III: Będziesz miała przez niego same kłopoty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Nigdy nie przepadałam za wysiłkiem fizycznym. Może i przyczyną było to, że nie należałam do dziewczyn o figurze modelki i po prostu wstydziłam się pokazywać swoje ciało w stroju innym niż luźne bluzy i jeansy? Dość tych kłamstw. Powiedzmy sobie szczerze. Byłam, jestem i będę zakompleksioną nastolatką bez motywacji by cokolwiek zmienić w swoim niezdrowym od A do Z trybie życia. O wiele bardziej od obowiązkowych lekcji wychowania fizycznego wolałabym dwie godziny... chociażby matematyki z Potworzycą. Nie jest to zbyt wielka różnica, ale z dwojga złego to wybieram coś na czym się nie spocisz.

Lekcje wychowania fizycznego były dla mnie zupełnie zbędne w planie lekcji, a świat byłby piękny gdyby one w ogóle nie istniały. Niemniej nikogo nie obchodziło moje zdanie, a lekarz nie uznał spocenia się za wystarczający powód by wypisać druczek.

Stałam w miejscu niezbyt wiedząc co zrobić. Dziewczyny biegały z piłką do koszykówki i zręcznie ja sobie zabierały. Robiły rożne sztuczki z kozłowaniem, a w przerwach gdy nie miały piłki krzyczały na siebie lub ostentacyjnie poprawiały topy z głębokim dekoltem i bawiły się włosami. Wszystko z powodu męskiej części klasy, która po drugiej stronie sali robiła pompki. Ja sama po prostu ignorowałam wszystkich ludzi wokół siebie, obojętnie jakiej byli płci. Moje myśli zaprzątało tylko to co mama zrobi obiad. Na dosłownie sekundę przerwałam swoje rozmyślania nad zupą kukurydzianą lub pieczonym kurczakiem i spojrzałam na zegar widzący wysoko nad trybunami. Pokazywał, że minęła dopiero połowa lekcji. Burknęłam pod nosem i odwróciłam się w kierunku gry toczącej się na boisku.

Kiedy tylko to zrobiłam momentalnie pożałowałam swojej decyzji. W moją stronę, niczym kula armatnia rodem ze średniowiecznego pola bitwy, pędziła piłka. Nie doznałam uczucia ,,przelatywania życia przed oczami''. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Chcąc uniknąć złamania nosa odwróciłam głowę w bok, a w tym momencie pocisk uderzył we mnie. Siła z jaką mnie trafił posłała mnie na ziemię. Okulary gdzieś upadły, a mi dudniło w uszach. Jakby z oddali usłyszałam krzyk nauczyciela i jeszcze paru innych osób. Cały świat w moich oczach wirował i zamieniał się w niewyraźne plamy. Nagle ktoś przesłonił mi całe światło, a na policzku poczułam zimną dłoń. Wuefista krzyczał, ale ginęło to w hukach w mojej głowie, które łudząco przypominały strzały z pistoletu lub bicie mojego własnego serca. Tylko jeden głos przebił się przez cały ten harmider w mojej głowie, słyszałam go wyraźnie. Jakby był krą na morzu na kole podbiegunowym, a ja Titaniciem, w który uderzyła:

- Vic... – poczułam, że chłodna dłoń na moim policzku zsuwa się na szyję i sprawdza mi puls. Moje powieki stały się jakby z ołowiu, powoli opadały. - Nie odpływaj!- zażądał stanowczo, ale ja już zatonęłam

~*~

Nie wiem co było pierwsze czy tępy, pulsujący ból w mojej głowie czy chęć wywrócenia żołądka na drugą stronę. W każdym bądź razie obie te rzeczy wyciągnęły mnie ze stanu błogiej nieświadomości. Ostrożnie otworzyłam oczy i od razu tego pożałowałam. Promienie słoneczne wpadające przez okno zakuły mnie boleśnie. Zacisnęłam powieki i cicho syknęłam z bólu, który na nowo zaczął pulsować w mojej głowie ze zdwojoną siłą. Przewróciłam się na bok zakrywając oczy przedramieniem. Żołądek podszedł mi do gardła i równie szybko wrócił na swoje miejsce gdy poczułam zimną jak lód dłoń na swojej nagiej skórze. Ostrożnie uchyliłam powieki i zamrugałam kilkakrotnie, a obraz z niewyraźnej plamy zmienił się w wyraźną posturę. Poczułam mocny zapach perfum, a zimna dłoń delikatnie poprawiła mi włosy. Podniosłam wzrok na twarz osoby, która była przy moim wybudzeniu. Ponownie zamrugałam kilka razy, zauważając po tym znajome ostre rysy twarzy i alabastrową cerę. Westchnęłam cierpiętniczo przypisując twarz do osoby:

- Czego chcesz? - wychrypiałam przez suche gardło, a Black podał mi wodę w białym, plastikowym kubeczku. Pewnie gdyby nie to, że w głowie uderzał mi młot pneumatyczny zrobiłabym mu wykład na temat tego ile morskich stworzeń może zabić tym kawałkiem tworzywa sztucznego. Pomógł mi usiąść i jakby nie wierząc w to, że panuję nad swoim ciałem przystawił naczynie do moich warg. Wypiłam wszystko kilkoma łykami, ale dalej czułam okrutną suchość w gardle. Jakby powstała tam druga Sahara. Podniosłam wzrok i napotkałam tęczówki tak intensywnie błękitne jak niebo, na odległej od miasta wsi, w piękny słoneczny, bezchmurny dzień. Czarne źrenice wyglądały jak bezdenne studnie. Black uśmiechnął się i cicho zaśmiał po czym delikatnie złączył moje wargi, które nawet nie wiem kiedy się rozdzieliły. Tak, gapiłam się na tego palanta z otwartą buzią! Spuściłam głowę i dyskretnie rozejrzałam się po pomieszczeniu, które niewątpliwie było gabinetem pielęgniarki. Białe biurko w ciemnym rogu pomieszczenia, jedno krzesło za nim i dwa przed. Ogromne okno naprzeciwko kozetki na której siedziałam, było przysłonięte do połowy zieloną zasłonką:

- Jak się czujesz? - zapytał spokojnie i poprawił mi włosy. Spięłam się na ten gest, a on szybko odsunął dłoń, na której błysnął srebrny sygnet. Odchrząknęłam cicho i odezwałam się:

- Dobrze – rozejrzałam się po pokoju. - Która godzina? - zapytałam ze stoickim spokojem, chociaż trochę się niepokoiłam tym, że mogłam na przykład spać kilka dni jak bohaterki filmów. Wszystko jest możliwe... w końcu obudziłam się w towarzystwie Blacka, który w ciągu tygodnia w szkole zapracował sobie na opinię podrywacza i casanovy, dookoła którego ciągle biegają dziewczyny. On zabiera je na romantyczne randki i wiadomo jak to się potem kończy. Nie żebym była jedną z tych dziewczyn, po prostu plotki szybko się rozchodzą. Nawet jeśli nie bierzemy pod uwagę paplaniny dziewczyn z pierwszej klasy no to Black po prostu wygląda na takiego, który bardzo chętnie zaprzyjaźniłby się z jakąś chorobą weneryczną. Zamrugałam kilkukrotnie i bąknęłam coś pod nosem, bo kiedy ja bezkarnie w myślach wyzywałam go, to on coś mówił. Czarnowłosy tylko uśmiechnął się i powtórzył:

- Jest czternasta, mamy teraz francuski – skrzywiłam się. Pan Margheritta nie tolerował spóźnień, więc wolałam nie ryzykować pobicia beretem, bagietką, miniaturką Wieży Eiffla czy innym francuskim reliktem.- Widzę tą zadowoloną minę – zironizował chłopak – i dlatego zabieram cię na kawę. Nawet nie próbuj odmawiać Heredis- wstał z krzesełka. Wziął do ręki mój plecak, który stał na podłodze i zarzucił go sobie na ramię po czym wyciągnął do mnie dłoń. Prychnęłam cicho pod nosem, o nie! Jestem silną i niezależną kobietą, która poradzi sobie z wstaniem z kozetki. Uniosłam dumnie podbródek i podniosłam tyłek z twardej leżanki. Black przewrócił oczami i podniósł swój plecak po czym wyszedł z gabinetu.

~*~

Czułam się ubezwłasnowolniona, zbędna i potraktowana jak dziecko. Moja wewnętrzna feminista płakała zajadając się lodami i krzycząc ,,Precz z piłkami na W-Fie!''. Tak! To wszystko wina tej przeklętej piłki! Niech nigdy nie będzie napompowana, niech pęknie, niech ktoś ją kopie zamiast odbijać! Wszystko za moje cierpienia. Gdyby nie zachciało się jej spotkać z moja twarzą nie musiałabym teraz biegać za Blackiem. Chrzanić też jego długie nogi i to, że zabrał mi plecak. Pieprzony dżentelmen i jego metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Jeszcze jedna przecznica i umrę z przemęczenia. Ktokolwiek jest tam na górze, zapomnij na chwilę jak niegodziwym jestem człowiekiem, pomóż mi do diaska! Jak na zawołanie zderzyłam się z czymś twardym i prawie upadłam, gdyby nie ręka, która błyskawicznie objęła mnie w tali. O mój Boże jaki wstyd! Zostaw moje fałdki pseudo bohaterze! Odsunęłam się szybko i zauważyłam, że Black patrzy na mnie z uwagą. No cóż, nie codziennie wpada na ciebie ktoś tak piękny jak ja! Pomyślałam, ale nie powiedziałam tego. Sama nie wiem dlaczego, czyżbym go polubiła? O zgrozo! Co za tragedia! Jestem genialną aktorką, powinnam rzucić szkołę i wyjechać do Hollywood! To jest myśl!:

- Mogłabyś nie gapić się na mnie z takim psychopatycznym uśmiechem? - zapytał Black wyrywając mnie z zamyślenia. Spojrzałam w jego piękne oczy, nie czekaj... kiedy uznałam je za piękne? Piłka uszkodziła mi mózg. Muszę z tym iść do szpitala. - Teraz wyglądasz jakbyś chciała mnie zabić i to najlepiej tu i teraz – skwitował znowu przerywając moje zamyślenie:

- Mówiłeś coś bardziej inteligentnego, co by mnie zainteresowało?- zapytałam zakładając na twarz maskę obojętnej suki jaką zwykle byłam w szkole i przy ludziach tak popularnych jak Black, sportowcy i cheerleaderki. Czyli przy takich, którzy traktowali takich jak ja gorzej niż śmieci. Znowu psujesz sobie opinię u niego – odezwał się cichy głosik w mojej głowie. Walić to. Westchnęłam głęboko. - Wybacz – mruknęłam cicho. Nie powinnam bć, aż tak wredna dla niego. Jest popularny, jest porywaczem, prosi się o chorobę weneryczną, ale też ma jakieś uczucia. Jezu jakie to ckliwe... Jesteś ciepłą kluską Heredis. Wróciłam do rzeczywistości i zauważyłam, że patrzę mu w oczy, a n nie odwraca wzroku i uśmiecha się pod nosem. Zmarszczyłam czoło zastanawiając się co go tak śmieszy. Już miałam zapytać, ale on pociągnął mnie do siebie ratując przed przejechaniem przez gońca rowerowego. Czułam, że moje dłonie trafiły na twarde wyrzeźbione mięśnie tostu. Boże czy mi robi się gorąco?! W dodatku te perfumy, rozpływałam się. Usłyszałam śmiech nad moją głową. Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że Pan Mam Metr Dziewięćdziesiąt Mały Karakanie się śmieje i to ze mnie. Wyszarpałam mu się po czym bezceremonialnie weszłam do kawiarni.

Był to mały przytulny lokal, o ścianach w kolorze żółtym, kremowych, kwadratowych kaflach i okrągłych stolikach, na których leżały obrusy w biało-niebieską kratę. W porcelanowych wazonikach stały czerwone goździki, a jedną ze ścian zakrywał ogromny stojak pełen doniczek z paprotkami, ściana naprzeciwko była ozdobiona tapetą z pożółkłych kartek jakiejś książki. Naprzeciwko wejścia mieścił się mały bar z drewna w ciepłym kolorze. Pachniało kawą i świeżo upieczoną szarlotką. Zupełnie jak w małym domku na wsi, w którym spędziłam dzieciństwo zanim z rodzicami przeniosłam się z rodzicami do NY. Uśmiechnęłam się do wspomnień o moim pierwszym zwierzaku jakim był stary kundelek ze schroniska, którego sama wybrałam widząc jego smutne oczy. O tym jak wspinałam się na drzewa w sadzie dookoła domu i udawałam, że jestem księżniczką uwięziona w wieży. Było więcej takich wspomnień, ale z wiekiem stały się niewyraźne i zamazane. Zupełnie jak obraz za szybą kiedy spływają po niej krople wody podczas deszczu. Usiadłam przy stoliku w rogu pomieszczenia z uśmiechem, który wielu uznałoby za uśmiech wariata, przez to, że mój wzrok buł nieobecny, pogrążony we wspomnieniach. Rozglądałam się zaciekawiona po lokalu podziwiając. Andy usiadł naprzeciw mnie, a już po chwili podeszła do stolika kelnerka. Wysoka kobieta o idealnych kształtach. Miała długie nogi jak baletnica, a rude włosy splecione w warkocz sięgały jej do połowy pleców. Owalną twarz zdobił zadarty nos, duże zielone oczy i pełne czerwone usta. Specjalnie rozpięła trzy guziki białej koszuli bardziej odsłaniając dekolt. Spódnica w kolorze kawy z mlekiem była podciągnięta tak, że sięgała do połowy uda. Nie zwracałam na nią większej uwagi tylko podziwiałam pomieszczenie. Nie zauważyłam kiedy odeszła, ale za to poczułam zapach przepysznej kawy, którą postawiła przede mną kiedy wróciła. Uśmiechała się czarująco do Blacka, który również posłał jej zniewalający uśmiech, od którego miękły kolana, ale ja w tym momencie zauważyłam coś ciekawszego. Jej uszy były szpiczaste jak u elfa i ozdobione kolczykiem przypominającym bluszcz, który oplatał jego czubek i płatek:

- Ładne uszy – rzuciłam luźno, a kelnerka odwróciła na mnie wzrok prostując się i zabierając chłopakowi idealny widok na jej dekolt. Zmierzyła mnie nieprzyjemnym spojrzeniem. - W której klinice je zrobiłaś? - zapytałam mimowolnie unosząc brew. Rudowłosa prychnęła oburzona i ruszyła w kierunku baru zarzucając na plecy warkocz. Wzruszyłam ramionami i upiłam łyk kawy z kubka. Po czym spojrzałam na mojego towarzysza, który przyglądał mi się badawczo. Speszona odwróciłam wzrok rumieniąc się. Wbiłam wzrok w moje dłonie zawstydzona. Zrobiło się niezręcznie, ale przerwał to:

- Odprowadzę Cię do domu. Chcę mieć pewność, że nie zemdlejesz po drodze – oświadczył z poważną miną. Westchnęłam cierpiętniczo przewracając oczami:

- Nie panikuj. Tylko oberwałam piłką – powiedziałam bawiąc się goździkami w wazoniku.

- Straciłaś przytomność na dwie godziny. Powinni wezwać karetkę, ale ta głupia pielęgniarka uznała to za niepotrzebne – zacisnął palce na kubku, tak, że pobielały mu opuszki. Był wściekły, ale nie pokazywał tego mimiką twarzy. Był niewzruszony poza dłońmi, które jakby nie mogły nie udawać. Wyjęłam kwiat z wazonika i zaczęłam go uważnie oglądać w oczekiwaniu, aż Black się uspokoi. Nie chciałam go jeszcze bardziej zdenerwować. Po chwili usłyszałam ciche chrząknięcie i podniosłam wzrok na mojego towarzysza. Był już widocznie rozluźniony, ale nie do końca. Postanowiłam jednak dalej tego nie drążyć.- Wybacz... niepotrzebnie się uniosłem. Po prostu widziałem jak mocno potrafi rzucać Sharon i myślałem, że stało ci się coś poważniejszego – mruknął cicho prawie niedosłyszalnie. Podeszła do nas kelnerka i postawiła przed nami talerzyki z ogromnymi muffinkami czekoladowymi. Obrzuciła mnie gniewnym spojrzeniem, a Blacka obdarzyła promiennym uśmiechem i trzepotem długich rzęs. Prychnęłam zniesmaczona pod nosem i dokładnie obejrzałam babeczkę spodziewając się trucizny. Po chwili dotarło do mnie także jak bardzo jest kaloryczne to pyszne ciacho więc odsunęłam talerzyk. Czarnowłosy spojrzał na mnie zdziwiony:

- Coś się stało?- postawił kubek z kawą na stoliku. - Nie jest zatruta – uśmiechnął się lekko, a ja westchnęłam cierpiętniczo:

- Nie o to chodzi – mruknęłam cicho speszona. W końcu jak mam mu wyjaśnić, że nie zjem tej muffinki, a wyglądam jak wyglądam. Przełknęłam ślinę lekko zestresowana i zaczęłam bawić się rękawem pilotki. Black chwycił serwetkę, a potem przez nią wziął babeczkę do ręki i przysunął do moich ust. - Co ty do diabła robisz? - zapytałam jeszcze bardziej skrępowana gdy zobaczyłam, że gapi się na nas ruda kelnerka. Moim błędem było to, że w ogóle otworzyłam buzię, chłopak wepchnął ciastko do moich ust. Roześmiał się widząc, że krem ubrudził mi nos, a ja robię zeza widząc czekoladę na jego czubku. Grzecznie jadłam pyszny i mięciutki miękisz, który rozpływał się w ustach. Po chwili niebieskooki wytarł mój nos kciukiem, na co spaliłam kompletnego buraka. Uśmiechnął się szeroko pokazując dołeczki w policzkach i szereg śnieżnobiałych zębów. Popiłam babeczkę kawą uciekając wzrokiem przed jego spojrzeniem. Czy to do cholery musi być takie krępujące? Przy Jasonie, który wiele razy mnie karmił i zabierał na kawę się tak nie zachowywałam, a tu proszę jakiś nieznany mi dobrze dupek mnie zawstydza. To frustrujące! Pod moim nosem ponownie pojawiła się muffinka: - Dobra niech Ci będzie – udałam całkowite znużenie i wzięłam od niego słodycz, którą z wielką chęcią zjadłam. Wypiłam kawę i odmówiłam drugiej słodkości. Black pochłonął swoją nawet nie wiem kiedy. Zaczęłam szukać pieniędzy po kieszeniach by zapłacić i kiedy już chciałam położyć banknot na stoliku Black chwycił mnie za nadgarstek. Uśmiechnął się czarująco do kelnerki z elfimi uszami po czym położyła na stół kilka banknotów. Zarzucił mój i swój plecak na ramiona po czym ruszył za mną do wyjścia.

Odwróciłam się do niego gdy wyszliśmy z lokalu i wymusiłam grzeczny uśmiech:

- Dziękuję za opiekę i kawę, ale muszę już wracać do domu. Wiec mógłbyś oddać mi mój plecak?- zapytałam uprzejmie wyciągając rękę po moją własność, ale Black zrobił krok w tył i odpowiedział:

- Nie ma mowy bym puścił cię samą do domu. W dodatku porozmawiam z twoimi rodzicami by zawieźli Cię do szpitala, albo lepiej. Sam cię zawiozę – już chciał zatrzymać jakąś taksówkę, ale chwyciłam go za przedramię. Momentalnie na mnie spojrzał – o co chodzi? - zmarszczył brwi. Puściłam jego rękę:

- Odprowadź mnie do domu – uznałam kompromis za dobre wyjście – czuję się dobrze. Nie potrzebuję wizyty w szpitalu. - Tak naprawdę to po prostu bałam się tego miejsca. Przewrócił oczami i objął mnie ramieniem po czym ruszył przez tłum ludzi trzymając mnie blisko siebie jakby bała się, że ktoś mnie porwie.

Kiedy dotarliśmy do mieszkania moich rodziców otworzyła nam mama:

-Cześć córeczko – uśmiechnęła się promiennie, ale ten uśmiech momentalnie zniknął gdy zobaczyła Blacka. Jej zielone oczy nagle wypełniło przerażenie pomieszane z czystą furią. Nigdy nie widziałam jej w takim stanie, szarpnęła mnie za nadgarstek i wepchnęła do mieszkania. - Trzymaj się z daleka od mojej córki! - wykrzyczała w kierunku Andrew - Wynoś się! - zabrała od niego mój plecak, który on jej oddał bez sprzeciwu. Uśmiechnął się do mnie blado na pożegnanie i zniknął na klatce schodowej. Mama zatrzasnęła drzwi z hukiem po czym zamknęła je na wszystkie możliwe spusty. Zmierzyła mnie morderczym spojrzeniem:

- Masz się trzymać od niego z daleka. Będziesz miała przez niego same kłopoty – oddała mi plecak. Oszołomiona nie wiedziałam co powiedzieć. Mama nigdy się tak nie zachowywała i jeszcze ta groźba lub raczej prośba...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro