może Ramos też trzyma medalik w podłodze? Muszę znaleźć jego sypialnię, a jeszcze sporo przed nami.
- Dante - włączam przycisk w walkie-talkie i skręcam w prawo - Gdzie jest sypialnia Ramosa?
- Czekaj moment - zapada cisza, otwieram kolejne dwoje drzwi, jednak nie wydaje mi się, aby to było to, czego szukam - Mam, Vi. Drugie piętro, koniec korytarza po prawej stronie. Jest całkiem spora.
- Dzięki, skarbie - chowam krótkofalówkę do małej kieszonki, pewnym krokiem zmierzam na sam koniec cholernie długiego korytarza i ostrożnie otwieram drzwi. Wystawiam broń przed siebie i rozglądam się, czy przypadkiem ktoś się tutaj nie schował. Nigdy nic nie wiadomo, a ja nie mam zamiaru ryzykować. Na szczęście jest pusto, nie zapalam światła, jedynie małą latarkę i zabieram się do pracy. Stukam butem w podłogę i robię to kawałek po kawałeczku. Jeśli panel będzie uszkodzony, na pewno da mi o tym znać. Niestety nic takiego się nie dzieje, wzdycham zrezygnowana i kucam obok szafki nocnej. Nie ma tutaj nic oprócz książki, którą dokładnie kartkuję i butelki wody. Podchodzę do drewnianej, solidnej komody i ją również przeszukuję. Wiem, że to bez sensu, bo i tak gówno z tego będzie, jednak nie poddaję się. Skoro już tutaj jesteśmy, trzeba dać z siebie wszystko i sprawdzić najwięcej, jak się da. A ten dom to cholerny labirynt, po którym najlepiej poruszać się z GPS'em. Czy Ramos miał jakiś kompleks odnośnie rozmiaru?
Pochodzę do uroczej pozytywki. Jest piękna, dotykam ją opuszką palca i zachwycam się wykonaniem. To postać baletnicy, która stoi na szklanej kuli, w której przy każdym potrząśnięciu prószy śnieg. Dziewczynka ma słodką, białą spódniczkę, długie włosy i wygląda wręcz jak mała laleczka barbie. Kiedy biorę ją do ręki i potrząsam, aby zobaczyć ów śnieg, wyczuwam pod spodem coś dziwnego i szorstkiego. Marszczę brwi, odwracam ją i przyświecam lampką. Może to dziwne, ale skąd u licha wzięła się tutaj czarna taśma izolacyjna? Czy pozytywka jest zepsuta? Nie byłabym sobą, gdybym swoimi ciekawskimi paluszkami nie oderwała jej i sprawdziła, co kryje się pod nią. A to, co widzę wręcz odbiera mi oddech. Nie wierzyłam w cuda, byłam pewna, że to bajki, a tu proszę! Cud, bo moje oczy wpatrują się w medalion, który Dante pokazał mi na zdjęciach. Łańcuszek z owalnym medalikiem z Matką Boską. Odkładam pozytywkę i przyglądam się uważnie złotemu łańcuszkowi, który jest piękny i zapewne warty majątek! Wręcz nie dowierzam, że udało mi się go znaleźć - Tak, Vi! - szepczę do siebie i mam ochotę skakać ze szczęścia.
- Pierdolę to - ciszę przerywa głos Shota, dochodzący z walkie-takie - To bez sensu, spieprzajmy stąd.
- Do świtu mamy jeszcze trochę czasu, nie poddawaj się, stary! Na pewno gdzieś tutaj jest, szukaj.
- Wiem, ale sam widzisz, że nie mamy szans? Ten dom to willa, mógł schować go dosłownie wszędzie.
- Na dół złamasy - uśmiecham się, chowam medalik w miseczkę stanika i opuszczam sypialnię. Cholera, chłopakom opadną szczęki jak go im pokażę! Co za fart, że schował go akurat pod pozytywką, która przyciągnęła moje oczy. Szlag, mogłam wziąć ją dla siebie, ale nie chcę okradać zmarłego. Co jak co, ale to nie jest w moim stylu. Wystarczy mi to, że posłałam go do piachu. Mam nadzieję, że nie ma mi tego za złe. Zbiegam ze schodów, rozglądam się i docieram do holu na pierwszym piętrze. W moje oczy rzuca się Shot, Zayn i James, którzy właśnie wychodzą z jednego z pokoi. Są wściekli i zrezygnowani - Hej! - wołam ich, odwracają się, a James teatralnie przewraca oczami. Mam ochotę sprzedać mu gonga za jego dziecinne zachowanie, jednak nie mam do tego okazji. Tylko kątem oka wyłapuję jakiś ruch i nie jest to nikt z naszych. Właśnie dlatego ubraliśmy się na biało od stóp po głowę, aby widzieć się w ciemności i w razie czego rozróżnić. Postać ma czerwoną bluzę, wystawia przed siebie pistolet i celuje prosto w chłopców - Uważajcie!! - wrzeszczę niemiłosiernie, chłopcy rzucają się w moją stronę, a ja w ich. Ledwo dopadam do Devila, a pada strzał. Widzę to dokładnie, działam instynktownie i rzucam się na Jamesa. Kiedy my upadamy na twardą podłogę, Zayn i Shot otwierają ogień. Jestem oszołomiona przez hałas, dźwięczy mi w uszach i ledwo kontaktuję. James ujmuje moją głowę w dłonie, unosi ją, a w jego oczach widzę czyste przerażenie - C-co się dzieje? - jąkam się i próbuję otrząsnąć - J-jesteś cały?
- Boże, Vivienne - szepcze cicho, chłopcy przestają strzelać i dobiegają do nas. Dopiero kiedy James ostrożnie zdejmuje mnie ze swojego ciała, odkłada na podłogę, przeszywa mnie ogromny ból paraliżujący każdy nerw. Krzyczę ile mam sił w płucach, oddycham głęboko i próbuję zrozumieć, co się wydarzyło - Kurwa - James panikuje, jego dłonie drżą, kiedy dotyka mojego ramienia i spogląda na chłopców.
- Jezu, Vi - Shot upada na kolana, zdejmuje z siebie bluzę i rozrywa rękaw zębami. Zaciska moje ramię, czym powoduje ogromny ból - Wybacz, muszę zatamować krwawienie. Kulka chyba przeszła na wylot. Niech to szlag - Zyan niechcący oślepia mnie latarką, zasłaniam twarz ręką i jęczę z bólu. Boże, jak to kurewsko boli! - Dante! - Shot wydziera się, aż mam ochotę zasłonić sobie uszy - Gdzie ty jesteś, stary?!
- W piwnicy, już do was biegnę. Co się kurwa stało?! Skąd padły te strzały? Jesteście cali i zdrowi?
- Shot? - och, to Josh! - Jest z wami Vivienne?! Powiedz, że nic jej nie jest. Kto strzelał, huh?!
- Nie mam pojęcia, ale musimy stąd spierdalać. Vivi jest ranna, dostała w bark. Nie jest dobrze, panowie.
- Nie! - w krzyku Dantego rozpoznaję czysty szok i ból. Zamykam oczy, moja warga drży, a po moich policzkach spływają ciepłe łzy. Boże, jak dobrze, że mogę wyrzucić z siebie wszystkie emocje. Tak wiele razy chciałam wypłakać wszystko to, co mnie dręczyło, ale mój mózg nie pozwalał się mazgaić. Byłam dzielna, a teraz mogę pozwolić sobie na oczyszczenie - Zatamuj krwawienie, Shot! Jeszcze chwila i będę.
- Spotkamy się na dole - Zayn przejmuje stery, bierze mnie w ramiona i niesie przez długi, pogrążony w ciemności korytarz. Rana pali żywym ogniem, jęczę pod nosem, pocę się, a moje ciało wpada w dziwne drgawki, których za cholerę nie mogę powstrzymać - Wytrzymaj, Vi. Wszystko będzie dobrze, obiecuję.
- Z-zimno mi - moje zęby zderzają się ze sobą, Zayn zatrzymuje się i klęka na podłodze, przytrzymując mnie przy sobie - James, daj bluzę - słyszę hałas gdzieś z boku, a po chwili ciepły materiał zostaje wsunięty na moje ciało. Wtulam się w wręcz gorący materiał i próbuję uspokoić to przeklęte drżenie.
- Hej - do moich uszu dociera głos Josha, a po chwili czuję jego dłonie na twarzy - Boże, Vivi. Słyszysz mnie, wróbelku? - ledwo przytakuję głową, ściska moją dłoń, a łzy nie chcą przestać lecieć - Co z nią?
- Chujowo, Tookie. Rana jest spora, traci za dużo krwi. Musimy się pośpieszyć i zawieść ją do szpitala.
- Jestem! - zjawia się zziajany Dante, odgarnia moje mokre włosy i dotyka policzka - Otwórz oczy, Vi.
Spójrz na mnie, dziecinko - szloch ucieka z moich ust na ostatnie słowo. Uwielbiałam, kiedy tak do mnie mówił. Czułam wtedy, że jestem jego małą dziewczynką i nic nie jest w stanie złamać naszej relacji. Nie wzięłam pod uwagę jednej, ważnej rzeczy; śmierci - No dalej, dasz radę - oddycham głęboko, krzywię się na przeszywający ból, ale udaje mi się uchylić powieki. Ktoś kieruje światło latarki na ścianę, aby nas nie oślepiać - Jestem przy tobie, bądź dzielna, dobrze? Już jedziemy do szpitala, nic złego się nie stanie.
- Musimy się pospieszyć, Dante. Naprawdę traci dużo krwi - Zyan pogania go, Dante zrywa się na równe nogi i wystawia broń przed siebie, jak i reszta chłopców. Ponownie ruszamy do przodu, schodzimy ze schodów i nareszcie docieramy do holu na dole. Niestety tutaj czeka na nas niemiła niespodzianka, ponownie rozlegają się strzały, a każdy chowa się gdzie popadnie. Zayn wciska się za szafę na końcu korytarza, siada na podłodze i chowa mnie w swoich ramionach. Mam ochotę krzyczeć z bólu!
- N- nie dam r-rady - jąkam się, szlocham głośno i zaciskam palce na jego bluzie - T-o tak bardzo boli.
- Wiem, Vi. Wiem! Musisz wytrzymać, dobra? Zaraz stąd pryśniemy, tylko się kurwa nie wykrwaw!
- G-gdzie jest Dante? Chcę do niego, p-proszę. Zabierz mnie - zapowietrzam się, a strzały nie ustają.
- Nie mogę, zrozum. Rozpętała się jakaś pierdolona masakra, nie słyszysz? Musimy to przeczekać - i nic więcej już nie mów. Dociska mnie do swojego ciała, osłania głowę dłonią, a jedyne, co przedostaje się do moich myśli to twarze chłopców, spojrzenie mojego Dantego i oczy Jay'a.


Nie mam pojęcia, ile trwa ów masakra i co dzieje się wokół mnie. Jestem coraz słabsza, bluza na ramieniu przesiąka krwią, która ogrzewa skórę i spływa w dół. Chwilami odzyskuję przytomność, a wtedy słyszę cichy głos Zayna, niestety szybko ponownie odpływam, a ten paskudny odgłos strzałów milknie.
- Vivi, obudź się - czuję dotyk na policzku, delikatne potrząsanie i jakimś cudem udaje mi się otworzyć oczy - Musimy uciec, od kilku minut jest cicho. Możesz iść? - o, boże! Nie jestem pewna, czy w ogóle żyję, a on każe mi iść? - Okej, dam radę - ponownie bierze mnie na ręce, a w drugiej dłoni trzyma pistolet - Jesteś lekka jak piórko, ale kurwa wolałbym mieć pełną swobodę strzału - burczy pod nosem, opuszcza bezpieczną kryjówkę i powoli zmierza ku drzwiom wyjściowym - Nie martw się o chłopców, dobrze się ukryli - oddycham z ulgą. Wzbiera we mnie nadzieja, że jeszcze wszystko może się dobrze skończyć, przynajmniej dla nich - Jeszcze kawałek i zwiejemy stąd. Zabiorę cię do szpitala. Bądź dzielna, mała.
- Zayn, Zayn, Zayn - nagle rozlega się głos, którego nie znam. Jego ciało napina się jak struna, a to dla mnie znak, że ów chłopak nie jest naszym przyjacielem - Jak miło cie widzieć, przyjacielu.
- Dave? - pyta z niedowierzaniem i mocniej zaciska uścisk wokół mojego ciała, aż muszę odetchnąć - Co ty odpierdalasz, człowieku?! Wydałeś nam Ramosa, zdobyliśmy klucz, a ty urządzasz strzelaninę?!
- Taki był plan. Ramos został usunięty, klucz zdobyty i liczę na to, że macie również medalion - o kurwa!
- Rozczaruję cię, ale nie dałeś nam możliwości przeszukania całego domu. Wszedłeś zbyt wcześnie, idioto!
- Uważaj na słowa. Zauważ, że celuję do ciebie z broni, pociągnę za spust i zginiesz. Więcej szacunku.
- Szacunku? A gdzie twój szacunek, huh?! Sprzedałeś Ramosa tylko po to, żebyśmy odwalili za ciebie resztę!
- Cóż, nie mam tak bogatego zespołu jaki posiadasz ty. W połączeniu z Seven jesteście bardzo silni.
- I co z tego, skoro nie udało nam się zdobyć medalionu? Na dodatek twój człowiek postrzelił dziewczynę!
- Och, czy to cukiereczek Dantego? - śmieje się, słyszę kroki, a po chwili ktoś odgarnia moje włosy - Piękna sztuka, chociaż nie ukrywam, chyba jedną nogą na tamtym świecie, co? Przykro mi, Zayn. Tak wyszło.
- Daruj sobie, Dave. Mam zamiar stąd wyjść i nie chcę żadnych niespodzianek. Ona musi trafić do szpitala.
- Zabieram dziewczynę, Zayn. Dostaniesz ją z powrotem dopiero wtedy, kiedy dostarczysz medalion.
- Chyba sobie kurwa kpisz! Wtedy będzie trupem, co chcesz mi oddawać? Jej ciało? Pierdol się!
- Zaopiekuję się nią, opatrzę ranę, nie martw się. Nie jestem takim skurwysynem, nie pozwolę jej umrzeć.
- Ona już ledwo zipie, nie widzisz? Zatrzymujesz mnie, opóźniasz i zaraz gówno z tego będzie.
- Więc zbierz swoich chłopców, oddaj mi ją i zabieraj się do roboty! Chcę mieć medalion jeszcze dzisiaj.
- Zejdź mi z oczu, Dave, zanim stracę nad sobą panowanie i strzelę ci w łeb. Mało mi już brakuje.
- Jesteś odważny, mimo tego, że ledwo możesz utrzymać broń w dłoni. Sam odbierasz jej cenny czas.
- Wychodzę - Zayn prycha z kpiną, rusza przed siebie, jednak daleko nie uchodzi. Nie wiem, co się dzieje ponieważ nie otwieram oczu, za to czuję jak moje plecy zderzają się z podłogą, a głowa odbija się od nich niczym piłeczka. Krzyczę, chwytam się za bark, a moje ciało przeszywa ogromny ból, zaczynając od pleców, a kończąc na nogach - Kurwa, dość! - Zayn krzyczy gdzieś obok mnie i ponownie słychać strzał.
- Jak tam słodziutka? - ktoś odgarnia moje włosy, dotyka twarzy, ale nie jestem już w stanie kontaktować. Gdzie jest Zayn? Gdzie jest Dante? Gdzie jest reszta? - Nie nie dam ci umrzeć, spokojnie - mężczyzna bierze mnie na ręce, moja głowa bezwładnie opada przez jego ramię, a ból odbiera mi świadomość.

Budzi mnie jakiś hałas. Mój mózg przywraca mi świadomość, jednak nie pozwala na nic więcej. Więc leżę, nasłuchuję i próbuję skupić uwagę na hałasie. Niestety panuje przerażająca cisza, a ja nie mam pojęcia gdzie się znajduję i czy naprawdę żyję. Ból ponownie obezwładnia moje ciało i nie czuję lewego ramienia.
- Vivienne! - wzdrygam się na dochodzący z walkie-talkie głos Josha. Brzmi na przerażonego jak i wykończonego, a moje serce kurczy się na tę myśl - Wróbelku, odezwij się, błagam cię! - wybucha płaczem i ja też płaczę. Czuję te przeklęte łzy na policzkach, które wyciskają ze mnie życie, emocje, tęsknotę za moimi chłopcami. Pragnę sięgnąć dłonią tuż obok, gdzie leży to małe urządzenie, ale nie mam na to szans. Moje ciało jest odrętwiałe, a ja nie mam nad nim władzy - Wszystko jest spierdoliło, Dave was wydymał, a jego chłopcy chcieli nas rozpieprzyć! Myśleli, że znaleźliśmy medalion - mam ochotę wykrzyczeć, że znaleźliśmy go, być może nadal bezpiecznie tkwi w miseczce mojego stanika. Gdyby tylko moje mięśnie zechciały ze mną współpracować - Nie wiem, co się stało, gdzie jesteś. Dave postrzelił Zayna, ale nic mu nie jest. Niestety zabrał ciebie, pierdolony drań! Mam nadzieję, że nadal jesteś w tym przeklętym domu i mnie słyszysz. Znajdę cię, wróbelku. Choćbym miał spędzić tutaj całe życie - nic więcej nie mówi, ponownie zapada cisza, a ja odpływam. Umieram, czuję to w każdym skrawku swojego ciała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro