I: W sali było tylko jedno wolne miejsce

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przewróciłam się na drugi bok słysząc irytujący dźwięk budzika. Jęknęłam w duchu uświadamiając sobie, że czeka mnie kilka godzin w towarzystwie ludzi o ilorazie inteligencji porównywalnym do sterty zgniłych liści. Kiedy już myślałam, że to narzędzie tortur umilknie ono na nowo zaczęło wygrywać tą denerwującą melodię w latynoskich rymach. Jęknęłam tym razem na głos i nie wychylając głowy spod poduszki otwartą dłonią uderzyłam w urządzenie. Mówiłam już, że mam niebywałego pecha? Puszka tortur spadła na podłogę dalej wyjąc. Na próżno zdały się moje próby dosięgnięcia jej. Kiedy wepchnęłam rękę jeszcze głębiej pod łóżko w końcu złapałam ją i podniosłam. Niemiłosiernie klnąc pod nosem postawiłam przedmiot na materacu po czym wyłączyłam. Rozjuszona z powodu tak długiej batalii o tak wczesnej porze już wiedziałam, że nie zasnę. Spojrzałam na wyświetlacz i wytrzeszczyłam oczy. Momentalnie zerwałam się z łóżka i w biegu do łazienki porwałam ubrania z szafy. Prawie przewróciłam w kuchni moją rodzicielkę po czym wpadłam do łazienki. W rekordowym tempie załatwiłam swoje wszystkie potrzeby fizjologiczne i doprowadziłam do takiego stanu, w którym mogłam pokazać się ludziom. W drodze powrotnej szybko związałam swoje blond włosy w kucyka. Wpadłam do pokoju i do plecaka rzuciłam wszystkie podręczniki, które mój mózg uznał za potrzebne. Zapięłam zamek błyskawiczny cudem go nie wyrywając. Zarzuciłam plecak na plecy i pognałam do drzwi po drodze porywając ze stołu w kuchni banknot, aby kupić lunch. W przedpokoju rzuciłam plecak na ziemię i szybko założyłam kurtkę oraz glany. Z kuchni dobiegł mnie głos mamy:

- Pamiętaj by w drodze powrotnej zrobić zakupy! I uważaj na pasach! - usłyszałam w momencie kiedy już wybiegłam na klatkę schodową zarzucając plecak na plecy. Spojrzałam na zegarek. Dziesięć minut. Zaklęłam pod nosem i zbiegłam po schodach. Wypadłam na ulicę i biegiem ruszyłam w stronę szkoły.

Dosłownie trzy minuty przed dzwonkiem, zmachana i czerwona na twarzy z powodu długiego biegu wrzucałam niepotrzebne podręczniki do blaszanej szafki. Ludzie mijali mnie rzucając mi spojrzenia pełne pogardy. Nie dziwię się im. Wyglądałam zapewne jak tyłek pawiana, który sapie jak buldog francuski. Po chwili zamknęłam szafkę z hukiem, powstrzymując tym stertę podręczników, która w zastraszającym tempie chciała opuścić metalowe więzienie. Pobiegłam w kierunku schodów tym razem wyzywając w myślach swoją słabą kondycję. Wbiegłam na drugie piętro przeskakując po trzy stopnie. Po drodze pary razy prawie zaliczyłam spotkanie z kamiennymi stopniami, ale w końcu w jednym kawałku i z wszystkimi zębami, znalazłam się na upragnionym piętrze. Rzuciłam się biegiem w kierunku końca holu gdzie znajdowała się sala matematyczna. Zwycięstwo! Wpadłam do sali równo z dzwonkiem, ale na szczęście przed panią Morgan. Potruchtałam na swoje miejsce i opadłam zmęczona na krzesło. Plecak rzuciłam na blat i odchyliłam głowę do tyłu starając się unormować szaleńczy oddech. Parsknęłam cicho śmiechem przypominając sobie swój zwariowany poranek. W tym momencie usłyszałam:

- Ciężki dzień, co nie Heredis? - powiedział widocznie rozbawiony męski głos. Parsknęłam i odwróciłam się w kierunku przyjaciela. Podłużną twarz o widocznym zarysie szczęki zdobił uśmiech. Ciemnobrązowe loki jak zwykle były w nieładzie, a przydługa grzywka opadała mu na czoło. W czekoladowych tęczówkach widoczne było szczerze rozbawienie. Wykrzywiłam twarz w grymasie podobnym do uśmiechu i rzuciłam luźno:

- Dzień jak co dzień Martinez- odwróciłam głowę i spojrzałam na to co działo się z przodu sali. Psorka weszła do sali i położyła swoje torby na biurku. Podeszła do tablicy i kredą zapisała temat. Szybko wyjęłam z plecaka zeszyt, piórnik i podręcznik na te lekcje czarnej magii. Otworzyłam notatnik na czystej stronie i nabazgroliłam u szczytu kartki temat lekcji, który ledwo rozczytałam. Plecak zrzuciłam na ziemię.

Kiedy szukałam w piórniku gumy do żucia odezwała się siwa czarownica:

- Witam wszystkich na kolejnej lekcji matematyki – nagle urwała, a ja usłyszałam i skrzypienie otwieranych drzwi. Zapewne jakiś spóźnialski uczeń, prychnęłam pod nosem. Oj brachu już nie żyjesz – pomyślałam. Spóźnienie u tego szatana w spódnicy kończyło się kilkoma godzinami w kozie i mnóstwem zadań. Oraz oczywiście dożywotnią nienawiścią siostry Lewiatana. Do moich uszu dotarł głęboki baryton;

- Dzień dobry pani profesor. Bardzo przepraszam za spóźnienie, ale musiałem załatwić parę formalności u pana dyrektora -nie mogłam przypisać go do żadnej osób z klasy. Dlatego gwałtownie podniosłam głowę i spojrzałam na człowieka, który zdecydowanie musiał być niezrównoważony psychicznie by po pierwsze; nie obawiać się przyjść spóźnionym na lekcje matematyki, po drugie; mieć czelność jeszcze odezwać się do rozjuszonej matki szatana o niemieckobrzmiącym nazwisku. Cała uwaga nauczycielki spoczęła na chłopaku więc wepchnęłam sobie gumę do ust i zaczęłam żuć zakrywając przy tym usta rękawem jakbym opierała podbródek na nadgarstku. Zaczęłam się bacznie przyglądać ,,nowemu''. Był wysoki, cholernie wysoki, chociaż co ja mówię! Przy mnie wszyscy są wysocy. Szlag by trafił moje sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Równie dobrze mogłabym robić za krasnala ogrodowego, a sezonowo za elfa świętego Mikołaja. Czarne proste włosy miał lekko przydługie i niedbale zaczesane do tyłu. Ostre rysy twarzy nadawały mu wyglądu, z którym mógłby zostać aktorem Hollywoodzkim. Musiałby się jedynie porządnie opalić, bo z taką karnacją mógłby grać jedynie trupy lub wampiry. Ostatecznie satanistę w filmie dokumentalnym.

Prawdopodobnie jeszcze dłuższą chwilę gapiłabym się na niego gdyby nie kulka papieru, która wylądowała na mojej ławce. Spojrzałam na nią i zaczęłam rozwijać papier. Wyprostowałam go dłonią i przyjrzałam mu się mrużąc oczy. No tak... zapomniałam okularów! Pomimo tego udało mi się rozczytać staranne pismo przyjaciółki. ,,Przystojny, co nie?'' - napisała na co ja mimowolnie przewróciłam oczami wiedząc co się zapewne plącze po jej głowie. Razem z Jasonem wychodzili z założenia, że trzeba mi szybko kogoś znaleźć, bo skończę jako stara panna. Nabazgroliłam szybko krótką odpowiedź ,,Nie mój typ'' po czym zwinęłam kartkę i dyskretnie podałam czarnowłosej, która spojrzała na kartkę zdziwiona. Po tym rzuciła mi pełne oburzenia spojrzenie i szepnęła:

- Przecież wygląda jak ten gość z twojego ulubionego zespołu – fuknęła. Rzuciłam krótkie spojrzenie na potworzycę, która była zajęta rozmową z nowym i dopiero wtedy odpowiedziałam jej:

- Jaja sobie robisz? Biersack jest milion razy przystojniejszy – prychnęłam udając śmiertelną urazę na duszy fanki. Dziewczyna tylko pokręciła głową:

- I żonaty jak oni wszyscy. Skończ marzyć i żyć jak bohaterki twoich opowiadań – spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Nikt nie wiedział o moich amatorskich pracach! Ta spojrzała na mnie z szerokim uśmiechem – Tak wiem o nich, a teraz wyciągaj swoje czarne mazidła i zrób coś z sobą – wyjęłam z piórnika pisak i lusterko jakby chcąc się nim pomalować. Przyjaciółka tylko uderzyła otwartą dłonią w czoło, a ja cicho parsknęłam śmiechem. Dziewczyna zwątpiła w mój intelekt i zajęła się rozwiązywaniem zadań z podręcznika. Odłożyłam przedmioty do piórnika i otworzyłam podręcznik na odpowiedniej stronie.

Dotknęłam skuwką długopisu dolnej wargi zastanawiając się jak rozwiązać równanie. Nagle moje rozmyślania matematyczne na najwyższym możliwym poziomie przerwała profesor Morgan, która klasnęła w dłonie przywołując klasę do porządku:

- Cisza! - po tym zwróciła się do nowego – Andy usiądź, a my wracamy do tematu – odwróciła się do tablicy. W tym momencie większość uczniów skupiła się na czarnowłosym, który uśmiechnął się cynicznie i ruszył w głąb sali.

W tym momencie zamarłam, a moje serce zaczęło bić jak szalone. Klasa, do której należałam była bardzo liczna i zajmowała prawie wszystkie miejsca. No właśnie, prawie. W sali było tylko jedno wolne miejsce.

Obok mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro