VI: Jak umrzeć - to z przytupem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie obudziły mnie ani promienie Słońca wpadające przez zasłony. Ani zapach pysznego śniadanie robionego przez moją mamę. Ani budzik. Obudził mnie swąd spalenizny, huk tłuczonego szkła oraz siarczyste przekleństwa w co najmniej czterech różnych językach. Kiedy otworzyłam oczy i zauważyłam otaczający mnie półmrok poczułam się dziwnie. Głowa bolała mnie tak jakbym oberwała cegłówką. Nie wiedziałam gdzie jestem, która jest godzina i dzień tygodnia, a nawet jeśli bym próbowała nad tym pomyśleć podejrzewam, że moja głowa pękłaby na pół. Ból był gorszy niż kac po piętnastych urodzinach Jasona kiedy to opróżniliśmy pół barku jego ojca. Po chwili powoli dotarły do mnie ostatnie wspomnienia. Bójka w szkole, wizyta u dyrektora, kawa, dziwny nieznajomy, a po tym ten cały bałagan w zaułku. Cholera... w co ja się wpakowałam. Muszę to jak najszybciej wyjaśnić rodzicom, a raczej tą część o zawieszeniu. Lepiej, aby nie wiedzieli o całej reszcie. Wystarczającym zmartwieniem dla nich będzie wieść o tym, że złamałam nos Davisowi. Nie muszą wiedzieć o tym, że prawie zabiłam trzech dorosłych mężczyzn. Na chwilę w mieszkaniu zrobił się cicho. Podniosłam się chcąc wiedzieć co się dzieje i prawie krzyknęłam z bólu. Rana na szyi bolała niemiłosiernie. Wzięłam parę głębokich wdechów i wydechów chcąc się uspokoić, ale niewiele to pomogło. Delikatnie dotknęłam miejsca, które bolało jakby przypalano mnie żywym żelazem. W tym miejscu przyklejono mi gruby opatrunek. Rozejrzałam się po pokoju, w którym byłam i uświadomiłam sobie dwie rzeczy. Pierwsza: byłam w cholernej sypialni Blacka, druga – spałam w jego łóżku. Jasna cholera. Nie wiem co było gorsze. Coś ciepłego spłynęło mi po szyi, starłam to, a moje palce pokryły się ciemną i lepką cieczą. Powoli wstałam dociskając opatrunek do rany i wyszłam z pokoju. Black sprzątał w ukrytej w półmroku kuchni klnąc cicho pod nosem. Na patelni zauważyłam coś co teraz przypominało stertę węgla niż jakiekolwiek danie. Koło bosych stóp chłopaka leżały okruchy jakiegoś kubka.

Nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami, a nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Chwyciłam się framugi by nie upaść. Wzięłam parę głębokich wdechów chcąc doprowadzić się trochę do porządku. Wampir nagle znalazł się przy mnie i siłą posadził na kanapie po czym bez słowa uprzedzenia zerwał opatrunek z skóry. Zagryzłam wargę nie chcąc krzyczeć, ale z ust wyrwał się mi jakiś dziwny dźwięk bólu:

- Wytrzymaj chwilę – burknął czarnowłosy nakładając świeży opatrunek. Łatwo powiedzieć, kiedy ten igłą poprawiał szwy i to bez znieczulenia. Zacisnęłam powieki, ale po moich policzkach i tak spłynęły łzy bólu. – No już – powiedział ponuro i starł krew z obojczyka, ramienia i szyi. Szybko otarłam policzki i cicho wychrypiałam:

- Dzięki – poprawiłam się na kanapie i z rzuconego na ziemi plecaka wygrzebałam telefon. Niski poziom baterii, piętnaście nieodebranych połączeń od rodziców i po trzy od Annabeth i Jasona. Po dwadzieścia wiadomości SMS od każdego, a na Messengerze i Instagramie zapewne czeka ich co najmniej siedem razy tyle:

- Nie jest Ci zimno? – zapytał stawiając na stoliku dwa kubki z kawą uważając by już nic nie potłuc. Zmarszczyłam brwi kiedy ten jednoznacznie spojrzał na mój strój. Sama spojrzałam w dół i momentalnie zarumieniłam się po czubki uszu. Miałam na sobie swoją wczorajszą bieliznę oraz sięgającą mi kołowy uda spraną koszulkę z logiem AC DC. Było mi cholernie wstyd, a zaraz potem uświadomiłam sobie, że ten patałach mnie przebrał. Czułam się okrutnie zażenowana. Nie dość, że spałam w jego łóżku to jeszcze mnie przebrał.

Nie wiedziałam czy uznać to za bezczelność i jakieś zboczenie czy mu podziękować. Black roześmiał się rozbawiony po czym drwiąc ze mnie rzucił:

– No już spokojnie. Nie patrzyłem zbytnio – uśmiechnął się półgębkiem, a ja uciekałam wzrokiem jak najdalej od niego. – Wstydliwa jesteś – stwierdził popijając kawę i stawiając na stole talerz z kanapkami. Zagryzłam wargę spuszczając głowę i czując jak niemiłosiernie palą mnie policzki. Świadomość tego, że facet, którego znam tylko ponad tydzień widział mnie prawie nagą była cholernie zawstydzająca i żenująca. Przemilczmy fakt, że w tym momencie powinnam go strzelić w ten głupi uśmiech i zetrzeć mu go z twarzy.

Westchnęłam cicho i zerknęłam czy nie patrzy po czym upiłam łyk kawy. Chyba już nigdy nie spojrzę temu człowiekowi w oczy. Schowam się w kanałach gdzie nikt nigdy mnie nie znajdzie i tam będę żyła do końca życia. W towarzystwie aligatorów i szczurów. Skrzywiłam się. Po chwili czarnowłosy postawił sobie krzesło po drugiej stronie stolika i usiadł z butelką ciemnoczerwonej cieczy. Po chwili się odezwał:

- Zaniosłem twoje ubrania do pralni. Jakaś hiszpańska staruszka groziła mi krucyfiksem przez to w jakim były stanie. – westchnął patrząc na zawartość butelki. – Nie mam w domu damskich ubrań więc ubrałem cię w to co miałem – na chwilę zmarszczył brwi. – Chociaż poczekaj... mruknął i wstał. Po czym poszedł do sypialni i zaczął grzebać w szafie. Upiłam kolejny łyk kawy ogrzewając dłonie na kubku. Co jakiś czas robiło mi się okropnie zimno przez co dygotałam. Po chwili postawiłam naczynie na meblu i rozejrzałam się po mieszkaniu. Przez pół mrok w pomieszczeniu w kątach pojawił się głębokie cienie. Po chwili zapytałam:

- Masz światłowstręt? – zapytałam przyglądając się zasłoniętym oknom.

- Nie, wiesz? Nie chciało mi się myć okien to je zasłoniłem – powiedział spokojnie przerywając na chwilę grzebanie w szafie. – Czasami nosimy okulary przeciwsłoneczne albo soczewki. Praktyczniejsza jest druga opcja – na chwilę zamilkł. – Nosisz w ogóle spódniczki? – zapytał przez co odwróciłam się w jego kierunku. W ręce trzymał kabaretki i czarną spódniczkę. Uniosłam brew i już miałam zapytać skąd ma takie ubrania, ale sam mi odpowiedział na to pytanie – Siostra ostatnio u mnie była... i chyba zaprosiła koleżankę – mruknął jakby zniesmaczony i wrzucił spódniczkę do szafy. Odwróciłam głowę widząc jak wyjął z szafy damską szpilkę w intensywnie czerwonym kolorze sam patrząc na nią zdziwiony:

- Czy Słońce może Was poparzyć? – zapytałam oglądając przyniesione kanapki. Momentalnie zaburczało mi w brzuchu, w głowie zaświeciła się czerwona lampka przypominająca co się stanie jeśli zjem chociaż jedną.

- A wyglądam na amatora opalania się i solariów? – zapytał zamiast odpowiedzieć wprost czym wywołał moje lekkie poirytowanie, ale nie spodziewałam się też po nim zbyt wiele. Po tym podszedł i rzucił na kanapę obok mnie moje glany, kabaretki ,,jego siostry'' oraz krótkie bawełniane i luźne spodenki. Przynajmniej nie spódniczka – odetchnęłam w duchu. – Powinno pasować – stwierdził siadając na stołku i biorąc sobie kanapkę.

- Nie ma mowy. Nie ubiorę tego – powiedziałam dokładnie przyglądając się przyniesionym przez chłopaka ubraniom. Były one zbyt wyzywające i odważne jak dla mnie. Kabaretki na moich nogach wyglądałyby jak sznurki na szynce, a bluzka nawet nie zakrywałaby mi tyłka w tych krótkich spodenkach. Gdybym miała ładniejszą figurę, opaleniznę i buzię to może kiedyś ubrałabym taki komplet. Dodałabym do tego bransoletki z kolcami, jakiś duży wisior, potterówki długie kreski eyelinerem oraz piękny wyrazisty cień i rozświetlacz. STOP! Heredis o czym ty do diabła myślisz?! Zbeształam się i nerwowym ruchem odgarnęłam włosy do tyłu. Napotkałam niezrozumiałe spojrzenie Blacka:

- Czytałeś mi w myślach? – zapytałam oburzona, a ten tylko wzruszył ramionami i upił łyk cieczy z butelki po tym krzywiąc się z niesmakiem. – Tak czy nie? Zdajesz sobie sprawę, że to naruszanie prywatności – zaczęłam, a on wepchnął mi do ust kanapkę wstając. Siedziałam z pełnymi ustami bojąc się przełknąć kiedy on pochylał się nade mną i zimnym głosem mówił:

- Mało mnie obchodzi twoje poczucie prywatności. Po raz kolejny w tym tygodniu ratuję ci tyłek więc chociaż na pięć minut zamilcz, bo nie ręczę za siebie – jego tęczówki były równie lodowate podobnie jak ton głosu przez co czułam się jakby chłód przebijał mnie na wskroś. Po chwili piorunowania mnie wzrokiem odsunął się. – Zjedz tą kanapkę bo wyglądasz jak kretynka- burknął. Niechętnie i zawstydzona zjadłam kanapkę, a w tym czasie Black oparł się o blat wyciągając przed siebie swoje długie nogi. Skupiony czytał czasami marszcząc brwi przez co między nimi pojawiała się głęboka zmarszczka. Od kiedy ja zwracam uwagę na takie rzeczy? - zapytałam samej siebie. Zwykle takie szczegóły mi umykały a tu takie coś. Po chwili postanowiłam przerwać mu ten błogi spokój. W końcu co za dużo to nie zdrowo, a poza tym niech nie przyzwyczaja się do dobrego. Przyczepił się mnie jak rzep psiego ogona więc niech teraz cierpi, może wtedy w końcu w wściekłości wygada dlaczego to wszystko robi:

-Rozumiem, że odwieziesz mnie do domu?- zapytałam niby od niechcenia oglądając swoje paznokcie i raz zerkając na niego dyskretnie chcąc zobaczyć jego reakcje. Czego się spodziewałam? Że mnie odwiezie, a przy okazji doprowadzi do wypadku byle tylko mnie się pozbyć? Krótkiego i wyraźnego nie? Nie miałam bladego pojęcia. Czarnowłosy prychnął i spojrzał na mnie z wyraźnym rozbawieniem zupełnie jakbym opowiedziała jakiś dobry żart, którego jeszcze nie słyszał. Uśmiechając się kpiąco pod nosem zapytał:

- A czym niby? Na plecach? – przewrócił oczami i wrócił do czytania ignorując mnie. Westchnęłam cierpiętniczo po czym zgarnęłam ubrania i poszłam do łazienki się przebrać. Tak jak przewidywałam wyglądałam w nich okropnie, a podkrążone oczy i ogromny opatrunek zdecydowanie nie wyglądały dobrze z prawie przezroczystą skórą. Oby rodzice byli w pracy lub naprawdę zajęci kiedy wrócę.

Przemyłam twarz wodą chcąc się pozbyć z niej resztek snu i zmęczenia. Po czym doprowadziłam włosy do porządku, ale postanowiłam zostawić je niezwiązane, aby opatrunek nie rzucał się tak bardzo w oczy. Po chwili wyszłam z łazienki i ponownie spotkałam się z burczeniem Blacka:

- No nareszcie... co ty tam operację plastyczną robiłaś? – zapytał gburowato przewracając oczami i już ubrany w czarne rurki i luźną koszulkę z długim rękawem kończył sznurować buty. Kiedy skończył wyprostował się patrząc na mnie krytycznie i zakładając skórzaną kurtkę a nos ciemne okulary przeciwsłoneczne. Przewróciłam ostentacyjne oczami widząc jak co najmniej pięć razy poprawia włosy. Przysięgam, że jeśli jeszcze raz się do mnie zbliży i wpakuje w jakieś kłopoty to obetnę mu tą końską grzywę nożyczkami. Zarzuciłam plecak na plecy i nie czekając na niego ruszyłam do wyjścia.

Słyszałam jak idzie za mną po drodze zabierając klucze do mieszkania. Wyszłam na klatkę i zmrużyłam oczy czując na twarzy promienie słońca wpadające przez świetlik dosłownie w tej samej sekundzie zostałam z powrotem wciągnięta w ciemność mieszkania i przyciśnięta do ściany. Spodziewałam się jakiegokolwiek komentarza, ale nie Blacka, który z zamyśleniem oglądałby moją twarz. Uniósł moją głowę podnosząc brodę palcem i patrząc pod innym katem:

- Tylko coś sprawdzałem – odezwał się po dłuższej chwili odsuwając się.

- Sprawdzałeś? – zapytałam patrząc na niego uważnie, ale ciemne szkła okularów zasłaniały mi jego oczy przez co jego emocje pozostały zagadką. Chcąc uniknąć odpowiedzi wypchnął mnie z mieszkania sam wychodząc i zamykając drzwi. Wsunął klucze do kieszeni kurtki po czym równo ze mną zszedł na dół i wyszedł z budynku. Ruszyłam w kierunku wyjścia z uliczki z zamiarem udania się na stację metra i spokojnego powrotu do domu.

I co najważniejsze – bez Blacka. W ciszy, spokoju i bez:

- A ty gdzie idziesz? – usłyszałam za plecami i momentalnie zacisnęłam zęby wzdychając cierpiętniczo. Błagam niech on się w końcu ode mnie odczepi!:

- Do domu – powiedziałam odwracając się do niego twarzą i splatając ręce pod biustem i przekrzywiając głowę zirytowana przez co odczułam jak rana boleśnie daje o sobie znać. – I to jak najszybciej i bez żadnych niespodzianek w postaci wciągania w ciemne zaułki – powiedziałam zimno przypominając mu ostatnie wydarzenia na co ten tylko uniósł w kpiącym uśmieszku prawy kącik ust po czym odezwał się:

- Rzeczywiście w takiej sytuacji genialnym pomysłem jest wracanie samej metrem. Na pewno kilkanaście metrów pod ziemią nikt nie wciągnie cię w ciemny zaułek- zironizował na co przewróciłam oczami. Dobrze może miał rację, ale wszystko brzmiało lepiej niż spędzenie chociaż chwili dłużej z tym ignorantem. Spojrzałam na niego obojętne:

- W takim razie co proponujesz Black? – zapytałam patrząc na jego reakcję na co ten wyjął z kieszeni kurtki kluczyki i podrzucił je łapiąc. Chwila czy to były kluczyki do samochodu?!

- Zawiozę Cię – stwierdził lakonicznie wywołując moje rozbawienie i parsknięcie. – Skończyłaś? Nie będę czekać wiecznie – ruszył w kierunku zacienionego zaułka, który napawał mnie przerażeniem. Przysięgam, że do końca swoich dni będę trzymać się z daleka od takich miejsc tak samo jak od tego kretyna, który wpakował mnie w takie dziwactwa. Nie zamierzałam tam iść. Co to to nie. Już nigdy przenigdy i za żadne pieniądze nikt nie namówi mnie by chociaż postawić stopę w takim miejscu. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w kierunku wyjścia z uliczki. Wyjęłam słuchawki i umieściłam je w uszach jednocześnie podłączając do telefonu. Do domu miałam tylko kilka minut metrem i krótki spacer. Te kilka procent powinno mi starczyć na dotarcie do domu w przyjemnej i relaksującej atmosferze z ulubioną muzyką. Włączyłam ulubioną playlistę przechodząc na drugą stronę ulicy. Żwawo idąc chodnikiem w towarzystwie przyjemnego dla ucha głosu wokalisty w jednym z nowszych singli zostałam nagle przestraszona słysząc klakson samochodu, który jechał równo ze mną. Zadrżałam i spojrzałam z nienawiścią na czarny sportowy samochód, który zatrzymał się na chodniku. Szyba ze strony pasażera powoli zsunęła się na dół pokazując znajomego kierowcę o jeszcze bardziej znajomej gębie:

- Drugi raz nie poproszę. Wsiadaj – rzucił otwierając drzwi. Westchnęłam cierpiętniczo poddając się. – Zapnij pasy- powiedział chłodno poprawiając uchwyt na kierownicy samochodu kiedy wsiadałam do samochodu. Prychnęłam, ale jednak zrobiłam to o co prosił:

- Martwisz się o mnie? Wzruszające – powiedziałam z kpiną zamykając drzwi.

-Nie o Ciebie, ale o moje pieniądze za mandat owszem – uśmiechnął się cynicznie, a okulary zsunęły mu się niżej pokazując iskierki rozbawienia w błękitnych oczach kiedy widział, że nie mam już nic do dodania. Czarnowłosy ruszył z miejsca i spokojnym tempem miejskiego ruchu ulicznego odwiózł mnie pod samą kamienicę.

~*~

Wysiadłam z samochodu kiedy Black zaparkował po prawie kwadransie szukania odpowiedniego miejsca. Idealnego. W cieniu. Nie wiem skąd to upodobanie by parkować w takim miejscu. Rozumiem wampirzy wstręt do Słońca, ale zaparkował spory kawał od tej konkretnej kamienicy i od wejścia do niej. Żeby dostać się do środka trzeba przejść dość długi odcinek w pełnym wiosennym słońcu, które przyjemnie przygrzewało. Nie miał szybciej okazji się mnie pozbyć to umrę pośrodku ulicy przez udar słoneczny. Zamknęłam drzwi za sobą i zarzuciłam plecak na ramię. Spojrzałam na Blacka, który opierał się przedramionami o drzwi lekko się pochylając:

- Odprowadzę Cię – rzucił krótko po czym wyciągnął kluczyki ze stacyjki i wyprostował się zamykając drzwi z trzaskiem.

- Nie musisz – powiedziałam widząc jego zamiar pójścia ze mną. Podejrzewam, że moi rodzice nie byliby zadowoleni widząc, że odprowadza mnie pod same drzwi chłopak przed którym mnie ostrzegali i kazali się trzymać z daleka. Wolałam ich bardziej nie denerwować, będąc wręcz pewna, że już wiedzą o moim zawieszeniu i bójce. Zobaczenie Blacka w moim towarzystwie byłoby dolewaniem oliwy do ognia wściekłości. Widać było, że czarnowłosy na chwilę się zawahał chowając kluczyki do kieszeni skórzanej kurtki. Po chwili się odezwał:

- Odprowadzę Cię i nie dyskutuj – powiedział twardo obchodząc samochód i stając obok mnie.

Westchnęłam cierpiętniczo sfrustrowana. Czy on musiał tak wszystko utrudniać?! A zwłaszcza czy musiał utrudniać mi życie?! Czy to było jedynym jego celem w życiu?!

- Błagam Cię kobieto nie myśl tak głośno, bo nie mogę się skupić – stwierdził poprawiając okulary i rozglądając się po okolicy.

- To nie grzeb mi w głowie jakbyś szukał mózgu, który można ukraść, aby uzupełnić braki w swoim – stwierdziłam mijając go i idąc w kierunku drzwi do kamienicy. W jednej chwili uświadomiłam sobie dwie rzeczy. Po pierwsze: zapomniałam o kremie z filtrem, co wyjaśniałoby reakcje Blacka kiedy wychodziliśmy z jego mieszkania. Po drugie: Słońce mnie nie parzyło, a tylko jedynie przyjemnie łaskotało. Nagle jakiś mężczyzna uderzył mnie barkiem i nawet nie przepraszając minął mnie. Obejrzałam się za nim zauważając, że pomimo słonecznej pogody jest on ubrany w długi czarny płaszcz z kapturem, który miał na głowie oraz garniturowe spodnie. Buty były ubrudzone. W jednej sekundzie mój wzrok się wyostrzył i dokładnie widziałam kolor błota na jego butach. Zamknęłam oczy czując jak światło na chwilę mnie oślepiło i lekko potrząsnęłam głową. Co się do cholery działo? Zmarszczyłam brwi zauważając jakby stojący po drugiej stronie ulicy mężczyzna się na mnie patrzył. Wariatka z Ciebie Heredis. Po chwili marszu wstukałam odpowiedni kod i weszłam z Blackiem do zacienionego środka. Było tu chłodniej niż na dworze przez co moja skóra pokryła się gęsią skórką.

Atmosfera była gęsta. Cisza w przedsionku wręcz niepokojąca. Może był to chory wymysł mojej wyobraźni, ale idąc po schodach miałam wrażenie, że cienie w rogach się pogłębiają. Serce biło mi szybciej z dziwnego przeświadczenia, że coś się stało. Wręcz biegiem pokonywałam stopnie, a żołądek zacisnął mi się w bolesny supeł. Nagle kiedy od mieszkania i rodziców dzieliło mnie jedno piętro ktoś zatrzymał mnie łapiąc za łokieć kościstą dłonią. Zatrzymałam się i odwróciłam by spojrzeć na tego kto mnie zatrzymał potęgując tym samym niepokój.

Zgarbiona starsza pani o włosach w brzydkim kolorze żółtego przetykanego siwizną o długim haczykowatym nosie wiedźmy znana pod innym imieniem, a mianowicie pani Jane Skeeter. Wredna staruszka będąca moim koszmarem podczas wchodzenia w okres nastoletniego buntu. Odkąd się przeprowadziłam z rodzicami z małego miasteczka spod Hartford zawsze razem ze swoimi koleżankami z niższych pięter, a także sąsiednich budynków plotkowała i patrzyła spode łba na wszystkich wokół, a zwłaszcza na mnie, uważnie podsłuchując sąsiadów w czasie wolnym od spotkań towarzyskich. Prawdopodobnie było to jej nawykiem dużo wcześniej przed przybyciem mojej rodziny do Nowego Jorku, ale czułam się szczególnie niewygodnie obserwowana przez tą starszą panią wyglądającą jak chodząca suszona śliwka. Kobieta skakała wzrokiem rozglądając się po korytarzu mocniej wbijając palce w mój łokieć. Ręce się jej trzęsły tak bardzo, że zrobiło mi się żal tej starej wiedźmy dlatego spokojnie zapytałam, pomimo tego, że supeł podenerwowania u dołu brzucha boleśnie dawał o sobie znać:

- Coś się stało pani Skeeter, że zatrzymała mnie pani – jej wargi poruszały się szybko, ale z ust nie wydobywał się żaden dźwięk. Nagle mocniej chwyciła się mojej ręki i przyciągnęła do siebie bliżej:

- Nie idź tam – wyszeptała swoim wysokim skrzeczącym głosem przyprawiając mnie o ciarki – nie idź tam dziecko – powtórzyła. Nagle spojrzała na coś lub kogoś za mną i jeszcze mocniej wbiła palce w moje ciało. W jej oczach widać było istne przerażenie usta zaczęły się poruszać w szybkim tempie mrucząc słowa modlitwy ,,Ojcze Nasz'' oraz co kilka słów dorzucane ,,Precz Szatanie''. Po kilku sekundach puściła mnie i jak najszybciej schowała się w mieszkaniu patrząc z nienawiścią na przestrzeń za moimi plecami. Splunęła na ziemię po czym z hukiem zamknęła drzwi. Na korytarzu przez kolejne kilka sekund słychać było tylko szczęk zamków i rygli.

Zachowanie sąsiadki tylko jeszcze bardziej mnie przeraziło. Ta kobieta nigdy się tak nie zachowywała. Coś musiało się stać. Nie czekając na Blacka wbiegłam schodami na czwarte piętro. Serce biło niespokojnie w mojej klatce piersiowej. Błagam niech to będą tylko złe przeczucia i głupi żart sąsiadki. Ta kobieta nigdy nie żartuje – uświadomiłam sobie po chwili, a moje obawy tylko pogłębiły się. Stanęłam przed drzwiami z przyczepioną tabliczką z nazwiskiem mieszkańców, po czym drżąca ręką nacisnęłam klamkę. Było otwarte.

Serce w jednej chwili znalazło się w gardle. Rodzice zawsze zamykali drzwi na klucz, nawet jeśli byli w domu. Słyszałam szum krwi w uszach kiedy powoli pchnęłam drzwi i przekroczyłam próg. W wąskim przedpokoju panował półmrok, a kiedy zrobiłam krok w głąb mieszkania usłyszałam pod butami chrzęst szkła. Spojrzałam na ziemię na której dostrzegłam okruchy ozdobnego wazoniku w błękitne kwiaty oraz odłamki lusterek, które kiedyś były przyczepione do nogi lampki. Spojrzałam w prawo i zobaczyłam, że drzwi do sypialni rodziców były otwarte. Pościel leżała na ziemi, a zawartość szafy była rozrzucona. Przeszłam nad szkłem i pokonując dystans trzech kroków i znalazłam się w salonie. Stolik kawowy był przewrócony, a potłuczony wazon leżał na dywanie w mokrej plamie wody razem z żółtymi żonkilami. Ozdobna serwetka była rozerwana, jedna część leżała w rogu razem z jasnym abażurem z lampki, która kiedyś jeszcze w całości stała w przedsionku, drugiej części na razie nie widziałam w telewizorze dalej jak gdyby nigdy nic dalej leciały wiadomości. Kanapa była przewrócona, a poduszki rozerwane tak, że puch leżał prawie w całym salonie. Spojrzałam w prawo. Drzwi do łazienki były otwarte przez co mogłam zauważyć leżące na ziemi lustro, oraz jeden z jego fragmentów ubrudzony krwią, na widok której zrobiło mi się słabo:

- Mamo? Tato? – rzuciłam w głąb mieszkania mając nadzieję, że to zemsta za to, że nie wróciłam wczoraj do domu. Modliłam się by rodzice zaraz wyszli z kuchni szeroko uśmiechnięci i śmiejąc się z mojej przerażonej miny. Błagałam niebiosa by móc zobaczył ich całych i zdrowych By na mnie nakrzyczeli, by dali mi szlaban. Wszystko tylko, aby byli cali i zdrowi. Z oporem weszłam do kuchni która wyglądała najgorzej ze wszystkich pomieszczeń. Talerze, kubki i sztućce razem z szufladami leżały na ziemi. Górne szafki były otwarte, a ich zawartość grubą warstwą szkła przykrywała kafelki niczym niebezpieczny dywan tortur. Na blacie śniadaniowym były trzy rzeczy. Zakrwawiony nóż kuchenny wbity w drewno przytrzymując tym samym kartkę oraz obok, zdjęcie w ramce, które jestem pewna, że powinno stać w salonie.

Spojrzałam w głąb kuchni i dostrzegłam, że drzwi mojego pokoju są otwarte na oścież, a rzeczy są rozrzucone po całym pomieszczeniu. Na drżących nogach podeszłam do blatu i w pierwszym odruchu podniosłam zdjęcie. Przedstawiało ono mnie razem z rodzicami podczas jednej z parad w zeszłym roku. Szeroko uśmiechałam się z mamą do obiektywu szczęśliwe. Przetarłam dłonią szkło, które chroniło zdjęcie przed wyblaknięciem, a na wierzchu mojej dłoni pojawiła się ciemnoczerwona smuga. Dotknęłam jej z przerażeniem stwierdzając, że również jest to krew. Odłożyłam zdjęcie po czym wyciągnęłam nóż z blatu by przeczytać to co jest napisane na kartce. Była ona złożona na pół a na jej wierzchu mogłam dostrzec napis. Było to ozdobne pismo jednak napisane czerwonym atramentem łudząco przypominającym... Żołądek podszedł mi do gardła, a mdłości się nasiliły. Duże litery biły treścią po oczach ,,MAMY TWOICH RODZICÓW, A PO CIEBIE ZARAZ WRÓCIMY''. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, a oczy zaszły łzami przerażenia, oparłam się o ścianę tylko po to by się po niej osunąć i usiąść na ziemi pośród okruchów szkła, rozmazanych brunatnych plam oraz odcisków butów na kaflach.

Patrzyłam jak przez mgłę na zrujnowane mieszkanie, gula w gardle dusiła niemiłosiernie. Cicho załkałam uświadamiając sobie, że to wszystko moje wina. Zakryłam usta dłonią słysząc kroki w przedpokoju. Ostrożnie i bezszelestnie ściągnęłam nóż z blatu by w razie potrzeby móc się bronić. Jeśli mają mnie zabić to niech chociaż zapłacą za skrzywdzenie moich rodziców własną krzywdą. Podniosłam się opierając o ścianę gdy nagle usłyszałam z salonu jedno zdanie, które mnie uspokoiło:

- Victorio skończ tą kretyńską zabawę w chowanego – burknął Black i przesunął butem najpewniej fragmenty szkła. Momentalnie cała adrenalina i chęć zemsty wyparowała ponownie zastąpiona bezradnością i przerażeniem. Gorące łzy spłynęły mi po policzkach, nóż wypadł z dłoni i uderzył o kafle. Ponownie usiadłam na ziemi i skuliłam się chcąc po prostu zapaść się pod ziemię i umrzeć. Gardło zacisnęło się przez co nie mogłam wydobyć z siebie ani jednego dźwięku. Nie miałam siły nawet by powiedzieć gdzie jestem. Zacisnęłam powieki i oparłam czoło o kolana. Kartce z mrożącą krew w żyłach wiadomością pozwoliłam opaść na ziemię obok moich nóg. Po chwili poczułam zimną dłoń na ramieniu i ciche westchnienie. Po chwili przybysz kucnął obok mnie i tylko cicho zapytał:

- Nic Ci nie jest? – otarłam policzki dłonią nie chcąc pokazywać słabości i dopiero wtedy się wyprostowałam. Poprawiłam okulary przedłużając oczekiwanie na odpowiedź. Po chwili lekko kiwnęłam głową, że nic mi nie jest, ale czy było to prawdą?

Nie. Czułam się jak niewidoma. Moi przewodnicy zniknęli, a ja nie wiedziałam co powinnam zrobić. Czułam się tak jakby ktoś brutalnie wyrwał sporą część mojego życia, a ranę po tym polał palącym poczuciem, że to moja wina. Gdybym to moja wina. Gdybym tylko wczoraj wróciła do domu... Po chwili powoli wstałam i zaczęłam wśród potłuczonych talerzy telefonu. Sama nie dam rady pomóc moim rodzicom. Muszę zadzwonić po pomoc. Nie zwracałam uwagi na drobne skaleczenia gorączkowo przeszukując szkło w poszukiwaniu telefonu. Kiedy go znalazłam szybko wstałam na drżących nogach i dopiero teraz zauważyłam, że Black czyta list od porywaczy. Zamarłam widząc jak nerwowo zacisnął szczękę i z powrotem złożył kartkę na pół. Dlaczego nie rozłożyłam tej kartki szybciej! A jeśli były tam informacje o okupie. Wyciągnęłam rękę przez blat śniadaniowy chcąc zabrać interesujący mnie kawałek papieru, ale Black się odsunął chowając go do kieszeni. Twarz miał zimną i bez wyrazu:

- Odłóż telefon – powiedział krótko na co odsunęłam się pod ścianę

- Nie ma mowy. Oddaj mi ten list. Muszę wiedzieć czy nie ma tam żadnych informacji gdzie mam zanieść okup – powiedziałam gorączkowo. Malutka iskierka nadziei na uratowanie bliskich mi osób rozpalała mnie od środka. Nie widząc reakcji ze strony czarnowłosego zaczęłam ponownie. – Black nie rób mi tego. Oddaj ten cholerny list. Tu chodzi o moich rodziców!- podniosłam głos.

- Odłóż telefon – powtórzył spokojnie, ale przez to, że nie miał teraz okularów na nosie mogłam dostrzec w jego oczach gniew.

- Nie. Oddaj mi ten cholerny list! Muszę pomóc rodzicom! – wykrzyczałam, a nagle w nieludzkim tempie Black wyrwał mi telefon i zgniótł go w dłoni. Przez chwilę patrzyłam osłupiała na szczątki urządzenia, które upuścił na podłogę, a potem coś we mnie pękło. – Coś ty zrobił! – krzyknęłam. – Kretynie to była jedyna możliwa szansa na ocalenie ich! – czułam jak ta iskierka nadziei, która jeszcze przed chwilą rozpalała mnie od środka zgasła, a jej miejsce zajął potok żalu, gniewu i bólu. Chciałam zabić Blacka, skrzywdzić tak, aby cierpiał za to, że skazał moich rodziców na kolejne minuty męczarni. Rzuciłam się na niego, ale on tylko złapał mnie za nadgarstki jedną ręką, a drugą przycisnął do swego ciała. Nie zwracał uwagi na moje szarpanie się i kopanie. Trzymał mocno i nie czekając aż ochłonę zaczął mówić:

- Jeśli nie chcesz zaszkodzić im jeszcze bardziej to uspokój się w tej chwili i rób co ci każę – powiedział surowym tonem, który wręcz drżał z wściekłości. Jednak to ja byłam tą płonącą pochodnią gniewu w tym pomieszczeniu, która pragnęła tylko zniszczenia by zapomnieć o bólu. Jednak nagle w tej samej sekundzie moja złość wyparowała. Przestałam kopać, szarpać i bić pięściami. Ponownie tego dnia poczułam się zrozpaczona i pełna żalu do samej siebie. – Świetnie – burknął po czym minimalnie poluźnił uścisk. – Posłuchaj uważnie i nie zadawaj pytań. Spakuj się jak najszybciej jeśli chcesz dożyć jutrzejszego dnia.

~*~

Po dwudziestu minutach już byliśmy na dworze i zmierzaliśmy w kierunku samochodu. Od czasu kiedy kazał mi się spakować Black nie wypowiedział ani słowa, a także po drodze nie spotkaliśmy pani Skeeter, ale mogę się założyć, że obserwowała nas przez wizjer. W końcu kiedy byliśmy w połowie drogi do miejsca, gdzie zaparkował przerwałam ciszę:

- Daj mi telefon, muszę zadzwonić na policję – powiedziałam spokojnie patrząc na jego reakcję i poprawiając dość ciężki plecak na ramieniu. Chłopak tylko poprawił okulary na nosie dalej patrząc przed siebie, unikając tym samym mojego wzroku:

- Nie pomożesz im zawiadamiając policję to sprawa innej wagi – powiedział zimno ostrożnie dobierając słowa.

- To jak niby mam im pomóc, uciekając? – zapytałam, a Black tylko otworzył drzwi samochodu pilotem nie zwracając uwagi na to co powiedziałam – odpowiedz – powiedziałam zimno. Wampir tylko chwycił mnie za ramię, po czym kiedy otworzył drzwi posadził mnie na siedzeniu pasażera od razu zamykając drzwi jakby obawiając się, że ucieknę. Obszedł samochód i wsiadł na miejsce kierowcy. Ułożył dłonie na kierownicy:

- Powtórzę po raz ostatni. Nie pomożesz im mieszając w to policję – był zdenerwowany co można było zauważyć przez zaciśnięcie szczęki. Odpalił samochód i ruszył zerkając co chwilę nerwowo w lusterko. Czyżby obawiał się, że ktoś nas śledzi? W mojej głowie pojawiało się coraz więcej pytań, ale widząc jak zachowuje się wampir wolałam ich nie wypowiadać. Postawiłam plecak na ziemi i zamknęłam oczy próbując się uspokoić jednak bezskutecznie. Sporo czasu spędziłam w takim stanie. Powstrzymując się od łez i okazywania słabości, aż wyjechaliśmy z miasta, a ja zasnęłam.

~*~

Obudziłam się kiedy kierowca zatrzymał samochód. Przetarłam oczy dłonią prostując się na siedzeniu. Z zdziwieniem zauważyłam skórzaną kurtkę chłopaka na moich kolanach. List. Od razu w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka i już miałam zacząć szukać interesującej mnie kartki, ale Black zabrał okrycie z moich kolan. Nie skomentował mojego zachowanie, ale widziałam, że się powstrzymuje:

- Po co się tu zatrzymałeś? – zapytałam wyglądając przez szybę. Zatrzymaliśmy się na małym parkingu stacji benzynowej pośrodku gęstego lasu. Słońce wisiało wysoko na nieboskłonie, a pojedyncze promyki przebijały się przez grubą warstwę liści tworząc na ziemi mozaiki z zieleni i bieli. Otworzyłam drzwi, a zapach lasu uspokajająco otulił mnie pozwalając na chwilę zapomnieć o dramacie dzisiejszego poranku. Rozpięłam pasy i wysiadłam z samochodu chcąc rozprostować nogi. Czułam zmęczenie jazdą, pomimo tego, że ją przespałam. Zaczesałam palcami niesforne kosmyki do tyłu spoglądając w niego. Ciszę od czasu do czasu przerywały odgłosy przejeżdżających drogą samochodów. A poza tym słychać było cichy śpiew ptaków, drzewa kołyszące się na wietrze i charakterystyczny zapach lasu. Odwróciłam się w stronę samochodu słysząc jak Black zamknął z trzaskiem drzwi, rzucił mi mój dość ciężki plecak, który z trudem złapałam. Zamknął drzwi od strony pasażera po czym obszedł samochód i otworzył bagażnik:

- Możesz mi wyjaśnić co planujesz? – zapytałam oburzona tą reakcją i założyłam plecak. Chłopak pochylił się nad bagażnikiem i wyjął z niego coś co zmroziło mi krew w żyłach. Ostrze zalśniło w promieniach słońca, a moje serce zaczęło walić z przerażenia dwa razy szybciej niż zwykle. Ten człowiek planował mnie zabić pośrodku lasu?! Black spojrzał na mnie:

- Możesz przestać panikować? – zapytał zimno i przypiął długi miecz do paska. Przełknęłam nerwowo ślinę widząc jak przypina do paska broń wyjętą rodem ze średniowiecza. Sztylety, noże i scyzoryk, który wsunął do kieszeni kurtki. Po chwili zamknął bagażnik i rozejrzał się wokół. Czy on właśnie sprawdzał czy nie ma tu żadnych świadków?! Przerażona tyłem ruszyłam w kierunku lasu, kiedy Black zbliżał się do mnie niebezpiecznie. W końcu upadłam na tyłek, na co Black mogę się założyć, że przewrócił oczami. Kucnął niedaleko mnie i ściągnął okulary:

- Słuchaj Heredis. Nie zrobię Ci krzywdy, bo nie mam w tym swojego interesu. Gdybym chciał i by mi za to zapłacili zabiłbym Cię już przy pierwszym spotkaniu – świdrował mnie błękitnymi tęczówkami zapewne znowu grzebiąc mi w głowie. Szybko odwróciłam wzrok jakby sądząc, że to pomoże – jak wolisz – mruknął i wstał. – Wstawaj. Musimy przejść jeszcze spory kawał – kiedy wypowiedział te słowa na stację benzynową, w której bycie czynną wątpiłam, zajechał czerwony pickup. Pasażerowie wysiedli z niego śmiejąc się. Nagle jeden obwąchał powietrze niczym wilk, a z tej odległości mogłam zauważyć, że połowa jego twarzy była pokryta gęstym zarostem, po czym spojrzał na mnie i Blacka. Warknął coś do swojego towarzysza i dwóch towarzyszek, a wszyscy spojrzeli się na mnie. Jedna z dziewczyn była trupio blada, o czarnych włosach i oczach, od których po twarzy biegły czarne żyłki. Jej głowa w nerwowym tricku odskoczyła w bok. Długi wężowy język oblizał wargi, których prawie nie było widać. Była wychudzona, a flanelowa koszula w kratę wisiała na niej jak na wieszaku. Jej towarzyszka była ciemnoskórą posiadaczką gęstego różowego afro, oraz białych łusek na połowie twarzy, wargi miała zaszyte grubymi brązowymi sznurkami. Wyciągnęła w moim kierunku obie nienaturalnie długie ręce, które wyglądały na spalone i wielokrotnie łamane i krzywo zrośnięte. Ostatni chłopak, który wyłonił się zza czerwonego zdezelowanego samochodu wyglądał najmniej osobliwie ze wszystkich swoich znajomych. Cerę miał bladą, która mieniła się błękitem, wypowiedział parę słów, a czarna koszulka którą miał ubrane napięła się pod naporem mięśni po czym rozerwała się. Black szarpnął mnie za ramię rzucając tylko krótkie:

- Zwijamy się stąd – po czym zamiast szybko wsiąść do samochodu i odjechać pobiegł w las. Nie wiele mogąc zrobić pobiegłam za nim. Słysząc po odgłosach dziwne kreatury rzuciły się za nami. Biegłam najszybciej jak mogłam, ale nierówne podłoże, gałęzie oraz korzenie na ziemi nie pomagały w szaleńczym biegu. Plecak uderzał o moje plecy, ale niezmordowanie biegłam przed siebie omijając przeszkody. Black w pewnym momencie upadł zmiażdżony przez chłopaka, którego połowa twarzy była porośnięta ciemnym zarostem, jak zauważyłam szyję i rękę również pokrywał zarost.

Zatrzymałam się chcąc pomóc wampirowi, ale usłyszałam tylko krzyk:

- Uciekaj! – przez ułamek sekundy się zawahałam, ale wycie i krzyki w bliskiej odległości zmotywowały mnie do biegu. Lawirowałam w labiryncie drzew zupełnie nie mając pojęcia gdzie teraz się znajduję. Nagle coś zwaliło mnie z nóg i przygniotło do ziemi. Odór zgnilizny wypełnił moje nozdrza. Leżałam wbita twarzą w ziemię, dłonią szybko na ziemi znalazłam kamień i uderzyłam w napastnika, który zawył i zeskoczył ze mnie. Szybko przewróciłam się na plecy łapiąc drogocenny tlen w płuca. W niedalekiej odległości w cieniu krzewów dostrzegłam napastnika. Nienaturalnie wysoka postać, o kształtach człowieka z wilczym pyskiem ścierała ogromną łapą zakończoną czarnymi pazurami krew z paszczy. PO czym spojrzała na mnie obnażając zakrwawione kły i cieknącą z pyska ślinę. Czołgając się tyłem starałam się poruszać jak najszybciej. Bestia poruszała się lekko kołysząc i powarkując. Nagle wbiła pazury w moją nogę na co krzyknęłam z bólu. W tym samym momencie bestia zabrała łapę z mojej nogi, która krwawiła. Potwór zachwiał się po czym upadł na ziemię jak długi, a z jego boku wystawała strzała. Oddychałam ciężko, a adrenalina powoli opadała zastępowana przeraźliwym bólem. Po chwili obok mnie pojawił się wysoki chłopak z łukiem w ręce. Dość mocne rysy nadawały mu nieprzyjaznego wyglądu, co kontrastowało z niesforną ciemnobrązową czupryną. Miał na sobie ciemne spodnie i zabłocone, ciężkie wojskowe buty oraz ciemnobrązowy bezrękawnik. Na plecy zarzucił ciemną kurtkę w nieokreślonym kolorze oraz przewiesił kołczan. Zmarszczył czoło, a jego oczy stały się krwiście czerwone. Patrzył na mnie z nienawiścią i obrzydzeniem jakby żałował, że zmarnował strzałę aby mnie uratować.

W kolejnej sekundzie zauważyłam ostrze noża myśliwskiego, które zawisło kilka centymetrów nad moją klatką piersiową. Wytatuowana szczęka węża trzymała mocno nadgarstek bruneta, a tym samym ratując mnie przed śmiercią. Spojrzałam na Blacka z ulgą, oddychałam szybko przerażona. Wampir wbijał w przybysza zimne spojrzenie. Nic nie mówił, ale miałam wrażenie jakby między nim, a drugim wampirem przeskakiwały iskry napięcia. Po krótkiej chwili szatyn wyrwał nadgarstek z uścisku czarnowłosego i wsunął nóż za pasek. Ewidentnie nie podobało mu się to, że Black nie pozwolił mu mnie zabić:

- Sie werden diese Entscheidung bereuen – odezwał się w nieznanym mi języku, kiedy z trudem przez ranę, na nodze wstawałam z ziemi. Otrzepałam się z drobnych patyczków i liści obserwując obu towarzyszy:

- Peut-ȇtre oui – odpowiedział po francusku czarnowłosy, wyrażając lakoniczne przypuszczenie. Zapewne jeszcze długo rozmawialiby po francusku i w tym strasznie brzmiącym języku, ale leśną ciszę rozerwał przeraźliwy rozpaczliwy krzyk. – Chyba znalazła swojego demonicznego kolegę – mruknął Black i chwycił mnie za ramię ciągnąc przed siebie. Starałam się utrzymać tempo, ale było to ogromnym wyzwaniem z szarpaną raną na nodze. Brunet burknął coś brzmiące wyjątkowo nie miło, na co czarnowłosy odpowiedział mu podobnym tonem. Ten język brzmiał okropnie. Po chwili przed oczami zatańczyły mi czarne plamy, a kolana zmiękły. – Nawet nie wasz się mdleć – powiedział zimno wampir, ale jego głos był przytłumiony.

Nagle ogarnęło mnie przeraźliwe zimno, wiatr szarpał moim ubraniem, a żołądek wykręcił co najmniej trzy fikołki. Upadłam na mokrą trawę. Z trudem otworzyłam oczy dostrzegając zieleń podłoża, oraz błękit nieba. Do moich nozdrzy dotarł świeży zapach morskiej bryzy. Mocniejszy podmuch wiatru zgarnął włosy z mojej twarzy. Wstałam już z mniejszym trudem i ze zdziwieniem zauważyłam, że rana powoli się zasklepiała pozostawiając szeroką i jasną bliznę. Rozejrzałam się wokół. Jakieś piętnaście metrów ode mnie Black pomagał wstać brunetowi, który jeszcze chwilę temu próbował mnie zabić. Spojrzałam w drugą stronę dostrzegając w oddali coś co przypominało krąg z kamieni. Skądś kojarzyłam to miejsce... W tej samej sekundzie usłyszałam jakby ciało uderzyło w ziemię. Odwróciłam się w stronę dźwięku zauważając człekopodobne stworzenia, które wysiadły na stacji z czerwonego pickupa. Nie czekając aż zauważą, że znajduję się tylko dwadzieścia metrów od nich pobiegłam w stronę Blacka i jego przyjaciela. Parę razy prawie zaliczyłam bliskie spotkanie z ziemią.

Po chwili biegłam razem z moimi dwoma towarzyszami niedoli. Krzyki dwóch postaci za nami działały motywująco. Nagle stanęłam w miejscu. W ostatnim momencie unikając upadku z klifu. Patrzyłam z przerażeniem na wzburzoną morską toń uderzającą w wysoką na co najmniej sto metrów ścianę w wapienia. Spojrzałam przez ramię na scenę, która rozgrywała się za mną. Dziewczyny dzieliło ode mnie i dwóch wampirów może piętnaście metrów. Brunet już stał z naciągniętą cięciwą łuku. Strzała w każdej chwili gotowa była by wystrzelić. Czarnowłosy stał z obnażonym mieczem i rządzą mordu w błękitnych oczach. A ja? Nie miałam ani broni, ani odwagi by stanąć równo z nimi i walczyć by ratować swoje życie, ale za to w mojej głowie narodził się jeden kretyński pomysł. Mogłam przez to zginąć, a także narazić, obu chłopaków na śmierć. O ile oni mogą umrzeć. Dziesięć metrów. Zarejestrowałam jak czarnowłosa wyciąga swoje zwęglone dłonie w kierunku bruneta, ten wypuszcza strzałę, która ze świstem leci ku klatce piersiowej istoty.

Trudno. Jak umrzeć - to z przytupem. Chwyciłam obu chłopaków za rękawy kurtek i skoczyłam ciągnąć ich za sobą. Lot dłużył się, podmuch powietrza zagłuszał wszystko kiedy zbliżaliśmy się ku tafli wody. W tej samej sekundzie wpadliśmy do wody jak kamienie. Lodowata ciecz wdarła się w każdy zakamarek ciała zabierając resztki ciepła. Rąbki rękawów kurtek obu wampirów wyślizgnęły mi się z palców. Samotnie spadałam na dno ku nieuchronnej śmierci. Szamotałam się tracąc resztki energii i drogocennego tlenu, który jako bąbelki uciekał ku górze. Poczułam senność, której nie mogłam pokonać, senność, która porywała mnie ku ciemności. Tonęłam. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro