Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Jay POV:
Kiedy docieram na miejsce natychmiast wyczuwam, że coś jest nie tak. Kiwam głową do moich chłopców, żeby rozbiegli się, zorientowali w sytuacji, a sam wyjmuję spluwę i wchodzę do środka. Na podłodze ogromnego holu dostrzegam lampkę, której światło pada na ścianę, rozglądam się jednak nie widzę nic, oprócz śladów krwi na podłodze. Niech to szlag, co się tutaj wydarzyło? Czy Zayn nie wspominał, że wszystko pójdzie "sprawie i bez problemów"? Kto oberwał? Ktoś z Seven? I najważniejsze pytanie; kto kurwa strzelał?! Który idiota pokrzyżował nam plany? Czy nie wiedział, komu właściwie wchodzi w drogę?
- Jay - obok mnie zjawia się Savage i kręci głową, jakby dawał mi znać, że jesteśmy w dupie! - Dwa trupy w salonie, jeden w kuchni. Ślady krwi ciągną się do piwnicy, zapewne tam czeka nas wysypisko zwłok.
- Zwołaj chłopaków i na dół - wystawiam broń przed siebie, idę przed hol i docieram do drzwi, które prowadzą na dół. Zapoznałem się z planem domu zanim tutaj przyjechałem, ale byłbym głupi, gdybym wszedł na ślepo. To tak nie działa. Przygotowanie to podstawa - Rozpoznałeś któreś ze zwłok?
- Niestety. W salonie leżał Manuel, w kuchni Henry - zaciskam szczękę, a krew buzuje w moich żyłach niczym wulkan gotowy do wybuchu - To ludzie Dave'a. Zastanawia mnie, co się tutaj wydarzyło.
- Na pewno się tego dowiemy - schodzimy na dół, w progu wita nas kolejce ciało, ale mijam je i zaglądam do pomieszczenia po lewo. Zwłok nie ma, za to krew zdobi ściany - Ktoś urządził sobie rzeź - prycham z kpiną, przeskakuję ciało w korytarzu i docieramy do kolejnego pomieszczenia, jak się okazuje na drewno. Jest pusto, oszczędzamy sobie widoku kolejnego ciała i już mamy wychodzić, kiedy dociera do nas dziwny dźwięk. Jakby jęk - Słyszałeś to? - nasłuchuję, Savage świeci latarką naokoło i trafia na postać w samym kącie. Opuszczam broń, uchylam usta, a krew odpływa mi z twarzy. Nie dowierzam w ten widok, wręcz czuję jakbym dostał prądem, a mój brzuch zaciska dziwny skurcz - Kurwa - wciskam pistolet za pasek spodni, dopadam do niej i wsuwam dłoń pod kark. Jest blada jak ściana, jej oddech spowolniony, a lewy rękaw białej bluzy przesiąknięty krwią - Muszę ją stąd zabrać, sprowadź Drake'a jedziecie ze mną. Reszta ma przeszukać dom - biorę Vi na ręce, wychodzę z piwnicy i w szybkim tempie docieramy na miejsce. Drake już na nas czeka, kiwa głową, opuszczamy dom i wsiadamy do czarnej furgonetki.

Siedzę w salonie, opieram łokcie na kolanach i nerwowo podryguję nogą. Jeszcze w drodze do domu zadzwoniłem do Anthony'ego Rawls'a i pieprzyło mnie to, że dochodziła czwarta rano. Miał zjawić się w moim domu natychmiast, a kiedy dojechaliśmy już na nas czekał. Zabrał się do pracy, a ja ledwo mogłem wytrzymać. Siedział z Vi ponad dwie godziny i zabronił mi tam wchodzić. On.mi.zabronił! Kurwa! Gdyby chodziło o kogokolwiek innego bez wahania bym go kurwa zabił, jednak w tym przypadku liczył się czas.
Kiedy zobaczyłem ją w tej piwnicy, taką bezbronną, bez życia, zakrwawioną, nieprzytomną, serce prawie wyskoczyło mi gardłem. W moim życiu nie ma miejsca na sentymenty czy uczucia, a jednak jej stan poważnie mnie zmartwił. Vivienne jest wyjątkową kobietą, chociaż jeszcze bardzo młodą. Jej odwaga zaimponowała mi już przy pierwszym spotkaniu, kiedy siedziała w moim klubie i piła trzecią noc z rzędu. Była pewna siebie, seksowna, ponętna, a po moim ciele przeszedł przyjemny dreszcz. Zrobiła na mnie piorunujące pierwsze wrażenie i chociaż wiele razy słyszałem, że mój dawny przyjaciel Dante zabrał z ulicy jakąś dziewczynę i pomógł jej, nigdy nie sądziłem, że ma pod swoim dachem taką kobietę! Była przepiękna, pyskata, zadziorna i odważna. A ja zwariowałem na punkcie jej charakterku, przebitych sutków i tatuaży, które pokrywały jej szczupłe ramię. Była przykładem idealnej kobiety. Takiej, która
siedzi po uszy w tym brudnym, niebezpiecznym fachu, nie waha się pociągnąć za spust, nie posiada sumienia. I mimo tego, iż dzieliła nas spora różnica wieku, chciałem ją mieć w każdy możliwy sposób. Oddała mi się przy ścianie w moim klubie, czym szczerze mnie zszokowała. Pochłaniała przyjemność, którą jej sprawiałem, a widok jej twarzy zepchnął mnie na skraj. Pragnąłem zdecydowanie więcej i miałem zamiar to sobie wziąć. Czułem w kościach, że to wcale nie będzie takie łatwe. Słodka, a zarazem zadziorna Vivienne o mocnym charakterze zapewne nie podda się bez walki, a za jej plecami stali, w każdej chwili gotowi do ataku, obrońcy, którym będę musiał stawić czoła. Zapowiadało się całkiem ciekawie.
- Justin - zrywam się na równe nogi, odwracam za siebie i wbijam wzrok w doktora - Zrobiłem co trzeba. Oczyściłem ranę, straciła trochę krwi, ale wyliże się. Jest podłączona pod kroplówkę, obserwuj ją. Gdyby gorączkowała natychmiast daj mi znać - ściska moją dłoń i po prostu wychodzi. Od zawsze uważam go za dziwnego kolesia, jednak ufam mu, opłacam go sowicie, bo nie jeden raz składał mnie do kupy.
Idę do pokoju, w którym leży Vi, niepewnie wchodzę do środka i zawieszam wzrok na jej ciele. Jej ramie jest zabandażowane, we wierzchu dłonie wbity jest wenflon przez który spływa do jej żył przezroczysty płyn. Rawls okrył ją jedynie od pasa w dół, a jej piersi odziane w czarny, seksowny stanik wręcz do mnie śpiewają. Przebite sutki lekko prześwitują, a ja znowu wariuję, chociaż to fatalny moment.
Podchodzę do niej, siadam na brzegu łóżka i biorę drugą dłoń, tą bez wenflonu. Głaszczę delikatnie, kręcę głową i myślę, jakim cudem oberwała. Gdzie do cholery byli Seven, skoro dopuścili do takiej sytuacji? Po prostu zostawili ją tam na pieprzoną śmierć?! Nie wierzę w to, znam Dantego i wiem, jak bardzo jest lojalny. Nigdy w życiu nie zostawiłby swojego człowieka na pastwę losu, a już na pewno nie na śmierć. W tym domu musiało wydarzyć się coś o wiele gorszego, a ja mam zamiar dowiedzieć się co.

O dziesiątej do pokoju wkracza Zayn. Jest wkurwiony jak diabli, zaciska dłonie w pięści i przystaje przy łóżku, na którym leży nieprzytomna Vivienne. Jest zaskoczony jej widokiem, patrzy na mnie i unosi brew, jakby oczekiwał pieprzonych wyjaśnień. To ciekawe, ponieważ chcę kurwa tego samego!
- Co ona tutaj robi, Jay? - pyta ostro, jakbym był jego wrogiem - Jakim cudem znalazła się w twoim domu?
- A jakim kurwa cudem została postrzelona, huh? Jakim cudem została zostawiona na pewną śmierć?
- Nie zostawiliśmy jej! - zrywa się gwałtownie i podchodzi do mnie. Leniwie podnoszę tyłek z fotela, a nasze nosy prawie się stykają - Rozpętało się pierdolone piekło, rozumiesz? Szło nam świetnie, ale nagle znikąd pojawił się Dave. Wydymał nas, zdradził - odsuwam się o krok, marszczę brwi i przechylam głowę - Wpadł tam ze swoimi chłopakami, zaczął strzelać jak nienormalny, a kiedy chciałem wynieść ją stamtąd, dorwał mnie na dole i wiesz, co? Postrzelił - odsuwa rękaw bluzki, a na jego ramieniu widnieje biały opatrunek - Wydał Ramosa tylko po to, abyśmy odwalili za niego czarną robotę. Vi zdobyła klucz, mieliśmy znaleźć medalion, a on nie miałby już nic więcej do zrobienia. Towar byłby jego - zaciskam szczękę, a moje wnętrzności prawie wybuchają. Ten śmieć miał czelność wejść mi w drogę? Popełnił błąd.
- Więc zastawił na was pułapkę i próbował powystrzelać. Dlaczego? Czyżbyście znaleźli medalion?
- Chciałbym! - prycha z kpiną, wsuwa palce we włosy i szarpie bezlitośnie - Czułem, że byliśmy blisko, przeszukaliśmy kawałek po kawałku, a ten idiota zrobił sobie strzelnicę! Zapłaci za wszystko.
- Oczywiście, że zapłaci! Jeśli uważa, że może urządzać pieprzoną krwawą jatkę i nie ponieść za to odpowiedzialności, to jest w błędzie. Będzie błagał o litość, której nie dostanie. To on ją postrzelił?
- Nie, któryś z jego pionków. Nie zauważyliśmy go, to Vi zaczęła się drżeć. Osłoniła Jamesa własnym ciałem, gdyby nie ona to właśnie Devil by dzisiaj oberwał - uchylam usta i gapię się na niego z niedowierzaniem. Czy ja się właśnie przesłyszałem? Przyjęła kulkę za człowieka, który ją nienawidzi i który uprzykrza jej życie?! Co jest z nią kurwa nie tak?! - Nie masz pojęcia, co dzieje się w domu. Dante rozpacza, a James czuje się winny. Muszę dać im znać, że ona tutaj jest. Odchodzą od zmysłów.
- Nie, nie dasz im znać, że ona tutaj jest. To na razie ma zostać między nami. Nie rozczaruj mnie.
- Dlaczego, do cholery? Nie rozumiesz, że Dante jest dla niej jak ojciec? Myśli, że ona nie żyje, Jay!
- Pierdolę to, tak szczerze mówiąc. Niech James cierpi, czuje się winny. Przekona się, jaki to jest ból.
- Poważnie? W ten właśnie sposób chcesz się na nim mścić za dawne czasy? To podłe nawet jak na ciebie.
- Naprawdę tak uważasz? A czy on nie był podły krzywdząc Danielle? Przypomnij sobie, co zrobił, Zayn.
- Masz rację, to nigdy nie zostanie wybaczone, ale weź pod uwagę Dantego. Ona wiele dla niego znaczy.
- Nic mu nie będzie, jak kilka dni pocierpi. W tym czasie wymyślę jakiś plan odnośnie Dave'a.
- Bardziej martwi mnie fakt, że wciąż nie mamy medalionu. On również będzie go szukał. Liczy się czas.
- Więc spierdalajcie do tego domu i szukajcie, aż znajdziecie. Musimy go zdobyć, rozumiesz mnie?
- Doskonale, stary! Jaka szkoda, że ten pieprzony łańcuszek może być wszędzie! Będzie ciężko.
- Nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Musimy być pierwsi, inaczej Dave wydyma nas bez masła!
- J-jay - naszą rozmowę przerywa cichutki głosik Vi. Podochodzę do niej, odgarniam mokre od potu włosy i opuszką palca dotykam policzka. Majaczy, rusza głową raz w lewo, raz w prawo, a jej oddech przyśpiesza. Wygląda jak śmierć - D-dante - próbuje przekręcić się na prawy bok, jednak ból jej na to nie pozwala.
- Ciii, wszystko będzie dobrze, rybko. Obiecuję - uspokajam ją dotykiem, oblizuje wyschnięte na wiór blade usta i nic już więcej nie mówi - A ten, kto wyrządził ci krzywdę zapłaci za to własnym życiem.





Dante POV:

W pomieszczeniu panuje idealna cisza. Jedyny dźwięk, który dociera do naszych uszu to tykanie zegara, które doprowadza mnie do szaleństwa! Jest za cicho, za spokojnie, za dziwnie. Moje wnętrzności rozrywa nieznana mi dotąd siła, serce bije niespokojnie, a myśli wciąż uciekają do mojej kochanej dziecinki. Jestem zrozpaczony, bezradny, zrezygnowany. Nie widziałem jej od kilku godzin, kiedy została postrzelona, a krótko po tym rozegrał się kolejny dramat. Została z Zayn'em, który obiecał się nią zaopiekować i przysiągł, że dostarczy ją do szpitala. Niestety Dave miał inne plany, okazał się parszywym zdrajcą, a chęć mordu wręcz wyżerała moje żyły. Będzie cierpiał za to, co zrobił. Za intrygę, za zdradę, za postrzelenie mojej dziewczynki. Nie okażę litości, będę katował go tak długo, aż poczuję satysfakcję.
W tym momencie jednak miałem w dupie tego skurwiela, liczyła się tylko Vivi, która zniknęła, a my nie znaleźliśmy jej do teraz. Nawet po strzelaninie nie opuściliśmy domu, ale to cholerny labirynt, ogromna powierzchnia i znalezienie jej okazało się być trudne. Nie miałem pojęcia gdzie teraz była, czy w ogóle jeszcze żyła, a te myśli spychały mnie na samo dno. Wyrzuty sumienia nie dawały mi spokoju, tęskniłem za nią, bałem się i byłem przerażony myślą, iż nigdy więcej nie ujrzę tych pięknych, ciemnych oczu. Nie usłyszę pyskowania, nie przytulę jej drobnego ciała. Przez sześć lat troszczyłem się o nią jak o własną siostrę, chuchałem na nią i dmuchałem, a teraz nie wyobrażam sobie, aby mogło jej zabraknąć. Jest częścią Seven, odważną małą dziewczynką, która nigdy nie zawahała się pociągnąć za spust. Tak wiele razy otarła się o śmierć, a nadal dzielnie kroczyła na przód. Mimo tego, że od dzieciństwa nie zaznała krzty miłości, jej ojciec to kawał skurwysyna, a matka bezuczuciowa suka, ona nie poddała się, uniosła brodę i pokazała, że jest twarda, że coś takiego nie jest w stanie jej złamać. Podziwiałem ją za tą siłę, chociaż nie raz widziałem bezradność w jej spojrzeniu. Jednak Vi była zbyt dumna, aby okazać nawet cień słabości.
Znalazłem ją pod mostem w najczarniejszej części Chicago. Przemarzniętą, zaniedbaną, naćpaną. Kiedy uniosła głowę i spojrzała na mnie tymi swoimi prawie czarnymi oczami, poczułem, jakby ktoś kopnął mnie w brzuch. Widziałem w jej spojrzeniu mnóstwo bólu, rezygnacji i poddania. Była dzieckiem, miała zaledwie czternaście lat i to pewnie, że pewnego dnia zaćpałaby się w samotności. Musiałem ją zabrać, nie brałem pod uwagę odejścia i pozostawienia jej na pastwę narkotyków. Opierała się, nawet walczyła i próbowała mnie podrapać. Miałem to w dupie, zapakowałem ją do samochodu i przywiozłem do domu. Chłopcy byli na mnie wściekli, ale szybko się przyzwyczaili. Tylko James dokuczał jej na każdym kroku, docinał, dołował. Kłóciliśmy się przez to, a on tłumaczył, że jestem idiotą skoro przygarnąłem nikomu nieznane dziecko. Podświadomie czułem, że to była najlepsza decyzja, jaką podjąłem w swoim życiu. Pokochałem ją jak siostrę, troszczyłem się o nią, zmusiłem do nauki. Przeżyłem z nią jej pierwszy okres, pierwszą akcją, pierwsze zabójstwo. Nie spocznę póki jej nie znajdę, Vivi żyje! Musi żyć!
- To jest kurwa nie do zniesienia - Josh zrywa się na równe nogi, przeczesuje włosy i nerwowo chodzi tam i z powrotem, czym mnie irytuje - Nie możemy tak siedzieć, musimy ją znaleźć! Ona nas potrzebuje!
- Wiem o tym! - podnoszę tyłek i pochodzę do niego - Wszyscy o tym wiemy, ale gdzie mamy szukać, huh? Nie ma jej w tym domu! Słyszałeś, co powiedział Zayn? Dave ją kurwa zabrał, postrzelił go i spierdolił.
- Więc jedźmy do niego, w czym problem? Skoro ją ma, na pewno nie odda nam jej z własnej woli.
- To oczywiste, że nie trzyma jej u siebie, Tookie! Rusz głową, okej? Dave chce medalion, którego nie mamy. Zapewne schował Vi pod ziemią, żeby tylko nikt jej nie odzyskał. Ma idealną kartę przetargową.
- Nie mamy tego pierdolonego łańcuszka i wątpię, abyśmy go zdobyli. Wychodzi więc na to, że Vi nigdy nie wróci - już otwieram usta, żeby zrównać go z ziemią, jednak wchodzący do środka Zayn powstrzymuje mnie w ostatniej chwili - Wiesz coś? - wszyscy wlepiamy w niego wzrok, siada obok Bangera i schyla głowę.
- Nie, moi informatorzy nie wiedzą dokąd Dave zabrał Vi - kurwa! Strącam szklankę z blatu, roztrzaskuje się na drobne kawałeczki tak samo, jak moje biedne serce - Mają dać znać, jeśli cokolwiek usłyszą.
- Niech to wszystko szlag. Nie wierzę, że ją straciliśmy, że Dave zabrał akurat ją! Mógł wziąć mnie.
- Daj spokój, Dante. To zbieg okoliczności, że trafił w holu akurat na Zayn'a i Vi. Wykorzystał to.
- Dlaczego mnie ochroniła? - marszczę brwi i patrzę na James'a, który wbija wzrok w podłogę, kręci głową i wsuwa palce we włosy - Przecież byłem dla niej chujem, dlaczego osłoniła mnie własnym ciałem?
- Ponieważ należy do Seven, przyjacielu - Rockstar zaciąga się papierosem, wypuszcza dym i robi z nich kółeczka - Zgadzam się, byłeś dla niej chujem do kwadratu, a mimo to stanęła za tobą murem, chociaż sama powinna strzelić ci w dupę. Jesteśmy zespołem. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.
- Przez to czuję się jeszcze gorzej. Mogła ochronić Zayna lub Shota, a ona rzuciła się właśnie na mnie.
- Bo to do ciebie celował ten pionek, James. Gdyby tego nie zrobiła obawiam się, że byłbyś teraz trupem.




Vi POV:

Z ledwością uchylam powieki. Mam dziwne wrażenie, jakby były posklejane i przez to wyrywam sobie połowę rzęs. Mrugam kilka razy, patrzę przed siebie i próbuję dojść do siebie. Ciężka sprawa, kiedy łeb pęka, ciało zesztywniało, a lewa połowa pali. Jakby tego była mało, moje gardło wyschnięte jest na wiór, przełykam ślinę i krzywię się, kiedy ta odrobina podrażnia ścianki. Jasna cholera, co się stało? Dlaczego jestem taka słaba, w dodatku nie rozpoznaję tego miejsca! Wysilam się, skupiam i próbuję cokolwiek przypomnieć. Jak przez mgłę pamiętam dom Ramosa, poszukiwania medalionu, a potem strzelaninę. Zayn nie zabrał mnie do szpitala, ktoś mu przeszkodził, oddał strzał. To oznacza, że jestem w rękach wroga? Boże! Jakim cudem do tego doszło? Zaplanowaliśmy akcję idealną, a wszystko nagle się spieprzyło. Odruchowo sięgam do stanika, co przychodzi mi z ogromną trudnością, jednak łańcuszek nadal tam jest. Bezpieczny, ukryty przed tymi, którzy próbują go zdobyć. Muszę jedynie wydostać się z tego domu i wrócić do chłopców. Nie mam przy sobie broni, a brak sił w niczym nie pomaga. Jakimś cudem udaje mi się skopać nakrycie ze swojego ciała, przekręcam się na bok i podpierając dłonią siadam. Kręci mi się w głowie, masuję skroń i dopiero teraz widzę opatrunek na ramieniu. Przyglądam mu się z zainteresowaniem i przez przebłysk przypominam sobie strzał w kierunku James'a, moją odruchową reakcję, nasze upadające ciała. Szlag, dostałam w ramię, więc pewnie dlatego jestem taka słaba. Byłam pewna, że umarłam, a tu proszę; niespodzianka! Jednak Bóg mnie kocha i nie chce wysłać mnie tak szybko na tamten świat.
Oddycham kilka razy, wstaję i podpieram się ściany, aby nie upaść jak długa. Woah, co to za karuzela, na której właśnie siedzę i mknę z szybkością światła? Wszystko miga mi przed oczami, daję sobie chwilę czasu, uspokajam przyśpieszone bicie serca i wszystko znika. Nie wyobrażam sobie ewakuacji z tego miejsca, jednak wysilam się na ruch i zmuszam nogi, aby stawiały krok za krokiem. Kiedy docieram do drzwi, pewnie chwytam za klamkę, uchylam je i ruszam na przód. Przez cały czas sunę zdrowym ramieniem po ścianie, inaczej nie miałabym szans ustać na własnych nogach. Na razie nie chcę zadręczać się myślą, że po wyjściu z domu ściana się skończy i będę musiała jakoś sobie poradzić. Teraz moim zmartwieniem są schody, do których docieram. Mam ochotę rozpłakać się z bezradności. Bóg mnie oszczędził, ale nie omieszka rzucać kłód pod moje nogi, aby jeszcze bardziej mnie przeorać. Niech będzie, skoro tego chce dam radę! Pokonuję pierwszy schodek, moje nogi trzęsą się niemiłosiernie, a obie dłonie ściskają poręcz. Na moje nieszczęście schodków jest od groma i w życiu ich nie pokonam! Brak mi sił, ramie pali jak diabli, a ciało odmawia posłuszeństwa. Nie chcę się poddać, nie teraz, kiedy jestem zagrożona. Muszę dotrzeć do domu, chociaż nawet nie wiem, gdzie jestem. Jeśli ten ktoś wywiózł mnie w cholerę, jestem w czarnej dupie! I ta myśl przygniata mnie swoją mocą, siadam na schodku, podpieram głowę o szczebelki i zamykam oczy. Nie ujdę z życiem, więc może tak po prostu posiedzieć sobie tutaj?
- Savage! - podskakuję na rozgniewany głos dochodzący z korytarza, z którego właśnie przyszłam - Nie ma jej! Kurwa! - zaciskam usta, ale dałabym odciąć sobie sutek, że ten głos należy do Jay'a. Tylko jak to możliwe, skoro nie było go w tamtym domu? - Musiałem zadzwonić, a kiedy wróciłem łóżko było puste - głosy się zbliżają, mam ochotę sturlać się po schodach, ale doskonale wiem, że to wyrządziłoby mi więcej krzywdy niż pożytku, dlatego siedzę dalej i czekam, aż w końcu mnie zobaczą - Macie ją znaleźć.
- Znajdziemy, wyluzuj. Przecież jest ranna, tak? Na pewno nie mogła pójść daleko - zgadza się, kolego.
- Jak w ogóle podniosła tyłek z łóżka? - słyszę prychnięcie, kroki i po chwili także ich obecność za plecami - Vivienne? - jego głos łagodnieje, schodzi niżej, klęka na schodku i przygląda mi się ze zmartwieniem.
- C-cześć Jay - szepczę cicho, a mój głos brzmi chrapliwie i strasznie. Mimo to wysilam się na uśmiech.
- Hej, rybko - dotyka mojego policzka, wtulam się w jego dłoń i zamykam oczy - Dlaczego wstałaś?
- Myślałam, że zabrał mnie ktoś, kto nie jest przyjacielem. Jak wiesz, wtedy bierze się nogi za pas.
- Przecież ty ledwo żyjesz, a w głowie ci ucieczka? - przewraca oczami, ostrożnie bierze mnie na ręce i odkłada z powrotem do łóżka - Tak na przyszłość - pochyla się, odgarnia moje włosy i szepcze mi na ucho - Jeśli już planujesz uciec, przynajmniej załóż coś na siebie - odchyla się, uśmiecha zadziornie, a ja rumienię się, kiedy zerkając w dół dociera do mnie, że mam na sobie jedynie stanik i majtki. Kurwa!
- Och, goń się - burczę pod nosem i patrzę na niego spod byka - Lepiej mnie nakarm, umieram z głodu!
- Nic dziwnego skoro śpisz od wczoraj - och! Aż tyle? - Przygotuję ci coś, a potem będziesz odpoczywać.
- Chcę się wykąpać, pewnie wyglądam okropnie! Podrzucisz mnie do domu? Chłopcy wiedzą, że tu jestem?
- Nie, rybko. Nikt nie wie, że tutaj jesteś - zaskakuje mnie. Patrzę mu w oczy, w których dostrzegam coś dziwnego i tajemniczego. Po moim ciele pełza niepokój, jak wtedy, kiedy coś idzie nie zgodnie z planem. Co on kombinuje? - Na razie tak musi być. Zostaniesz tutaj tak długo, jak tego zechcę - chwyta moją dłoń, całuje jej wierzch, a wewnątrz mnie narasta furia. Pieprzony dupek! Nie wie, na kogo trafił.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro