2.
Stanąłem przed dużymi drzwiami. Ogarnął mnie paraliż. Chciałem już złapać za klamkę, ale nie mogłem. Stałem tak, nie wiedząc co mam ze sobą począć.
To tylko kolejny dzień w kolejnym już roku szkolnym. Ta sama rutyna, ciąg czynności, które się powtarzają co do minuty. A mimo to, wciąż ciężko mi było się z tym pogodzić.
Dobijało mnie to. Wiedziałem, że po przekroczeniu progu korytarza, mogą na mnie czekać same nieprzyjemne rzeczy.
Wśliznąłem się niepostrzeżenie do środka, nie zdejmując czarnego kaptura. Z założonymi na sobie ciemnymi okularami, z przyspieszonym krokiem ruszyłem niepewnie przed siebie, mając nadzieję, że w mojej miejscówce nikogo aktualnie nie ma.
Chyba miałem szczęście, bo po drodze nikogo nie spotkałem. Wolałem przyjść wcześniej, co najwidoczniej mi się opłaciło.
Szkoła dzieliła się z trzech budynków, które stały od siebie osobno, w różnych miejscach. Żeby dotrzeć do każdej z nich trzeba było się trochę nachodzić. Najgorzej było wtedy, kiedy ma się różne zajęcia na przemian w każdym z nich. Nie dość, że trzeba było się do nich dostać, to jeszcze często należało pokonać długie schody.
Nieustanny wysiłek fizyczny gwarantowany. Wracając do miejscówki. Podczas pierwszego roku w gimnazjum, marzyłem tylko o tym, aby schować się gdzie kolwiek, z dala od tego zgiełku, i niemiłego towarzystwa.
Uciekając przed nimi, któregoś razu znalazłem się na samym końcu korytarza. Jakimś cudem, znajdował się tam pusty kąt, o którym inni chyba nie mieli bladego pojęcia.
Ucieszył mnie ten fakt. Czułem się tam tak samo jak w moim pokoju. Sam,w bezpiecznej strefie komfortu. Bez wyzwisk, bez krzyków, bez poniżania. Tylko ja, i cztery ceglane ściany.
W technikum, do którego teraz uczęszczam, na całe szczęście, też udało mi się odkryć podobne miejsce. Nie było ono zbytnio oddalone od głównego korytarza, ale i tak nie mogłem narzekać.
Usiadłem na zimnej pokrytej zapewne kurzem ławce. Oparłem się o ścianę. Wyjąłem z plecaka książkę, a na głowę założyłem bezprzewodowe słuchawki.
Lubię czytać w absolutnej ciszy. Dzięki temu mogę się skupić na treści, i zapamiętać z nich jak najwięcej.
Do rozpoczęcia pierwszej lekcji zostało pół godziny. Nawet jeśli nie usłyszę dzwonka, to zegarek na mojej ręce lub w komórce, mi w tym pomoże.
Spojrzałem w prawo, by upewnić się, czy aby na pewno jestem tu sam. Kiedy nikogo nie dostrzegłem, otworzyłem książkę pt: ,,Tamte dni, tamte noce".
Przestałem liczyć, ile razy już ją przeczytałem. Za każdym razem dostarczała mi tyle samo emocji co zawsze. Ile łez przy tym wylałem, to tylko ona o tym wie. Ślady po nich wciąż są na niektórych jej stronach.
Kocham tą historię. Niespełniona miłość dwojga ludzi, wśród pięknego letniego krajobrazu w ciepłych Włoszech. Tak bardzo marzyłem, aby znaleźć się tam, z kilku względów. Zawsze chciałem spędzić wakacje na południu Europy.
Włochy zaś uważam, za kraj bogaty kulturowo, pełnej tradycji, i złotej, dającej powód do dumy przeszłości sięgającej tysiące lat.
Oprócz tej książki, miałem przy sobie również kilka innych. Niektóre muszę oddać do biblioteki, i wypożyczyć inne. Niedługo będzie trzeba kupić nowe podręczniki potrzebne do nauki.
A propo - tak się zaczytałem, że kompletnie zapomniałem o lekcjach. Zerknąłem na czas - 08:01. Szlak.
Oby Pana Thomasa jeszcze nie było. Nie chciałem już zaliczyć wtopy jaką jest spóźnienie.
Energicznie zerwałem się z miejsca, i szybko udałem się w stronę sali lekcyjnej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro