V: Krety się nie uśmiechają

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


            Pomimo upływu czasu nie docierało do mnie to co powiedział Black i co zobaczyłam na własne oczy dokładnie tydzień wcześniej. Nie mogłam uwierzyć, że stworzenia z filmów, książek i gier komputerowych żyją między ludźmi, a może nawet zabijają ich? Wizja bycia jednym z TYCH stworzeń przerastała mnie. Kiedyś pomysł bycia wampirem i posiadania nadludzkich umiejętności niezmiernie by mnie cieszył. Jako dziecko marzyłam by być nadnaturalnym stworzeniem jak bohaterowie komiksów DC i Marvela, które czytałam. Wiele razy myślałam nad tym jak wyglądałby mój kostium, czy nosiłabym maskę i czy spotkałabym któregoś z moich ukochanych super bohaterów? Jednak nigdy nie sądziłam, że dziecięce marzenia się ziszczą. Przez pierwsze kilka dni sądziłam, że to co się wydarzyło było halucynacją po zażyciu leków, substancji psychotropowych lub jakiegoś innego świństwa. Kiedy po czterech dniach obudziłam się z uczuciem, że mój żołądek został rozerwany, a jego kwasowa zawartość sprawia, że inne organy zaczęły się rozkładać, zaczęłam się przekonywać, że to mogła jednak nie być halucynacja.

           Czułam nieprzyjemne palenie w brzuchu przez co byłam coraz bardziej przekonana, że połknęłam ość w czasie kolacji poprzedniego wieczora, podczas której razem z rodzicami jadłam... No właśnie. Tu moja wizja przestawała być logiczna, bo jadłam paluszki rybne, w których nawet jeśli byłyby ości (a uważam, że tak) to byłyby pomielone tak bardzo, że nie mogłyby mi zrobić krzywdy. Później rozważałam pęknięcie wyrostka robaczkowego, ale po chwili uświadomiłam sobie, że usunięto mi go jeszcze w przedszkolu po tym jak najadłam się piasku. Kiedy pojawiły się mdłości postanowiłam jak najszybciej pójść do łazienki. Z trudem utrzymywałam równowagę przez zawroty głowy, ciągle z tyłu głowy miałam cichą modlitwę by nie obudzić rodziców. Powstrzymałam się przed syknięciem kiedy nieśmiałe, pierwsze promienie słońca padły przez malutkie okienko na moje bose stopy. Na skórze momentalnie pojawiły się czerwone plamy, a potem pęcherze wypełnione płynem co było typowe dla oparzeń. Dokładnie zasłoniłam okienko ręcznikiem czując jeszcze większy ból wywołany rozleglejszymi oparzeniami oraz mocne skurcze żołądka. Przy jednym z nich zgięłam się wpół przyciskając przedramiona do brzucha. Zagryzłam wargę, ale od razu poczułam, że był to bardzo głupi pomysł. Najpierw pieczenie, a potem ciepła strużka spływająca po brodzie by na końcu jako ciemnoczerwona kropka pojawić się na podłodze. Dotknęłam ust czując się jak w najgorszym koszmarze. Błagałam Boga, w którego niespecjalnie wierzyłam by to wszystko okazało się tylko okrutnym i bardzo realistycznym snem. Przesunęłam opuszkami po mokrych od krwi wargach wyraźnie wyczuwając jak w momencie kiedy uchyliłam lekko usta coś wysunęło się z tkanki powodując kolejny ból, ale zmniejszając ten towarzyszący mu w brzuchu. Niepewnie oblizałam wargi by na choć krótki czas poczuć ulgę pomimo okropnego posmaku w ustach. Jakby przez mgłę pamiętam to co stało się później. Szaleńczą i wręcz zwierzęcą żądzę krwi i niemożliwy do opisania głód, chłodny metal żyletki w palcach, delikatne pieczenie przy nacięciu skóry po wewnętrznej stronie dłoni, szorstki język zlizujący każdą kroplę szkarłatnej cieczy. Czułam ulgę. Ból powoli mijał zastępowany przez dziwne uczucie otępienia i niezwykłą radość z małych rzeczy. Po chwili nie pamiętam już co się stało. Wszystko spowiła ciemność.

          Obudziło mnie przeraźliwe zimno powierzchni, na której spałam. Powoli otworzyłam oczy i spostrzegłam, że leżę skulona na kremowych kafelkach w niewielkiej łazience. Chwilę zajęło mi zrozumienie co tam robiłam. Nie na żarty się przeraziłam widząc leżącą na ziemi zakrwawioną żyletkę. Cholera jasna! Czy ja umarłam? Nie mogłam tak po prostu umrzeć! Byłam na to zbyt młoda i piękna (w końcu należy się doceniać i dowartościowywać) by odchodzić. Tyle okazji i ludzi do denerwowania przepadło bezpowrotnie? No to było jakąś kpiną. Tak bez ostrzeżenia? Raczej jeśli skazuje się kogoś na śmierć w mękach to powinno się mu przysyłać jakiś list z uprzedzeniem! Albo chociaż karteczkę z napisem ,,Umrzesz w mękach''.

         Może to ostatnie to jednak nienajlepszy pomysł...

         Powoli wstałam z podłogi i mocno uszczypnęłam się w przedramię. Zabolało, a nawet pozostał ślad. Czyli jednak żyłam! Cudownie! Nie mogła bym odejść tak bez pożegnania z J i Ann. Co jak co, ale oni powinni wiedzieć szybciej o tym, że umrę, albo może jednak nie... To mogłoby być zbyt traumatyczne dla tej dwójki, chociaż może dzięki temu w końcu by zauważyli, że są dla siebie stworzeni! Może kiedyś to przetestuję? Chwyciłam się umywalki i powoli wstałam z podłogi chcąc uniknąć jakiś niespodziewanych upadków, które mogłyby być źródłem hałasu. Uniosłam niechętnie głowę. Bałam się.

         Moje obawy były słuszne. Usta napuchnięte i krwiście czerwone otoczone plamą zaschniętej krwi. Parę ciemnych strużek biegnących na szyję. Sinoniebieskie żyły, które niczym rzeki odcinały się na jeszcze bledszej niż zwykle skórze. Piegi na mojej skórze wyglądały na nienaturalnie rude niczym namalowane pomarańczową kredką. Mówi się, że oczy są odzwierciedleniem duszy, a w tym momencie zaczęłam się zastanawiać jaki potwór siedzi w mojej. Czarne białka i jaskrawoczerwone tęczówki przypominające tańczące płomienie bezwzględnie trawiące ludzkie życie. Źrenice wyglądały jak bezkresne studnie, na której dnie pleni się mrok i już od wielu lat nie zagląda światło pozwalając żyć tam w spokoju potworom z sennych koszmarów. Byłam potworem w ludzkim ciele.

           Pomimo tego, że w tamtym momencie moje myśli były jak zawsze pełne sarkazmu, ironii i kpiny nie było mi do śmiechu. Nadal z przerażeniem patrzyłam w każde możliwe lustro bojąc się, że znowu zobaczę swoje prawdziwe ja. Potwora rodem z horroru. Przerażała mnie myśl, że ten dziwny głód i zachowanie jak u narkomana powróci. Pilnie musiałam porozmawiać z Blackiem. To co się ze mną działo nie było normalne, a wszystko zaczęło się przez niego. Poza dziwnymi napadami agresji, narkotycznymi transami, w czasie których miałam wrażenie, że rozrywano mi organy wewnętrzne były także notorycznie powtarzające się sny. Dręczyły mnie co noc, zapętlały się bez końca i nie pozwalały spać oraz o sobie zapomnieć. Budziłam się nad ranem i zadręczałam się rozmyślaniem nad tym co mogą znaczyć owe sny, ale pomimo wielu pomysłów żaden nie wydawał mi się właściwy. Zajęta przemyśleniami zasypiałam na kilka minut przed budzikiem. Próbowałam kilku sposobów na pozbycie się snów między innymi tabletek nasennych, których producent zachęcał konsumenta ogromnym napisem ,,SZYBKIE DZIAŁANIE – SPOKOJNA NOC'' na opakowaniu. Może to ja pokrętnie zrozumiałam tą reklamę, albo mój organizm postanowił wykończyć mnie nie tylko fizycznie, ale także psychicznie. Fizycznie ponieważ, od czasu incydentu w łazience nie miałam apetytu, a kiedy już chciałam coś zjeść by nie wzbudzać podejrzeń rodziców to żołądek jakby zapominał po co jest. W niedługim czasie od kolacji cały wmuszony posiłek kończył w sedesie. Przez to czułam się stale senna, osłabiona, ale jednocześnie zdenerwowana i nabuzowana negatywną energią. Psychicznie – przez obsesyjne wręcz podsuwanie mi tych samych snów i zmuszanie mnie do myślenia nad nimi. Co rano gratulowałam sobie wytrwałości i upartości, dzięki którym nie wzbudzałam podejrzeń stwarzając pozory – tylko po to chodziłam do szkoły. Moim mottem i celem stało się dążenie do tego, aby nikt nie zauważył, że jest coś bardzo nie tak jak powinno.

        Przytknęłam czoło do zimnej powierzchni metalowych drzwiczek szafki, co choć na chwilę mnie otrzeźwiło. Pomimo wielu prób nie udawało mi się orzeźwić kawą, którą Bogu dzięki mogłam pić. Jedno dobre, przynajmniej nie umrę z odwodnienia. Miałam nadzieję, że Black raczy się dziś pojawić w szkole bym w końcu mogła mu przywalić w tą cholerną mordę za urządzenie mnie tak. Poza kawą i własną upierdliwością także chęć wymierzenia sprawiedliwości temu idiocie napędzała mnie do przychodzenia do tego miejsca co rano. Odetchnęłam kilka razy głęboko chcąc się zmotywować do jakiegokolwiek ruchu. W końcu odsunęłam głowę od niebieskiego metalu z niewyraźnym numerem dwadzieścia cztery. Otworzyłam szafkę nie mając pojęcia czego tam szukam. Zamknęłam drzwiczki z hukiem niezbyt przejmując się hałasem, nie ja pierwsza i nie ja ostatnia trzaskam drzwiczkami od szafki. Wyjęłam telefon z kieszeni bluzy z zamiarem napisania do Jasona i Annabeth, że czekam na nich w szkole, ale nagle zostałam mocno przytulona:

- Cześć Beth – wysiliłam się na radosny ton nie chcąc martwić przyjaciółki. Ciemnoskóra odsunęła się ode mnie pokazując rządek równych i białych zębów. Poprawiła niedbale długie czarne, kręcone włosy. Dosłownie po chwili zapytała:

- Gotowa na dzisiejszą poprawkę u pana od francuskiego? – wypaliła radośnie rozglądając się wokół jakby szukając kogoś. Zanim zdążyłam nawet otworzyć usta ponownie się odezwała. – Gdzie Jason? – przysięgam, że gdyby nie jej kolor skóry zauważyłabym u niej rumieńce. Czyli jednak coś między nimi jest. No i kto tu jest geniuszem? Ja! Obym tylko nie zmieniła tego zdania przed tą cholerną poprawką, bo inaczej mogę się żegnać z kieszonkowym. Na okrągły rok.

         Pierwsze lekcje minęły mi naprawdę przyjemnie w akompaniamencie wesołego trajkotania Beth. Czasami żałowałam, że poznałam ją dopiero w szkole średniej. Jason kilka minut po dzwonku napisał mi, ze źle się czuje i nie może przyjść do szkoły. W pierwszej chwili miałam ochotę pogratulować mu cudownego sposobu na przedłużenie weekendu, ale po chwili uświadomiłam sobie coś. Odkąd się znamy on co miesiąc nie pojawia się w szkole wykręcając się różnymi wymówkami. To jego choroba, to pogrzeb jakiegoś dalekiego krewnego, to impreza rodzinna lub nawet wyjazd na weekend. Na początku akceptowałam to bez mrugnięcia okiem, ale teraz to wszystko robiło się coraz bardziej podejrzane. Przez chwilę w mojej głowie pojawiła się jedna i to bardzo ponura myśl. Skoro istnieją wampiry, o ile Black mnie nie wkręca i nie robi ze mnie narkomanki, to czy istnieją także... Nie to nie możliwe, pomyślałam po chwili. Bo w końcu czy skoro znamy się z Jasonem tak długo, a jego rodzice i młodsza siostra mnie lubią, to nie powiedział by mi wcześniej... Czy to już można nazwać paranoją? A jeśli Jason jest wilkołakiem?

          Potrząsnęłam głową. Idiotko – skarciłam się w myślach. Jak możesz podejrzewać najlepszego przyjaciela o bycie zmutowaną bestią? Chyba faktycznie coraz bardziej chcę by jednak cały ten świat rodem z filmu lub książki fantasy okazał się prawdą. Zaczynam świrować... Nagle ktoś popchnął Ann tak, że by upadła gdybym jej w porę nie złapała. Posłałam jak najbardziej nienawistne spojrzenie w kierunku gdzie spodziewałam się zobaczyć tego, kto mam nadzieję, że przypadkowo popchnął moją przyjaciółkę. Chciałam, aby dziś obeszło się bez rasistowskich tekstów w kierunku Annabeth i Jasona. Mnie nie obchodziło gdy wyzywano nie od satanistek, opętanych ździr lub innych takich. Poza tym było mi to obojętne co o mnie sądzą, ale widziałam jak raniło to Beth, a tego nie zamierzałam tak zostawiać. W szkole było wielu uczniów o odmiennym kolorze skóry i ich też dręczono co denerwowało mnie. Jednak na moich przyjaciół uwzięto się wyjątkowo.

           Przyznaję, sama byłam temu winna, ponieważ za każdym razem nie mogłam się powstrzymać przed jakąś pyskówką. Miałam niewyparzony język i zawsze musiałam coś powiedzieć nawet jeśli było to nie na miejscu lub po prostu głupie. Rodzice wiele razy próbowali mnie oduczyć tego na przykład, kiedy byłam młodsza za każdy taki wybryk zostawiałam w słoiku kilka centów. W ciągu tygodnia zebrała się pokaźna suma, a mi zaczęło brakować kieszonkowego, więc na pewien czas powściągałam się od komentarzy. Jednak jak można się domyślić nie trwało to długo. Jednak ponownie w tym tygodniu Bóg chyba postanowił zamienić moje życie w popieprzoną ruletkę. Przed nami z szyderczym uśmiechem stał Mike Davis z uczepioną do jego ramienia Laną Lang. Byli najpopularniejszą parą w szkole ze względu na swoje pozycje. On – kapitan drużyny footballowej, ona – oczywiście cherleaderka. Brzmi jak z taniego romansu lub filmu dla młodzieży? To cudownie! A jeśli jeszcze powiem, że oboje uwielbiają uprzykrzać życie biedniejszym, brzydszym oraz gorzej ubranym uczniom. Sam nie wierzę, że tak mówię, ale zaczynam podejrzewać, że ktoś jakąś popapraną klątwą uwięził mnie w niskobudżetowym filmu z tego rodzaju... lub gorzej... w serialu. Wolałam się nie zastanawiać kto w ogóle wpadłby na pomysł serialu z tak idiotyczną i popapraną bohaterka jak ja. Netflix raczej by tego nie kupił... Nikt by tego nie kupił! To nadaje się na słaby kawał w stylu ,,Hej słyszałeś o tej dziewczynie, której chłopak z klasy podał dragi? Wmówiła sobie, że jest wampirem! Kumasz? Wampirem! Przecież one nie istnieją!''

          Boże to jest tragiczne – zakończyłam swoje rozmyślania i skupiłam się na tym co mnie otaczało, a mianowicie tym, że ten nietolerancyjny imbecyl nafaszerowany sterydami i z wypchanymi bokserkami postanowił się odezwać:

- A Wasz Meksykaniec gdzie?- zapytał z kpiną. Mike był całkiem przystojny. Kwadratowa szczęka, prosty nos i ciemne oczy nadawały mu całkiem przyjemnego wyglądu. Można by go uznać za równego gościa, który mógłby być dobrym kumplem gdyby tylko nie ten odwieczny cyniczny uśmiech i paskudne uosobienie. Blondyn o wysportowanej sylwetce. Rasista i niewyżyty seksualnie seksista z manią na punkcie sportu. Naprawdę nie wiem na czym opierał się jego związek z Laną. Cała szkoła słyszała o tym jak się zdradzają i na siłę udają spektakularne akty zazdrości. Było mi go trochę żal. Jego i Lany. Oboje tkwili w czymś nazywanym związkiem, a tak naprawdę każde wykorzystywało drugie jako dojście do jego znajomych i zabawianie się z nimi. Czy na tym ma to polegać? Bo jeśli tak to ja jestem rozczarowana. Wracając do rzeczywistości. Wściekłam się. Pomimo tego, że było mi go czasami żal to nie zamierzałam pozwolić mu obrażać Jasona, którego znałam od dzieciństwa i był moim przyjacielem. Czułam jak Annabeth próbowała mnie zatrzymać jednak jej próby były bezcelowe. Niczym taran minęłam ją i stanęłam bliżej pary. Zadarłam lekko głowę i spojrzałam wściekle na sportowca przy tym mówiąc:

- A możesz skończyć z tymi rasistowskimi tekstami? – zapytałam o dziwo grzecznie i spokojnie pomimo tego, że wszystko się we mnie gotowało.

- Kim ty jesteś by się tak do nas odzywać? – zapytała oburzona Lana ostentacyjnie poprawiając długie ciemne włosy dłonią o paznokciach ozdobionych przedłużaną hybrydą w czymś na styl efektu syrenki. Zatrzepotała sztucznymi rzęsami na co mimowolnie prychnęłam. Pozostawiłam bez komentarza jej strój, na który składały się obcisłe rurki z dziurami na całej długości, krótki top odsłaniający pępek oraz botki na obcasie. Kątem oka zauważyłam, że ludzie na korytarzu zaczynają zwracać na nas swoją uwagę. Zirytowało mnie to jeszcze bardziej:

- Jego przyjaciółką i nie zamierzam pozwalać go obrażać. Czy się Wam to podoba czy nie – stwierdziłam całkiem szczerze starając się brzmieć pewnie czując się podobnie jak kilka dni temu nad ranem. Żołądek zaczął mi się ściskać i gnieść, wywołując naprawdę nieprzyjemne uczucie. Mike prychnął z kpiną i odpowiedział:

- Bohaterka się znalazła – uśmiechnął się ironicznie. - Z terrorystami też się przyjaźnisz? – udał pytanie irytując mnie już chyba już po sam skraj wytrzymałości. Zacisnęłam dłonie w pięści czując jak boleśnie w ich wnętrza wbijają mi się paznokcie. Wdech, wydech, wdech, wydech. Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa... - A może jeszcze powiesz, że kolorowi są równi białym, a geje - hetero? – zażartował przekraczając tym samym czerwoną linię mojej wytrzymałości. Dostał w twarz mocnego prawego sierpowego z lekkim podkręceniem. Jego głowa odskoczyła w tył, a z nosa strumieniem popłynęła krew. Nie powiem byłam dumna z siebie, nawet uśmiechnęłam się lekko! Może ten idiota w końcu się czegoś nauczy? Lana krzyknęła widząc krew i odsunęła się jak poparzona od chłopaka. Uczniowie wypełniający hol nie widzieli chyba jak się zachować. Niektórzy chyba mi gratulowali, a inni krzyczeli by Mike mi oddał. Blondyn patrzył na mnie nienawistnie dociskając dłoń do nosa:

- Zabiję Cię suko – zagroził, ale nie przejęłam się tym. Ktoś szarpnął mnie za ramię i nie zważając na to, że moje nogi się plączą ciągnął mnie w nieznanym mi kierunku. Szłam tyłem i byłam przeciągana przez tłumy nastolatków bez ani krzty wyrozumiałości. Po tym zostałam wypchnięta przez tylne drzwi na parking dla nauczycieli. Tyłkiem upadłam na twardy beton, ale mocno zacisnęłam zęby.

          Niedbałym ruchem odsunęłam grzywkę z oczu i podniosłam głowę słysząc nerwowe szukanie czegoś po kieszeniach skórzanej kurtki oraz pstryk zapalniczki:

- Co to miało być? – zapytał zimno czarnowłosy wsuwając papierosa między wargi. Nie odpowiedziałam. To mnie należały się wyjaśnienia, a nie jemu. To ja byłam poszkodowana! Black zacisnął szczękę co można było zauważyć po napięciu mięśni twarzy. Zdawałam sobie sprawę, że odezwanie się teraz jest jak dolewanie oliwy do ognia, ale nie byłabym sobą gdybym nie wykorzystała takiej cudownej okazji do zagrania mu na nosie:

- Obrona dobrego imienia przyjaciela, a skoro już jesteśmy przy tak – na chwilę urwałam szukając odpowiedniego słowa – bezpośrednich – wyraźnie to zaakcentowałam – pytaniach. To może odpowiesz też na moje. – Wstałam z betonu i otrzepałam spodnie z kurzu. Chłopak wbił we mnie lodowate spojrzenie błękitnych tęczówek, które gdyby mogło zabijać właśnie leżałabym trupem. Nie powiem, przerażał mnie, ale chęć dowiedzenia się prawdy była silniejsza:

- Co mi podałeś i zrobiłeś? – powiedziałam oschle i z cała odwagą na jaką było mnie stać kiedy ten sztyletował mnie wzrokiem. Nie doczekując się odpowiedzi odezwałam się ponownie:

- Nie zamieciesz sprawy pod dywan. Mów, albo...

- Albo co? – zapytał z kpiną pochylając się nade mną. – Wezwiesz policję i powiesz, że jesteś wampirem? Życzę szerokiej drogi to psychiatryka – uśmiechnął się unosząc w geście zgorszenia moją głupotą prawy kącik ust. Może i miał rację, ale to wszystko zaczęło się od niego. Uniosłam dłoń i zamachnęłam się. W ułamku sekundy pędząca w stronę twarzy czarnowłosego kończyna została zatrzaśnięta w żelaznym uścisku i unieruchomiona. Szarpnęłam chcąc jeszcze raz spróbować, ale nie puszczał mojego nadgarstka wpatrując się we mnie z powątpiewaniem. Jeszcze kilka razy spróbowałam się wyswobodzić, ale bezskutecznie. Robił to zupełnie bez wysiłku, jakby nie było to dla niego niczym wyjątkowym. Szarpnęłam po raz ostatni z większą determinację niż poprzednio, ale i to nic nie pomogło. Za to moje serce zabiło trzy razy szybciej gdy z za pleców Black usłyszałam potwora z matematyki:

- Tu jesteście – nerwowo przełknęłam ślinę. Chyba mam poważne kłopoty.

~*~

- To jest niedopuszczalne! Bójka i to jeszcze tydzień przed przerwą wiosenną!- wykrzyczał oburzony dyrektor. Pan Smith był dyrektorem tej placówki od... wielu lat i podobno szczycił się nienaganną opinią. Podobno, bo nigdy nie wiadomo jakie ,,trupy w szafie'' może ukrywać. Był to niski tęgi mężczyzna z ogromnymi zakolami o miłym wyrazie twarzy, aktualnie była ona czerwona, o dość miłym uosobieniu – I to jeszcze żeby dziewczyna się w to mieszała – westchnęłam cicho i wypaliłam:

- To, że jestem przedstawicielką ,,słabszej płci'', to znaczy, że mam siedzieć cicho i nie reagować? – zapytałam zirytowana

- Możesz, ale nie tak reagować! – po raz kolejny podniósł głos dyrektor, a żyły na jego szyi stały się niezwykle wyraźne

- Nie oberwał za darmo. Obrażał moich przyjaciół i to w dodatku w rasistowski sposób – odparłam zaciskając dłonie na podłokietnikach krzesła.

- Można było to załatwić w mniej drastyczny sposób panno Heredis!- huknął wściekły. – Takie coś i to jeszcze dwa dni przed meczem – mruknął już ciszej

- Może i tak. Przestaję wierzyć w sprawiedliwość w tym kraju. Za poniżanie ludzi i bycie rasistą nie powinno się karać? Z tego co mi się wydaje to prawo Stanów Zjednoczonych przewiduje za to karę pozbawienia wolności... – starałam się przedstawić chociaż jakieś rzeczowe argumenty, aby chociaż trochę zmniejszyć wściekłość dyrektora.

- Ale to co zrobiłaś też jest złamaniem prawa – odparował

- Aha. Świetnie! Zostanę ukarana za to, że Wielkiemu Imbecylowi wolno obrażać ludzi, bo umie grać w football?! A gdzie tu równość wszystkich ludzi?! – podniosłam głos oburzona wstając z krzesła. Gotowałam się z furii jaka mnie ogarnęła. Od zawsze zbyt łatwo dawałam wyprowadzić się z równowagi. Było tak od dziecka chociaż starałam się pracować nad tym. Nawet przez kilka lat chodziłam na karate gdzie uczyli mnie także sposobów na opanowanie złości. Jednak w tym momencie nie pomogłoby mi ani wstrzymywanie oddechu, spokojne wdychanie i wydychanie powietrza, ani żadne oddychanie! Dyrektor wściekły usiadł w czarnym fotelu i chyba stracił chęci do kłótni ze mną. Po chwili milczenia wbił ostatni gwóźdź do trumny, dolał oliwy do ognia i mogłabym wymienić jeszcze kilka powiedzeń na opisanie mojego stany gdy usłyszałam to jedne zdanie:

- Zostajesz zawieszona – powiedział zimno, a ja momentalnie opadłam na krzesło. Spodziewałam się wszystkiego: siedzenia w kozie przez długi czas, obniżenia sprawowania, pracy na rzecz szkoły, nienawiści trenera footballistów, ale nie tego. Spuściłam na chwilę wzrok wpatrując się w swoje buty. Jak ja to wyjaśnię rodzicom? Przecież zawsze na mnie liczyli i starali się, abym miała jak najłatwiej w życiu, a ja zrobiłam im coś takiego. Dyrektor nie zważając na mój stan zajął się siedzącym obok czarnowłosym. – Panie Black palenie na terenie placówki jest surowo zabronione i powinien Pan sobie zdawać z tego sprawę skoro chodzi Pan do tej szkoły już drugi rok – wstałam z krzesła i wzięłam plecak z podłogi. Skierowałam się do wyjścia, ale zatrzymał mnie głos profesora Smitha. – Gdzie się panienka wybiera? – zapytał marszcząc brwi, a mi w jednej chwili zrobiło się zimno gdy wraz ze słowami nauczyciela zostałam potraktowana spojrzeniem chłodnych tęczówek. Przerzuciłam plecak przez ramię i wysiliłam się na krótką odpowiedź:

- Wracam na lekcje – mój głos był słaby – do widzenia – prawie szepnęłam i wyszłam. Nie skierowałam się do klasy chociaż pierwszym pomysłem był powrót do ławki i udawanie, że nic się nie stało. Zrobiło mi się słabo, a mroczki zatańczyły przed oczami. Czułam się jak największa świnia na świecie, jak zdrajca i podła szuja. Moi rodzice wypruwają sobie żyły, abym miała wszystko co potrzebne, a ja przez to, ze najwidoczniej nie znam innej drogi rozwiazywania konfliktów staczam się. Usiadłam na ławce pod ścianą i schowałam twarz w dłoniach. Jestem idiotką – wyrzuciłam sobie. Nie panujesz nad sobą jak jakaś niezrównoważona psychicznie! I ty myślałaś o tym aby zostać antropologiem? Wbiłam paznokcie w skórę głowy. Wytykałam sobie jaką to jestem idiotką i jaką przykrość sprawiłam moim rodzicom w tym momencie. Byłam kłopotliwym dzieckiem, ale potrafiłam od czasu do czasu się powstrzymać dziwne napady złości.

         Westchnęłam głęboko, ale nie uspokoiło mnie to. W myślach dalej wyzywałam się od najgorszych i nie mogłam sobie wybaczyć tak idiotycznego zachowania nieodpowiedniego dla siedemnastolatki. Nie przeszkodziło mi w tym nawet to, że ktoś usiadł obok mnie. Ktoś kto mocno pachniał papierosami i czymś jeszcze. Czymś czego nie mogłam zidentyfikować w tym momencie. Odsunęłam dłonie od twarzy i ze zdumieniem poczułam, że moje policzki są mokre. Szybko otarłam je i zdjęłam okulary. Zaczęłam czyścić szkła rąbkiem szarej koszulki kiedy usłyszałam jak osoba siedząca obok się odzywa:

- Wyglądasz ładniej bez okularów – stwierdził co zbyłam cichym prychnięciem. Słysząc to zabrał przedmiot z mojej dłoni, przewróciłam oczami. Czułam się okropnie i nie zamierzałam się jeszcze kłócić z tym durniem o to by oddał mi moją własność. – A teraz się uśmiechnij – sam wyszczerzył zęby w parodii uśmiechu, a mi przez ułamek sekundy wydawało się, że jego kły są dłuższe niż u normalnych ludzi. Zamrugałam, zapewne znowu mam zwidy – pomyślałam. Dopiero po tym się odezwałam:

- Krety się nie uśmiechają – stwierdziłam ponuro. Byłam kompletnie nie w humorze i powoli zbierałam argumenty do rozmowy z rodzicami o moim zawieszeniu. Zdawałam sobie sprawę, że będzie to długa i trudna rozmowa. Zabrałam z dłoni Blacka swoją własność i założyłam je na nos:

- Chyba nie zamierzasz wracać na lekcje? – zapytał kiedy wstałam z ławki. Miałam taki zamiar, ale teraz już nie wiedziałam czy będzie to dobre wyjście. Byłam w takim stanie, że nawet nie zrozumiałbym nic z tego co mówi nauczyciel, więc niepotrzebnie traciłabym tam czas. Uważałam, ze edukacja jest ważna, ale kiedy byłam w tak głębokim dołku jak teraz to nic już nie było istotne.

         Wzruszyłam ramionami zgodnie z prawdą i spojrzałam na swojego towarzysza niedoli. Ten wstał z ławki przez co by spojrzeć mu w twarz musiałam zadzierać głowę, a on ją schylać. Po chwili poczochrał mi włosy i odezwał się:

- No już Ponuraku. Zabieram Cię na kawę – uśmiechnął się chyba przyjaźnie w jego wykonaniu. Przez chwilę przez myśl przebiegło mi jedno zdanie. Jaki on jest cholernie podobny do tego Lorda z moich snów. W oczach Blacka zauważyłam coś na kształt zdziwienia lub przerażenia, ale trwało to zaledwie ułamek sekundy. Może mi się przewidziało?:

- Nie – odpowiedziałam krótko i ruszyłam holem do wyjścia.

- Nie? – zapytał w jednej chwili stając przede mną i zagradzając mi tym samym drogę.

- Nie – powtórzyłam krótko wymijając go.

- Dlaczego? – złapał mnie za ramię zatrzymując mnie.

- Ponieważ nie chcę być twoim wabikiem na kelnerki – wyrwałam rękę z uścisku i ruszyłam we wcześniej wybranym kierunku. Z łatwością dogonił mnie i teraz szedł przede mną tyłem:

- Wabikiem na kelnerki? – zapytał ponownie na co westchnęłam cierpiętniczo w głowie licząc od dziesięciu do jednego. Kiedy doszłam do pięciu odezwałam się:

- Coś w stylu psa ze schroniska lub młodszej siostry – stwierdziłam – Na to łapiesz dziewczyny. Na pseudo opiekuńczość – wytknęłam mu na co on uniósł brew i powiedział:

- Twierdzisz, że byłbym w stanie wynająć psa ze schroniska by przespać się z jakąś kelnerką? – zapytał najwidoczniej rozbawiony

- Ja tak nie twierdzę. Ja jestem tego wręcz pewna – powiedziałam odważnie – tak samo jak tego, że to z wampirami to ściema, którą wymyśliłeś by polepszyć testowanego na mnie narkotyku – uniosłam głowę patrząc w jego oczy i doszukując się oznak tego, że to co powiedziałam jest prawdziwe. Jeśli by było nie miałabym skrupułów i bez wahania zadzwoniłabym na policję. Jednak Black mnie zaskoczył. Roześmiał się. Krótko, ale szczerze:

- O każdym facecie masz tak złe zdanie? – zapytał uśmiechając się pod nosem. Objął mnie ramieniem i wyprowadził ze szkoły

- Nie – burknęłam – szanuję Jasona i mojego ojca, a ty jesteś ...

- Język. Nie przeklinaj – przerwał mi dość ostro dalej mnie obejmując i prowadząc do najbliższej kawiarni. – Jasona za co? Za to, że jest gejem i nie myśli jak Cię przelecieć? – zapytał rozglądając się po ulicy w trakcie czekania na zielone światło. Prychnęłam oburzona:

- Jason nie jest gejem – spróbowałam się wyplątać z objęć, ale ten tylko zacieśnił uścisk jakbym miała mu w każdej chwili uciec i rzucić się pod pędzący samochód. Poza tym zmieniasz ...

- Na pewno? Wydawało mi się jakby patrzył na mnie wyjątkowo zauroczony – zażartował ponownie mi przerywając. Zacisnęłam zęby powoli tracąc cierpliwość. Po pierwsze: przerywał mi i to kolejny raz, po drugie; obrażał mojego najlepszego przyjaciela i właśnie z tego powodu powiedziałam:

- Mordował Cię wzrokiem idioto. Poza tym jest na zabój zakochany w Annabeth. Nawet już się z nim umówiłam, że będę ich druhną na ślubie i matką chrzestną ich pierwszego dziecka. Wszystko wypaplał jak w jego urodziny upił się whisky, którą zwinęliśmy z barku mojego ojca – uśmiechnęłam się lekko przypominając sobie ten pamiętny wieczór.

         Nawet nie zauważyłam kiedy przeszliśmy przez ulicę. Black w końcu przestał mnie obejmować i otworzył przede mną drzwi do lokalu. Pokręciłam głową nie dowierzając. Nie wiedziałam już czy to kolejna sztuczka by poderwać jakąś kelnerkę, czy udobruchać mnie bym zapomniała o dręczących mnie pytaniach, czy może po prostu został tak wychowany. Weszłam przed nim do kawiarni pełnej ludzi. Uderzył mnie gwar rozmów, zapach świeżo parzonej kawy i ciastek. Przy tym ostatnim zemdliło mnie. Znalazłam wolny stolik i usadowiłam się tam z kolegą z klasy? Chyba mogę go tak nazwać, w końcu chodzimy do jednej klasy. Po chwili odezwał się rozsiadając się wygodniej na metalowym krześle:

- Zadowolona? Kawiarnia gdzie nie ma prawie żadnych kelnerek, ale są kelnerzy – mrugnął do mnie dwuznacznie, a ja mimowolnie zarumieniłam się zażenowana po same czubki uszu. Kretyn – pomyślałam starając się ukryć rumieńce za opadającymi na twarz pasmami włosów. – Co dla Ciebie? – zapytał patrząc na mnie z uśmiechem błąkającym się na jasnych wargach.

- Kawa. Czarna – powiedziałam cicho odchrząkując. – Tylko tyle. – kiedy do stolika podszedł kelner Black złożył zamówienie, a ja już wiedziałam, że nie pozwolę mu się wymigać. Odprowadziłam kelnera, aby mieć pewność, że na pewno odszedł. – A teraz gadaj. Co mi podałeś? – zapytałam ostro nie mając ochoty bawić się w uprzejmości. Czarnowłosy westchnął cierpiętniczo i odchylił się na krześle zaczesując włosy palcami do tyłu:

- Krew. Gdybyś nie była wampirem nie pojawiłyby się objawy, a sądząc po twoim zachowaniu miałaś już ,,napad'' – zrobił cudzysłów w powietrzu, a ja starałam się zachować kamienną twarz. Po plecach przeszedł mi dreszcz, kiedy przypomniał mi się chłód żyletki na skórze i smak własnej krwi w ustach. Uśmiechnął się zwycięsko. – A jednak. Jesteś wampirem i to na sporym głodzie. Kiedy ostatnio jadłaś ludzkie jedzenie? – zapytał jakby z troską, ale byłam wręcz pewna, że udawał.

- Trzy dni temu – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Czyli to jednak prawda? Nie jestem ćpunką? – zapytałam cicho pochylając się w jego stronę przez stolik.

- Nie, nie jesteś ćpunką tylko wampirem. Tak jak ja. – mówił to bez skrępowania jakby było to czymś normalnym.

- Ale, aby zostać przemienionym nie trzeba zostać ugryzionym? – zapytałam przypominając sobie schemat powtarzany w książkach i filmach z motywem wampirów. Black się skrzywił:

- Tak jest w przypadku ludzi, którzy nigdy nie byli wampirami. Czyli nie Ciebie – zmarszczyłam brwi. Byłam wcześniej wampirem i nie wiedziałam o tym? – Nie pytaj mnie o takie rzeczy. Z tego co wiem to nałożono na Ciebie czar. Wampirza natura ujawniłaby się w dzień osiemnastych urodzin. Nic więcej nie wiem. Miałem podać Ci krew i koniec tematu – uciął, a ja miałam w głowie kompletny mętlik. Jak to byłam wcześniej wampirem? Przecież to nie możliwe! Musiałabym się nim urodzić, albo zostać przemieniona jako malutkie dziecko.

          Przez swoje zamyślenie nie zauważyłam nawet kiedy kelner przyniósł kawę. Zmarszczyłam czoło uświadamiając sobie jedną i bardzo ważną rzecz. Kto kazał Blackowi podać mi krew i kręcić się wokół mnie? Przecież w życiu z własnej woli by tego na pewno nie zrobił. Tak mi się przynajmniej wydaje. Zmarszczyłam mocno czoło i już chciałam się o to zapytać gdy nagle ponownie pojawił się obok mnie kelner i zapytał:

- Mamy w ofercie pyszne ciastka. Na pewno się nie skusisz? – chłopak ewidentnie próbował być miły, ale czy ja naprawdę wyglądam jakbym potrzebowała jeszcze ciastek? Uśmiechnęłam się jak najbardziej uprzejmie:

- Na pewno są przepyszne, ale podziękuję – starałam się ukryć to, że przerwał mi w zadaniu cholernie ważnego pytania.

- Mamy bezglutenowe jeśli jesteś uczulona, albo bez laktozy, bez orzechów, bez jajek... - wyliczał a ja zacisnęłam usta w wąską kreskę mierząc go wściekłym wzrokiem. Nie przerywałam mu w wymienianiu całej oferty kawiarni starając się nie wściec jeszcze bardziej. Chłopak był żylasty o jasnych włosach i długim prostym nosie. Oczy miał chyba brązowe, ale nie byłam pewna, ponieważ schowane były za grubymi szkłami okularów. Koszulka była wyblakła i przedstawiała nie wyraźną już teraz tarczę Kapitana Ameryki, na nogach miał ciemne jeansy i trampki. – Więc na pewno znajdziesz coś dla siebie – uśmiechnął się szczerze, że aż zrobiło mi się go trochę żal. Zdawałam sobie sprawę, że jeśli zaraz coś nie zrobię to mu ulegnę. Miałam już pomysł jak bezboleśnie go spławić i pozostało mi już to tylko wprowadzić go w życie:

- Wybacz, ale naprawdę nie jestem głodna poza tym jestem na diecie – uśmiechnęłam się lekko by brzmieć bardziej przekonująco – ale może mój kolega coś weźmie? – spojrzałam na Blacka, który przez cały ten czas musiał się ze mnie nabijać, bo teraz zrzedła mu mina. Szach mat.

         Uśmiechnęłam się półgębkiem zwycięsko. Kiedy uporczywie starał się zbyć chłopaka, który po raz kolejny recytował całą ofertę lokalu. Wygodnie odchyliłam się na krześle i upiłam łyk jeszcze ciepłej czarnej kawy. Rozkoszując się gorzkim smakiem płynu rozejrzałam się po pełnej ludzi sali. Szczęśliwe pary, grupki nastolatków, dwóch biznesmenów załatwiających swoje sprawy, starsze małżeństwo patrzące na siebie z miłością godną małolatów oraz w najdalszym rogu – ciemnowłosy mężczyzna wpatrujący się we mnie znad filiżanki. Po plecach przeszły mi ciarki gdy nagle jego oczy zmieniły się na zielono – żółte łudząco przypominające wilcze. Szybko odwróciłam wzrok sądząc, że to kolejne halucynacje. Zamrugałam kilkukrotnie i potrząsnęłam lekko głową zszokowana. Czy to się dzieje naprawdę?

         Blackowi po chwili udało się pozbyć kelnera, ale niezbyt mnie to obchodziło. Gdy ponownie zerknęłam w kierunku tamtego stolika, nikt już przy nim nie siedział, a młody chłopak sprzątał brudne filiżanki. To miasto robi się coraz dziwniejsze. Spojrzałam na czarnowłosego gdy ten mało delikatnie postanowił przypomnieć o swojej obecności, a mianowicie uderzył mnie w ramię. Spiorunowałam go wzrokiem, a ten tylko się odezwał:

- No już nie udawaj takiej delikatnej. Niecałą godzinę temu złamałaś gościowi nos – dopił kawę i wstał z krzesła rzucając na stół kilka jednodolarówek. Odstawiłam pustą filiżankę na podstawkę, wygrzebała pięć dolarów z kieszeni i położyłam obok naczynia. Podniosłam plecak z ziemi po czym zarzuciłam go sobie na ramiona. – To co? Chcesz coś powtórzyć z francuskiego? – podrapał się po karku, a jego koszulka podwinęła się lekko do góry odsłaniając skrawek tatuażu. Matko ile on ich jeszcze ma? Burknęłam coś niewyraźnie brzmiące jak ,,tak'' i ruszyłam do wyjścia z lokalu gdy nagle zatrzymał mnie ten blond kelner. Wręczył mi zwitek papieru mówiąc:

- Jeden z naszych klientów kazał mi to pani przekazać – lekko kiwnęłam głową w podziękowaniu i ruszyłam do drzwi jednocześnie rozprostowując papier. Zimne powietrze owiało mnie, kiedy wyszłam z kawiarni. Rozłożyłam kartkę i zobaczyłam dwa słowa zapisane drukowanymi literami ,,Widzę Cię''. Zmroziło mi krew w żyłach, co musiał wyczuć idący za mną wampir, bo minął mnie i spróbował zabrać kartkę:

- Pokaż to – powiedział zimno głosem nieznoszącym sprzeciwu.

- Nie – odpowiedziałam równie zimno i zmięłam kartkę po czym wepchnęłam ją do kieszeni. Natychmiast pomyślałam o losowym numerze telefonu zapisanym na kartce chcąc upozorować owe otrzymanie numeru od jakiegoś nieznajomego. Black patrzył mi w oczy ewidentnie siedząc mi w głowie. Po chwili zmarszczył czoło i burknął coś pod nosem:

- Masz. Idiotyczni śmiertelnicy łapią się na te wamiprze sztuczki – po tym ruszył w kierunku metra, ja podreptałam za nim starając się nie zgubić go w tłumie.

Po chwili przepychania staliśmy w zatłoczonym wagonie metra, który zmierzał w kierunku dzielnicy, w której mieszkał Black:

- O co chodzi z tymi wampirzymi sztuczkami? – zapytałam bez obaw, że ktoś nas podsłucha w głośnym przedziale. Black poprawił chwyt na drążku pod sufitem i westchnął:

- Posiadamy coś w rodzaju daru panowania nad iluzją. Korzystaliśmy z tego w dawnych czasach podczas polowań. Ludzie widzą w Nas nasze lepsze wersje, lub najpiękniejsze bądź najprzystojniejsze osoby jakie w życiu widzieli – mówił znudzony. – Było to naszym wabikiem. – Spojrzałam na niego oburzona. Czyli jego wygląd al'a Biersack był tylko przynętą by zostać jego kolacją?! Nosz jasna cholera! – Nie oburzaj się tak. Ty dzisiaj tak zbałamuciłaś dwóch facetów. Tego dziwnego kelnera i tego dziwaka, który kazał przekazać swój numer telefonu, więc nie obrażaj się tak na mnie. Mogę się założyć, że z twoim kiepskim gustem wyglądałem jak jakiś kiepski aktor lub piosenkarz. – spojrzał w sufit kompletnie mnie ignorując do końca trasy, a potem, aż do jego mieszkania. Nie odezwałam się ani samogłoską przez cały czas.

          Otworzył drzwi kluczem i wpuścił mnie pierwszą do mieszkania. Niechętnie weszłam do ciemnego wnętrza oświetlonego jedynie przez światło z klatki schodowej. Kiedy Black zamknął za sobą drzwi i rzucił gdzieś klucz w mieszkaniu zapanowała ciemność. Minął mnie w wąskim przedsionku i włączył światło. Dopiero teraz mogłam zauważyć, że okna są dokładnie zasłonięte, tak, że do mieszkania nie wpada ani promyk Słońca. Czyli światłowstręt nie dopada tylko i wyłącznie mnie. Usiadłam na kanapie patrząc na to co robi Black. Chłopak chodził po mieszkaniu jakby czegoś szukając. Przewracał książki i przesuwał kartony oraz meble. Raz nawet był bliski odsłonięcia zasłon, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Westchnęłam cierpiętniczo po czym wyjęłam teflon z kieszeni i zaczęłam SMSować z Annabeth, która zaniepokojona pytała się gdzie jestem. Na razie nie pojawiła się żadna wiadomość od rodziców co wprawiało mnie w niemałe przerażenie. Wolałam wiedzieć jak bardzo są zdenerwowani i czego mogę się spodziewać po powrocie do domu. Odetchnęłam ciężko i zablokowałam urządzenie wsuwając je do kieszeni. Black dalej czegoś zawzięcie szukał marszcząc przy tym brzydko czoło i klnąc pod nosem w najróżniejszych językach.

Po chwili rozległ się dzwonek do drzwi, a wampir gwałtownie wyprostował się. Kiedy rozległo się walenie w drzwi prawie szeptem powiedział do mnie:

- Schowaj się gdzieś – szybko podniósł plecak i mnie z kanapy po czym wepchnął mnie do swojej sypialni zamykając ją na klucz. Zszokowana stałam w pokoju przez kilka chwil nie mając pojęcia co się stało. Kiedy oszołomienie minęło przytknęłam ucho do drzwi. Nie lubiłam podsłuchiwać, ale teraz, prawdopodobnie chodziło o mnie. Usłyszałam jak Black szuka klucza gdzieś na podłodze ewidentnie chcąc dać mi czas na ukrycie się. – Już otwieram – rzucił w kierunku drzwi wejściowych. Po chwili jak najwolniej się dało otworzył drzwi wejściowe kluczem. Usłyszałam ciche i niskie warczenie. Nie byłam pewna kto warczał. Black czy ten ktoś to stoi za drzwiami? Po chwili odezwał się ktoś inny:

- Nie warcz na mnie dzieciaku. Gdzie jest dziewczyna? – zapytał zimno głos, który brzmiał jakby wydobywał się z głębokiej rury. Black chyba próbował zamknąć drzwi, bo usłyszałam skrzypienie zawiasów i huk jakby ktoś z impetem uderzył o ścianę. Spięłam się i odsunęłam od drzwi powoli tyłem kierując się w stronę okna. – Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo gówniarzu. Moje rozkazy są ważniejsze niż twoje – podłoga zatrzeszczała pod stopami nieznajomego:

- Nie wiem o czym mówisz Wilku – stęknął Black chyba podnosząc się z podłogi. – Nie dostałem żadnych rozkazów i nie znam żadnej dziewczyny. – powiedział zimno.

- Czyli chcesz mi powiedzieć, że ta osoba, z którą siedziałeś w kawiarni to transwestyta? Chcesz mi powiedzieć, że jesteś homoseksualistą, albo nieślubnym dzieckiem swojej matki oraz, że nosisz przypinki z logiem Batmana? – cholera. Moja przypinka. Już dawno zatrzask był słaby, ale, że w takim momencie akurat musiała odpaść. To się nazywa mieć okrutnego pecha. Black na szczęście zachował zimną krew:

- A od kiedy wilkołaki obchodzi z kim sypia każdy z wampirów, oraz z kim się spotykamy i co nosimy?

- Nie obchodzą Nas wampiry, ale hybrydy z naszego gatunku już owszem – odpowiedział nieznajomy, a ja powoli uchyliłam okno starając się zrobić to jak najciszej. Jednak jak na złość okno zaskrzypiało bardzo głośno. Zacisnęłam zęby.

- To drzwi sąsiadki z góry. Okropnie skrzypią – powiedział szybko Andrew

- Nie wydaje mi się by były to drzwi – przecisnęłam się przez otwarte niezbyt szeroko okno, a kątem oka zauważyłam w szczelinie pod drzwiami czubki czarnych skórzanych butów.

- A ja mogę Ci udowodnić, że były to drzwi – odpowiedział wampir, a ja zauważyłam, że opiera się o drzwi od sypialni. Wyciągnęłam plecak z pokoju i zarzuciłam go sobie na ramię. Wilkołak pozostał jednak dalej nieufny:

- Coś ukrywasz pijawko – powiedział złowrogo, ale ruszył do drzwi. Powoli i bezszelestnie zaczęłam schodzić schodami pożarowymi, ale nagle niczym gwóźdź do trumny – okno zamknęło się z hukiem. Rzuciłam się biegiem w dół już nie przejmując się trzeszczeniem metalowych schodów i hałasem jaki wydawały stopnie kiedy po nich zbiegałam. Zeskoczyłam z ostatnich trzech stopni na zabłocony beton. Biegłam ile sił w nogach w kierunku wylotu ulicy. Słyszałam jak wilkołak za mną krzyczy przez okno, a potem zbiega po schodach pożarowych.

Pięćdziesiąt metrów, czterdzieści, trzydzieści. Czułam już bolesną kolkę kującą mnie w boku, ale tłum na ulicy, w którym mogłabym się ukryć działała na mnie motywująco. Nagle ktoś szarpnął mnie za ramię i wciągnął w ciemny zaułek. Zaczęłam się szarpać, kopać chcąc się uwolnić od napastnika. Usłyszałam męski śmiech, ale nie przestawałam wierzgać celując w golenie i kolana. Napastnik parę razy syknął z bólu i już po chwili wyczułam, że druga osoba chwyciła mnie za ramię. Szarpnął mną i uderzył mną o ścianę. Zamroczyło mnie na krótką chwilę podczas, której udało mi się wygrzebać z bocznej kieszonki plecaka gaz pieprzowy w puszce. Kiedy jakieś męskie umięśnione łapy bezceremonialnie podniosły mnie za ramiona i docisnęły do ściany kopnęłam po raz ostatni. Tym razem wyżej i w bardziej czuły punkt. Facet zawył z bólu i puścił mnie chwytając się za krocze. Powoli obraz w moich oczach się wyostrzał. Prysnęłam mu prosto w twarz gazem pieprzowym i mocno kopnęłam w klatkę piersiową tak że upadł.

Adrenalina uderzyła mi do głowy. Chwyciłam leżącą na ziemi rurę i lekko podrzuciłam ją w dłoni. Wampir wewnątrz mnie wariował. Rozejrzałam się po ciemnym zaułku i zauważyłam jeszcze co najmniej pięciu dryblasów, którzy najpierw patrzyli zszokowani na to co zrobiłam. Przez chwilę się zawahali, ale po tym bez namysłu rzucili się na mnie. Pokręciłam głową czując jak kręgi w moim karku wydają charakterystyczne trzaski. Pierwszy oberwał rurą w udo tak, że usłyszałam jak łamie się kość. Wściekłość przysłaniała mi racjonalne myślenie. Kopnęłam go w brzuch z nieznaną mi siłą, że z impetem uderzył w zielony kontener. Kolejny, który się do mnie zbliżył został potraktowany gazem pieprzowym, a kiedy upadł na kolana przecierając oczy z sykiem, oberwał kolanem w nos. Buchnęła krew, a w moich ustach pojawiły się kły. Wzrok stał się jeszcze wyraźniejszy, co w porę pozwoliło mi uniknąć pięści skierowanej w moją twarz. Z nadnaturalną szybkością i zwinnością wskoczyłam na kontener pełen cuchnących śmieci. Trzech rzuciło się w moimi kierunku. Ich oczy były żółto – zielone i przypominały oczy wilków, zęby również bardziej przypominały kły psów niż ludzkie, a uszy stawały się wydłużone i smuklejsze. Z gracja kota przeszłam po śliskiej klapie unikając złapania za kostki. Zeskoczyłam i popędziłam w kierunku wylotu z zaułku gdy w jednej sekundzie zderzyłam się w czymś. Upadłam na ziemię, a wszystko co trzymałam w dłoniach wypadło z nich i poturlało się w różnych kierunkach. Cała adrenalina ulotniła się wraz z chwilą gdy moje plecy spotkały się z zabłoconym betonem. Poczułam niemiłosierną kolkę, skurcze w łydkach oraz nieznośny smak w ustach.

         Przewróciłam się na bok kaszląc i plując krwią. Walczyłam o każdy najmniejszy oddech czując drapanie w gardle. Zostałam podniesiona za materiał kurtki i rzucona o ścianę. Poczułam się jak worek kości. Wszystkie zagrzechotały w zderzeniu z ceglaną ścianą. Przed oczami zatańczyły mi mroczki. Z trudem nasunęłam okulary na nos i podniosłam głowę. Zmrużyłam oczy, aby lepiej widzieć. Wraz z ustaniem działania adrenaliny stałam się tą sama śmiertelną dziewczyną z poważnym astygmatyzmem. Wszystko było rozmazane. W uszach czułam przeciągły i głośny pisk. Ktoś ponownie podniósł mnie za ubranie i przycisnął mocno do ściany. Stęknęłam czując jak zgniata moją klatkę piersiową i odbiera mi szansę na zaczerpnięcie tak drogocennego powietrza:

- Błagam – wyszeptałam czując, że powoli zaczyna brakować mi tchu. Spróbowałam się poruszyć, ale to wywołało kolejną falę bólu. Napastnik zaśmiał się kpiąco;

- Błagający wampir. Błagająca hybryda – powiedział, a ja zrozumiałam, że dopadł mnie wilkołak, który odwiedził Blacka.

- Puść ją – odezwał się inny głos, aż zbyt często spotykanego przeze mnie wampira.

- Nie. Brać go – zwrócił się wilkołak do swoich kompanów. Do moich oczu dotarły odgłosy bójki, a mi zrobiło się ciemno przed oczami. Poczułam gorący oddech na szyi, a potem rozrywający ból. Każda komórka mojego ciała napięła się jakby została porażona prądem. Poczułam się jakby rozrywano mi mięśnie. Jeden po drugim. Usłyszałam przytłumiony krzyk Blacka, a potem moje ciało zwiotczało. Opadłam na beton tracąc przytomność i pogrążając się w stanie odrętwienia. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro